Kochani ja wiem, że musieliście czekać znów tyle...
Ale serio musicie zrozumieć.
Mam teraz sesję, masa egzaminów, ogarniam formalności z wyjazdem znów do Stanów, myślę nad kontynuacją studiów od września, no i ogólnie masa spraw prywatnych.
Byłam prawie pewna, że w ten weekend wrzucę: jak na złość 39 stopni gorączki xD
Ale jestem! Może krótki i trochę niedopracowany, ale jest <3
Buziaki i komentujcie!
PS: Filmik powyżej jest z aktualnie mojego chyba ulubionego serialu: Przyznać się kto ogląda Lucka? :D <3
Byłam prawie pewna, że w ten weekend wrzucę: jak na złość 39 stopni gorączki xD
Ale jestem! Może krótki i trochę niedopracowany, ale jest <3
Buziaki i komentujcie!
PS: Filmik powyżej jest z aktualnie mojego chyba ulubionego serialu: Przyznać się kto ogląda Lucka? :D <3
~~~~~
Minęły kolejne 3 długie dni. Quincy nie odzywał się z żadną informacją, zaś Frank nie dawał kompletnych znaków życia, zupełnie jakby mnie unikał. Los Angeles stało się mi więzieniem. Nie czułem się tutaj już tak, jak te kilkanaście lat temu. Mimo iż ciałem byłem u boku chorej matki, to moje myśli wciąż wędrowały w stronę Europy. Każdy człowiek boryka się w życiu z jedną prawdą, której nigdy w pełni nie pojmie. Musi przerabiać wciąż te same lekcje, popełniać takie same błędy, zanim ich sens dotrze wreszcie do jego świadomości. W porządku. Nastał czas na rozrachunek, rozrachunek z samym sobą. W sumie osiągnąłem w życiu to, co zamierzałem, więc czemu wciąż dążę do nowego?
Nagle w mieszkaniu rozległo się donośne pukanie do drzwi. Wstałem niepewnie z kanapy, na której przesiadywałem od samego rana. Gdy spojrzałem przez wizjer w drzwiach wszystko się we mnie zagotowało. Otworzyłem i z rozpędu wciągnąłem Quincego do środka za koszulę.
- Do jasnej cholery ileż można czekać?! - warknąłem, podburzony jeszcze dodatkowo jego głupkowatym uśmiechem - I co Cię tak bawi?!
- A co? Za długo w domku siedzisz? Odleżyn już dostałeś? - zaśmiał się, a ja odsunąłem się od mężczyzny z obawą, że jeszcze jedno słowo a zdzielę go tak, że wtopi się w ścianę - Spokojnie, załatwiałem Twoje sprawy przecież.
- Przez 3 dni? - syknąłem - I nie łaska odebrać głupiego telefonu?
- Myślisz, że wszystko jest takie łatwe? - zmierzył mnie wzrokiem - Owszem, obiecałem, że znajdę numer do Twojej Panny, jednak żadne Twoje głupie źródło nie pomogło.
- Że co?
- Dzwoniłem do tej szkoły jaką mi podałeś. Powiedzieli że Amanda Black już u nich nie pracuje.
- Jak to nie pracuje? - nic nie zrozumiałem - Przecież ona kochała tę pracę, to musi być jakaś pomyłka.
- Udostępnili mi numer do niej, jednak od kilku dni numer ten jest niedostępny. Mój znajomy nawet zakręcił się wokół operatora numeru, ale nic nie wiedzą. Numer od jakiegoś czasu jest nieaktywny i nie był używany w żaden sposób, żadnych wiadomości, połączeń, nic.
- Co tam się dzieje? - poczułem jak zaciska mi się żołądek - Przecież...
- Ale znalazłem coś innego - odparł nagle, podając mi kartkę - To numer do jej przyjaciółki.
- Clary? - kiwnął twierdząco głową - Jak go zdobyłeś? Nie mówiłem Ci o niej...
- Mam swoje wtyki, nie musisz dziękować - odparł z dumą w głosie, po czym przeszedł do salonu i usiał wygodnie na kanapie - Teraz rozumiesz dlaczego to tyle trwało?
- Tak, ale nie rozumiem jakim cudem rzuciła pracę... Mogła zmienić numer telefonu, ale nie pracę...
- Ah, mam jeszcze jedną dawkę wiadomości - rzucił nagle, spoglądając na mnie z wyraźnym spokojem - Rozmawiałem z lekarzem Twojej matki. Jej stan jest już stabilny. Nie ma zagrożenia życia, jednak jest bardzo osłabiona.
- Mogę pojechać ją w końcu zobaczyć?
- Wiesz, że to niemożliwe - spuścił wzrok na swoje buty - Teraz kręci się tam masa lekarzy i innych pracowników szpitala. Wiem, że masz super przebrania i nawet mnie potrafiłeś nabrać, ale to zbyt wielkie ryzyko. W końcu ktoś się dowie, że jakiś dziwny typ odwiedza sama matkę Jackson'ów.
- Ale... Ale ona jest moją matką - zacisnąłem zęby - Mam prawo ją zobaczyć.
- Mike, rozumiem Twoje zdenerwowanie ale dobrze wiedziałeś, z czym takie życie się wiąże, a jednak się na nie zdecydowałeś.
- Muszę zadzwonić - odparłem, zaciskając w dłoni kawałek papieru - Czy...
- Jasne, już znikam - wstał z kanapy uśmiechając się sztucznie - I tak mam masę roboty na głowie. Mam nadzieję, że ten numer Ci w jakiś sposób pomoże uporządkować bajzel, jaki zostawiłeś po sobie w Paryżu.
Przez dłuższą chwilę po tym jak Q opuścił moje mieszkanie, wpatrywałem się na numer, który trzymałem w rękach. Serce waliło mi jak oszalałe, zupełnie jakby chciało połamać wszystkie żebra. Czułem się podle z tym co zrobiłem i w jaki sposób. Jednak pewna część mnie żywiła nadzieję, że gdy wyjawię Amandzie całą prawdę o sobie, zrozumie mnie i wybaczy.
Wystukałem drżącymi dłońmi numer na komórce, próbując w głowie ułożyć słowa, które usprawiedliwią mnie i moje zachowanie. Clara zapewne wiedziała o wszystkim, w końcu była dla Amandy niczym siostra.
- Halo? - usłyszałem w słuchawce kobiecy, lekko zmęczony głos. Zaniemówiłem. Próbowałem na nowo ułożyć jakieś sensowne zdanie w swojej głowie, ale niewiele to dało - Halo? Słucham?
- Jak ona się czuje? - odparłem od razu, opadając jednocześnie na fotel, który stał za mną. Odpowiedziała mi początkowo cisza, jednak musiała od razu domyśleć się kto dzwoni, bo jej ciepły głos zmienił się w niczym nasączony jadem syk.
- Niech Cię piekło pochłonie za to co jej zrobiłeś. Nie mam pojęcia kim jesteś, ale zaczynam rozumieć dlaczego musisz ukrywać swoją mordę za maską.
- Posłuchaj... To nie jest tak jak myślisz... Musze z nią porozmawiać...
- Nie zbliżaj się więcej do niej, jeśli nie chcesz spieprzyć jej życia jeszcze bardziej. Lucas przy Tobie jest niczym najlepszy partner na świecie.
- Wróciła do niego? - mimo iż nie powiedziała tego wprost, domyśliłem się. Zacisnąłem dłoń w pięść, omal nie zgniatając komórki jak puszkę po coli - Powiedz mi, że się mylę i jest wciąż u Ciebie...
- Owszem, jest z Lucasem i mam nadzieję, że ta myśl zeżre Cię od środka.
- Claro proszę... Nie traktuj mnie jak wroga...
- A jak mam traktować człowieka, przez którego życie mojej przyjaciółki zmieniło się w piekło, z którego już raz cudem udało jej się wyjść?
- O czym Ty mówisz? - zacząłem łączyć pewne fakty z jej wyrywanych w złości słów - Co z nią jest?
- Jeszcze się pytasz? - zaśmiała się - Przez Ciebie Amanda znów popadła w stany lękowe. Straciła pracę i życie o które tak długo walczyła. Straciła wszystko... Nie może jeść, pić, nie może wyjść na zewnątrz by poczuć szum wiatru, bo być może w momencie ataku rzuci się pod pierwszy lepszy samochód. Teraz wiesz co narobiłeś?
Po tych słowach nacisnąłem czerwoną słuchawkę, nie mogąc i tak wydobyć już siebie ani jednego słowa. Oczy zaszły mi łzami, które w zawrotnym tempie zaczęły spływać po moich policzkach. Zacząłem dusić się chyba własnym żalem i pretensjami do samego siebie. Ukryłem twarz w dłoniach nie mogąc uspokoić drżenia, jakie opanowało moje ciało. W końcu jednak wstałem i wybrałem najszybciej jak potrafiłem numer do Quincego.
- Już się stęskniłeś mordko?
- Na wieczór mam mieć samolot do Paryża. I nie interesuje mnie jak trudne to będzie aby przeszły moje fałszywe papiery. Nie chcę słyszeć, że coś poszło nie tak. Jadę teraz do matki, a potem prosto na lotnisko. Jeśli zawiedziecie to choćbym miał spaść razem z wami, poślę was na samo dno.
Nie czekałem na jego odpowiedź. Wiedziałem, że ma świetny kontakt z Frankiem, a on coś ukrywał. Nie chciał zdradzić nic z swojej rozmowy z Amandą. Teraz zrozumiałem dlaczego.
Nagle w mieszkaniu rozległo się donośne pukanie do drzwi. Wstałem niepewnie z kanapy, na której przesiadywałem od samego rana. Gdy spojrzałem przez wizjer w drzwiach wszystko się we mnie zagotowało. Otworzyłem i z rozpędu wciągnąłem Quincego do środka za koszulę.
- Do jasnej cholery ileż można czekać?! - warknąłem, podburzony jeszcze dodatkowo jego głupkowatym uśmiechem - I co Cię tak bawi?!
- A co? Za długo w domku siedzisz? Odleżyn już dostałeś? - zaśmiał się, a ja odsunąłem się od mężczyzny z obawą, że jeszcze jedno słowo a zdzielę go tak, że wtopi się w ścianę - Spokojnie, załatwiałem Twoje sprawy przecież.
- Przez 3 dni? - syknąłem - I nie łaska odebrać głupiego telefonu?
- Myślisz, że wszystko jest takie łatwe? - zmierzył mnie wzrokiem - Owszem, obiecałem, że znajdę numer do Twojej Panny, jednak żadne Twoje głupie źródło nie pomogło.
- Że co?
- Dzwoniłem do tej szkoły jaką mi podałeś. Powiedzieli że Amanda Black już u nich nie pracuje.
- Jak to nie pracuje? - nic nie zrozumiałem - Przecież ona kochała tę pracę, to musi być jakaś pomyłka.
- Udostępnili mi numer do niej, jednak od kilku dni numer ten jest niedostępny. Mój znajomy nawet zakręcił się wokół operatora numeru, ale nic nie wiedzą. Numer od jakiegoś czasu jest nieaktywny i nie był używany w żaden sposób, żadnych wiadomości, połączeń, nic.
- Co tam się dzieje? - poczułem jak zaciska mi się żołądek - Przecież...
- Ale znalazłem coś innego - odparł nagle, podając mi kartkę - To numer do jej przyjaciółki.
- Clary? - kiwnął twierdząco głową - Jak go zdobyłeś? Nie mówiłem Ci o niej...
- Mam swoje wtyki, nie musisz dziękować - odparł z dumą w głosie, po czym przeszedł do salonu i usiał wygodnie na kanapie - Teraz rozumiesz dlaczego to tyle trwało?
- Tak, ale nie rozumiem jakim cudem rzuciła pracę... Mogła zmienić numer telefonu, ale nie pracę...
- Ah, mam jeszcze jedną dawkę wiadomości - rzucił nagle, spoglądając na mnie z wyraźnym spokojem - Rozmawiałem z lekarzem Twojej matki. Jej stan jest już stabilny. Nie ma zagrożenia życia, jednak jest bardzo osłabiona.
- Mogę pojechać ją w końcu zobaczyć?
- Wiesz, że to niemożliwe - spuścił wzrok na swoje buty - Teraz kręci się tam masa lekarzy i innych pracowników szpitala. Wiem, że masz super przebrania i nawet mnie potrafiłeś nabrać, ale to zbyt wielkie ryzyko. W końcu ktoś się dowie, że jakiś dziwny typ odwiedza sama matkę Jackson'ów.
- Ale... Ale ona jest moją matką - zacisnąłem zęby - Mam prawo ją zobaczyć.
- Mike, rozumiem Twoje zdenerwowanie ale dobrze wiedziałeś, z czym takie życie się wiąże, a jednak się na nie zdecydowałeś.
- Muszę zadzwonić - odparłem, zaciskając w dłoni kawałek papieru - Czy...
- Jasne, już znikam - wstał z kanapy uśmiechając się sztucznie - I tak mam masę roboty na głowie. Mam nadzieję, że ten numer Ci w jakiś sposób pomoże uporządkować bajzel, jaki zostawiłeś po sobie w Paryżu.
Przez dłuższą chwilę po tym jak Q opuścił moje mieszkanie, wpatrywałem się na numer, który trzymałem w rękach. Serce waliło mi jak oszalałe, zupełnie jakby chciało połamać wszystkie żebra. Czułem się podle z tym co zrobiłem i w jaki sposób. Jednak pewna część mnie żywiła nadzieję, że gdy wyjawię Amandzie całą prawdę o sobie, zrozumie mnie i wybaczy.
Wystukałem drżącymi dłońmi numer na komórce, próbując w głowie ułożyć słowa, które usprawiedliwią mnie i moje zachowanie. Clara zapewne wiedziała o wszystkim, w końcu była dla Amandy niczym siostra.
- Halo? - usłyszałem w słuchawce kobiecy, lekko zmęczony głos. Zaniemówiłem. Próbowałem na nowo ułożyć jakieś sensowne zdanie w swojej głowie, ale niewiele to dało - Halo? Słucham?
- Jak ona się czuje? - odparłem od razu, opadając jednocześnie na fotel, który stał za mną. Odpowiedziała mi początkowo cisza, jednak musiała od razu domyśleć się kto dzwoni, bo jej ciepły głos zmienił się w niczym nasączony jadem syk.
- Niech Cię piekło pochłonie za to co jej zrobiłeś. Nie mam pojęcia kim jesteś, ale zaczynam rozumieć dlaczego musisz ukrywać swoją mordę za maską.
- Posłuchaj... To nie jest tak jak myślisz... Musze z nią porozmawiać...
- Nie zbliżaj się więcej do niej, jeśli nie chcesz spieprzyć jej życia jeszcze bardziej. Lucas przy Tobie jest niczym najlepszy partner na świecie.
- Wróciła do niego? - mimo iż nie powiedziała tego wprost, domyśliłem się. Zacisnąłem dłoń w pięść, omal nie zgniatając komórki jak puszkę po coli - Powiedz mi, że się mylę i jest wciąż u Ciebie...
- Owszem, jest z Lucasem i mam nadzieję, że ta myśl zeżre Cię od środka.
- Claro proszę... Nie traktuj mnie jak wroga...
- A jak mam traktować człowieka, przez którego życie mojej przyjaciółki zmieniło się w piekło, z którego już raz cudem udało jej się wyjść?
- O czym Ty mówisz? - zacząłem łączyć pewne fakty z jej wyrywanych w złości słów - Co z nią jest?
- Jeszcze się pytasz? - zaśmiała się - Przez Ciebie Amanda znów popadła w stany lękowe. Straciła pracę i życie o które tak długo walczyła. Straciła wszystko... Nie może jeść, pić, nie może wyjść na zewnątrz by poczuć szum wiatru, bo być może w momencie ataku rzuci się pod pierwszy lepszy samochód. Teraz wiesz co narobiłeś?
Po tych słowach nacisnąłem czerwoną słuchawkę, nie mogąc i tak wydobyć już siebie ani jednego słowa. Oczy zaszły mi łzami, które w zawrotnym tempie zaczęły spływać po moich policzkach. Zacząłem dusić się chyba własnym żalem i pretensjami do samego siebie. Ukryłem twarz w dłoniach nie mogąc uspokoić drżenia, jakie opanowało moje ciało. W końcu jednak wstałem i wybrałem najszybciej jak potrafiłem numer do Quincego.
- Już się stęskniłeś mordko?
- Na wieczór mam mieć samolot do Paryża. I nie interesuje mnie jak trudne to będzie aby przeszły moje fałszywe papiery. Nie chcę słyszeć, że coś poszło nie tak. Jadę teraz do matki, a potem prosto na lotnisko. Jeśli zawiedziecie to choćbym miał spaść razem z wami, poślę was na samo dno.
Nie czekałem na jego odpowiedź. Wiedziałem, że ma świetny kontakt z Frankiem, a on coś ukrywał. Nie chciał zdradzić nic z swojej rozmowy z Amandą. Teraz zrozumiałem dlaczego.
Najsmutniejsze nie są te historie, które się kończą - najsmutniejsze są te, które nigdy się nie zdarzą. Kiedy ta kropka kończąca zdanie, wydaje się brzmieć zbyt wyraźnie. Nie można w końcu nadmiernie naużywać przecinków w naszym życiu. Najgorsze jest jednak to, gdy nie masz nawet gdzie ich postawić. Życie przestało pisać historię w którą wierzyłaś i kochałaś. Może być ona czytana milion razy, jednak za każdym razem obijasz się od tej jednej kropki na samym końcu.
Nie wychodziłam z domu, niewiele jadłam i mówiłam. Lucas złożył za mnie wypowiedzenie w pracy, do której byłam świadoma, że być może nigdy już nie wrócę. Jedynymi osobami jakie tolerowałam w swoim towarzystwie, był Lucas oraz Clara. Wczorajsza wizyta lekarza niemal sprawiła, że wyskoczyłam przez okno. Panika na widok obcego człowieka odebrała mi zdrowy rozsądek. Ciężko opisać, jak to jest bać się wszystkiego. Ludzkiego głosu, szumu drzew czy śpiewu ptaków. Nawet powiew wiatru zdawał się chcieć zrobić mi krzywdę.
- Amanda, słyszysz mnie? - Lucas machał mi ręką przed twarzą, gdy ja siedziałam na łóżku z talerzem w ręku - Nie zjadłaś nic. Jeśli dalej tak będzie, znów będę musiał wezwać lekarza, a sama wiesz jak to się prawie skończyło.
- Daj mi spokój - warknęłam - Nie miałeś iść do pracy?
- Czekam na Clarę. Dobrze wiesz, że nie zostawię Cię samej w domu w tym stanie.
- Ona też ma swoją pracę i życie.
- Owszem, ale sama się zaoferowała z pomocą - zabrał talerz z jedzeniem, który odłożyłam na stolik obok łóżka - Zaczyna mnie to denerwować. Wszystko dopasowujemy pod Ciebie, a Ty nie potrafisz tego docenić.
- I co? Uderzysz mnie znów tak jak to miałeś z zwyczaju jeszcze niedawno? - jego mina na moje słowa była nie do opisania - Nie prosiłam się Ciebie o nic.
- Mam tego dość - warknął, po czym ruszył w stronę drzwi.
Po chwili usłyszałam trzask który oznaczał, że Lucas wyszedł z mieszkania. Wstałam automatycznie z łóżka, kierując się wolnym krokiem do salonu. Zatrzymałam się na chwilę przy fortepianie, przypominając sobie mimowolnie jak graliśmy razem w Galerii Cieni. Wytarłam rękawem łzę, która nie wiadomo kiedy znalazła się na moim policzku. Dopadłam w końcu do jednej z szuflad, po czym zaczęłam przewracać stos kartek w niej się znajdujących. Znalazłam go.
Usiadłam na zimnej podłodze, przyglądając się rysunkowi, który trzymałam w rękach. Dokładnie pamiętałam dzień w którym go zrobiłam. Było to po tym, jak X uratował mi życie. Nie chcąc go zapomnieć, pewna, że nigdy więcej go nie zobaczę, narysowałam dokładnie go takim, jakiego zapamiętałam.
- Amanda? - spojrzałam w stronę wejścia do salonu, gdzie stała oparta o framugę Clara - Drzwi były otwarte. Lucas już wyszedł?
Gdy zobaczyła łzy w moich oczach, rzuciła swoją torebkę na sofę, po czym podeszła do mnie i przytuliła z całych sił. Nie mogąc dłużej wytrzymać, rozpłakałam się niczym małe dziecko, zgniatając rysunek w pięści.
- Nienawidzę go - szepnęłam najpoważniej jak tylko to chyba można zrobić przez łzy - Nienawidzę.
- Ciii, już dobrze - przyjaciółka przytuliła mnie jeszcze mocniej, płacząc chyba razem ze mną - Poradzisz sobie. Już raz to zrobiłaś, damy sobie radę.
- Nienawidzę.... Tak strasznie go nienawidzę...
Tego wieczoru było to jedyne słowo, na jakie mnie było stać. Nie potrafiłam wybaczyć ani jemu, ani sobie tej naiwności do człowieka, którego tak naprawdę chyba wcale nie znałam. Nie znam chyba pewniejszego uczucia, niż nienawiść.
Czasem swoim charakterem niszczymy to, co udało nam się zbudować sercem. A poczucie winy po zniszczeniu? Jest złym uczuciem. Trzeba go unikać jak ognia. Kiedy czujesz się winny, to nienawidzisz nie swoje grzechy, lecz samego siebie. Każda kara jaką sobie wymierzasz wydaje się być niewystarczająca, by móc ponownie spojrzeć w lustro.
Ostatni raz miałem na sobie tę maskę w noc, którą spędziłem razem z Amandą w Galerii Cieni. Tę noc, gdy ostatni raz byliśmy u swego boku, szczęśliwi, kochając się fizycznie i sercem zarazem. Wtedy jeszcze byłem pewien, że w przeciągu 3 dni wrócę i nic się nie zmieni. Odwiedzę matkę, a potem wrócę i wyjawię Amandzie całą prawdę o tym kim jestem.
Gdy wylądowałem w Paryżu dochodziła północ. Na lotnisku czekał już na mnie szofer, który zawiózł wprost pod Galerię Cieni. Większość z tych ludzi to zaufani pracownicy Franka, jednak nie wiedzieli w większości, kim jestem. Poprawiłem swój sztuczny wąs i utkwiłem wzrok w oknie, czując jak na widok miasta miłości, wszystko wraca do mnie ze zdwojoną siłą. Powrót tutaj był o wiele bardziej bolesny, niż myślałem. Wszystko we mnie krzyczało i bało się tego, co zastanie w miejscu pełnym wspomnień i niespełnionych obietnic.
Rzuciłem walizkę na łóżko, po czym poszedłem do łazienki, gdzie wziąłem gorący prysznic. Liczyłem, że ciepła woda pomoże mi chociaż na chwilę uspokoić ból jaki odczuwałem w środku, jednak bez skutku.
Dochodził powoli poranek, a ja wciąż nie mogłem znaleźć sobie miejsca we własnym domu. W końcu poddając się przed samym sobą ruszyłem do salonu, gdzie w szafie znalazłem to tak dobrze mi znane przebranie. Ubrałem wszystko w pośpiechu, po czym wyparowałem z mieszkania w zawrotnym tempie.
Dochodził powoli poranek, a ja wciąż nie mogłem znaleźć sobie miejsca we własnym domu. W końcu poddając się przed samym sobą ruszyłem do salonu, gdzie w szafie znalazłem to tak dobrze mi znane przebranie. Ubrałem wszystko w pośpiechu, po czym wyparowałem z mieszkania w zawrotnym tempie.
Nie było sensu czekać i dłużej się katować. Musiałem ją zobaczyć, choćby przez chwilę. Wiedziałem, że w jej obecnym stanie muszę być ostrożny i każdy mój nieprzemyślany ruch może zaszkodzić jej zdrowiu.
Droga dłużyła mi się jak nigdy dotąd. Dodatkowo fakt wschodzącego słońca sprawił, że pierwsi mieszkańcy Paryża, oraz głodni widoków turyści zaczęli wypełniać większość ulic, co zmusiło mnie do obrania okrężnej, mniej uczęszczanej trasy. Po śniegu nie było śladu, jednak mroźne powietrze nie działało na mnie kojąco po tych kilku dniach spędzonych w skąpanej w słońcu Kalifornii.
Gdy znalazłem się pod kamienicą gdzie mieszkała z Lucasem, automatycznie przed oczami stanął mi obraz jej pobitej twarzy. Napuchniętego oka i rozciętej wargi, tego strachu w oczach i bólu. Wtedy to ja byłem jej oparciem. Wtedy to ja przytulałem ją, pocieszałam, broniłem przed całym złem, które zdawało się czekać na nią na każdym kroku. A dziś? Ja jestem sprawcą jej cierpienia, a człowiek, którego tak bardzo nienawidziła, leczy rany, które ja zadałem.
Nie mogłem wytrzeć przez maskę łez spływających po policzkach. Ostatni raz spojrzałem w okno, w którym tliło się niewielkie światełko zapewne z nocnej lampki. Zacisnąłem pięść, po czym zawróciłem w drogę powrotną do Galerii Cieni.
Komentarz = to motywuje!
~~~~~
"Człowiek jest tylko mocny w stosunku do drugiego człowieka w pyskówkach, przekomarzankach. Często opiera swoją wartość na materii, która przecież jak wiadomo - a to w górach najlepiej widać - jest poprostu tymczasowa. Zresztą jak i sam człowiek."
- Tomek „Czapkins” Mackiewicz