Strony

poniedziałek, 29 stycznia 2018

Rozdział 36 - Tak strasznie go nienawidzę.


Kochani ja wiem, że musieliście czekać znów tyle...
Ale serio musicie zrozumieć.
Mam teraz sesję, masa egzaminów, ogarniam formalności z wyjazdem znów do Stanów, myślę nad kontynuacją studiów od września, no i ogólnie masa spraw prywatnych.
Byłam prawie pewna, że w ten weekend wrzucę: jak na złość 39 stopni gorączki xD
Ale jestem! Może krótki i trochę niedopracowany, ale jest <3
Buziaki i komentujcie!
PS: Filmik powyżej jest z aktualnie mojego chyba ulubionego serialu: Przyznać się kto ogląda Lucka? :D <3

~~~~~

   Minęły kolejne 3 długie dni. Quincy nie odzywał się z żadną informacją, zaś Frank nie dawał kompletnych znaków życia, zupełnie jakby mnie unikał. Los Angeles stało się mi więzieniem. Nie czułem się tutaj już tak, jak te kilkanaście lat temu. Mimo iż ciałem byłem u boku chorej matki, to moje myśli wciąż wędrowały w stronę Europy. Każdy człowiek boryka się w życiu z jedną prawdą, której nigdy w pełni nie pojmie. Musi przerabiać wciąż te same lekcje, popełniać takie same błędy, zanim ich sens dotrze wreszcie do jego świadomości. W porządku. Nastał czas na rozrachunek, rozrachunek z samym sobą. W sumie osiągnąłem w życiu to, co zamierzałem, więc czemu wciąż dążę do nowego?
   Nagle w mieszkaniu rozległo się donośne pukanie do drzwi. Wstałem niepewnie z kanapy, na której przesiadywałem od samego rana. Gdy spojrzałem przez wizjer w drzwiach wszystko się we mnie zagotowało. Otworzyłem i z rozpędu wciągnąłem Quincego do środka za koszulę.
- Do jasnej cholery ileż można czekać?! - warknąłem, podburzony jeszcze dodatkowo jego głupkowatym uśmiechem - I co Cię tak bawi?!
- A co? Za długo w domku siedzisz? Odleżyn już dostałeś? - zaśmiał się, a ja odsunąłem się od mężczyzny z obawą, że jeszcze jedno słowo a zdzielę go tak, że wtopi się w ścianę - Spokojnie, załatwiałem Twoje sprawy przecież.
- Przez 3 dni? - syknąłem - I nie łaska odebrać głupiego telefonu?
- Myślisz, że wszystko jest takie łatwe? - zmierzył mnie wzrokiem - Owszem, obiecałem, że znajdę numer do Twojej Panny, jednak żadne Twoje głupie źródło nie pomogło.
- Że co?
- Dzwoniłem do tej szkoły jaką mi podałeś. Powiedzieli że Amanda Black już u nich nie pracuje.
- Jak to nie pracuje? - nic nie zrozumiałem - Przecież ona kochała tę pracę, to musi być jakaś pomyłka.
- Udostępnili mi numer do niej, jednak od kilku dni numer ten jest niedostępny. Mój znajomy nawet zakręcił się wokół operatora numeru, ale nic nie wiedzą. Numer od jakiegoś czasu jest nieaktywny i nie był używany w żaden sposób, żadnych wiadomości, połączeń, nic.
- Co tam się dzieje? - poczułem jak zaciska mi się żołądek - Przecież...
- Ale znalazłem coś innego - odparł nagle, podając mi kartkę - To numer do jej przyjaciółki.
- Clary? - kiwnął twierdząco głową - Jak go zdobyłeś? Nie mówiłem Ci o niej...
- Mam swoje wtyki, nie musisz dziękować - odparł z dumą w głosie, po czym przeszedł do salonu i usiał wygodnie na kanapie - Teraz rozumiesz dlaczego to tyle trwało?
- Tak, ale nie rozumiem jakim cudem rzuciła pracę... Mogła zmienić numer telefonu, ale nie pracę...
- Ah, mam jeszcze jedną dawkę wiadomości - rzucił nagle, spoglądając na mnie z wyraźnym spokojem - Rozmawiałem z lekarzem Twojej matki. Jej stan jest już stabilny. Nie ma zagrożenia życia, jednak jest bardzo osłabiona.
- Mogę pojechać ją w końcu zobaczyć?
- Wiesz, że to niemożliwe - spuścił wzrok na swoje buty - Teraz kręci się tam masa lekarzy i innych pracowników szpitala. Wiem, że masz super przebrania i nawet mnie potrafiłeś nabrać, ale to zbyt wielkie ryzyko. W końcu ktoś się dowie, że jakiś dziwny typ odwiedza sama matkę Jackson'ów.
- Ale... Ale ona jest moją matką - zacisnąłem zęby - Mam prawo ją zobaczyć.
- Mike, rozumiem Twoje zdenerwowanie ale dobrze wiedziałeś, z czym takie życie się wiąże, a jednak się na nie zdecydowałeś.
- Muszę zadzwonić - odparłem, zaciskając w dłoni kawałek papieru - Czy...
- Jasne, już znikam - wstał z kanapy uśmiechając się sztucznie - I tak mam masę roboty na głowie. Mam nadzieję, że ten numer Ci w jakiś sposób pomoże uporządkować bajzel, jaki zostawiłeś po sobie w Paryżu.
   Przez dłuższą chwilę po tym jak Q opuścił moje mieszkanie, wpatrywałem się na numer, który trzymałem w rękach. Serce waliło mi jak oszalałe, zupełnie jakby chciało połamać wszystkie żebra. Czułem się podle z tym co zrobiłem i w jaki sposób. Jednak pewna część mnie żywiła nadzieję, że gdy wyjawię Amandzie całą prawdę o sobie, zrozumie mnie i wybaczy.
   Wystukałem drżącymi dłońmi numer na komórce, próbując w głowie ułożyć słowa, które usprawiedliwią mnie i moje zachowanie. Clara zapewne wiedziała o wszystkim, w końcu była dla Amandy niczym siostra.
- Halo? - usłyszałem w słuchawce kobiecy, lekko zmęczony głos. Zaniemówiłem. Próbowałem na nowo ułożyć jakieś sensowne zdanie w swojej głowie, ale niewiele to dało - Halo? Słucham?
- Jak ona się czuje? - odparłem od razu, opadając jednocześnie na fotel, który stał za mną. Odpowiedziała mi początkowo cisza, jednak musiała od razu domyśleć się kto dzwoni, bo jej ciepły głos zmienił się w niczym nasączony jadem syk.
- Niech Cię piekło pochłonie za to co jej zrobiłeś. Nie mam pojęcia kim jesteś, ale zaczynam rozumieć dlaczego musisz ukrywać swoją mordę za maską.
- Posłuchaj... To nie jest tak jak myślisz... Musze z nią porozmawiać...
- Nie zbliżaj się więcej do niej, jeśli nie chcesz spieprzyć jej życia jeszcze bardziej. Lucas przy Tobie jest niczym najlepszy partner na świecie.
- Wróciła do niego? - mimo iż nie powiedziała tego wprost, domyśliłem się. Zacisnąłem dłoń w pięść, omal nie zgniatając komórki jak puszkę po coli - Powiedz mi, że się mylę i jest wciąż u Ciebie...
- Owszem, jest z Lucasem i mam nadzieję, że ta myśl zeżre Cię od środka.
- Claro proszę... Nie traktuj mnie jak wroga...
- A jak mam traktować człowieka, przez którego życie mojej przyjaciółki zmieniło się w piekło, z którego już raz cudem udało jej się wyjść?
- O czym Ty mówisz? - zacząłem łączyć pewne fakty z jej wyrywanych w złości słów - Co z nią jest?
- Jeszcze się pytasz? - zaśmiała się - Przez Ciebie Amanda znów popadła w stany lękowe. Straciła pracę i życie o które tak długo walczyła. Straciła wszystko... Nie może jeść, pić, nie może wyjść na zewnątrz by poczuć szum wiatru, bo być może w momencie ataku rzuci się pod pierwszy lepszy samochód. Teraz wiesz co narobiłeś?
   Po tych słowach nacisnąłem czerwoną słuchawkę, nie mogąc i tak wydobyć już siebie ani jednego słowa. Oczy zaszły mi łzami, które w zawrotnym tempie zaczęły spływać po moich policzkach. Zacząłem dusić się chyba własnym żalem i pretensjami do samego siebie. Ukryłem twarz w dłoniach nie mogąc uspokoić drżenia, jakie opanowało moje ciało. W końcu jednak wstałem i wybrałem najszybciej jak potrafiłem numer do Quincego.
- Już się stęskniłeś mordko?
- Na wieczór mam mieć samolot do Paryża. I nie interesuje mnie jak trudne to będzie aby przeszły moje fałszywe papiery. Nie chcę słyszeć, że coś poszło nie tak. Jadę teraz do matki, a potem prosto na lotnisko. Jeśli zawiedziecie to choćbym miał spaść razem z wami, poślę was na samo dno.
   Nie czekałem na jego odpowiedź. Wiedziałem, że ma świetny kontakt z Frankiem, a on coś ukrywał. Nie chciał zdradzić nic z swojej rozmowy z Amandą. Teraz zrozumiałem dlaczego.


   Najsmutniejsze nie są te historie, które się kończą - najsmutniejsze są te, które nigdy się nie zdarzą. Kiedy ta kropka kończąca zdanie, wydaje się brzmieć zbyt wyraźnie. Nie można w końcu nadmiernie naużywać przecinków w naszym życiu. Najgorsze jest jednak to, gdy nie masz nawet gdzie ich postawić. Życie przestało pisać historię w którą wierzyłaś i kochałaś. Może być ona czytana milion razy, jednak za każdym razem obijasz się od tej jednej kropki na samym końcu.
   Nie wychodziłam z domu, niewiele jadłam i mówiłam. Lucas złożył za mnie wypowiedzenie w pracy, do której byłam świadoma, że być może nigdy już nie wrócę. Jedynymi osobami jakie tolerowałam w swoim towarzystwie, był Lucas oraz Clara. Wczorajsza wizyta lekarza niemal sprawiła, że wyskoczyłam przez okno. Panika na widok obcego człowieka odebrała mi zdrowy rozsądek. Ciężko opisać, jak to jest bać się wszystkiego. Ludzkiego głosu, szumu drzew czy  śpiewu ptaków. Nawet powiew wiatru zdawał się chcieć zrobić mi krzywdę.
- Amanda, słyszysz mnie? - Lucas machał mi ręką przed twarzą, gdy ja siedziałam na łóżku z talerzem w ręku - Nie zjadłaś nic. Jeśli dalej tak będzie, znów będę musiał wezwać lekarza, a sama wiesz jak to się prawie skończyło.
- Daj mi spokój - warknęłam - Nie miałeś iść do pracy?
- Czekam na Clarę. Dobrze wiesz, że nie zostawię Cię samej w domu w tym stanie.
- Ona też ma swoją pracę i życie.
- Owszem, ale sama się zaoferowała z pomocą - zabrał talerz z jedzeniem, który odłożyłam na stolik obok łóżka - Zaczyna mnie to denerwować. Wszystko dopasowujemy pod Ciebie, a Ty nie potrafisz tego docenić.
- I co? Uderzysz mnie znów tak jak to miałeś z zwyczaju jeszcze niedawno? - jego mina na moje słowa była nie do opisania - Nie prosiłam się Ciebie o nic.
- Mam tego dość - warknął, po czym ruszył w stronę drzwi.
   Po chwili usłyszałam trzask który oznaczał, że Lucas wyszedł z mieszkania. Wstałam automatycznie z łóżka, kierując się wolnym krokiem do salonu. Zatrzymałam się na chwilę przy fortepianie, przypominając sobie mimowolnie jak graliśmy razem w Galerii Cieni. Wytarłam rękawem łzę, która nie wiadomo kiedy znalazła się na moim  policzku. Dopadłam w końcu do jednej z szuflad, po czym zaczęłam przewracać stos kartek w niej się znajdujących. Znalazłam go.
   Usiadłam na zimnej podłodze, przyglądając się rysunkowi, który trzymałam w rękach. Dokładnie pamiętałam dzień w którym go zrobiłam. Było to po tym, jak X uratował mi życie. Nie chcąc go zapomnieć, pewna, że nigdy więcej go nie zobaczę, narysowałam dokładnie go takim, jakiego zapamiętałam.
- Amanda? - spojrzałam w stronę wejścia do salonu, gdzie stała oparta o framugę Clara - Drzwi były otwarte. Lucas już wyszedł?
   Gdy zobaczyła łzy w moich oczach, rzuciła swoją torebkę na sofę, po czym podeszła do mnie i przytuliła z całych sił. Nie mogąc dłużej wytrzymać, rozpłakałam się niczym małe dziecko, zgniatając rysunek w pięści.
- Nienawidzę go - szepnęłam najpoważniej jak tylko to chyba można zrobić przez łzy - Nienawidzę.
- Ciii, już dobrze - przyjaciółka przytuliła mnie jeszcze mocniej, płacząc chyba razem ze mną - Poradzisz sobie. Już raz to zrobiłaś, damy sobie radę.
- Nienawidzę.... Tak strasznie go nienawidzę...
    Tego wieczoru było to jedyne słowo, na jakie mnie było stać. Nie potrafiłam wybaczyć ani jemu, ani sobie tej naiwności do człowieka, którego tak naprawdę chyba wcale nie znałam. Nie znam chyba pewniejszego uczucia, niż nienawiść.


   Czasem swoim charakterem niszczymy to, co udało nam się zbudować sercem. A poczucie winy po zniszczeniu? Jest złym uczuciem. Trzeba go unikać jak ognia. Kiedy czujesz się winny, to nienawidzisz nie swoje grzechy, lecz samego siebie. Każda kara jaką sobie wymierzasz wydaje się być niewystarczająca, by móc ponownie spojrzeć w lustro.
  Ostatni raz miałem na sobie tę maskę w noc, którą spędziłem razem z Amandą w Galerii Cieni. Tę noc, gdy ostatni raz byliśmy u swego boku, szczęśliwi, kochając się fizycznie i sercem zarazem. Wtedy jeszcze byłem pewien, że w przeciągu 3 dni wrócę i nic się nie zmieni. Odwiedzę matkę, a potem wrócę i wyjawię Amandzie całą prawdę o tym kim jestem. 
   Gdy wylądowałem w Paryżu dochodziła północ. Na lotnisku czekał już na mnie szofer, który zawiózł wprost pod Galerię Cieni. Większość z tych ludzi to zaufani pracownicy Franka, jednak nie wiedzieli w większości, kim jestem. Poprawiłem swój sztuczny wąs i utkwiłem wzrok w oknie, czując jak na widok miasta miłości, wszystko wraca do mnie ze zdwojoną siłą. Powrót tutaj był o wiele bardziej bolesny, niż myślałem. Wszystko we mnie krzyczało i bało się tego, co zastanie w miejscu pełnym wspomnień i niespełnionych obietnic. 
   Rzuciłem walizkę na łóżko, po czym poszedłem do łazienki, gdzie wziąłem gorący prysznic. Liczyłem, że ciepła woda pomoże mi chociaż na chwilę uspokoić ból jaki odczuwałem w środku, jednak bez skutku.
   Dochodził powoli poranek, a ja wciąż nie mogłem znaleźć sobie miejsca we własnym domu. W końcu poddając się przed samym sobą ruszyłem do salonu, gdzie w szafie znalazłem to tak dobrze mi znane przebranie. Ubrałem wszystko w pośpiechu, po czym wyparowałem z mieszkania w zawrotnym tempie.
   Nie było sensu czekać i dłużej się katować. Musiałem ją zobaczyć, choćby przez chwilę. Wiedziałem, że w jej obecnym stanie muszę być ostrożny i każdy mój nieprzemyślany ruch może zaszkodzić jej zdrowiu. 
   Droga dłużyła mi się jak nigdy dotąd. Dodatkowo fakt wschodzącego słońca sprawił, że pierwsi mieszkańcy Paryża, oraz głodni widoków turyści zaczęli wypełniać większość ulic, co zmusiło mnie do obrania okrężnej, mniej uczęszczanej trasy. Po śniegu nie było śladu, jednak mroźne powietrze nie działało na mnie kojąco po tych kilku dniach spędzonych w skąpanej w słońcu Kalifornii.
   Gdy znalazłem się pod kamienicą gdzie mieszkała z Lucasem, automatycznie przed oczami stanął mi obraz jej pobitej twarzy. Napuchniętego oka i rozciętej wargi, tego strachu w oczach i bólu. Wtedy to ja byłem jej oparciem. Wtedy to ja przytulałem ją, pocieszałam, broniłem przed całym złem, które zdawało się czekać na nią na każdym kroku. A dziś? Ja jestem sprawcą jej cierpienia, a człowiek, którego tak bardzo nienawidziła, leczy rany, które ja zadałem.
   Nie mogłem wytrzeć przez maskę łez spływających po policzkach. Ostatni raz spojrzałem w okno, w którym tliło się niewielkie światełko zapewne z nocnej lampki. Zacisnąłem pięść, po czym zawróciłem w drogę powrotną do Galerii Cieni.

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

"Człowiek jest tylko mocny w stosunku do drugiego człowieka w pyskówkach, przekomarzankach. Często opiera swoją wartość na materii, która przecież jak wiadomo - a to w górach najlepiej widać - jest poprostu tymczasowa. Zresztą jak i sam człowiek."

- Tomek „Czapkins” Mackiewicz

czwartek, 11 stycznia 2018

Rozdział 35 - Nigdy nie zapominaj tej opcji.


Kochani jestem spóźniona, ale jestem! <3
Wyszedł mi znów mega zapychacz, ale w kolejnym rozdziale
obiecuję już większą poprawę :D
Nie będę się więcej rozpisywać.
Wy za to zróbcie to w komentarzach!
Dajcie mi kopa w tyłek i masę weny - musze wiedzieć dla kogo piszę!:)

~~~~~

   Dla każdego, kto się boi, jest samotny albo nieszczęśliwy, stanowczo najlepszym środkiem jest wyjście na zewnątrz, gdzieś, gdzie jest się zupełnie sam na sam z niebem i naturą. Bo dopiero wtedy, tylko wtedy, czuje się, że wszystko jest tak, jak być powinno. Jak długo to istnieje, a będzie na pewno zawsze istnieć, wiem, że we wszystkich okolicznościach, istnieje zawsze pociecha na każde zmartwienie. I wierzę mocno, że natura potrafi ukoić każde cierpienie. Jak to zauważył pewien stworek w bajce dla dzieci: Ludzie najbardziej lubią to, co zmienne i kapryśne, nieoczekiwane i dziwne: brzeg morza, który jest trochę lądem i trochę wodą, zachód słońca, który jest trochę ciemnością i trochę światłem, i wiosnę, która jest trochę chłodem i trochę ciepłem.
   Szedłem tymi tak dobrze mi znanymi uliczkami, próbując sobie przywołać ich obraz sprzed dwudziestu lat, gdy to miejsce wyglądało zupełnie inaczej. Diabelski młyn kiedyś pełen roześmianych dzieci, teraz stoi w miejscu porośnięty chwastami wspinającymi się ku niebu. Tory kolejki górskiej już zardzewiałe i popękane, a obok nich wykolejony wagonik, w którym nigdy nie zasiądzie żadne dziecko.
 Usiadłem pod jednym z największych drzew w Neverland i próbowałem wsłuchać się w szum liści i śpiew ptaków, bo chyba tylko one zostały przez te lata tutaj niezmienne. Nie tak wyobrażałem sobie to miejsce, gdy je kupowałem. Byłem niemal pewien, że to tutaj spędzę resztę swojego życia, dbając i opiekując się tym wszystkim najlepiej jak potrafię.
   Nagle zadzwonił mój telefon. Spojrzałem na ekran niechętnie, widząc numer mojego przyjaciela. Gdy przypomniałem sobie w jakim celu dzwoni zapewne Frank, niczym poparzony wcisnąłem zieloną słuchawkę.
- Frank? - mruknąłem niespokojnie, sam nie wiedząc chyba, czy chcę słyszeć odpowiedzi na pytania, które cisnęły mi się na język - Widziałeś się z nią?
- A może zapytasz jak mi minął lot i te sprawy? - zapytał z lekką ironią - Tak, widziałem się z nią. Dostałem chyba uczulenie na te cholerne wąsy i brodę. Jeszcze tego brakowało, bym musiał się przebierać, aby zagadywać Twoje Panny.
- Wiesz, że nie możemy jej dawać powodów do podejrzeń. Ona nie będzie sama drążyć, ale za bardzo jesteś kojarzony z moją osobą, by się pokazywać przed nią bez przebrania.
- Ta, jasne. Wiesz... Zostaję na noc w Paryżu, a jutro z rana biorę pierwszy lot do Los Angeles. Zimno tutaj jak na biegunie północnym.
- Przestań pieprzyć głupoty i mów mi w końcu co Ci powiedziała. Jest zła?
- Nie wiem jak to ująć w słowa... - jego ton drażnił mnie do tego stopnia, że prawie przegryzłem dolną wargę z nerwów - Ja tylko...
- Do jasnej cholery Frank, co jej powiedziałeś?!
- Prawdę - odparł nagle, a ja nie potrafiłem wydobyć z siebie żadnego dźwięku - Powiedziałem jej prawdę, Mike.
- Co to ma znaczyć?
- To co usłyszałeś. Wybacz, muszę kończyć. Zobaczymy się w LA.
   I się rozłączył. Tak po prostu się rozłączył bez wyjaśnienia i jakichkolwiek wskazówek, co mogła pomyśleć Amanda oraz jak to odebrała. Próbowałem do niego oddzwonić, ale numer nie odpowiadał. Rzuciłem telefonem przed siebie z wściekłością, próbując wymazać sprzed oczu obraz kobiety, którą tak bardzo zawiodłem. Przypomniałem sobie naszą noc nad morzem, te wszystkie lekcje i spotkania, które przecież tak naprawdę nie miały racji bytu.
   Czasem zastanawiałem się, jak to się stało, że do tej pory nie poznała prawdy o mnie. Z jednej strony nigdy nie widziała nawet koloru moich włosów. Przez ten rok brak ruchu sprawił, że przytyłem, zaś mój głos bez ciągłych treningów i śpiewu mocno zmienił swój ton. Zresztą... O czym ja mówię... Kto by podejrzewał, że martwy od ponad roku Michael Jackson ukrywa się pod maską i żyje gdzieś pod ulicami Paryża? 


   Gdy miałam 19 lat, miałam wrażenie, że mogę robić w życiu dosłownie wszystko. Nie myślałam jeszcze wtedy o obowiązkach, płaceniu rachunków czy dobrej wypłacie. Miałam wrażenie, że mogę jeść szkło bez kaleczenia ust, pić kwas, wyskakiwać z okna, chociażby tylko po to, by jak orzeł móc wzbić się do lotu. Byłam wtedy pewna, że mogę przenosić góry. Później wszystko się zmieniło. Wystarczył jeden dzień... Gdy straciłam Evan'a oraz moje nienarodzone dziecko, dopadła mnie kara za wszystkie beztroskie lata, które spędziłam nie mając żadnych problemów.
   Co się dzieje, gdy boisz się lęku? Zaczynasz analizować. Wszystko i wszystkich. Myślisz w przód, na boki, szukasz wyjść awaryjnych. Szukasz powodów ataków, zamykając się przez to jeszcze bardziej w sobie. Najgorszy jest właśnie ten lęk, którego nie możesz nazwać. To potwór umysłu, dużo gorszy od tych prawdziwych. Strach czy lęk zraniły o wiele więcej ludzi, niż zdołało zwierzę, broń czy wypadek samochodowy. Jest jednak jedna zasadnicza różnica między nimi. Strach jest pozytywnym uczuciem, jednak lęk - zabójczym.
   Otworzyłam niepewnie oczy, czując jak oślepia mnie białe światło. Próbowałam otworzyć usta, jednak plastikowa maska na mojej twarzy utrudniała mi wydobycie z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Nagle obok mnie przemknął jakiś cień. Zacisnęłam piąstki na pościeli, którą było okryte moje ciało. Do oczu napłynęły niechciane łzy, które nie mam pojęcia kiedy zaczęły spływać po moich policzkach.
- Hej, już dobrze. Wszystko będzie dobrze - usłyszałam męski głos, niemal tuż przy moim uchu.
   Odwróciłam głowę niepewnie w stronę, z której dochodził. Lucas siedział przy moim łóżku, patrząc na mnie z nieodgadnionym wyrazem na twarzy. Nagle poczułam jak jego ręka nakrywa moją dłoń, zupełnie jakby chciał mnie na coś przygotować.
- Nie wiem Amando co się stało, co Cię doprowadziło znów do tego stanu, ale wyjdziesz z tego, rozumiesz? Raz pokonałaś to wszystko, dasz radę zrobić to ponownie - próbował się uśmiechnąć, ale nie za bardzo mu się to udało. Patrzyłam na niego pytającym wzrokiem, sprawiając, że zaczął dalej mówić - Jakaś para znalazła Cię w północnej części Paryża na śniegu. Płakałaś. Miałaś atak. Mówili, że krzyczałaś i nie byłaś w stanie się podnieść. Wezwali karetkę, jesteś wyziębiona i roztrzęsiona. Co Ty w ogóle robiłaś tak daleko od centrum miasta? Co się w ogóle stało? Co Cię doprowadziło do nawrotu ataków?
   Nagle wszystko spadło na mnie niczym błyskawica przecinająca niebo. Przypomniałam sobie tego mężczyznę w jego mieszkaniu. Przypomniałam sobie jego słowa o X i o tym, że być może już nigdy tutaj nie wróci. Zostawił mnie. Zostawił mimo iż obiecał, że wróci i opowie o wszystkim. Nie miał nawet odwagi osobiście przyjechać i powiedzieć mi, że to wszystko nie miało znaczenia.
   Poczułam nagle, jak zaciska mi się żołądek. Dłonie zaczęły drżeć, a oczy piekły jakby ktoś nasypał w nie soli. Wiedziałam już, że zbliża się kolejny atak. Ściany zdawały się mi zbliżać do siebie, zamykając mnie w małej klatce. Obraz zaczął się wykrzywiać, a głos bezradnego Lucasa drażnił moje uszy niczym najgorsza piosenka na świecie.
   Nie wiem ile czasu minęło, nim na salę wbiegli lekarze. Miałam ochotę się na nich rzucić, ale moje ręce były zapięte w pasy bezpieczeństwa do łóżka. Masa ludzi wokół mnie zaczęła sprawiać, że wszystko wydawało się jeszcze gorsze. Zaczęłam krzyczeć, gdy nagle pojawiło się nieprzyjemne ukucie na ramieniu. Niemal czułam jak uspakajająca substancja zaczyna wędrować w moich żyłach w kolejne partie ciała, a ja zaczynałam się wewnętrznie uspokajać. Próbowałam coś powiedzieć, ale jedynie uchyliłam lekko usta, czując jak opadam całkowicie z sił. Przymknęłam oczy i mimowolnie zasnęłam.


    Cały wieczór snułem się ulicami Los Angeles w nadziei, że nikt nie rozpozna mnie w moim kiepskim przebraniu. Było to może i lekkomyślne z mojej strony, jednak nie potrafiłem wtedy trzeźwo oceniać sytuacji i dokonywać wyborów. Moja matka walczyła w szpitalu o życie, zaś kobieta którą pokochałem, ma mnie zapewne za kłamcę i tchórza, w czym być może ma i nawet trochę racji. Gdy wyjeżdżałem byłem niemal pewien, że to wszystko nie zajmie mi tutaj dłużej niż 3 dni. Jednak jak mogę wyjechać, zostawiając matkę w takim stanie?
    Nie mogąc się zdobyć na odwagę by wrócić do szpitala, poszedłem do apartamentu, który wynajął mi Frank na czas mojego pobytu w Mieście Aniołów. Zmęczony całym dniem wjechałem windą na piętro, po czym ledwo doszedłem do drzwi, które o dziwo były otwarte. Niepewnie wkroczyłem do środka, widząc zapalone światło w salonie.
- Mike, to ty?! - usłyszałem krzyk, który od razu rozpoznałem.
- Quincy? A co Ty tutaj robisz? - wkroczyłem do pomieszczenia, gdzie mój przyjaciel z dawnych lat siedział teraz rozłożony na kanapie z miską chipsów w ręku - Skąd w ogóle wiesz, gdzie mieszkam? Frank Ci powiedział, tak?
- Mówiłem Ci, że kazał mi mieć Cię na oku.
- Uważacie, że mam pięć lat?
- Nie, ale oboje wiemy, że często tak się właśnie zachowujesz - zmierzył mnie wzrokiem - Wyglądasz, jakby pies Cię przeżuł i wypluł. Zły dzień?
- Nawet nie wiesz jak bardzo - opadłem obok mężczyzny na kanapie, chowając twarz w dłonie - Rozmawiałem z Frankiem.
- I co Ci powiedział? Twoja Panna walnęła fochem?
- To nie jest śmieszne - warknąłem - A Frank co najgorsze nie powiedział mi praktycznie nic.
- Przecież nie wylecisz i nie zostawisz matki. Janet jest w trasie, La Toya siedzi gdzieś w Tajlandii z nowym fagasem i nawet nie zadzwoni spytać co z mamą, a chłopaki wpadają jak się im przypomni. O twoim ojcu nie będę się nawet wypowiadać.
- Możesz coś dla mnie zrobić? - spojrzałem na Q z lekką nadzieją w oczach - Możesz spróbować dla mnie zdobyć jej numer telefonu? Nie mam tutaj już nikogo zaufanego, kto mógłby się tym dla mnie zająć. Mam jej imię i nazwisko, znam szkołę w której pracuje. Dacie radę ją namierzyć.
- I co jej powiesz? - zaśmiał się - Wpakowałeś się w takie gówno, że aż mi Cię szkoda.
- Dzięki, wiedziałem przecież, że na Ciebie zawsze mogę liczyć - syknąłem odwracając głowę w drugą stronę, niczym obrażone dziecko - Nic się nie zmieniłeś.
- Ej, a co mam zrobić? Pocieszać i udawać, że wszystko się ułoży? Wpakowałeś się bajzel, z którego ciężko się będzie wygrzebać bez palenia mostów po drodze.
- Najpierw muszę z nią porozmawiać i wyjaśnić tę całą sytuację.
- I chcesz to zrobić jednym telefonem? - uniósł lekko kąciki ust - Brawo, jesteś prawie dżentelmenem.
- Nie mogę jej ściągnąć tutaj, ani wrócić do Francji. Jeśli wrócę, nie uda mi się tak szybko znów tutaj dostać. Dobrze wiesz jak ciężko jest załatwić mi samolot i sprawić, by nagle świat się nie dowiedział, że Michael Jackson żyje i ma się świetnie.
- To Twoje życie i decyzje, Mike. Ale pamiętaj, że zawsze możesz wstać, pierdolnąć drzwiami i odejść pewnym krokiem, nie odwracając się za siebie. Nigdy nie zapominaj tej opcji.
- Tutaj nie da się pierdolnąć drzwiami, Quincy.
- Ale nie ma też jednego, dobrego rozwiązania. Nie zmienisz tego, kim jesteś - uśmiechnął się - Ale mogę Ci obiecać, że zrobię co w mojej mocy, aby zdobyć jej numer.
- Dziękuję - odwzajemniłem uśmiech, chociaż wcale nie czułem się lepiej.
   Szukałem w głowie każdej deski ratunku, jakiegoś dojścia do niej, by móc to wszystko wytłumaczyć. Czy da się w ogóle wytłumaczyć coś takiego, bez wyznania tajemnic, na które wprawdzie się zgodziła? Zdałem sobie sprawę, że chyba dużo łatwiej by mi było, gdyby postawiła mnie pod ścianą. Kazała wyjawić kim jestem i dlaczego się ukrywam. Chciałem wtedy, aby prosto w twarz wykrzyczała mi, że mam zdjąć tę cholerną maskę i pokazać swoją prawdziwą twarz. Jednak ona tego wcale nie chciała. Nie pytała, nie próbowała szukać, domyślać się mojego zachowania. W całości akceptowała moje prośby i decyzje, w całości akceptowała moją tajemnicę i fakt, że być może nigdy nie pozna, kim jestem. Nie przeszkadzało jej to. Pokochała mnie takiego, jaki jestem. Tak w zasadzie... Ona kochała mnie, czy może X? Jak cienka granica była pomiędzy mną, a człowiekiem w masce?
   

   Minęły trzy długie dni i noce. Nie pamiętam już chwili, podczas której nie byłabym na działaniu leków uspokajających lub nasennych. Gdy tylko tabletki przestawały działać, przypominałam sobie tę piekielną noc i słowa z ust tamtego mężczyzny. Nie widziałam już czy bardziej przytłoczył mnie nawrót choroby, czy to, że osoba którą pokochałam, okłamała mnie i zostawiła w tak okrutny sposób.
   Dziś był dzień mojego wypisu. Próbowałam ubrać na siebie nieporadnie sweter, podczas gdy Lucas poszedł do lekarza po moje papiery i recepty. Szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że to właśnie on będzie przy mnie przez ten cały czas. Widziałam po nim, że żałuje. Mimo iż nie potrafiłam mu wybaczyć tego co mi zrobił, potrafiłam go zrozumieć i nie umiałam odtrącić widząc, jak bardzo się martwi i stara mi pomóc. Nie mogłam zostać sama. Nie teraz, nie w tej chwili.
- Clara dzwoni jak opętana - odparł mężczyzna wchodząc do sali z telefonem w ręku - Kiedy jej powiesz co się stało?
- Nie chcę teraz przy sobie nikogo - syknęłam, bo tylko tyle potrafiłam z siebie wydobyć - Chcę do domu. 
- Zaraz pojedziemy, spokojnie - podszedł do mnie, jednak ja widząc jak odległość między nami się zmniejsza, zaczęłam się trząść - Ej, nic się nie dzieje. Zabiorę Cię do domu, nikogo tam nie będzie.
- Nie wyjdę na ulicę. Nie wyjdę na zewnątrz.
- Pielęgniarka podała Ci mocny lek uspokajający, powinien zaraz zacząć działać. Ledwo będziesz pamiętać drogę z szpitala do domu.
- Lucas... - zaczęłam, nie wiedząc jak dokładnie zadać mu to pytanie - Dużo spałam przez te tabletki, czy może.... Czy może odwiedzał mnie jeszcze ktoś no wiesz... Kiedy leżałam nieprzytomna?
- Lekarz nie mówił mi o żadnych odwiedzających - odparł zerkając na mnie niepewnie - Spodziewałaś się kogoś?
- N... Nie, tak tylko zapytałam - mruknęłam, czując kolejne ukucie w sercu - Chodźmy już.
  Gdy tylko się podniosłam z łóżka, poczułam jak tracę równowagę. Zapewne gdyby nie szybka reakcja Lucasa, leżałabym już na podłodze. Leki te nie tylko działały na mnie uspokajająco, to był tylko efekt ogłupiania i mącenia ich w mojej głowie - ale zapewne gdyby nie to, już zdążyłam wyskoczyć przez okno na widok innego człowieka. Tak w moim przypadku przebiegały stany lękowe. Nie były to okresowe napady, był to jeden długi ciąg, który mógł nigdy już nie ustąpić.
   Lucas miał rację - nie kontaktowałam co się ze mną dzieje, przez niemal całą drogę do domu. Pamiętam jak wnosił mnie po schodach, gdyż byłam już niczym naćpana medycyną. Czułam się jak ostatnia idiotka, która nie potrafi poradzić sobie z emocjami. Obiecałam przecież sobie, że już nikt ani nic nie doprowadzi mnie do tego stanu. Zrobił to tylko Evan, wiele lat temu. Jego śmierć przyniosła mi chorobę, która odebrała mi najpiękniejsze lata życia. I co? Znów miało się to tak skończyć?
   Nie chciałam nic jeść, ani nawet wziąć długiej kąpieli. Marzyłam jedynie o śnie, więc Lucas położył mnie na łóżku. Zamknęłam oczy. Wypełniły mnie emocje tak gwałtowne, że poczułam mdłości. To znak, krzyczał głos w mojej głowie. Głos rozsądku zaś szeptał, że są powody, dla których wtedy to tak się skończyło. Powody, dla których to nie z nim spędzisz kolejne godziny, dni i lata. Tak musiało być, taka była jego decyzja.

***
Komentarz = to motywuje!


~~~~~

"Lotnisko widziało o wiele więcej czułych pocałunków,
niż niejeden ołtarz."