Strony

środa, 30 listopada 2016

Rozdział 5 - Nie możesz się we mnie zakochać.

  
W piosence powyżej jestem zakochana! <3
I kolejny rozdział przed wami - w końcu trochę akcji z naszą Amandą i X w roli głównej :D
Nie jest znów długi, ale uwierzcie miałam zabiegany tydzień teraz.
Zapraszam do czytania i oceny, oraz pozwolę sobie zadedykować ten rozdział pewnej osobie.
Otóż historia o przeszłości Amandy, opisana w tym rozdziale nie jest do końca fikcją.
80% zdarzeń w niej zawartych są autentyczną historią (zmieniłam trochę szczegółów tylko),
są historią osoby, którą znam osobiście.
Cymesiku, jestem z Tobą i trzymam kciuki!
Gdy moja mama kazała Ci opisać swoje życie i w książkę opublikować i się nie zgodziłaś,
w takim razie dziś ja To robię chociaż w małym stopniu.
Szkoda, że nie możesz tego przeczytać.

Zapraszam!

~~~~~

   Otworzyłam oczy czując silny ból głowy. Automatycznie złapałam się za bolące miejsce, czując pod palcami dużego guza nad łukiem brwiowym. Podniosłam się w końcu na łokciach, rozglądając niepewnie wokół. Byłam w jakimś pomieszczeniu, pierwszy raz widziałam to miejsce. Nie było okien, tylko łóżko i książki. Masa książek, dziesiątki, a może i nawet setki. Usiadłam wciąż trzymając dłoń na bolącym miejscu nad okiem. Gdzie ja jestem do cholery?
  Zapach panował niczym w bibliotece. Woń papieru i druku unosiła się w powietrzu, było to całkiem przyjemne. Wstałam w końcu i ruszyłam do drzwi, wciąż lustrując uparcie wszystko dookoła. Pamiętałam tylko jak upadłam, Alaric uderzył mnie bronią. Jestem w niebie? Piekle? A może to coś jeszcze gorszego? 
   Gdy otworzyłam drzwi mój strach i zdziwienie wzrosło jeszcze bardziej. Przede mną rozciągało się ogromne pomieszczenie. Również pozbawione okien, a jedynym źródłem światła było wiele ozdobnych lamp, w większości kryształowych. Czułam się trochę jak w muzeum. Wszędzie wisiały, stały lub leżały jakieś stare przedmioty: szafa grająca, motyle w gablocie, obrazy niczym wyjęte z Luwru, stare zdjęcia, dębowe meble czy figury woskowe. Oglądałam wszystko z  fascynacją, czując się jakbym cofnęła się w czasie. Szczególną uwagę przykuła mi jedna z rzeźb. Przedstawiała kobietę bez rąk, przypominała trochę boginię z greckiej mitologii. Stała na kolumnie z głową uniesioną wysoko, jakby czegoś szukała. Tuż obok rzeźby stał stary kosz pełen czarnych róż. Dotknęłam jednej zauważając, że są żywe.
- Mam nadzieję, że już się lepiej czujesz - na ten głos aż podskoczyłam.
  Odwróciłam się z walącym sercem, nie mając pojęcia co mnie czeka. Stał za mną, jednak nie był blisko. Wyglądał dokładnie tak samo jak tej nocy, gdy go spotkałam pierwszy raz, nie miał tylko kapelusza ani peleryny. Mogłam teraz przyjrzeć się lepiej jego budowie. Był chudy, jednak szerokie ramiona idealnie komponowały się z wąską talią. Na rękach znów czarne, skórzane rękawiczki, a kostium przykrywał ciało w każdym milimetrze. Denerwował mnie fakt, że nie mogłam mu spojrzeć w oczy. Nie mogłam zobaczyć ich koloru, wyczytać z nich jego intencji czy uczuć. Zawsze byłam zdania, że w oczach można wyczytać wszystko o człowieku, jednak w tym przypadku pozostawały mi jedynie przyciemnione otwory w białej masce, pod którą skrywał się jakiś wariat.
- G... Gdzie ja jestem? - spytałam niepewnie - Gdzie mnie zabrałeś?
- To jest mój dom, Galeria Cieni - odparł pokazując ręką na wszystko wokół - Sumienie nie pozwoliło mi Cię zostawić tam w tym budynku, więc zabrałem Cię tutaj.
- Ja...
- Skąd się w ogóle tam wzięłaś? -  przerwał mi cierpkim głosem, na który przeszły mnie ciarki - Wiesz co narobiłaś? Jak naraziłaś siebie i mnie?
- Chciałam pomóc - szepnęłam, czując pewien ucisk w sercu - Ty mi pomogłeś.
- Naraziłaś nas tylko na niebezpieczeństwo! - krzyknął niemal, uderzając pięścią w szafę grającą, na co podskoczyłam czując jak narasta we mnie strach - Nie powinno Cię tam być, nie powinnaś być tutaj.
- Prze... Przepraszam - odparłam czując palące łzy w oczach - Ja chciałam tylko pomóc...
- Posłuchaj - zaczął spokojnie, na co moje mięśnie się lekko rozluźniły. Mimo wszystko nie czułam strachu, ufałam mu po tym jak mi pomógł, nie skrzywdziłby mnie teraz, na pewno nie - Nikt nie może wiedzieć o nas, o mnie. Nikt nie może wiedzieć o tym miejscu, nawet Ty. Wiesz i tak już, że jesteśmy pod ziemią, a to i tak zbyt wiele. Zawiążę Ci oczy i wyprowadzę tak, że nie będziesz miała pojęcia o lokalizacji tego miejsca.

 - Nie wydałabym Cię - odparłam podchodząc do niego na bliską odległość, czując się lekko urażona - Nie poszłam Ci pomóc, aby teraz zniszczyć Ciebie i Twoją tajemnicę.
- Zaufanie nie ma tutaj nic do rzeczy.
- Dlaczego... Dlaczego nie możemy się spotykać czasem, porozmawiać? - sama nie wiem czemu o to zapytałam. 
   Nie chciałam wychodzić stąd z myślą, że nigdy więcej go nie zobaczę. Chciałam go zobaczyć, chciałam z nim porozmawiać, poznać tego człowieka.
- Znów zadajesz mi pytania, na które odpowiedź sama powinnaś dobrze znać.
- Nie wydam Cię, wiesz że możesz mi zaufać.
- Nie powinno Cię tutaj być - odparł poważniej odwracając się napięcie i oddalając w tylko jemu znanym kierunku - Tam jest łazienka, masz pięć minut po czym wyprowadzam Cię stąd i zapominasz o mnie i tym miejscu raz na zawsze.
- Dlaczego taki jesteś? - ruszyłam za nim - Dlaczego siedzisz tutaj sam, nie dopuszczasz do siebie nikogo?
- Bo taki już jestem, Amando - odparł zatrzymując się i odwracając w moją stronę - Nie ufam ludziom, lubię swoją samotność, ciszę i spokój. Lubię świat w jakim teraz żyję, a Ty jesteś w tym momencie jedynie niechcianym problemem, którego muszę się pozbyć - mówił ostro, po czym znów ruszył przed siebie, zostawiając mnie oniemiałą na środku pomieszczenia samą.
   Problemem? Dlatego, że chciałam mu pomóc, spłacić swój dług? Jestem teraz przeszkodą do jego spokoju i szczęścia? Usiadłam na jednym z foteli obok regału z płytami. Utkwiłam wzrok w swoich dłoniach i milczałam. Nagle w mojej głowie powróciło znów wiele wspomnień i urywków z przeszłości, o których tak bardzo chciałam zapomnieć. Nawet nie zauważyłam gdy X wrócił. Ukucnął przede mną w bezpiecznej odległości, jakby się bał, że zedrę z niego tę maskę. Czułam na sobie jego wzrok. W końcu spojrzałam w czarną przestrzeń w miejscu, gdzie powinny być oczy.
- Dlaczego Ci tak zależy? - spytał znów opanowanym głosem, dziwiły mnie już trochę te jego zmiany nastroju - Dlaczego chcesz w ogóle ze mną rozmawiać? Nie znasz mnie, nie wiesz kim jestem, mógłbym zrobić z Tobą teraz co chcę, a Ty patrzysz na mnie z bólem i troską, zamiast ze strachem.
- Chcę Cię więc poznać, chcę wiedzieć jaki jesteś.
- Ale nie możesz - wstał, po czym usiadł na stołku, który postawił na przeciwko fotela w jakim siedziałam - I nie chodzi tutaj o Ciebie, ale o mnie. Nie rozumiem dlaczego w ogóle chcesz tutaj przebywać? Rozmawiać?
- Bo potrzebuję tego - próbowałam powstrzymać łzy cisnące mi się do oczu - Potrzebuję kogoś z kim będę mogła porozmawiać.
- I uważasz, że nieznajomy jest to tego dobrym kandydatem?
- Chyba najłatwiej rozmawia się o trudnych rzeczach z osobami, których nie znamy - słuchał mnie z uwagą - Nic one dla nas nie znaczą, nie mogą nas zranić ani skrzywdzić emocjonalnie, nie boimy się ich zdrady, są nam obcy, obiektywni. Z takimi osobami najłatwiej rozmawiać o rzeczach, które nas bolą.
- I w tym tkwi różnica, Amando. Ty szukasz kogoś kto zapewni Ci towarzystwo, ja zaś przed tym właśnie uciekam. Nie chcę kontaktu z ludźmi, nie chcę z nikim rozmawiać, ani pocieszać.
- Ale jednak mnie uratowałeś, pomogłeś mi i nie zawahałeś się, mimo iż mogłeś przegrać, a Twoja tajemnica wyszłaby na jaw.
- To był impuls, zrobiłem co do mnie należało - głębia jego głosu mnie niemal pochłaniała - Powtarzam Ci ostatni raz, że nie możesz tutaj przychodzić, nie możemy się widywać, nigdy więcej.
- Mógłbyś mnie nauczyć. Mógłbyś mi pokazać swój świat, nauczyć jak panować nad tym wszystkim. Jak odnaleźć taki spokój, jaki tym masz. Tą równowagę, na tym mi najbardziej zależy - nie chciałam się z nim żegnać. 
- W gruncie rzeczy wcale nie panuję nad tym co się dzieje i czuję się w tym zagubiony, Amando. W przeszłości bardzo długo udawałem przed samym sobą, że daję sobie radę i mam wszystko pod kontrolą. Ale nie miałem. Ani w miłości, ani w pracy, ani w sferze mojej duszy, umysłu czy ciała. Szedłem w zaparte. Przed samym sobą, oczywiście, bo nie musiałem się nikomu tłumaczyć. Ale kłamstwa, w jakie wierzysz, bo bardzo chcesz w nie wierzyć, są najtrudniejsze do obnażenia. Wymagają największej odwagi, bo musisz wtedy w pewien sposób stanąć całkowicie bezbronny przed samym sobą. I sama myśl o tym, że można uczciwymi, jednoznacznymi słowami nazwać to, co naprawdę się w Tobie dzieje, jest przerażająca. Spróbuj przymierzyć się do tego, żeby spojrzeć na siebie w lustrze i powiedzieć sobie na głos swój największy lęk. To bardzo trudne. 

- Wiem jakie to trudne, już to zrobiłam w przeszłości raz i wystarczy - pochylił się w moją stronę, wyraźnie zaciekawiony moimi słowami.
- Kontynuuj.
- Dlaczego? Przecież sam powiedziałeś, że mam zniknąć stąd i zapomnieć o wszystkim co widziałam?
- Dlaczego więc wciąż tutaj jesteś? - spytał ironicznie, na co utkwiłam kolejny raz wzrok w swoich dłoniach.
  Czułam się zagubiona niczym szczeniak zabrany od matki. Nie wiedziałam już co mówię. Nie chciałam być kłopotem, chciałam chyba tylko w końcu poczuć się wolna. Szukałam odskoczni od tego wszystkiego, od przeszłości i życia, jakie mnie otaczało, a ten mężczyzna był najbardziej niesamowitą i tajemniczą rzeczą, jaka mnie spotkała. Nie chciałam zrobić mu krzywdy, przeszkadzać czy naruszać jego prywatność. 
- Chyba naprawdę jesteś zagubiona, skoro szukasz zrozumienia u kogoś takiego jak ja - stwierdził prostując się na krześle - Jesteś przestraszona niczym małe dziecko. Chyba nawet nie rozróżniasz co jest dobre, a co złe. Co Cię może skrzywdzić, a co pomóc. Większość naszego społeczeństwa teraz taka jest. Tania i zepsuta, nie widzą tego co powinni.
- Możesz mi więc to pokazać - odparłam patrząc znów na niego - Chcę widzieć to co Ty.
- Dlaczego miałbym się zgodzić? Dlaczego miałbym narażać siebie, swoją tajemnicę i spokój dla kogoś takiego jak Ty?
- Nie wiem - odparłam zgodnie z prawdą.
   Byłam intruzem. Wiedziałam o tym, a zamiast podziękować grzecznie, że mnie tam nie zostawił na pastwę losu, to jeszcze odgrywam jakieś dziwne sceny jak dojrzewająca nastolatka. Chciałam odnaleźć swoje dawne 'ja'. Chciałam wrócić do normalności, jaką kiedyś miałam, a nie tylko żyć pod przykrywką iluzji, która jedynie zasłaniała to co bolało, nie usuwając w najmniejszy sposób jego źródła.
- W wieku 19 lat poznałam Evan'a - zaczęłam nagle, czując ścisk w żołądku - Był moją pierwszą i chyba ostatnią miłością jaką miałam. Zaczęło się niewinnie, zwykłe spotkania, wyjścia na kawę, aż z czasem przerodziło się to w coś o czym nie miałam pojęcia.
- Zakochałaś się? - spytał półszeptem - A on w Tobie?
- Pierwszy rok wydawał się być niemal związkiem idealnym - kontynuowałam, starając się nie rozpłakać - Kochaliśmy się, planowaliśmy wspólną przyszłość, nie widziałam świata poza nim, aż w końcu pojawiła się Naomi i zniszczyła wszystko. Zadzwoniła pewnego razu, że mają dziecko. Evan był z nią w związku ponad 3 lata, zanim poznał mnie. Nie wiedział nic o jej ciąży, po prostu pewnego dnia zadzwoniła, jakby nic się nie stało.
- Bolał tak bardzo Cię fakt, że ma z byłą dziewczyną dziecko?
- Bolało mnie to co się działo potem - mówiłam już podłamującym się głosem - Przez pół roku zamieniała nasze życie w piekło. Potrafiła dzwonić w środku nocy, że mała ma gorączkę i ona go potrzebuje. Nigdy mnie nie słuchał, nie patrzył na nic, jechał do niej bez informowania mnie o tym, to bolało. Bolało cholernie, gdyż czułam się już drugoplanowa w jego sercu, do dnia... Aż zaproponował mi pewną rzecz... Że chciałby mieć dziecko ze mną.
- Zgodziłaś się? 
- Oczywiście, że tak. Kochałam go najbardziej na świecie, pragnęłam mieć z nim dziecko, dom i rodzinę. Problem był w tym, że przez pół roku się staraliśmy, a ja nie mogłam zajść w ciążę. Chodziłam do lekarza, robiłam badania i nic. Wszystkie wyniki były poprawne, nikt nie miał pojęcia co się dzieje. Myślałam, że to jakieś fatum, cholerny żart... Aż do tej nocy - zacięłam się, próbując znaleźć odpowiednie słowa - Kochaliśmy się tej nocy. Zrobił mi niespodziankę, romantyczną kolację, podczas której przepraszał za to, jak ostatnio się od siebie oddaliliśmy. Kochaliśmy się, aż zadzwonił jego telefon. Była to Naomi. Płakała mu, że mała oparzyła się o blaszkę wyjętą z piekarnika. 
- I pojechał? - nie krył zdziwienia - Wyszedł z łóżka, ubrał się i to wszystko? 
- Nie chciał mnie słuchać. Pamiętam jak płakałam i prosiłam go, aby został ze mną choć ten jeden raz. Nakrzyczał wtedy na mnie. Powiedział, że nie mam dziecka, więc nie rozumiem jak ważny to obowiązek. Jego słowa zabolały mnie wtedy bardziej niż cokolwiek innego byłoby w stanie. Potem ubrał się i wyszedł, w noc, w burzę, po prostu zniknął i pojechał. Płakałam, płakałam nie mogąc opanować bólu rozsadzającego moje serce, aż zadzwonił telefon z policji.
- Policji? 
- Powiedzieli mi... Powiedzieli, że miał wypadek. Wypadł z zakrętu na sąsiedni pas, prosto pod koła tira - poczułam pierwsze łzy spływające mi po policzku - Zginął jadąc do niej, a ja nie zdążyłam się nawet pożegnać... Rozstałam się z nim w gniewie, potoku słów przepełnionych jadem, a on po prostu wyszedł i nie wrócił. Jego śmierć była dla mnie końcem wszystkiego, nie chciałam już sama żyć, nie chciałam żyć bez niego. Pojechałam od razu do szpitala z myślą, że to jedna wielka pomyłka, jednak gdy zobaczyłam jego zmasakrowane ciało, coś we mnie pękło. Krzyczałam jak opętana, aż poczułam coś dziwnego między nogami. Krew, pełno krwi. Pielęgniarki od razu zabrały mnie na oddział ginekologiczny. 
- Byłaś w ciąży... - szepnął, dokańczając za mnie - Nie wiedziałaś, a potem... Potem poroniłaś.
- Nie miał nawet okazji dowiedzieć się o ciąży, a dla mnie był to gwóźdź do wszystkiego. Gdy lekarz powiedział mi, że właśnie straciłam dziecko, jego dziecko... Moja psychika się poddała. Popadłam w depresję i zaburzenia lękowe - odparłam, na co X złapał mnie niespodziewanie za rękę, przez co poczułam siłę, aby mówić dalej - Przez 5 lat leżałam w domu przykuta do łóżka bojąc się tego co za oknem. Cierpiałam na ataki paniki, przez te 5 lat prawie nie wychodziłam z domu. Nie mogłam wstać z łóżka. Czułam, jakby moja psychika i ciało się poddało. Nie widziałam przyszłości, bez niego, bez nich. Nie chciałam być już na tym świecie. Czułam się strasznie, nie lubiłam samej siebie, nienawidziłam siebie za to co robię i jak sobie z tym nie radzę, ale nie mogłam zrobić nic. Nie wiedziałam jak z tego wyjść. Wtedy odnalazła mnie muzyka - szepnęłam ściskając dłoń X jeszcze mocniej - Była moją własną terapią. Zaczęłam grać, śpiewać, aż w końcu powoli na nowo pokazywać się ludziom... Tak bardzo nienawidziłam siebie... 
- Posłuchaj - szepnął unosząc mój podbródek, abym na niego spojrzała - Nie ma na świecie człowieka, który nie potrzebowałby czasem pomocy. Jesteś bardzo silna i pamiętaj o tym. Nie możesz się wciąż dawać dominować przeszłości. To w Tobie jest ta siła. Zmieniłaś wtedy swój bieg życia. Zawsze jesteś dla siebie samej niewyczerpalnym źródłem siły. Dla siebie z przeszłości, dla siebie którą będziesz, i dla siebie, którą jesteś teraz. Ty jesteś źródłem swojej mocy. Dla wszystkiego co było, jest i będzie. Nie potrzebujesz do tego nikogo poza sobą, jedynie musisz się nauczyć ufać samej sobie, a ja Ci w tym pomogę - ostatnie zdanie powiedział jakby półszeptem, chyba sam nie wierząc w to co mówi.
   Spojrzałam na niego z nadzieją w oczach, po czym sama nie wiem czemu to zrobiłam, ale po prostu go przytuliłam. To niesamowite z jaką łatwością mówi się o wszystkim komuś, kogo nie znamy, komuś całkowicie obcemu, kto nie może nas zranić ani skrzywdzić. 
   Moja przeszłość zrobiła ze mnie osobę, jaką jestem teraz. Mimo iż nie mam już lęków, pokazuję się między ludźmi i funkcjonuję jak każdy inny, nie jestem sobą. Wciąż mam lęk przed tym bólem i odrzuceniem. Boję się, że zostanę sama. Że to wszystko wróci do mnie, a ja drugi raz się z tego nie podniosę. Dlatego też tak bardzo chciałam poznać samą siebie, szukałam odskoczni i czegoś, co na nowo nada mi cel, wskaże drogę, a wręcz poprowadzi za rękę.
   X o dziwo nie odsunął się, ani mnie nie odepchnął. Poczułam jak się napina, zapewne wystraszony i nieco przerażony moim gestem, który zapewne wszedł za bardzo na jego prywatną strefę. Mimo to pogłaskał mnie po głowie i poczekał aż sama się odsunę. Spojrzałam na  niego niepewnie, nie rozumiejąc już w zasadzie nic.
- Dlaczego to robisz? Tak nagle zmieniłeś zdanie?
- Wiem, jak to jest stracić swoje życie, Amando. Wiem jak to jest bać się wyjść na ulicę, jednak Ty masz okazję to życie odzyskać, mnie ta okazja nie była nigdy dana. Zrobię co w mojej mocy, jednak musisz przestrzegać kilku zasad, jakie będą tutaj panować - wstał na nogi i zaczął chodzić po pomieszczeniu.
- To znaczy? - odparłam również wstając - Jakich zasad?
- Jeśli chcesz należeć do mojego świata, musisz robić to co Ci każę. Po pierwsze nigdy nie poznasz mojej tożsamości. Nie oczekuj, że nagle się przed Tobą otworzę. Nie wolno Ci przychodzić bez zapowiedzi, nie masz prawa próbować w jakikolwiek sposób wyciągnąć ode mnie informacji lub próbować dociekać, kto się kryje pod maską. Po drugie nikt nie może o mnie wiedzieć. Z kim i gdzie się spotykasz, nie interesuje mnie to jak będziesz to ukrywać, jak kłamać przed rodziną czy znajomymi. Nic również nie ma wyjść poza Galerię Cieni. 
- A po trzecie? - spytałam podchodząc do niego bliżej.
- Nie możesz się we mnie zakochać - odparł jak najbardziej poważnie, na co nie mogłam powstrzymać się, aby się nie uśmiechnąć.
- Jak miałabym się zakochać w Tobie, skoro nie chcesz nigdy ukazać mi swojej twarzy?
- W takim razie cieszę się, że się rozumiemy - odparł, po czym ruszył znów w nieznanym mi kierunku - Tam jest łazienka, za dziesięć minut ma Cię tutaj nie być. Uważaj, aby nikt nie widział jak wychodzisz.
- Skąd mam wiedzieć gdzie jestem i jak wrócę do domu? - spytałam niepewnie - Skąd mam...
- Jesteś wciąż w Paryżu, tyle że pod ziemią. Jak wyjdziesz na zewnątrz, poznasz drogę. Jutro o dwudziestej wpadnij z zeszytem, gdzie zapisujesz utwory, chcę zobaczyć co piszesz i jak śpiewasz.
- Znasz się na muzyce? - zaciekawiłam się - Widziałam, że masz pianino.
- Nie zadawaj zbyt wielu pytań, bo jeszcze się rozmyślę - odparł kiwając głową, po czym znów ruszył przed siebie i tyle go widziałam.
   Miałam wrażenie, że z każdą chwilą ten człowiek robi się coraz bardziej tajemniczy. Jego zmienność nastroju i zdania była niczym prędkość światła. W jednej chwili mówił spokojnym, hipnotyzującym głosem, a zaraz zmieniał się niczym wojownik broniący tarczą. Wiedziałam jednak na pewno, że ma on jak każdy z nas swoją historię. Bardziej lub mniej ciekawą, jednak ta historia doprowadziła go w to miejsce i uczyniła osobę, jaką jest teraz. To chyba właśnie najbardziej mnie w nim przyciągało.


  Weszłam do domu najciszej jak potrafiłam. Była szósta rano, więc Lucas zapewne jeszcze spał. Oznaczało to, że spędziłam u X całą noc, a nikt tak naprawdę nie miał pojęcia gdzie jestem. Za 2 godziny zaczynałam pracę w szkole, więc zrobiłam w łazience poranną rutynę, po czym wstawiłam wodę na kawę, obserwując jednocześnie przez okno budzący się do życia Paryż.
   Układałam już w głowie wersję, jaką powiem narzeczonemu o mojej nieobecności całą noc, gdy nagle poczułam czyjeś dłonie obejmujące mnie w talii.
- Myślałem, że pójdziesz do pracy prosto od Clary - mruknął całując mnie w szyję, a ja dopiero sobie przypomniałam, że przecież mówiłam mu, że wychodzę z przyjaciółką na miasto - Dobrze się bawiłyście?
- Było fajnie - odparłam niepewnie - Wróciłam jednak do domu, chciałam w spokoju przygotować się przed zajęciami.
- Dzwoniłem wczoraj do Clary - wstrzymałam oddech - Mówiła, że znikłaś jej w klubie z pola widzenia.
- Poszłam pewnie do toalety - wymyśliłam na poczekaniu, dziękując w duchu przyjaciółce, że kłamała dla mnie jak z nut, zapewne sama się martwiąc co się ze mną dzieje - A jak u Ciebie w pracy? Jak poszło Alaricowi? - bałam się, że gaz nie zadziałał zbyt szybko i rozpoznał mnie wtedy w budynku.
- Wyszło chyba na to, że ten zamaskowaniec nie działa sam - usiadł na krześle przy stole - Ktoś potraktował Alarica gazem po oczach i wtedy zbiegli. To już była napaść na policjanta, więc pewnie będziemy teraz wszyscy mieli mieć oczy szeroko otwarte, aby złapać tego szaleńca.
- Nie myślisz, że gdyby chciał zrobić krzywdę komukolwiek, nie zostawiałby Alarica w spokoju?
- Nie ma to znaczenia, trzeba po prostu złapać tego psychopatę i tyle.
- Jasne - odparłam zalewając swoją kawę wrzącą wodą.
   Wiedziałam już, że muszę dzisiaj wieczorem ostrzec X przed planami policji. Musi uważać i zostać w swojej kryjówce na jakiś czas, dopóki sprawa o nim nie ucichnie chociaż trochę. Może też zobaczy w końcu, że nie stanowię dla niego zagrożenia. Mimo wszystko czułam wyraźnie, że się mnie boi. Nie miał w zasadzie zbyt wielu powodów, aby dzielić się ze mną swoją tajemnicą i życiem,  jednak to zrobił.
   Nie wiem czy to opowieść o mojej przeszłości wpłynęła na jego zmianę zdania, jednak czułam bijące od niego współczucie i troskę. Zupełnie jakby doskonale wiedział o czym mówię, a jego umysł również przypominał mu o czymś, o czym chciał bardzo zapomnieć. Pa­mięć jest straszliwa. Człowiek może o czymś za­pom­nieć, ona jednak nie. Po pros­tu odkłada rzeczy do odpowiednich przegródek. Przechowuje dla ciebie różne sprawy, al­bo je przed tobą skry­wa i kiedy chce, to ci to przypomina. Wy­daje ci się, że jes­teś pa­nem swojej pa­mięci, ale to odwrotnie - pamięć jest twoim panem.

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

"Najsubtelniejsze i najgłębsze doświadczenie emocjonalne, 
jakiego człowiek może doświadczyć, to zetknięcie się z tajemnicą."
~Albert Einstein

piątek, 25 listopada 2016

Rozdział 4 - Spłacony dług.


I jestem!
Kolejny rozdział nie zaczęty nawet, nie wiem kiedy się pojawi. ale liczę, że w drugiej połowie przyszłego tygodnia już wstawię. Mam po prostu sporo na głowie, w tygodniu wyjazd do Wrocławia mi się szykuje i po drodze 3 kolokwia na uczelni, w tym z nowego języka i trochę ciężko i pisania bloga nawet w głowie nie mam.
To jak? Ja uciekam, zostawiam was z nowym rozdziałem i liczę,
że wszelkie anonimki czytające i nie komentujące w końcu się ujawnią.
Pamiętajcie, że każdy, nawet najkrótszy komentarz to dla mnie mega power do pisania dalej!<3
Buziaki i miłego weekendu:)

~~~~~

  Za­cytuję wam dziś grec­kiego fi­lozo­fa. Według Platona, u za­rania dziejów is­tniały tyl­ko is­to­ty dwupłciowe, które w niczym nie przy­pomi­nały dzisiej­szych ko­biet i mężczyzn. Jed­na szy­ja podtrzymywała jedną głowę o dwóch twarzach, z których każda pat­rzyła w in­nym kierun­ku. Były niczym bra­cia sy­jam­scy zrośnięci ple­cami. Miały dwa narządy płciowe, czte­ry no­gi i czte­ry ręce.
  Lecz pew­ne­go dnia zaz­drośni bo­gowie zda­li so­bie sprawę, że czte­rorękie stworze­nie jest zadziwiająco pra­cowi­te, że dwie pa­ry oczu nieus­tannie czu­wają i trud­no po­dejść je pod­stępem, czte­ry no­gi bez większe­go wy­siłku mogą długo stać i da­leko zajść. Ale naj­gor­sze było to, że is­to­ta obdarzona zarówno męskim, jak i żeńskim narządem płciowym była samowys­tar­czal­na w rozmnażaniu. Wte­dy Zeus, wład­ca Olim­pu, rzekł: „Mam po­mysł, jak odeb­rać moc tym śmiertelnikom”. Cisnął piorun i rozpłatał owo stworze­nie na pół. Tak na­rodzi­li się ko­bieta i mężczyzna. Wpraw­dzie liczba lud­ności na ziemi się pod­woiła, ale jed­nocześnie ludzie poczu­li się słabi i za­gubieni. Odtąd mu­sieli prze­mie­rzać świat w poszu­kiwa­niu swej ut­ra­conej połowy, w poszukiwaniu czułego uścis­ku, w którym mog­li­by od­na­leźć dawną moc, umiejętność ob­ro­ny przed pod­stępem, od­porność na zmęcze­nie i wytrwałość w pra­cy. 
  Czy jest coś złego w tym, że szukamy tej odebranej nam drugiej połowy? Że nie zawsze chcemy zadowalać się tym, co nam podają na pierwszym rzucie?  
  Została mi już ostatnia godzina zajęć w szkole. Dzień minął mi nadzwyczaj szybko, jednak w głowie panował wciąż dziwny haos. Nie widziałam się z Lucasem od wczoraj. Nie wrócił  do domu na noc, gdy wychodziłam z rana do pracy wciąż go nie było. Spoglądałam co chwila na telefon, licząc na wiadomość... Cokolwiek z jego strony, nawet nie przeprosin, a zwyczajnego: 'jestem już w domu, nic mi nie jest'.
  Ostatnią lekcję miałam indywidualną z jedną z moich najlepszych uczennic. Była to siedemnastoletnia dziewczyna o kruczoczarnych włosach. W kolejny weekend miała zagrać na koncercie charytatywnym i została nam przedostatnia próba przed tym wydarzeniem.
- Tutaj zwolnij - poleciłam, gdy śpiewała ostatnie słowa refrenu.

- Make a better place 
  For you and for me 
  There are people dying 
  If you care enough 
  For the living 
  Make a better place 
  For you and for me 
  You and for me...

- Teraz było idealnie - uniosłam lekko kąciki ust - Dlaczego tak uparłaś się, aby zaśpiewać akurat tę piosenkę?
- Nie lubi jej Pani? - zdziwiła się - Kiedyś mówiła mi Pani, że lubi Pani piosenki Michaela.
- Owszem, bardzo szanuję jego muzykę.
- Myśli Pani, że uda mi się na tym koncercie? Nie wyśmieją mnie? - spojrzała na mnie ze strachem w oczach, na co uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
- Wiesz co jest w Tobie najpiękniejsze, Samantho? Nie masz pojęcia jak dobra jesteś w tym co robisz - pogłaskałam dziewczynę po głowie, na co w końcu się uśmiechnęła - Teraz lepiej. Zróbmy pięć minut przerwy, odpocznij i zrobimy to ostatni raz.
- A mogłaby Pani teraz coś zaśpiewać?
- Ja...? - nie kryłam zdziwienia - Słyszałaś wiele razy przecież.
- Ale jakieś Pani wykonanie, ma Pani przy sobie swój zeszyt? - kiwnęłam twierdząco głową - Chciałabym usłyszeć jakąś Pani piosenkę.
- Nie ma w nich nic nadzwyczajnego, zapewniam Cię.
- Wie Pani co jest w Pani najlepsze? Nie ma Pani pojęcia jak jest dobra w tym co robi.
 Uśmiechnęłam się do dziewczyny na te zacytowane, moje własne słowa, po czym wyjęłam z torebki swój zeszyt do nut i wróciłam na miejsce przy fortepianie obok Samanthy. Otworzyłam zeszyt losowo, akurat w miejscu gdzie widniał portret X. Przerzuciłam szybko na inną stronę, ale dziewczyna zauważyła rysunek bo od razu zapytała:
- Kto to?
- Nic specjalnego, miałam sen i to wszystko - chciałam uniknąć kolejnych pytań.
- Piękne.
- Dziękuję, więc co chcesz abym zaśpiewała?
- Ostatnie co Pani napisała - odparła, a ja od razu otworzyłam na przedostatniej stronie.
   Ostatnia piosenka jaką napisałam była właśnie stworzona na dzień, po poznaniu X. Pamiętam ten natłok emocji, jaki mi towarzyszył. Przelałam wtedy wszystko na papier, jakbym chciała pozbyć się brudu z mojego ciała i głowy. Spojrzałam ostatni raz w zielone oczy mojej uczennicy, po czym zaczęłam wciskać pierwsze klawisze urządzenia. Przymknęłam oczy, aż w końcu z moich ust zaczęły wydobywać się słowa.

Witaj, nieznajomy,
Pytanie do ciebie mam.
Czy zdążę jeszcze wrócić?
Drogi dawno już zasypał czas.

Witaj, nieznajomy.
Nawet nie wiem jak na imię masz.
Patrzę na ciebie i myślę,
Czy to ja za kilka lat?

Za oknem szarość wchodzi w czerń,
Ty wciąż nie mówisz do mnie nic.
Na tym pustkowiu mieszka śmierć,
Czy to tylko część mojego snu, powiedz mi?

Kłamałam więcej niż kiedykolwiek chciałabym przyznać,
A w moich żyłach płynęła krew zimniejsza niż stal.
Dlatego dzisiaj jestem całkiem sama,
Mój nieznajomy, czy widzisz to co ja?

Jak to możliwe, że ktokolwiek ufał mi?
Pozornie szczery, lecz nigdy tak jak dziś.
To samo miejsce, ten sam zmęcony strach,
Wśród tłumu ludzi odbijam się od dna.

Żegnaj, nieznajomy.

   Nawet nie zauważyłam kiedy podczas śpiewania w moich oczach pojawiły się łzy. Wytarłam je szybko rękawem, po czym spojrzałam w zapatrzoną we mnie dziewczynę. Samantha nie odezwała się, za co byłam jej w tej chwili wdzięczna, tylko po prostu oparła się głową o moje ramię. Siedziałyśmy tak dłuższą chwilę w ciszy, aż w końcu podniosła się i zaczęła grać ostatni raz utwór, który zaśpiewa na koncercie. Słuchałam jej z uwagą w milczeniu, chociaż moje myśli próbowały uciec na całkiem inny tor. Prawda, nieznajomy?


   Ludzie tak już chyba mają. Chcą zobaczyć wschód słońca nad morzem, ale wyłączają budzik, gdy zaczyna dzwonić o czwartej nad ranem. Chcą zobaczyć wieżę Eiffela, ale nie oszczędzają pieniędzy na podróż. Nie wrzucają drobnych do słoika, nie próbują niczego poświęcić. Chcą mieć prawo jazdy, lecz nie zapisują się na kurs. Pragną napisać książkę, lecz czekają. Na lepszy moment, na wenę, aż mąż wyjdzie do pracy, aż dzieci podrosną. Czekają na lepsze czasy, które mogą nigdy nie nadejść.
   Wyszłam ze szkoły zarzucając kaptur na głowę. Deszcz nie dawał za wygraną od rana, zaś cały Paryż wydawał się nadzwyczaj szary i ponury. Kaptur tak ograniczył mi pole widzenia, że nawet nie zauważyłam, że na kogoś wpadłam. Podniosłam zdziwiona głowę i zobaczyłam mojego narzeczonego z bukietem czerwonych róż. Spojrzał na mnie spod czarnego parasola z miną zbitego psa.
- Przepraszam - mruknął wręczając mi kwiaty - Nie wiem co we mnie wczoraj wstąpiło. Wciąż chcesz spędzić ze mną to popołudnie? - uniósł jedną brew, na co kiwnęłam tylko głową nie chcąc rozmawiać z nim dłużej w deszczu.
   Na szczęście nie zaparkował daleko, więc nie zdążyłam przemoknąć całkowicie. Zajęłam miejsce i jechałam z wzrokiem utkwionym w szybie. Całą drogę do restauracji panowała niezręczna cisza, której żadne nie odważyło się przerwać. To nie tak, że mu wybaczyłam. Chyba po prostu bałam się kim znowu się stanę bez niego, bałam się bólu i samotności, który może powrócić. Nie miałam tak naprawdę teraz nikogo, oprócz niego. Może to wydawać się głupie i naiwne, ale tak właśnie było. Mój świat, charakter i wolność skończyły się wiele lat temu, a teraz mimo iż odzyskałam władzę nad własnym umysłem, wciąż jestem na swój sposób jego więźniem i strach przed powrotem do tego, co musiałam przechodzić był okropny. Na pewno również masz takie wspomnienie w swojej pamięci, prawda? Przypomnij sobie moment w Twoim życiu, gdy wszystko się zburzyło jak domek z kart, gdy świat stracił dla Ciebie kolory, a jedyne co pamiętasz to ból, płacz i ten ścisk w sercu, nie mogącym pomieścić cierpienia i rozpaczy jaka się w Tobie tliła. Wiesz może o czym mówię? Jeśli tak, rozumiesz.
- Co więc zamówisz? - z transu wyrwał mnie Lucas, siedzący na przeciwko mnie przy stoliku w jednej z lepszych francuskich restauracji.
- Ratatouille - odparłam spoglądając mu z niechęcią w oczy, po czym zrezygnowany złożył zamówienie u kelnera, biorąc to samo co ja - Gdzie byłeś dziś w nocy? - zapytałam w końcu, gdy zostaliśmy sami.
- Pojechałem do Pierra, przenocował mnie bez problemu.
- Twoje ostatnie słowa, gdy wychodziłeś z domu brzmiały inaczej - odparłam nie spuszczając z niego wzroku - A więc...
- Byłem u Pierra, koniec historii - urwał wyraźnie zły.
   Czułam się jak ostatnia idiotka, gdyż mimo iż mu nie wierzyłam, dałam za wygraną. Ten strach i poczucie bezsilności było tak okropne, że nie miałam nawet odwagi osądzić go o zdradę. Patrzyłam tylko w swoje dłonie, nie wiedząc już co powiedzieć, ani jak zareagować. Nagle złapał moją dłoń i ścisnął lekko, na co w końcu spojrzałam mu w oczy.
- Mówię prawdę - odparł pewnym głosem - Byłem wściekły i dlatego tak powiedziałem.
- Byłeś wściekły bo nie chciałam pójść z Tobą do łóżka?
- A możesz mi obiecać, że po ślubie w końcu się przełamiesz, możesz? - patrzył na mnie nawet nie mrugając.
   Co miałam mu odpowiedzieć? Nie mogłam składać obietnic, których nie mogłam dotrzymać. Prawda była taka, że nie byłam w stanie zdjąć mojej blokady z dnia na dzień. To nie chodziło o głupie przesądy religijne, tradycje czy cokolwiek innego. Chodziło tutaj o coś o wiele bardziej skomplikowanego, czego nawet serce nie było w stanie opisać prostymi słowami.
- Nie mogę - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, na co prychnął tylko, gdyż akurat kelner przyniósł nasze zamówienia.
- A więc co, w dzień ślubu też, rok po ślubie dalej to samo, a ja co? Mam czekać aż zaniemogę?
- Lucas, nie chcę...
- Dość - warknął i zajął się pochłanianiem swojego talerza, co i ja w końcu uczyniłam.
   Jedliśmy w grobowej ciszy, a ja myślałam już nad kolejnymi słowami, które mogły załagodzić tę sytuację, jednak miałam w głowie kompletną pustkę. Gdy mój talerz był już pusty, spojrzałam niepewnie na narzeczonego, który również intensywnie nad czymś myślał.
- Co z nami będzie? - spytałam półszeptem, aż w końcu nasze oczy się spotkały - Co teraz zrobimy?
- Nie wiem.
- Proszę...
- Wracajmy po prostu do domu - odparł wstając z miejsca.
   I tyle. Mam wrażenie, że cała magia i zaufanie, jakie kiedyś nas łączyło wygasło w przeciągu kilku sekund. Nie twierdzę, że się zmienił. Może po prostu zawsze taki był, jednak byłam tak zaślepiona szukaniem pocieszenia, że tego nie zauważyłam? Między nami pogarszało się z dnia na dzień. Nigdy nie byliśmy przygotowani na taką porażkę i głupie okrucieństwo wobec siebie. W takim wieku człowiek zmienia kochanka w śmiertelnego wroga w ciągu paru oddechów.


   Należę raczej do tych osób, które wzruszają się smutnym losem przedmiotów nieożywionych: samotnej skarpetki bez partnera, zaśnieżonego pola, brutalnie oznaczonego śladami stóp, ostatniej jagody na gałązce. Jak więc wpływał na mnie los 'rzeczy' żywych? Mimowolnie przypomniałam sobie o słowach X.  O władcy dawnego imperium, rannym białym niedźwiedziu, uderzonym psu, którego skowyt słychać w nocy, skrzywdzonym dziecku, umierającym słoniem na sawannie, czy wiewiórką przejechaną przez samochód. Zamknęłam oczy, próbując przywołać sobie w myślach ich obraz, gdy nagle zadzwonił mój telefon.
- Tak? - spytałam opadając bezsilnie na kanapę.
- Co porabiasz mendo społeczna? - czyli standardowe powitanie Clary - Nudzi mi się strasznie.
- Siedzę w domu. Lucas miał mieć wolne, ale i tak zadzwonili do niego z komendy, że jest jakaś pilna akcja i musi zastąpić kolegę na patrolu.
- Więc masz wolną chatę!
- Nie, nie myśl o tym nawet - zaśmiałam się - Poza tym z Lucasem nie układa się nam najlepiej.
- A więc jest o czym gadać! Zaraz po Ciebie wpadnę i wyjdziemy na drinka, co ty na to?
- Ostatnio picie z Tobą skończyło się tym, ze spałam na dywanie, a Ty w wannie. W ogóle dlaczego my wypiłyśmy tą flaszkę?
- Jak to dlaczego? Bo była - odparła dumnie, a ja nie mogłam się nie zaśmiać - Więc jak? Idziemy?
- Zadzwonię tylko do Lucasa i go uprzedzę, ok? Nie chcę kolejnej awantury.
- W takim razie czekam na wiadomość - i się rozłączyła.
   Spojrzałam na widok za oknem. Było już ciemno. Wieża Eiffla świeciła niczym roztańczona księżniczka, zaś deszcz chyba w końcu dał za wygraną. Nie miałam ochoty na jakiekolwiek wyjścia, jednak byłam pewna, że w tym momencie rozmowa z przyjaciółką dobrze mi zrobi. Nie chciałam nawet pytać Lucasa o pozwolenie, a zwyczajnie go poinformować. Wybrałam w końcu jego numer, czując jak gula w gardle mi rośnie.
- Halo? - spytał cierpkim głosem - Jestem w pracy Amando.
- Wiem, przepraszam... Chciałam tylko powiedzieć, ze idę z Clarą na miasto i mogę wrócić bardzo późno, lub nawet zostać u niej.
- Nie masz jutro pracy?
- Mogę pójść od niej. Dzwonię, abyś znów nie stwierdził, że Cię okłamałam.
- Dobrze, nawet lepiej bo nie mam pojęcia, o której wrócę do domu.
- Coś się stało? - od razu wyczułam, że czymś się denerwuje - Co się dzieje?
- Nic szczególnego. Muszę zastępować dzisiaj Alarica na patrolu, gdyż ten ubzdurał sobie, że musi przycapić jakiegoś kolesia. Od dwóch dni o nim gadał, a dostał cynk od chłopaków z patrolu wieczornego w północnej części miasta, że widzieli go chyba w jakimś starym budynku.
- Jest niebezpieczny? - zdziwiłam się - W takim razie czemu tylko Alaric tam pojechał?
- Nie wiem, mówił coś, że koleś ostatnio poturbował jego kolegów ze szkoły w środku nocy. 
- Czy... Czy mówił Ci jak wyglądał? - spytałam niepewnie, przypominając sobie od razu sytuację sprzed dwóch dni, której byłam częścią - Cokolwiek?
- Gadał tylko coś, że gościu był zamaskowany. Pewnie zrobił  na nich jakiś napad, może chciał iść okraść, nie mam pojęcia - po tych słowach opadłam na kanapę, czując jak nogi się pode mną uginają  - Amanda... Wszystko gra?
- T... Tak - opanowałam się szybko - A mówił Ci gdzie to jest?
- Koło starej szkoły teatralnej, dlaczego pytasz? 
- Z ciekawości. Uważaj na siebie i wracaj szybko - mruknęłam po czym rozłączyłam się w biegu.
   Nie wiem co mną wtedy kierowało, ale dopadłam do swojego płaszcza i opuściłam mieszkanie w pośpiechu. Byłam więcej niż pewna, że chodziło o X. Wszystko składało się w logiczną całość: zamaskowany mężczyzna, dwóch kolesi, środek nocy... Tylko o co chodziło z tym napadem? On, na nich? On uratował mi życie. Alaric łyknął bajkę swoich kolegów, którzy tylko wykorzystali go do schwytania człowieka, który pokrzyżował im plany. Czułam się nie tyle co winna tej sytuacji, ale zobowiązana mu pomóc, ostrzec w jakikolwiek sposób. On nie zawahał się mnie uratować, więc i ja tego nie zrobię. Spłacę swój dług.
   Przemierzałam swoim mercedesem ulice Paryża najszybciej jak potrafiłam. Bałam się, że nie zdążę na czas. Nie myślałam nawet o tym co robię, chcę obezwładnić policjanta? W co ja się w ogóle pakuję? Skończę za kratkami, na pewno, jednak nie to wtedy było dla mnie najważniejsze. Przed oczami wciąż miałam tych dwóch zboczeńców, oraz to co chcieli mi zrobić. A on? X? Nie mogłam zignorować tego, co ten człowiek dla mnie zrobił, kimkolwiek nie był. Nie mogłabym potem patrzeć na siebie w lustrze z myślą, że on siedzi w więzieniu za to, że mi pomógł, uratował mi życie.
   W końcu dotarłam na miejsce. Znajdowało się ono dość blisko tuneli, gdzie pierwszy raz go ujrzałam. Wypadłam z auta niczym huragan, po czym ruszyłam w stronę budynku. W biegu szukałam w swojej torebce gazu pieprzowego, który zawsze miałam przy sobie. I co? Chcę tym uratować świat? Zabawne.
    Wbiegając na pierwsze piętro usłyszałam czyjeś głosy. Zatrzymałam się na ostatnim schodku, próbując wyłapać coś z rozmowy. Tak, to był on. Poznałam go. Poznałam ten głęboki i poważny głos, który od dwóch dni dźwięczał w mojej głowie. Spróbowałam się przysłuchać temu co mówią, jednak nie było to takie łatwe.
- Zdejmij maskę - głos Alarica był niczym gwóźdź na szybie - Zdejmuj do cholery!
- Nie - odparł z pełnym opanowaniem.
- Zdejmuj albo ja Ci ją zdejmę! - krzyczał z furią w głosie.
   Gdy wyjrzałam zza ściany i zobaczyłam jak Alaric celuje w stronę X serce mi zamarło. Nie interesowało mnie, czy była to tylko z jego strony zagrywka, aby postraszyć. Chwyciłam do ręki gaz, po czym najciszej jak potrafiłam zaczęłam podchodzić w ich stronę. Alaric stał do mnie tyłem, zaś X zobaczył mnie od razu. Brak widoczności jego oczu w masce dał mi przewagę, że policjant nie mógł zobaczyć jak X wodzi za mną wzrokiem. Czułam na sobie jego spojrzenie. Czułam jak patrzy i zastanawia się co mi znów strzeliło do głowy. Przystawiłam tylko palec do ust dając mu znak, aby siedział cicho.
   Czasem człowiekiem kieruje pewien impuls. Robisz coś, co wydaje Ci się oczywiste i prawidłowe. To taki moment, kiedy rozum i serce dochodzą do kompromisu. Nie ważne jak szalone, beznadziejne i niebezpieczne jest to, co chcesz zrobić. Po prostu wiesz, że jest to dobre i jest to coś, co chcesz zrobić.
   Ja się właśnie tak czułam w tym momencie. Czułam się odpowiedzialna za tę sytuację, za tego człowieka i jego tajemnicę. Po prostu poklepałam Alarica w ramię, a gdy się odwrócił potraktowałam jego oczy zawartością małej buteleczki. Chyba nawet mnie nie poznał, gdyż gaz od razu wypełnił jego oczy, a zdezorientowany nie wiedząc pewnie nawet co się dzieje, zamachnął się uderzając mnie w głowę bronią, którą trzymał w ręce. Pamiętam ból przeszywający moją czaszkę. Upadłam. Pamiętam jak lądowałam na ziemi, uderzając się w głowę po raz kolejny. A potem? Potem nastała ciemność.

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

“Świat się zmienia, gdy znajdujesz kogoś, kogo możesz pokochać, 
prawda?”
~ Shizuku - Umi no Misaki

sobota, 19 listopada 2016

Rozdział 3 - Tęsknota za przeszłością.

  
Witam was kochani!
Męczyłam ten rozdział strasznie, jakoś na dniach weny nie miałam.
Wyszedł jak wyszedł, trochę krótki też, ale nie chciałam przeciągać, aby całkiem nie spieprzyć.
Od kolejnego rozdziału zacznie się więcej dziać, obiecuję :D
Nie chcę po prostu rozwinąć całej akcji w jednym rozdziale, bo by się to znudziło szybciej :)
Buziaki i zapraszam do czytania + oczywiście oceny.
Anonimki ujawniać się! <3

~~~~~

   Życie jest dziwne, bo nigdy nie wiadomo, co się przydarzy i jak się odmieni w następnej sekundzie, czy nie zatopi mnie w bagnistej dziurze, albo czy nie doda skrzydeł, żebym mogła przelecieć nad przepaścią. Do tego jeszcze, kiedy sprytnie uda mi się przewidzieć wszystkie możliwe ciągi dalsze, staje się coś takiego, czego nikt nie byłby w stanie wymyślić, bo wyniknęło ze splotu wcześniejszych, późniejszych i równoczesnych okoliczności, o których nikt nie wiedział, że w ogóle istnieją.
- Pada deszcz. Widzę dwoje mężczyzn przebiegających w kapturach przez ulicę. Obok marketu idzie jakaś Pani z czerwonym parasolem, jednak nie spieszy jej się. Ktoś też wyszedł z psem na spacer. Wygląda jak owczarek, ale nie mam pewności - spojrzałam na Pana Richarda, który jak zawsze był zasłuchany w moje słowa - Jest również bardzo zimno na dworze.
- Dlaczego dzisiaj znów do mnie przyszłaś? Byłaś przecież wczoraj, zawsze przychodzisz raz w tygodniu.
- Miałam trochę wolnego czasu, lubię z Panem rozmawiać.
   Starszy mężczyzna uśmiechnął się na te słowa. Nie rozumiem, dlaczego jego rodzina nie zainteresuje się nawet stanem jego zdrowia. Od czasu wypadku, kiedy jest przykuty do tego łóżka, jedyną osobą, która go odwiedzała byłam ja. To straszne. W jednej chwili cały świat Ci się wali jak domek z kart, tracisz wszystko, a w dodatku zostajesz z tym zupełnie sam, bez pomocy kogokolwiek. Skąd ja to zresztą znam?
- Chyba coś Cię gryzie - odparł po chwili ciszy - Jesteś jakaś zamyślona.
- Wydaje się Panu.
- Wczoraj zachowywałaś się inaczej - zauważył.
- Po prostu... Gryzie mnie pewna sprawa.
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Nie wiem, czy powinnam - zagryzłam wargę - Gubię się w tym wszystkim.
- Więc przestań w końcu myśleć - zaśmiał się - Nie zawsze potrzebujesz planu. Weź w końcu oddech, odpuść i zobacz co się stanie. Daj życiu toczyć się własnym rytmem.
- "Cokolwiek ma być, będzie. Dlatego nigdy nie staraj się zmienić biegu wydarzeń." - wyrecytowałam półszeptem - Powiedział mi to gdy się spotkaliśmy.
- Tak więc zrób to.
- Dziękuję - ucałowałam mężczyznę w czoło - Muszę już iść, jestem umówiona.
- Z owym autorem tych słów, który jak się domyślam zaprząta Twoją główkę?
- Z Clarą - uniosłam smutno kąciki ust - Owy nieznajomy pozostanie tylko nieznajomym. Przypadkowe spotkanie, nic więcej.
- Czemu więc poświęcasz mu tyle swoich myśli?
- Bo... Bo on... - zacięłam się - Po prostu mam w głowie wiele pytań, które chciałabym mu zadać.
- Rozumiem, nie trzymam Cię już dłużej. Idź, spóźnisz się na spotkanie - uśmiechnął się, jednak ja zawsze widziałam w jego oczach ten smutek, że już go opuszczam.
   Mimo iż jego oczy utraciły zdolność widzenia, wciąż były zwierciadłem jego duszy. Nie lubiłam się z nim żegnać, tym bardziej wiedząc, że kolejną osobą jaka go odwiedzi będę ja za tydzień, nie licząc lekarzy i pielęgniarek. Mimo to musiałam już iść, bo i tak byłam spóźniona na spotkanie z przyjaciółką.
    Odpaliłam mojego mercedesa i ruszyłam pod naszą ulubioną kawiarnię w samym sercu Paryża. O dziwo ulice były nadzwyczaj puste, więc zyskałam kilka dodatkowych minut, nie musząc stać w korkach. Nagle w radiu rozległa się tak dobrze mi znana piosenka. Uśmiechnęłam się pod nosem i podgłosiłam urządzenie. Akurat puścili Elvisa Presley'a: "Can't Help Falling In Love". Mam słabość do starej muzyki, na której się wychowałam. Zaczęłam nucić pod nosem, po czym śpiewać razem z Elvisem refren piosenki. Tak zajechałam aż pod samą kawiarnię.
- Jestem już - mruknęłam zajmując miejsce na przeciwko mojej przyjaciółki - Byłam u Pana Richarda w szpitalu.
- Jak on się czuje?
- Chyba bez zmian - spojrzałam na nią - Ciężko mi aż czasem patrzeć jak się męczy.
- Wiesz, że ma tylko Ciebie.
- Wiem o tym. Po prostu czuję się za niego poniekąd odpowiedzialna. Zamówiłaś już coś?
- Nie, czekałam na Ciebie - odparła, po czym zawołała jednym ruchem ręki kelnera - Co chcesz?
- Cappuccino, nie wmuszę dzisiaj w siebie nic innego.
- Widzę, że nie za ciekawie z Tobą - przerwała aby złożyć zamówienie, które przyjął młody kelner z niemieckim akcentem - Ciężko trafić już tutaj na prawdziwych francuzów - zauważyła.
- Ciesz się, że nie widziałaś co się dzieje w Londynie. To miasto już w ogólne nie jest chyba Anglią.
- Dobra, koniec o geografii, tylko Ty mi lepiej powiedz co się działo wczoraj? Co z Lucasem?
- Ja... - dopiero sobie uświadomiłam, że przecież jeszcze nic nie wie - Ktoś mnie wczoraj napadł.
- Że co?! - niemal krzyknęła, aż oczy wszystkich skierowały się na nas - A ja Ci mówiłam, że łażenie po nocach nie jest dobrym pomysłem!
- Przycisz się, proszę - upomniałam ją - Nic się nie stało, ktoś mi pomógł.
- Ktoś? Opowiadaj co się stało, a nie zagadkami mi tutaj walisz.
- Było ich dwóch - zaczęłam, czując ulgę, że w końcu zrzucam z siebie ten ciężar i podzielę się z kimś moją historią, a Clara była jedyną taką osobą, której na tyle ufałam - Nie chcieli mnie okraść, tylko... Sama wiesz co.
- Dwóch? I kto Ci pomógł?
- Nie wiem...
- Jak to do cholery nie wiesz? Aż tak pijana jeszcze byłaś?
- Nie widziałam jego twarzy - odparłam - Miał maskę, chyba również perukę. Był ubrany na czarno, peleryna i kapelusz. Nie widziałam ani skrawka jego skóry.
- Chyba faktycznie zaszkodziło Ci to wino.
- Nie wierzysz mi? - spojrzałam na nią z uniesioną brwią, ale zaraz pokiwała głową na znak, abym mówiła dalej - Ja wiem, że brzmi to jak legenda o Zorro jakimś, ale to prawda. Nie wiem kim był, przedstawił mi się jako X. Gdy zapytałam o maskę stwierdził, że każdy z nas ją nosi.
- To filozof jakiś, albo psycholog? - zaśmiała się - On musiał być bardziej porąbany od tych gwałcicieli.
- Nie, był dobry - odparłam bez zawahania - Nie wiem kim był, ale strach jaki mi towarzyszył w pierwszej chwili jak go zobaczyłam, zniknął gdy tylko się odezwał. 
- Mówił po angielsku?
- Miał amerykański akcent. Jego biegłość mi coś mówi, ze chyba jest to jego język ojczysty.
- I pomógł Ci i co? Nic? Poszedł sobie?
- Rozmawialiśmy chwilę, po czym po prostu sobie poszedł. Widziałam, że nie chce ze mną przebywać dłużej. Kazał mi wracać do domu i tyle. To chyba on się mnie bał, a nie ja jego.
- Pewnie nie bez powodu ukrywa się pod maską i warstwą materiału - odparła odbierając od kelnera nasze zamówienia - Ty zawsze musisz się w coś wpakować, co nie?
- Jakimkolwiek szaleńcem nie jest... Możliwe, że uratował mi życie - odparłam zawieszając wzrok w swoim kubku -  Pomógł mi narażając się, nie oczekiwał ode mnie niczego, po prostu to zrobił i odszedł.
- A może to jakiś Twój anioł stróż, o którym nie wiesz?
- Bardzo śmieszne - przewróciłam oczami - Mnie on przypominał bardziej ducha niż anioła.
- Na jedno i tak wychodzi. Zresztą i tak się nie dowiemy, bo jak sama powiedziałaś zniknął.
- Wiem - odparłam z dziwną, nawet dla mnie, nutą smutku w głowie.
   Czyżbym gdzieś nieświadomie miała tam nadzieję, że spotkam go jeszcze kiedyś? Jak wiele pytań chciałam zadać temu człowiekowi? Nie miałam pojęcia kim był, jednak chciałam go poznać na swój sposób. Chciałam wiedzieć co robi i dlaczego, z czystej ludzkiej ciekawości. A może po prostu potrzebowałam czegoś, co wyrwie mnie z mojej szarej codzienności? Może widziałam tylko w tym człowieku okazję, na poznanie czegoś nowego?


   Tego wieczoru przyszła do mnie taka jakaś dziwna tęsknota. Nieproszona, pierwszy raz wdzierając się do mojej głowy. Tęsknota za czymś, co jeszcze się nie zaczęło. Za smakiem, którego nie zdążyłam jeszcze poznać. Za przygodą, która nie dała mi się jeszcze porwać. Za zapachem, który nie obiegł jeszcze mojego samotnego serca. Czułam się niemal, jakbym popadła w emocjonalną anoreksję. Wszystko we mnie dawało się krzyczeć, a ja znów nie miałam pojęcia, co się ze mną dzieje.
   Tak właśnie wyglądało moje życie od kiedy pamiętam. Nie radziłam sobie sama ze sobą, ze swoimi uczuciami, problemami... Nie potrafiłam nazywać ich po imieniu, bałam sie ich wręcz, chowałam cały życiowy bałagan pod dywan, szukając zawsze drogi na skróty.
   Kreśliłam ostatnie linie na jednej ze stron mojego zeszytu do nut. Był wieczór, czekałam już w łóżku na Lucasa, który niedawno wrócił z pracy, a teraz zaszył się w swoim gabinecie. Jutro koniec weekendu, a więc i ja wrócę do pracy, co mnie niezmiernie ucieszyło, gdyż tylko w ten sposób bylam w stanie zapomnieć o tym wszystkim. Nie raz uciekałam się w wir pracy, aby zwyczajnie się schować.
 Tym razem jednak mój zeszyt do nut nie przyozdobiły kolejne melodie, czy słowa piosenki. Pierwszy raz od dawna rysowałam. Próbowałam w głowie przywołać sobie obraz z wieczoru, gdy poznałam X. Mimo iż wiem, że nigdy więcej go nie zobaczę, nie chciałam go zapominać. Chciałam pamiętać, chciałam przywoływać sobie w głowie jego postać. 
- Jutro mam wolne - na głos mojego narzeczonego automatycznie zamknęłam swój zeszyt - Przyjadę po Ciebie pod szkołę po Twojej pracy, może gdzieś wyskoczymy, hm?
- Mówisz serio? - zdziwiłam się, gdyż od trzech miesięcy nigdy nie proponował mi żadnego wyjścia - Gdzie chciałbyś pójść?
- Nie wiem, możemy zjeść obiad w restauracji, a potem wybrać się poza miasto. Swoją drogą, mam coś do Ciebie - odparł kładąc się obok mnie na łóżku w samych bokserkach - Proszę.
- Co to jest? - spytałam biorąc do ręki białą kopertę - Znów rachunki?
- Tym razem coś lepszego - wyszczerzył się, a ja w końcu otworzyłam podarunek.
   W środku znajdowały się dwa bilety. Przeleciałam wzrokiem tekst na nich i nie mogłam uwierzyć, co na nich się znajdowało. Były to bilety na wykupioną już dwu tygodniową wycieczkę do Brazylii. Kiedy spojrzałam na termin wyjazdu, od razu wiedziałam o co chodzi.
- Czy to..?
- Nasza podróż poślubna - odparł szczerząc się jeszcze bardziej - Wylecimy od razu na drugi dzień. Wiem, że zawsze chciałaś zobaczyć Brazylię, więc... Oto i jest.
- Ja... - zająkałam się - Ja... Naprawdę nie wiem co powiedzieć...
   Wytarłam rękawem łzę, która znalazła się w kąciku mojego oka i po prostu go przytuliłam. Nie wiem co spowodowało w Lucasie nagłą zmianę, ale nie interesowało mnie to teraz. Wyszeptałam mu ciche 'dziękuję', po czym znów utonęłam w tym uścisku. Potrzebowałam jego bliskości, która ostatnio nie witała w naszym życiu zbyt często.
   Nagle Lucas zaczął składać drobne pocałunki na mojej szyi i ramieniu. Westchnęłam cicho, jednak nie z rozkoszy, a z bezsilności. Tyle czasu jesteśmy razem, a ja wciąż od swojej życiowej tragedii nigdy z nikim się nie kochałam, nawet z własnym narzeczonym... Lucas był z początku cierpliwy, mówił że będzie czekał, jednak coraz częściej robi podchody, a ja tym bardziej się odsuwam.
- Znowu? - mruknął widząc, jak zasłaniam się kołdrą - Ile jeszcze?
- Nie wiem - szepnęłam czująć palące łzy wstydu w oczach - Przepraszam... Nie wiem...
- Po ślubie to samo powiesz? Nie wiem, przepraszam kochanie, że w naszą noc poślubną będziesz musiał się zadowolić własną ręką? - warknął z wyrzutem, po czym zaśmiał się z ironią - Jak chcesz.
- Gdzie idziesz? - spytałam widząc, jak wstaje z łóżka i zaczyna się ubierać - Lucas, ja naprawdę...
- Mam to już w dupie - syknął - Nie będę czekał na Ciebie w nieskończoność, aż Ty łaskawie zmienisz swoje podejście do życia. Minęło tyle lat Amando! Do jasnej cholery, kiedy o nich zapomnisz?! Nie ma ich już, nie ma i nigdy nie wrócą, dotarło to do Ciebie?! - patrzyłam na niego czując łzy spływające mi po policzkach i dekolcie.
- Nie idź nigdzie - szepnełam bojąc się tej samotności - Nie idź...
- Robię wszystko, abyś miała jak najlepiej. Praca, dom, ślub, podróż w Twoje wymarzone miejsca... A Ty mnie na każdym kroku odrzucasz! Idę na miasto poszukać pocieszenia, dziwka się mną zajmnie lepiej niż moja własna narzeczona - odparł po czym wyszedł, trzaskając z hukiem drzwiami.
  Ukryłam twarz w dłoniach pozwalając łzom płynąć już na dobre. Nie wiem co mnie zabolało bardziej: jego rekacja i brak zrozumienia, czy słowa o mojej przeszłości, o której mimo iż staram się zapomnieć, to nie potrafię? Coś co człowiek raz pokochał, na zawsze w sercu pozostanie. Nie potrafiłam się z tego uwolnić, a może nawet nie chciałam. Nie chciałam zapominać o niczym, co było dla mnie w życiu ważne i co miało na to życie swój wpływ.
   Wyszłam z łóżka, po czym załozyłam na piżamę swój nagrubszy płaszcz. Wyszłam z domu, kierując się schodami ku górze. Wyszłam na dach. Noc była chłodna, jednak wyjątkowo bezchmurna. Mimo iż Paryż migotał już tysiącami światełek, gwiazdy były bardzo dobrze widoczne. Usiadłam na dachu, spoglądając w niebo. A więc tak ma już wyglądać moje życie? Nie, na pewno nie. Nie chciałam być stworzona tylko do pracy i płacenia rachunków. Czy to źle, że chciałam czegoś więcej? Wolności, przygody, swobody?
  Moja przeszłość deptała mi po piętach, jednak nigdy nie chciałam robić nic wbrew sobie. Jeśli poczuję, ze jestem gotowa się złamać w każdym calu - zrobię to. Teraz jednak nie był ten moment, może wina nie tkwiła w Lucasie, a właśnie we mnie?
  Czy zastanawialiście się  kiedyś, jak silnie związani jesteście z przeszłością? Niekoniecznie naszą. Zresztą cóż to jest nasza przeszłość? Gdzie są jej granice? To jest coś w rodzaju bliżej nieokreślonej tęsknoty, tylko za czym? Czy nie za tym, czego nigdy nie było, a co jednak minęło? Przeszłość to chyba tylko nasza wyobraźnia, a wyobraźnia potrzebuje tęsknoty, wręcz karmi się tęsknotą. Przeszłość jednak nie ma nic wspólnego z czasem, jak się sądzi. Nie czekałam więc na upływ czasu, a na moment, chwilę, pragnienie, aby po prostu to poczuć. 

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

“W piekle nie wymyślili takich rzeczy, 
jakie tu, na ziemi zrobiono.”
~ Jelena Czyżowa

poniedziałek, 14 listopada 2016

Rozdział 2 - Mężczyzna w masce.

  
No i jestem znów!
Średnio jestem zadowolona z tego rozdziału, myślałam że lepiej mi to wyjdzie,
no ale ocenę pozostawiam wam.
Pamiętajcie, że każdy komentarz z opinią jest dla mnie bardzo ważny! <3
Buziaki i zapraszam do czytania:)

~~~~~

  Jak pokazuje dwunasty krok terapii dla Anonimowych Alkoholików, nie jesteśmy w stanie właściwie przyswoić sobie pewnych rzeczy, dopóki aktywnie nie przekażemy ich innym. Musimy odnaleźć miłość, a następnie tę miłość oddać. Zadziwiające jest to, że te dwa kroki – odnalezienie i przekazanie – nie zawsze dzieją się w obrębie tej samej grupy. Co więcej, sądzę, że obie są terenami treningowymi dla siebie nawzajem. Pierwszy z nich jest naszym źródłem i naszą studnią, drugi – kanałem prowadzącym na zewnątrz bazy, dzięki któremu woda w studni nie stanie się nieświeża i zatęchła.
  W tym momencie nieświeże i zatęchłe było powietrze w tym domu, przesiąknięte zapachem wina i wódki. Czasem lubię wypić, alkohol rozluźnia ludzi i pomaga w nawiązywaniu rozmowy. To taki hazard; wychodzisz wieczorem się napić, a nie wiesz, gdzie wylądujesz następnego ranka. Może być wspaniale, może nastąpić katastrofa - tak jakbyś rzucał kostką. Różnica pomiędzy samobójstwem, a powolną kapitulacją.
   Ja o dziwo obudziłam się w całkiem przyzwoitym miejscu, jakim jest podłoga. Pierwszym moim odruchem było złapanie się za głowę, gdyż ból pulsował w niej niesamowicie. Podniosłam się w końcu do siadu i otworzyłam szerzej oczy, które powoli przyzwyczajały się już do ciemności. Byłam w salonie. Moja świadomość powoli zaczęła analizować wszystko co się działo wcześniej: Clara otworzyła wino. Piłyśmy po kieliszku, potem kolejny i kolejny aż butelka była pusta, po czym wyjęła wódkę. W głowie nawet nie szumiało, więc napoczęłyśmy kolejny trunek. Potem? No właśnie. Potem chyba zaszumiało, bo niewiele pamiętam.
- C... Clara? - mruknęłam podnosząc się z ziemi.
   O dziwo czułam się całkiem przyzwoicie, jedynie czułam pulsowanie w głowie, ale chyba po takiej ilości alkoholu i tak los mnie potraktował bardzo łaskawie.
- Clara do cholery?! - warknęłam kierując się w stronę kuchni, gdzie leżały jedynie puste kieliszki i dwie butelki - Ja wiedziałam, że wieczór z Tobą się tak skończy.
   Wściekła postanowiłam odświeżyć twarz w łazience. Zapaliłam światło i weszłam do pomieszczenia, kierując wzrok na lustro. Dopiero po chwili dotarło do mnie co widzę w jego odbiciu. Odwróciłam się gwałtownie w stronę wanny, gdzie spała w najlepsze moja przyjaciółka.
- W wannie? Serio? - mruknęłam potrząsając kobietę za ramię. Otworzyła w końcu oczy spoglądając na mnie zamglonym wzrokiem - No w końcu. To ostatni raz gdy pije z Tobą cokolwiek.
- Mówisz tak za każdym razem - uśmiechnęła się - Przynajmniej nie musisz siedzieć w domu z tym pawianem Lucasem.
   I w tym momencie zapaliła mi się czerwona lampka... Która jest godzina?! Wyrwałam biegiem z łazienki z powrotem do salonu w poszukiwaniu swojej komórki. Zaczęłam przewracać wszystko na druga stronę, aż dojrzałam urządzenie na regale obok telewizora. Widok na ekranie wyglądał co najmniej jak napis na nagrobku: 2:30 w nocy i 18 nieodebranych połączeń, wszystkie od Lucasa... I co ja teraz zrobię?
- Ej, co jest? - usłyszałam za sobą moją przyjaciółkę - Chyba nie chcesz wracać o tej godzinie?
- To chyba jakiś koszmar... Co ja mu powiem?
- Prawdę - burknęła - Musisz przestać się w końcu mazać. Specjalnie Cię schlałam, abyś w końcu zrobiła coś dla siebie, nie myśląc o tym co powie Lucas. Ile razy Ci mam mówić, że ten związek nie tylko zniszczył waszą przyjaźń z młodych lat, a na dodatek odbiera Ci to co naprawdę ważne?
- Nie czas na takie rozmowy - odparłam chwytając z krzesła swój płaszcz - Jutro możesz mi lamentować ile wlezie, teraz muszę iść nim cała policja w Paryżu będzie jeździć z moim zdjęciem.
- Amanda proszę... - zaczęła poważniejszym głosem - Nie powinnaś łazić sama po nocach, zwłaszcza w tej dzielnicy. Nie pamiętasz już jak Ci mówiłam miesiąc temu jak okradli tutaj starszą kobitkę? Dobrze, że jej krzywdy nie zrobili.
- Muszę lecieć - odparłam tylko całując ją w policzek.
   Spojrzała na mnie zrezygnowanym wzrokiem, jednak chyba wiedziała już, że nic nie wskóra bo i tak postawię na swoim. Założyłam na siebie w biegu płaszcz i już mnie nie było. Naciągnęłam na głowę kaptur, czując jak chłodne powietrze muska moje policzki i uszy. Nie lubię tej przedzimowej pory, gdy śniegu nie widać, a mroźne powietrze otula każdy zakątek.
    Czułam narastający strach w moim wnętrzu. Bałam się reakcji Lucasa, nie miał pojęcia gdzie i z kim jestem, do tego nie odebrałam od niego żadnego połączenia. 'Oby nie wyczuł jeszcze ode mnie alkoholu', pomyślałam. Żołądek zaciskał mi się z każdym krokiem, który przybliżał mnie do mojego mieszkania. Czyż to nie śmieszne? Bać się wrócić do własnego domu?
    Lucas był niegdyś jedną z najbliższych osób memu sercu. Ale nie jako mężczyzna, zwyczajnie jako przyjaciel. Sama nie wiem, kiedy ubzduraliśmy sobie tę wielką miłość. Czasem się zastanawiam, czy nie jest ze mną z litości za moją przeszłość, jakby chciał odkupić dla mnie te stracone lata, uszczęśliwiając mnie na siłę, co w rzeczywistości i tak przynosiło odwrotny rezultat.
   Byłam tak pogrążona w myślach i strachu, że nawet nie wiem kiedy uderzyłam w coś, a raczej kogoś. Podniosłam zaskoczona wzrok tak, że aż kaptur zsunął mi się z głowy. Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam chłopaka. Był wysoki, jednak nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat. Miał delikatne rysy twarzy, jednak jego wzrok przyprawiał o niepokój.
- Prze... Przepraszam - mruknęłam niepewnie orientując się, że jestem akurat w przejściu tunelowym, gdzie nie było żywej duszy - Dobrej nocy - szepnęłam i już chciałam go wyminąć, gdy poczułam jak łapie mnie za rękę.
   Adrenalina od razu podskoczyła na wyższy poziom, a moje serce zaczęło walić, jakby chciało połamać mi żebra. Fakt, zawsze starałam się unikać samotnych, nocnych wędrówek ulicami tego miasta. Jest tutaj chyba więcej ludzi żyjących nielegalnie, niż rodowitych francuzów.
   Odwróciłam się przestraszona, nie wiedząc czego się spodziewać. Chłopak uśmiechnął się, po czy  spojrzał w przestrzeń przed sobą. Mój wzrok również powędrował w tym samym kierunku, po czym ujrzałam czyjąś sylwetkę. Jestem uratowana! Już chciałam krzyknąć do niego, gdy to nieznajomy coś powiedział w nieznanym mi języku. Chłopak, który wciąż trzymał mnie w nadgarstku odpowiedział mu tym samym dziwnym dla mego ucha językiem. A więc są razem? Dwoje?
   Widząc jak drugi mężczyzna idzie w naszą stronę poczułam panikę. Zaczęłam się wyrywać i krzyczeć, licząc, że ktoś mi pomoże, ktoś usłyszy moje wołanie. Dostałam w twarz. Automatycznie złapałam się za piekący policzek, jednak poziom adrenaliny trzymał mnie tak kurczowo, że ból był praktycznie w tym momencie niewyczuwalny.
- Proszę... Nie mam pieniędzy - zaczęłam dukać nie mając nawet pojęcia, czy rozumieją angielski - Proszę, naprawdę nic nie mam.
   Jednak jego... Ich wzrok mówił mi, że wcale nie chcą pieniędzy. Chodziło o coś o wiele gorszego, a ja nie miałam szans w tym starciu. Mimo wszystko próbowałam. Próbowałam odepchnąć od siebie chłopaka, jednak gdy prawie  wyrwałam się z jego uścisku, poczułam jak ktoś łapie mnie od tyłu. Nie mogłam dać rady jednemu, jak mam poradzić sobie z dwoma?
   Oczy zaszły mi łzami. Prosiłam, błagałam aby mnie zostawili. Może jednak Lucas miał rację? O niczym innym nie marzyłam teraz jak wrócić do domu, do tego samego, który przed chwilą napawał mnie strachem.
- Proszę... - szepnęłam kolejny raz, po czym znów oberwałam w twarz.
   Poczułam jak przygniata moje ciało do zimnej ściany. Nie miałam już nawet siły krzyczeć, nikt mnie tutaj nie słyszał. Tylko płakałam, płakałam i czekałam na cud, lub po prostu śmierć, bo teraz chyba tylko ona była w stanie mi pomóc.
    Starszy mężczyzna rozpiął mój płaszcz jednym ruchem. Poczułam zimno przebiegające po moim ciele, jednak nie to było najgorsze. Nawet nie zauważyłam kiedy ten zboczeniec przyssał się do mojej szyi, próbując wcisnąć rękę pod moją sukienkę. Młody chłopak tylko stał i patrzył, jakby sprawiało mu to radość, satysfakcję czy nawet rozkosz.
    Zamknęłam oczy poddając się całkowicie. Zdobyłam się na ostatni krzyk, który w połowie uwiązł mi w gardle. Płakałam, bo tylko tyle mogłam. Zaciskałam co raz to mocniej powieki, nie chciałam na to patrzeć, wystarczy, że czułam tego człowieka na sobie. Jego oddech, dotyk... Który nagle ustał. Nagle wszystko zniknęło, jakby jakaś magiczna siła zabrała go ode mnie. Zsunęłam się po ścianie na podłogę. Usłyszałam jęk i otworzyłam oczy. Jedyne co ujrzałam to dwie postacie za filarem. Ktoś rzucił niemal mojego napastnika o ceglaną ścianę. Młody chłopak chciał mu pomóc, jednak tajemnicza postać złapała go za kark i powaliła na ziemię. Co się dzieje? Zwidy mam? Jestem w ukrytej kamerze, albo w środku filmu sensacyjnego?
   W końcu puścił ich. Przerażenie na twarzach moich napastników było niemal namacalne. Uciekli z miejsca nie oglądając się ani razu za siebie. Dopiero gdy tajemnicza postać odwróciła się w moją stronę i wyszła z cienia, a blask księżyca oblał jej sylwetkę, uświadomiłam sobie dlaczego tak się bali...
    Był niczym duch, zjawa wyłaniająca się z mroku. Bez wyrazu twarzy.... Nie miał twarzy. Jej miejsce zajmowała biała maska, zaś czarne, proste włosy opadały do ramion. Czarna peleryna i kapelusz jeszcze bardziej zasłaniały i tak jego zakryte w każdym calu ciało. Nawet na dłoniach miał czarne, skórzane rękawiczki. Mimo iż mnie uratował, bałam się go. Wyglądał jak wyrwany z własnego ciała, był niemal się czymś mniej niż duch, czymś mniej niż najstraszniejsze widmo, ale jednak żył. Stał i przyglądał mi się, jakby się zastanawiał co teraz ze mną zrobić. Zabije mnie? To dlaczego mnie uratował?
- Kim jesteś? - szepnęłam przerażonym głosem, widząc jak powoli zbliża się do mnie.
- Mężczyzną w masce - odparł idealnym angielskim, jednak to nie był brytyjski akcent, a typowo amerykański.
- To widzę, pytam kim jesteś?
- Czy myślisz, że gdybym chciał aby ktokolwiek znał moją tożsamość, to chodziłbym w masce? - odparł spokojnym, poważnym głosem - Bezsensownym więc wydaje mi się pytanie człowieka w masce 'kim jest?'.
- Ja... - urwałam nie wiedząc jak dobrać słowa - Dziękuję.
- Wypełniłem tylko swój obowiązek - odparł podchodząc do mnie bliżej, po czym podał mi rękę - Jesteś cała?
- T... Tak - wydukałam podając mu swoją dłoń i wstając z podłogi - Chyba tak... Dzięki tobie.
- Co więc robisz o tak późnej porze w miejscu jak to?
- Trochę pokrzyżowały mi się plany - spojrzałam na niego niepewnie.
   Jak miałam rozmawiać z kimś, komu nie mogłam spojrzeć w oczy? Nie znałam jego zamiarów, był niczym bohater marnego filmu o Zorro czy Batmanie. To jakiś psychol? Kto normalny paraduje w takim stroju w środku nocy w centrum Paryża? 
- Czy... Czy Ty jesteś psychiczny? - no to pięknie! Nie, wcale mi się to nie wyrwało. Pytanie to miałam na języku od pierwszego momentu, gdy ujrzałam tego człowieka.
- A wyglądam? - mogłabym przysiąc, że pod ta maską kryje się teraz cień uśmiechu, czy rozbawienia - Zapewne wielu tak by mnie właśnie nazwało. Zapewniam Cię, że żaden psychiatryk w tym momencie mnie teraz nie szuka.
- Więc czemu nosisz maskę?
- Na swój sposób wszyscy je nosimy - byłam pewna, że mi się przygląda - Każdy z nas ma maskę, którą zakłada niemal codziennie, z tą tylko różnicą, że większość je zakłada, aby ukryć swoje prawdziwe 'ja'. Moja maska zaś je chroni. 
- Masz więc jakieś imię? - sama nie wiem czemu zapytałam, co mnie to w ogóle obchodziło?
- Imię? - spytał jakby zdziwiony, chyba się nawet zastanawiał, no mówiłam że psychol! - Mów mi X.
- X? - uniosłam brwi - Ja... Ja jestem Amanda.
- Tak więc Amando... Proszę, abyś wróciła bezpiecznie teraz do domu i więcej nie szukała kłopotów po nocach. 
- A Ty, co tutaj robisz? - i znów o coś zapytałam... Nie mam pojęcia co się ze mną działo. Z jednej strony bałam się tego szaleńca, a z drugiej strony było w nim coś co mnie intrygowało - Codziennie chodzisz i szukasz kobiet w opresji i spieszysz im na ratunek?
- Jeśli używam do tego swojej wewnętrznej mocy, pomagam wielu stworzeniom na tym świecie i nie potrzebuję do tego nocnych spacerów po mieście.
- Że co? - teraz to byłam pewna, że ma nie po kolei w głowie. Może zaraz mi z czarną magią wyskoczy?
- Ty również możesz to robić Amando. Możesz pomagać.
- W jaki sposób? - wyrwałam widząc, jak odwraca się i idzie w przeciwnym kierunku. 
    Na moje pytanie stanął, po czym znów odwrócił się w moją stronę. Patrzyłam jak zahipnotyzowana w miejsce na masce, gdzie powinny być oczy. Z jednej strony wydawał się jakimś powaleńcem, a z drugiej miałam wrażenie, że jest to człowiek nadzwyczaj inteligentny. Uważał na swoje słowa, mówił zawsze z pewnością w głosie i pewnego rodzaju powagą. 
- Możesz użyć swojej wewnętrznej mocy, żeby ocalić tych, którzy cierpią, kimkolwiek są, Amando - poprawił swój kapelusz, po czym znów przeniósł 'wzrok' na mnie - Władcą dawnego imperium, rannym białym niedźwiedziem, uderzonym psem, którego skowyt słychać w nocy, skrzywdzonym dzieckiem, umierającym słoniem na sawannie, wiewiórką przejechaną przez samochód. Zatrzymaj się tylko. Odsuń myśli, żal i gniew na tych, którzy to zrobili. Skoncentruj się na swoim sercu. Znajdź swoją moc i siłę. Oddychaj nimi. Ty jesteś w tym momencie całym światem. Cokolwiek ma być, będzie. Dlatego nigdy nie staraj się zmienić biegu wydarzeń. Pozwól im brać ile chcą. Jeśli trzeba, daj wszystko.
   Stałam jak zahipnotyzowana, patrząc jak czarna sylwetka znika w jednym z korytarzy. Spojrzałam na swoje dłonie, jakby do mnie jeszcze nie docierało to co się właśnie zdarzyło. Kim był ten człowiek? O czym do mnie mówił? Dlaczego jednocześnie bałam się go, ale i zarazem chciałam zadawać kolejne pytania?
    W końcu zebrałam się w sobie i ruszyłam znów w drogę powrotną do domu. Nie myślałam już o konsekwencjach związanych z Lucasem. Moją głowę zajmował teraz tylko tajemniczy mężczyzna. Tak wiele chciałam go teraz zapytać, a on zniknął. Czy jeszcze kiedyś go spotkam? A może ujrzę go gdzieś na ulicy bez przebrania i nawet nie pomyślę, że może to być on?
     Gdy weszłam do mieszkania poczułam się w końcu bezpieczna. Zdjęłam buty i od razu poszłam do sypialni, która była o dziwo pusta. Może mnie szukał? Nie miałam jednak do tego głowy. Nie miałam siły nawet, aby do niego zadzwonić. Zbyt wiele się wydarzyło w przeciągu ostatnich kilku godzin. Położyłam się po prostu wyczerpana na łóżku i zasnęłam.



- Amanda? Wstawaj w końcu! - usłyszałam ten dobrze mi znany głos Lucasa.
   Przeciągnęłam się na łóżku niechętnie, nawet nie otwierając oczu. Nie miałam pojęcia, która była właśnie godzina i wcale nie miałam zamiaru o to pytać. W końcu czując jak mój narzeczony potrząsa mną, otworzyłam niechętnie oczy.
- Czy Ty chcesz abym ja na zawał zeszedł?! - krzyknął oburzony, jednak tym razem wcale mu się nie dziwiłam - Całą noc cię szukałem!
- Lucas... - mruknęłam podnosząc się na łóżku - Ja... Przepraszam...
- Lepiej mi powiedz gdzie byłaś?
- U Clary.
- Oczywiście - prychnął - I nie łaska była zadzwonić, albo chociaż wysłać sms-a?
- Zasnęłam, przepraszam - odparłam, pomijając fakt o incydencie z alkoholem - Kiedy się przebudziłam od razu wróciłam do domu, ale Ciebie nie było.
- Bo Cię szukałem! - ruszył w stronę drzwi - Teraz muszę iść do pracy, porozmawiamy jak wrócę.
- Już? Myślałam, że w tym tygodniu masz wieczorne zmiany.
- Dzwonili do mnie przed chwilą, mam się stawić za pół godziny na komisariacie. Niestety, praca policjanta wygląda w ten sposób i nic na to nie poradzę. Zresztą, nie udawaj stęsknionej. Teraz mam Cię głęboko w dupie - odparł i wyszedł.
   Tęskniłam trochę za czasami, gdy całował mnie na dzień dobry, albo gdy wychodził. To jednak już minęło, a mnie pozostawało mieć jedynie nadzieję, że kiedyś jeszcze poczuję ten namacalny dowód miłości, poczuję się bezpieczna w czyiś ramionach i będę całowana, przytulana i kochana tak jak zawsze o tym marzyłam. Dlaczego nikt nas w szkole nie nauczył, jak radzić sobie z końcem własnego świata? Co robić, gdy serce zamienia się w już tylko pompujący krew mięsień, a ziemia usuwa się spod nóg? Nie wiadomo, czy usiąść czy się położyć, zrobić herbatę czy zacząć krzyczeć, czy może się rozpłakać?
    Powszechnie mówi się, że ludzie niepełnosprawni to tacy, którzy nie mogą chodzić, słyszeć czy mówić. A ja myślę, że naprawdę niepełnosprawni są ludzie, którzy nie potrafią kochać. Tak jak ja nie potrafiłam. Nie kochałam Lucasa, może bardziej jako przyjaciela, jednak nie jako mężczyznę. Dacie wiarę, że jesteśmy ze sobą tyle lat, a nigdy z nim nie spałam? Nie, moja przeszłość wciąż mi nie pozwala. Nie potrafię się złamać w każdym calu, nie potrafię nikomu zaufać do tego stopnia, by mu oddać całą swoją duszę i ciało.
   Zwlokłam się z łóżka i ruszyłam do kuchni. Nastawiłam wodę na kawę, po czym mój wzrok zatrzymał się na widoku za oknem. Paryż już wstał. Ulice znów były pełne ludzi, a samochody przecinały drogę w pośpiechu. I pomyśleć, że tak piękne miasto ma i tą swoją drugą, ciemniejszą stronę, pod osłoną nocy? A może ta cała historia z psychopatą w masce tylko mi się przyśniła?
    Wraz z gotowym kubkiem gorącej kawy wróciłam do sypialni, gdzie niemal od razu dorwałam swojego laptopa. Ciekawość była ode mnie silniejsza, musiałam to jakoś sprawdzić... Kim był ten człowiek? Dlaczego mi pomógł? Co ukrywał? Nie trwało długo, jak znalazłam w grafice zdjęcie identycznej, białej maski. Weszłam w link, który prowadził do jednego z artykułów z 1990roku.

   Maska obrazująca Guya Fawkesa, angielskiego katolika i przywódcę spisku prochowego, który 5 listopada 1605 roku przeprowadził nieudany zamach na budynek brytyjskiego Parlamentu. 
   Po udaremnieniu spisku prochowego w 1605 roku, wydarzenie to corocznie upamiętniano poprzez palenie kukieł spiskowców. Pod koniec XVIII wieku dzieci z groteskowo zamaskowaną kukłą Guya Fawkesa zaczęły chodzić po ulicach i zbierać pieniądze, a 5 listopada z czasem stał się znany jako Dzień Guya Fawkesa. 
   31 stycznia 1606 roku Fawkes oraz Thomas Wintour, Ambrose Rookwood i Robert Keyes zostali wywleczeni na specjalnych ramach z Tower do Old Palace Yard w Westminsterze, na wprost budynku, który usiłowali zniszczyć. Trzech konspiratorów powieszono, wyrwano im trzewia i poćwiartowano. Fawkes miał być ostatnim, który stanie na szubienicy. Wspinając się przy pomocy kata na drabinę prowadzącą do stryczka, Fawkes prosił króla i państwo o wybaczenie. Choć był osłabiony torturami, dał radę zeskoczyć z szubienicy, łamiąc kark w czasie upadku i tym samym unikając cierpień w kolejnych częściach egzekucji. Jego ciału mimo wszystko wyrwano wnętrzności, poćwiartowano i, jak nakazywał zwyczaj, szczątki rozesłano po „czterech krańcach królestwa” jako ostrzeżenie dla przyszłych zdrajców.

   Czytałam tekst z szeroko otwartymi oczami, nie mając pojęcia jak poskładać to wszystko w jedną, logiczną całość. A więc był spiskowcem? Chce dokonać na Paryżu tego, czego nie udało się kiedyś dokonać Fawkes'owi w Londynie? Nie, niemożliwe... To nie miałoby najmniejszego sensu. Więc co robił i kim był? Morderca? Złodziej? Więc dlaczego wczoraj mnie uratował? Nie, nie był zły. Może był szalony, ale nie był zły. Czułam to.
    Przeglądałam kolejne strony, jednak nie znalazłam nic innego, co mogłoby mi chociaż częściowo pomóc w kwestii tożsamości mojego wybawiciela z zeszłej nocy. Dlaczego w ogóle tak mi na tym zależało? Chciałam go poznać. Chciałam wiedzieć kim był i co robił. Słyszałam w uszach wciąż jego głos, poważny i wyniosły, a zarazem ciepły i łagodny. Nie mógł też to być jednodniowy pomysł z przebraniem. Wszystko było do siebie dopasowane. Strój nie odkrywał ani milimetra ciała, zaś wcięcia w masce na oczach były przyciemnione, że z zewnątrz widać było jedynie czarną przestrzeń. Ktoś by powiedział, że taki ktoś jak on nie ma kształtu ani imienia, ale ktokolwiek by go zobaczył tak jak ja, ten by poczuł, że on wciąż w myślach się wyłania i idzie za plecami krok w krok, niczym rwący potok. Nie daje o sobie zapomnieć. 
    Jaką więc historię krył w sobie ten człowiek? Może się czegoś bał? Z pewnością nie był to kolejny, nielegalnie zamieszkujący Francję imigrant. On cały był tajemnicą. Każde jego słowo, ruch, czy spojrzenie, a dokładniej jego brak, był czymś nowym i fascynującym. 
   Odeszłam od urządzenia, po czym skierowałam się od razu do salonu gdzie stał mój fortepian. Złapałam do rąk swój zeszyt i zaczęłam kreślić nowe nuty, które wzięły się nagle w mojej głowie znikąd. Cały natłok emocji przelałam na papier, po czym zaczęłam grać, jednak tylko moje palce grały. Moje myśli wciąż zostawały przy nim.
   Moje myśli ciągle przyglądały mu się uważnie. Nie rozumiałam kim jest, co w życiu przeszedł i w jaki sposób go to ukształtowało. Uparcie jednak szukałam odpowiedzi na pytanie, co mnie w nim fascynowało do tego stopnia. To było niczym koszmarny sen, w którym nie mogłam sobie przypomnieć o co w nim chodziło. To był chyba wyraz znanego, osobliwego poczucia humoru Boga, który nawet teraz nie pozwalał mi odpocząć od własnego mózgu. Ja wiem, że prawdopodobnie widzieliśmy się po raz pierwszy i prawdopodobnie ostatni raz w życiu. Ale w podróży często ludzie dzielą się prawdą, która ich dotyczy, szczególnie jeśli jest to prawda świeżo odkryta i trudna dla nich do zrozumienia czy zaakceptowania. Życie pomaga ułożyć sobie wszystko w głowie, a rozmowy z przypadkowo spotkanymi osobami są czasem jak drogowskazy.

***
Komentarz = to motywuje!

~~~~~
"Niewidzialna czerwona nić łączy tych, 
których przeznaczeniem było się spotkać, 
niezależnie od czasu, miejsca czy okoliczności. 
Ta nić może się rozciągać lub splątać, 
ale nigdy się nie przerwie."