Strony

środa, 9 listopada 2016

Rozdział 1 - Jesteś moimi oczami.


No i jestem!
Z weną u mnie różnie, gorzej z czasem bo na uczelni się zaczął zapierdziel,
a ja jeszcze nadrabiam zeszły miesiąc przez praktykę w Grecji.
Dodaję dzisiaj w końcu 1 rozdział, który mimo iż krótki i nie powala jakoś,
nie dzieje się nie wiadomo ile, to nawet mnie zadowolił.
Jestem ciekawa czy polubicie Amandę i jak wam przypadnie cała ta historia do gustu.
Zapraszam!:)

~~~~~

   Był wrzesień, letni świr. Srebrzyste krople rosy na wysokich trawach. Zapach wilgotnej ziemi, szczęśliwe głosy ptaków. Było bardzo wcześnie. Niebo zasnute śpiącymi chmurami. Mała ścieżka między kępami ziół. Czułam jak w moje buty uderzają krople strząśnięte z potrąconych roślin, wsiąkają w skarpetki. Biegłam dalej, na wschód, w stronę lasu. Bez pośpiechu, to nie były wyścigi. Chciałam poczuć tylko jak płynie we mnie krew. Gdy chmury się rozstąpiły i pierwsze promienie słońca okalały moją twarz, zatrzymałam się. Zamknęłam oczy, wystawiłam twarz do słońca i uśmiechnęłam się.
  Kiedy miałam siedemnaście lat, byłam pełna marzeń, lęków, sprzeczności, pragnień i oczekiwań. Walczyłam, uciekałam, eksperymentowałam, chciałam spróbować znaleźć cokolwiek – choćby iluzję – która da mi poczucie spełnienia i spokoju. I nie znajdowałam. Pędziłam więc dalej na przód. Szukałam czegoś lub kogoś, co dałoby mi pewność, że zmierzam we właściwym kierunku. 
  Każdy poranek podczas weekendu spędzałam w ten sposób. Uciekałam z zatłoczonego turystami miasta, aby móc zaczerpnąć siły z czegoś prawdziwego, chociaż jeszcze wtedy nie potrafiłam tego nazwać po imieniu. Wiedziałam jeszcze wtedy tylko, że to mi pomaga. Nie nazywałam tego w konkretny sposób, po prostu uciekałam do miejsca, gdzie czułam się silniejsza. Paryż jest moim domem od półtorej roku i mimo iż kocham to miasto całym sercem, potrafi ono zarówno mocno przytłaczać, jak i zachwycać.
  Chwila odpoczynku – i biegłam dalej. Teraz promienie słoneczne ciągle ogrzewały moje ciało, a krople rosy odbijały światło tworząc niepowtarzalny widok. Tego nie można było znaleźć w mieście. Gdy wkroczyłam w las usłyszałam ten tak dobrze mi znany śpiew ptaków o poranku. Czułam, jak ten śpiew wnika we mnie, krąży po moim ciele, płynie we mnie jak krew, a potem unosi się gdzieś dalej, a ja unoszę się razem z nim. Skrawkiem myśli, zapachu, wspomnienia.
   W końcu przysiadłam na niewielkim kamieniu. Przede mną rozciągała się zielona polana w środku lasu. Motyle latały nad źdźbłami trawy, dodając temu miejscu kolejnych kolorów. Przyglądałam się temu widokowi z fascynacją, aż z transu nie wyrwał mnie dźwięk mojej komórki. Zaklnęłam w myślach, po czym wyjęłam wibrujące urządzenie z kieszeni moich dresów.
- Gdzie ty jesteś?! Stoję pod drzwiami u Ciebie i nikt nie otwiera! - usłyszałam ten tak dobrze mi znany głos Clary w słuchawce.
- W lesie, stało się coś?
- W lesie? Jest siódma rano w sobotę! Ty serio nie masz nic lepszego do roboty niż zbierane grzybów?
- Bardzo śmieszne - przewróciłam oczami - Będę za jakieś dwie godziny, zapewne teraz będą w mieście niesamowite korki.
- Słuchaj, to wpadnij może jednak do mnie wieczorem? Pogadamy, wypijemy po kieliszku wina, co Ty na to? Lucas ma przecież teraz nocne zmiany, nie będzie Ci suszył głowy.
- Widzimy się o osiemnastej w takim razie - mruknęłam, znów zatapiając swoje spojrzenie w oddali - Do wieczora.
  Po skończonej rozmowie znów ruszyłam, tym razem jednak w drogę powrotną. Przyjemny poranny wiatr muskał moją skórę, a mokre od potu ciuchy kleiły się do mojej skóry. Choć na te godzinę mogłam się zawsze wyrwać z tłoku Paryża, zapomnieć o wszystkim i czuć się wolną w każdym tego słowa znaczeniu. Teraz jednak nadszedł czas wracać do domu.


   W sobotę centrum miasta wygląda tak samo jak i w każdy inny dzień tygodnia. Jest tylko więcej pijanych; w knajpach i barach, autobusach i bramach - wszędzie unosi się zapach przetrawionego alkoholu. W sobotę Paryż traci swoją pracowitą twarz, zwłaszcza dla mnie.
   Po dłuższej kąpieli przebrałam się w cieplejsze ciuchy i wyszłam na taras z kubkiem gorącej czekolady. Oparłam się o barierkę, a mój wzrok powędrował na wieżę Eiffla, która była świetnie widoczna z mojego balkonu. Nigdy chyba nie zrozumie tej gadki o Paryżu, jako mieście miłości. Dla mnie było to tylko szare, przepełnione ludźmi miasto. A może to ja po prostu czułam się w nim taka samotna?
   Wybiła godzina trzynasta. Wieczór miałam już zarezerwowany dla Clary, więc wizytę w szpitalu postanowiłam przenieść na wcześniejszą godzinę. Jak zawsze w południe, ulice były zakorkowane. Nerwowo uderzałam paznokciami o skórzaną kierownicę mojego mercedesa. Minuta, dziesięć, piętnaście, dwadzieścia... Ileż można? W końcu zielone światło wybiło i dla mnie. Na szczęście szpital nie był dziś mocno oblegany, więc znalezienie miejsca parkingowego nie trwało koleje pół godziny.
    Ruszyłam marmurowymi schodami w górę na drugie piętro. Spotkałam po drodze kilka mi znanych pielęgniarek, z którymi wymieniłam się ciepłym uśmiechem. Podziwiam ludzi pracujących w miejscach jak te... Ileż ich oczy musiały już widzieć cierpienia? Łez? Rozpaczy? Jak silne muszą być to osoby, mierząc się na co dzień z ludzkim nieszczęściem, a czasem nawet tragedią?
   Stanęłam pod tymi samymi drzwiami jak co tydzień. Zapukałam cichutko, po czym weszłam niepewnie do środka. Pan Richard miał 67 lat gdy to się stało. Jeden dzień, jedno auto, jeden błąd i felerny wypadek, który odebrał mu dosłownie wszystko. Od tego czasu, od ponad 9 lat jest przypięty do tego łóżka. Nie może chodzić, nie może poruszać rękoma, stracił również wzrok i chęci do życia. Paraliż ogarnął całe jego ciało, atakując również oczy. Jako jedyny wyszedł z tego wypadku z życiem, zaś jego syn, który był kierowcą, oraz kobieta prowadząca drugie auto zmarli na miejscu.
- Amanda... Kochanie... To Ty, prawda? Sobota dzisiaj...
- Tak, jestem tutaj - usiadłam ze słabym uśmiechem na metalowym krześle obok jego łóżka - Zawsze jestem, tak jak obiecałam. W każdą sobotę.
- Tak bardzo się cieszę... - wyszeptał, na co położyłam swoją dłoń na jego pomarszczonej dłoni. 
  Wiedziałam, że nie czuje mojego dotyku, jednak miałam wrażenie, że przez ten mały gest jestem w stanie przekazać mu trochę swojej siły i wsparcia. Od roku czasu przychodzę tutaj co tydzień, zawsze w soboty, aby go odwiedzić. Pamiętam dokładnie dzień, gdy go poznałam. Przyszłam zrobić rutynowe badania, gdy jedna z pielęgniarek narzekała, że nie może sobie poradzić z jednym pacjentem, bo on koniecznie musi wiedzieć co się dzieje na dworze. Z początku nie rozumiałam w czym problem, dopóki nie poznałam jego historii. Poszłam więc tam i usiadłam koło niego tak samo jak teraz. Co zrobiłam? Zaczęłam mówić. O pogodzie, zakochanej parze pod wieżą Eiffla, rodziną robiącą piknik pomiędzy drzewami. Od tego dnia, co tydzień przychodzę i to robię.
- Świeci słońce - zaczęłam, stając przy oknie i wyglądając na panoramę Paryża - Widzę dzieci. Bawią się, mają czerwoną piłkę. A dalej ktoś puszcza latawiec. Chyba są parą, o tak! Na pewno, pocałowali się. A obok budki telefonicznej stoi jakiś mężczyzna. Ma siwy szlafrok, rozmawia przez telefon, chyba jest zły, kłóci się nawet.
- A drzewa? Są jeszcze zielone? - spytał z entuzjazmem w głosie.
- Liście zaczynają powoli żółknąć, zbliża się jesień - odparłam, wracając na swoje miejsce na krześle - Co Pan robi, gdy to wszystko opowiadam?
- Wyobrażam sobie - uniósł lekko kąciki ust - Boję się, że pewnego dnia zapomnę jak wygląda ten świat. Jesteś moimi oczami Amando.
   Poczułam niechcianą łzę w oku, ale szybko ją wytarłam, jakbym się bała, że jest w stanie wyczuć to chociażby w powietrzu. Sama wiem, jak to jest zostać całkowicie samym. Wiem jak to jest cierpieć w samotności i milczeniu, bać się świata i żyć w izolacji. Trwałam w tym tak samo przed laty, jednak moją historię zostawię dla was na kiedy indziej.
- Jak pańskie ostatnie wyniki? - zagadnęłam, poprawiając się na taborecie - Ostatnio nie były powalające.
- Jest lepiej, jednak w odzyskanie wzroku czy czucia już nie liczę - zaśmiał się, próbując obrócić to wszystko w żart - A co u Ciebie, jak w szkole muzycznej?
- To co zawsze. Uwielbiam tę pracę, dobrze, że wakacje już za mną, bo nie mogłam znieść siedzenia w domu.
- Chyba nie jesteś z nim szczęśliwa, hm? - mimo iż wiedziałam, że to niemożliwe, czułam na sobie jego wzrok. Spuściłam głowę nie wiedząc co odpowiedzieć - Powinnaś znaleźć kogoś, kto Cię uszczęśliwi. Uciekasz za miasto, uciekasz się w pracę bo czujesz się samotna, nie jesteś szczęśliwa, szukasz wolności, której nie otrzymujesz w domu.
- Za cztery miesiące jest ślub, to nie takie proste - mruknęłam wciąż patrząc w swoje ręce - Mam tylko jego, tylko Lucasa.
- Skoro go masz, czemu czujesz się samotna? - nie odpowiedziałam.
   Prawda była taka, że Lucas był jedyną osobą, na którą mogłam swego czasu liczyć. W młodości był mi bliskim przyjacielem. Podczas mojej życiowej tragedii, przepaści w jaką runęłam pomógł mi się podnieść. Z czasem jednak wszystko się zmieniło. Postawił warunek opuszczenia Anglii, koniecznie chciał wrócić do Francji. Tak też się stało. Byłam w stanie spełnić każde jego życzenie, byleby czuć czyjąś obecność, tylko tyle.
   Od półtorej roku Paryż jest moim domem. Mimo iż kocham to miejsce, stało się moją pułapką. Nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca, w którym chciałabym po prostu przebywać, czuć się bezpiecznie. Uciekałam za miasto, albo chociaż poza mury budynków. Byłam niczym dziecko, które pragnęło wolności, szukało jakiegoś bodźca, czegoś co sprawi, że poczuje wewnętrzny spokój.
- Chciałbym być na Twoim ślubie, opowiesz mi potem jak było? - wypalił nagle, a mnie jedyne na co było stać to ciche, twierdzące mruknięcie i smutny uśmiech - Bardzo się cieszę, że tutaj jesteś.
- Ja również się cieszę Panie Richard - odparłam przysuwając się bliżej jego łóżka - Jest Pan bardzo dzielny.
- Gdyby nie Ty, nie miałbym siły tutaj leżeć i wegetować. Ale póki tutaj przychodzisz, wiem co się dzieje za oknem, wiem jaka jest pogoda, mam w głowie obraz tego świata, chcę jeszcze chwilę zostać.
- Oczywiście, obiecał mi Pan przecież, że wstanie Pan pewnego dnia i pójdzie ze mną posłuchać jak gram na pianinie Pana ulubioną piosenkę.
- Hallelujah? A mogłabyś mi ją teraz zaśpiewać? Chociaż kawałeczek?
   Zastanowiłam się chwilę, jednak myśl ile radości może dać mu coś takiego, nie byłam w stanie mu odmówić. Zaczęłam cichutko nucić pierwsze słowa pieśni, a na jego starej twarzyczce pojawił się mały, szczery uśmiech. Po chwili dołączył do mnie. Śpiewaliśmy razem tak dobrze znane nam słowa, dając się ponieść niesłyszalnej muzyce.
   To dzięki muzyce tak naprawdę odnalazłam chęci do życia. To ona podała mi rękę, gdy próbowałam się odbić od dna w jakie spadłam. To muzyka wyrwała mnie z sideł ciemności i lęku, otaczając swoimi skrzydłami. Zatraciłam się w tym i odnalazłam samą siebie. Potrafiłam godzinami przesiadywać i komponować co raz to nowe utwory. Śpiewałam, grałam, słuchałam i odpływałam na ten jeden moment. Pozwalałam wszystkiemu co kryłam w sercu, w ten oto sposób się uwolnić. Właśnie chyba temu służy muzyka, niektórych uczuć po prostu nie sposób ująć w słowa. Dlatego też muzyka nie jest więc w żadnym wypadku, tak jak inne sztuki, odbiciem idei, lecz jest odbiciem samej woli, której przedmiotowością są również idee; dlatego właśnie oddziaływanie muzyki jest o tyle silniejsze i dociera głębiej niż oddziaływanie innych sztuk; te bowiem mówią tylko o cieniu, ta zaś o istocie.


   Widziałeś kiedyś Paryż nocą? Masz wrażenie, jakby czas stanął w miejscu. Paryż to dla mnie wymarzone miasto do fantazjowania na temat podróży w czasie. Bardzo niewiele tu ulic, na których nie zachował się żaden ślad dawnej świetności- balustrada balkonowa z kutego żelaza, wygięta w zgrabny łuk, albo wyblakłe litery szyldu nad oknem wystawowym boulangerie. Oddaję się tej zabawie, odkąd tutaj jestem. Na zimę zawsze Paryż zmienia się w morze lśniących świateł. Dosłownie ma się wrażenie, że nad miastem przeleciała jakaś wróżka, oprószając domy gwiezdnym pyłem.
   Szłam podziwiając to wszystko ciemną uliczką, wiodącą do domu mojej przyjaciółki. Nie mieszkała ona daleko, jednak droga do jej domu prowadziła przez mniej przyjemną część miasta. Mówi się, że w stolicy Francji są takie miejsca, gdzie się po prostu nie chodzi. Wydaje mi się, że jest to właśnie jedno z takich miejsc, gdzie człowiek zawsze ogląda się za siebie.
  Przeszłam ostatni zakręt, aż w końcu zobaczyłam znaną mi klatkę. Wparowałam do środka od razu kierując się na pierwsze piętro. Zapukałam do drzwi, ściągając z głowy kaptur. Temperatury zaczynały być już co raz niższe, zwłaszcza w nocy.
- No jesteś w końcu! - Clara niemal wciągnęła mnie do środka - Myślałam, że nie dotrzesz już.
- Jakbyś zamieszkała w bardziej urokliwym miejscu, lepiej by mi się spacerowało do Ciebie - przewróciłam oczami, po czym odwiesiłam swój płaszcz na wieszak - Nie mam zbyt wiele czasu, Lucas ma wrócić dzisiaj przed północą.
- A co on będzie Ci czas wyznaczał? - warknęła niezadowolona wchodząc do kuchni - Znów nie powiedziałaś mu, że do mnie idziesz, prawda?
- Myśli, że jestem w domu - oparłam się plecami o ścianę - Nie chcę znów się z nim kłócić, nie mam już na to siły, naprawdę.
- Chcesz kawę czy herbatę? - zmieniła temat - Albo czekaj, w szafce mam wino.
- Herbatę - zaprotestowałam od razu.
- Herbatę na śniadanie wypijesz, teraz walimy czerwone wino jak na Francję przystało! Może ty angielski typ jesteś, ale ja rodowity francuz, więc nie marudź mi tutaj tylko wyciągaj kieliszki z górnej szafki - rozkazała, na co zaśmiałam się tylko i spełniłam jej prośbę.
    Clara była jedyną tak bliską osobą memu sercu. Przez te półtorej roku zdążyłam poznać wiele osób w tym mieście, jednak nikomu nie ufałam tak jak jej ufam. W Francji dużym problemem jest też język. Ja niestety władam tylko moim językiem, jakim jest oczywiście angielski, zaś wielu francuzów po prostu nie lubi mówić po angielsku. Jest to raczej kraj, który uważa za najlepsze tylko to co jego, a cała reszta jest uznawana za zbędną. Clara jest tak samo jak ja nauczycielką, tyle że właśnie zajmuje się anglistyką. To jej pierwszy rok jako nauczycielki w szkole w Paryżu, jednak idzie jej wyśmienicie. Ja zawodowo muzyką zajmuję się od 5 lat, zaś obracam się w jej świecie od 13 lat, czyli od młodości, od czasu, gdy moje życie wywróciło się do góry nogami.
- Poszłam dzisiaj do Luwru - rzuciła nagle, wchodząc z butelką francuskiego wina.
- Znowu? Niedawno byłaś tam z uczniami.
- Owszem, dzisiaj poszłam sama. To nie to samo, gdy musisz pilnować stada małp - zaśmiała się - Wiesz co jest najgorsze w szkole? Uczą te dzieciaki wszystkiego:  autora dzieła, daty powstania, okoliczności, ery, a nawet stylu w jakim został namalowany. Myślisz, ze Ci wielcy malarze myśleli wtedy o tym, że robią coś linią kreskową w takim a takim stylu? Im dłużej przyglądałam się tym obrazom, widziałam więcej - przerwała na chwilę, podając mi mój napełniony kieliszek - Na pierwszy rzut oka zawsze widać to co na pierwszym planie. Im dłużej się przyglądasz, widzisz więcej szczegółów, które na pierwszy rzut oka nie istniały. Można wręcz poczuć wtedy dopiero to, co naprawdę malarz miał na myśli, co czuł gdy to tworzył. Stajesz się tak jakby częścią tego wszystkiego, to jest prawdziwa sztuka.
- A czy Ty nie uczysz dzieciaków sztywnych formułek gramatycznych, zamiast komunikacji z ludźmi po angielsku? - spytałam upijając pierwszy łyk.
- Wiem, masz rację. Robię to co narzucają mi z góry za 'program', który jest naprawdę do dupy. A potem się dziwić, że egzamin napiszą na piątkę, a nie potrafią o nic zapytać za granicą. Zazdroszczę Ci, że Ty uczysz z sercem, nie sztywnej torii.
- Muzyka nie ma teorii - uniosłam lekko kąciki ust - To jest coś ponad to.
    Odparłam pewnie, zatapiając ponownie usta w szkle z czerwoną cieczą. Od zawsze byłam zdania, że to dzięki muzyce ludzie zbliżają się do siebie. Muzyka ma wielką siłę. Dzięki niej ludzie których pozornie nic nie łączy, mogą znaleźć wspólny język. W tym momencie jeszcze nie miałam pojęcia, jak wydarzenie z dzisiejszej nocy wpłynie na moją przyszłość, która potwierdzi pomyślane powyżej przeze mnie słowa.

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

"Przyjdzie taka godzina, gdy stwierdzisz, 
że wszystko się skończyło. 
To właśnie będzie początek."

5 komentarzy:

  1. Hej. :)
    Rozdział bardzo fajny, w sumie to nie ma tu jeszcze wielce czego się uczepiać. :D To dopiero będzie. xD Ale jeśli chodzi o postać samej bohaterki to całkiem całkiem, jej charakter przypadł mi do gustu. O ile z tego tekstu już w jakiś sposób można go wyłapać. Myślę, że tak, przynajmniej po części.
    No to czekam na kolejny i pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ślicznie piszesz aż chce się więcej serio smutno mi się zrobiło jak skończyłam czytać rozdział:( nie moge doczekać się następnego!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam! W końcu mogę skomentować rozdział. Właściwie przepraszam, że robię to teraz. Na komputer wchodzę teraz bardzo rzadko, telefon utopiłam, a tablet i blogger nigdy ze mną nie współpracują.
    Strasznie się cieszę, że wróciłaś na stare śmieci chociaż przyznam, że te trzy miesiące minęły jak z bicza strzelił. Teraz będę miała co poczytywać Micheelowego :D
    Prolog jak i 1 rozdział wyszedł świetnie. Zarys historii, którą nam przedstawiłaś zapowiada się ciekawie. Pamiętam jak kilka miesięcy temu (jak nie dłużej) opowiadałaś nam o swoim pomyśle i od tamtej pory czekałam na to cudeńko i w końcu się doczekałam.
    Amanda (kocham to imię :D) wydaję się przemiłą osobą i myślę, że kolejne rozdziały będą umacniać to przekonanie.
    Czekam na Michaela, a raczej na zamaskowanego X'a. Kurdę zapowiada się kilka miesięcy genialnej lektury.
    Weny Kochana!!! Trzymaj się <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej!
    Jest świetnie, bajecznie i w ogóle genialne.
    Zapowiada się super i chyba tak będzie. Co ja gadam przecież od początku było wiadomo, że to będzie geniuschowstwo.
    Podoba mi się usposobienie i postawa wobec świata Amandy. Coś czuję, że nasz X niedługo ją tak trochę zmieni. Eh muzyka... Właśnie za to ją kocham.
    Ja czekam najwięcej i już nie mogę wysiedzieć, bo tak jestem podekscytowana.
    Nie pozostaje mi życzyć weny i pozdrawiam gorąco ;***

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow!
    Jestem pod ogromnym wrażeniem! Kiedy czytam twoje opowiadanie, wydaję mi się, że przeżywam wszystko z bohaterami. Tak jest i teraz. Pomimo, że rozdział nie jest zbytnio obfity w akcje, jestem zachwycona. To wszystko składa się w cudowną całość. To wszystko jest takie niesamowite!
    Kompletnie nie rozumiem twoich wątpliwości, co do tego opowiadania. Fabuła to istne cudo, a styl pisania to jest miód dla oczu. Można tego nauczać w szkole! Podoba mi się charakter Amandy, wydaje się być taka krucha, kobieca i wrażliwa. Taka...uległa? Nie wiem jak to opisać. Jej podejście do muzyki również mi się niezwykle podoba. No cóż zostaje mi tylko czekać na nn!
    Dużo weny życzę i pozdrawiam!;*

    OdpowiedzUsuń