Strony

poniedziałek, 20 marca 2017

Rozdział 20 - A może jest on właściwą osobą, tylko chwila nie była właściwa?


Jestem misiaki! <3
Wena wróciła trochę bo w sumie czekałam już poniekąd na ten rozdział
(po przeczytaniu zrozumiecie o co mi chodzi xD).
A że późno się pojawił to po prostu brak czasu - dokumenty wizowe do Stanów, szkoła, stajnia i ogólnie życie prywatne.
Ogólnie boje się, że akcja czy nie za szybko się znów dzieje (opisywanie każdego dnia od rana do wieczora, godzina po godzinie by było bez sensu i flaki z olejem), pisze tak bo mam wrażenie, że ten ich wyjazd razem za szybko rozegrałam trochę i w sumie nie do końca tak jak chciałam, ale może i lepiej wyszło.
Ogólnie O DZIWO jestem zadowolona z rozdziału - i chyba dłuższy jakiś wyszedł :D
No nic zapraszam na nexta i do oceny!<333

~~~~~

  Jak to napisał kiedyś Federico Moccia, człowiek do wszystkiego jest w stanie przywyknąć. Wytrzymuje ból, zrywa kontakt, zaczyna, zapomina, zdarza mu się zaprzepaścić największe namiętności. Ale czasami wystarczy byle głupstwo, by się przekonać, że te drzwi tak naprawdę nigdy nie zostały zamknięte na klucz.
    Pakowałem swoje rzeczy do torby, widząc już przez okno limuzynę czekającą na nas pod domem. Wczorajszy rejs zakończył się wepchnięciem mnie przez Amandę prosto do morza. Mimo iż byliśmy na lazurowym wybrzeżu, w listopadzie nawet tutaj pogoda o tej porze jest zimna i mroźna. Gdy wylądowałem w wodze Amanda dopiero zdała sobie sprawę, co mogła zrobić. Na szczęście moja maska oraz peruka są zawsze mocno zabezpieczone.
- Gotowa? - stanąłem oparty o framugę w sypialni kobiety, która domykała swoją walizkę - Samochód już czeka.
- Nie możemy zostać jeszcze chociaż dwa dni?
- Wiesz, że umówiłem nas dzisiaj na spotkanie w szpitalu z Panem Richardem - na te słowa uniosła delikatnie kąciki ust - Jeśli nie będziesz miała mnie jeszcze dość, obiecuję zabrać Cię kiedyś jeszcze w to miejsce, tylko latem, nie chcę znów wylądować w wodzie zimą.
- Ej, zasłużyłeś sobie - spojrzała na mnie triumfalnie - Osądziłeś mnie o coś, czego nie zrobiłam.
- Nie zrobiłaś? Proszę Cię... Całą noc czułem Twoją rękę na moim tyłku. Pewnie nawet się odcisnęła, albo odparzenie zrobiło. Chcesz sprawdzić?
- Świnia! - krzyknęła śmiejąc się i rzucając jednocześnie we mnie poduszką - Ale i tak będę tęsknić za Twoją pobudką o 6 rano i spacerami.
- Żaden problem, mój nakaz byś wyprowadzała siebie codziennie rano na spacer dotyczył nie tylko wyjazdu. Mogę rano o piątej czekać na Ciebie i zabierać w jakieś mniej zatłoczone miejsca w Paryżu.
- Piątej? X... Ja mam w tygodniu pracę, no i Lucas... - na jego imię spiąłem mięśnie, mając nadzieję, że Amanda nie zauważyła mojej reakcji - Będzie zadawał pytania...
- Jasne, rozumiem - odparłem krótko, chyba bardziej szorstkim tonem niż planowałem - Zbieraj się, kierowca czeka.
  Opuściłem pomieszczenie próbując złapać oddech. Byłem zły wiedząc, że ten człowiek katuje i poniża Amandę, a ja nie mogłem z tym nic zrobić. Był to chyba jeden z niewielu tematów, w których nie słuchała mojego zdania i opinii. Zasługiwała na kogoś lepszego, na lepsze życie i szacunek. Nie mogłem zmuszać jej do zmiany decyzji, nie mogłem wtrącać się w jej życie, skoro tak bardzo broniłem przed nią jednocześnie swojego. Jeśli więc nie mogłem nic zrobić, nie chciałem przynajmniej na to patrzeć.


   Moja babcia często powtarzała mi: Nigdy nie mów mężczyźnie wszystkiego, dziecko - on i tak tego nie doceni, a będzie chciał więcej i więcej - i to ty będziesz zawsze tą złą. Gdy dasz mu wszystko, co ci zostanie? Musisz mieć swój kawałek siebie, jakiś mały sekret, choćby dotyczył tylko tego, jaką marmoladę lubisz najbardziej. Bo kiedy będzie naprawdę źle, będziesz mogła schować się z tą marmoladą i w jej smaku odnaleźć lekarstwo na twoje łzy.
  Ja byłam osobą, która nie lubiła się otwierać przed nikim. Było w moim życiu tylko kilka takich osób, które znały mnie i moją bolesną przeszłość, a wśród nich był właśnie X. Ktoś by powiedział, że to zabawne, przecież nie znam tego człowieka. Nie wiem jak wygląda, nie znam jego prawdziwego imienia, nie wiem jakiego koloru są jego oczy, ile ma lat, jak nazywają się jego rodzice, skąd pochodzi, gdzie się urodził, gdzie pracował - a mimo to mu ufałam. Być może własnie dlatego potrafiłam się przed nim otworzyć - nie znając go nie mógł mnie zranić, a mnie łatwiej było otworzyć się przy kimś obcym, kto nie znaczył dla nic poza przypadkowo spotkaną osobą. Jednak zmieniło się - mimo iż dalej odpowiedź na moje pytania była tajemnicą, czułam, że go znam. Znałam jego najprawdziwsze oblicze, bo nie musiałam patrzeć oczami, by je dostrzec. Nie chciałam już nawet poznawać prawdy - ta tajemnica była tak nieodłącznym już elementem, że to wszystko bez niej mogłoby zniknąć.
- O czym tak myślisz? - spytał nagle X, przerywając panującą w limuzynie ciszę.
- O niczym ważnym - uniosłam delikatnie kąciki ust - Czasem tak myślę o tym wszystkim, o nas.
- O nas? - spytał wyraźnie zdziwiony, a ja automatycznie ugryzłam się w język.
- Znaczy... Po prostu o tym jak wiele się zmieniło od naszego spotkania.
- Zasady ustanowione na samym początku ciągle obowiązują - odparł dość poważnym tonem, na co ja spuściłam lekko wzrok - Jednak mimo wszystko nie ukrywam, że na początku gdybyś poprosiła, abym spał z Tobą bo masz zły sen, to pewnie bym Cię usadowił co najwyżej na wycieraczce.
- Jesteś wredny - mruknęłam wywracając oczami, niemal pewna, że się teraz uśmiecha - Daleko jeszcze?
- Jakieś sto kilometrów - odparł rozsiadając się wygodniej na skórzanej kanapie - Jeśli nie będzie w Paryżu korków, powinniśmy być w szpitalu po północy.
- Nie boisz się, że coś pójdzie nie tak? Ktoś Cię zauważy?
- Mój przyjaciel zadbał o wszystko. Całe piętro będzie zamknięte na te pół godziny.
- Jak Ci się udało to załatwić? - nie kryłam zdziwienia - I... I dlaczego to robisz?
- Mówiłaś, że zależy Ci abym go poznał, i że jemu zależy, aby poznać mnie - czułam na sobie jego wzrok - Planowałem to już od dawna, no i w końcu nadarzyła się okazja.
- Dziękuję - odparłam uśmiechając się niepewnie - Za wszystko co dla mnie robisz.
- Ty to dziękowanie i przepraszanie mnie za wszystko to już chyba jako tradycję masz, co?
- Po prostu chyba jeszcze nikt nigdy nie zrobił dla mnie tyle, nie oczekując niczego w zamian - spojrzałam na niego, jakbym miała nadzieję w końcu zobaczyć tęczówki jego oczu - To śmieszne... Jesteś jedną z najważniejszych osób w moim życiu, a ja nie wiem o Tobie prawie nic.
- A co byś chciała wiedzieć?
- A co mogę? - spytałam niepewnie, bojąc się wejść znów na jego grząski grunt - Nie wiem na ile mi ufasz, nie mam pojęcia jak ważna jest Twoja tajemnica.
- Myślisz, że okłamywałbym wszystkich wokół gdyby chodziło o głupotę?
- Nie wiem kogo okłamujesz ani z jakiego powodu, nie twierdze nawet, że chcę znać prawdę bo tak nie jest, boli mnie tylko ta bariera.
- Czego ode mnie oczekujesz, Amando? - spytał, a ja czułam na sobie jego palące spojrzenie.
   Oto i było pytanie: czego chciałam? Chyba sama nie do końca znałam na nie odpowiedź. To wszystko wydawało mi się być tak skomplikowane, że przestałam już analizować wszystko co się działo między nami. Nie próbowałam już sobie niczego tłumaczyć - po prostu się działo.
- Obecności - odparłam w końcu podnosząc na niego wzroku - Chcę tylko, żebyś był.
- Nie mogę Ci tego obiecać.
- Wiem - spojrzałam znów na swoje buty cicho wzdychając - Wiem, że ludzie odchodzą, chyba już się nawet z tym pogodziłam.
   Niemal czułam, jak chce coś dodać, jednak ostatecznie zdecydował się milczeć, a ja mu byłam za to niezmiernie wdzięczna. X potrafił mnie pouczać, ale potrafił też milczeć jak nikt inny. Wiedział, kiedy potrzebna była cisza i szanował ją tak samo, jak swoje nauki. Był po prostu inny, w każdym pozytywnym tego  słowa znaczeniu.


   Zatłoczone ulice Paryża sprawiły, że do szpitala dojechaliśmy dopiero około pierwszej w nocy. Noc była mroźna, jednak wyjątkowo bezchmurna i gwieździsta. Budynek szpitalny o tej porze był ponuro cichy i pusty, nawet lampy wydawały się dawać światło gorszej jakości, nadając temu miejscu klimat niczym z horroru.
- Proszę tędy - nagle obok nas zjawił się jakiś lekarz, którego widziałam na oczy pierwszy raz w życiu - Pojedziemy windą pracowniczą, aby uniknąć niespodzianek. Korytarz od dziesięciu minut jest zamknięty, więc nie musicie się o nic martwić, Frank mówił mi, że zależy Panu na  prywatności.
- Owszem, dziękuję bardzo - odparł X, gdy drzwi windy za nami się już zamknęły - Nie będziemy tutaj długo.
- Mam nadzieję, Pan Richard normalnie śpi o tej porze, ale ostatnio nie czuł się najlepiej i w nocy robimy mu dodatkowe pomiary między innymi cukru. Miał ostatni piętnaście minut temu, więc jeśli uda się wam to zdążycie, nim na nowo zaśnie.
- Pogorszone wyniki? - od razu podchwyciłam temat - Co się znów z nim dzieje?
- Niestety, nie mogę udzielać Pani takich informacji. Nie jest Pani nikim z rodziny.
- Jestem jedyną osobą jaką ma - odparłam oburzona, czując jak X łapie mnie lekko za rękę i ściska, dając znak bym odpuściła - Nikt poza mną go nie odwiedza. To niewidomy, starszy człowiek, nikogo on nie obchodzi poza mną. 
- Rozumiem Pani sytuację, jednak obowiązują mnie pewne przepisy, których nie mogę złamać. Wystarczy, że robię to już teraz wpuszczając was o tej godzinie na wizytę.
   Zacisnęłam usta w wąską linię powstrzymując się od wyrzucenia temu lekarzowi co o nim myślę. Gdy w końcu znaleźliśmy się przy odpowiednim korytarzu od razu przyspieszyłam kroku, idąc w stronę sali, gdzie leżał Pan Richard.
- Znowu jakieś badania? Dacie mi wreszcie pospać? - usłyszałam jego głos, gdy tylko uchyliłam drzwi do jego sali.
- To ja Proszę Pana - odparłam uśmiechając się sama do siebie, aż w końcu na mój głos i on uniósł kąciki ust - Przepraszam, że o tej porze...
- Amanda? Dziecko, a co Ty tutaj robisz sama w środku nocy? Pielęgniarka mówiła mi, że jest zaraz druga w nocy.
- Owszem, jednak chciałam, aby Pan kogoś poznał i wymagało to wizyty o tej właśnie porze - odparłam odwracając się w stronę wejścia, gdzie w drzwiach stał oparty o framugę X, przyglądając się nam zapewne z uwagą - Pamięta Pan mężczyznę, o którego tyle Pan mnie pytał, a ja z pewnych względów nie znałam odpowiedzi, lub nie mogłam ich udzielić? Może Pan je teraz zadać osobiście.
- Jest tu? - na to pytanie X ruszył z miejsca podchodząc powoli do nas, zatrzymując się tuż przy łóżku starca - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że zgodziłeś się tu przyjść.
- Amanda mówiła mi, że chce mnie Pan poznać - odparł tym swoim aksamitnym głosem - Zresztą tyle o Panu sama mówiła, że w końcu i ja stwierdziłem, że chcę poznać tego człowieka, o którym słyszę tyle dobrego.
- Co dobrego można powiedzieć o ślepym starcu? - zaśmiał się, marszcząc przy tym swój i tak już pomarszczony nosek - Nie wiem kim jesteś, jednak dziękuję Ci, że pomagasz mojej kochanej Amandzie i troszczysz się o nią. To jest dobra dziewczyna, bardzo dobra. 
- Ja... Może wyjdę lepiej - odparlam posyłając X słaby uśmiech, po czym wyszłam z sali na korytarz, chcąc dać im chwilę na rozmowę, którą wiedziałam, że Pan Richard bardzo długo czekał.
   Cisza obijała się echem i mimo iż nie podsłuchiwałam, dobiegały do mnie ich głosy ze środka sali. Stanęłam przy ścianie opierając się o nią i czując jednocześnie jak zmęczenie ogarnia moje ciało.
- Amandzie bardzo zależy na Pana zdrowiu - usłyszałam głos mojego towarzysza - Jeśli coś się dzieje, ona cierpi razem z Panem.
- Wiem, jednak ani ja, ani lekarze nie możemy nic niż z tym zrobić - poczułam, jak do moich oczu napływają łzy - Dlatego proszę, abyś dbał o nią tak jak do tej pory. Ona się nie przyzna, ale czuję, że bardzo jej na Tobie zależy. Ta dziewczyna dużo przeszła, potrzebuje takiego oparcia.
- Myślę, że nie jestem najlepszą osobą na opiekuna. 
- Zacytuję Ci pewien fragment: Jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś.
- Mały Książę - zgadł od razu - Jednak nie bardzo rozumiem co Pan ma na myśli?
- Zaufała Ci, pozwoliła wejść do swojego życia i dzielić czas razem z Tobą, oddała Ci wszystko z nadzieją, że się tym zaopiekujesz. Nie zmarnuj tego.
- Chyba trochę mnie Pan przecenia - zaśmiał się - Nie jestem kimś, kogo Pan sobie wyobraża.
- Wiem mój drogi, że łączy was coś innego. Amanda mówiła mi, że nawet nie zna koloru Twoich oczu. Nie wiem, ile od tamtej pory się zmieniło, ale to nie jest ważne. Nie musisz być nikim innym, nie musisz dawać jej nic ponad to, co możesz i jesteś w stanie. 
  Kolejnych słów nie byłam w stanie usłyszeć przez hałas dobiegający z sali obok. Zrezygnowana usiadłam na ławce na korytarzu, aż w końcu słysząc śmiech Pana Richarda ruszyłam w stronę sali i stanęłam w drzwiach spoglądając na nich
- Chyba na nas już czas. Proszę odpoczywać i wybaczyć wtargnięcie o tej porze. Niestety ze względu na moją sytuację nie mogłem zrobić inaczej.
- Rozumiem i cieszę się, że mogłem w końcu Cię poznać. Mogę... Mogę mieć jedną prośbę do Ciebie?
- Oczywiście.
- Zaopiekuj się nią, jeśli mnie zabraknie. Możesz mi to obiecać? - głos starca był niczym prośba o darowanie życia. Przez dłuższą chwilę panowała cisza, aż w końcu usłyszałam słowa X:
- Zrobię co w mojej mocy.
   Po odpowiedzi wyszedł z sali niemal wpadając na mnie w wejściu.
- Idź się pożegnać, pora wracać do domu - i bez słowa ruszył w kierunku windy.
  Zdziwiona nieco jego zachowaniem weszłam do Pana Richarda, gdzie pożegnałam się z mężczyzną, po czym nakryłam mocniej kołdrą, na koniec spoglądając w wyjściu ostatni raz jak zamyka oczy i odpływa do krainy snów. Uniosłam lekko kąciki ust i udałam się za śladem X, który zapewne czekał na mnie już na samym dole.
   Byłam szczęśliwa, że udało mi się spełnić prośbę Pana Richarda i mógł spotkać się z X osobiście. W zasadzie nie wiem nawet do końca, dlaczego tak naprawdę mu na tym zależało, jednak wiem, że było to dla niego ważne, a mnie to w zupełności wystarczyło.
- Wszystko dobrze? - usłyszałam jego głos, gdy drzwi od limuzyny się za mną zatrzasnęły.
- Tak, jasne - uśmiechnęłam się słabo - Gdzie jedziemy teraz?
- Jest środek nocy, zresztą widzę, że jesteś już zmęczona. Odwieziemy Cię do domu.
- Lucas wraca dopiero pod koniec tygodnia - odparłam, zakładając kosmyk włosów za ucho - Nie chcę siedzieć te wszystkie dni sama w domu. Mogłabym dzisiaj zostać jeszcze w Galerii?
- To nie jest chyba najlepszy pomysł - odparł odwracając głowę, a ja zdałam sobie sprawę, że chyba znów poprosiłam go o zbyt wiele - Zobaczymy się za dwa dni.
- Jasne - mruknęłam tylko cicho, wtulając się w skórzane oparcie siedzenia - Rozumiem, przepraszam... Nie powinnam była w ogóle o to pytać.
- Nie chodzi o to... Myślę, że nie powinniśmy się widywać tak często.
- Chodziło mi tylko o jutrzejszy dzień, nie chcę być wtedy sama - odparłam spuszczając wzrok na swoje dłonie, które na myśl o tej dacie w kalendarzu zaczęły lekko drżeć.
- A cóż to za dzień jest jutro, że tak go nie cierpisz?
- Moje urodziny - odparłam spoglądając w miejsce na masce, gdzie powinny być oczy.
- Co w tym złego? Chyba raczej powinnaś świętować, czyż nie?
- Poza urodzinami jest to również rocznica śmierci Evan'a oraz mojego nienarodzonego dziecka - odparłam z łzami w oczach - Zginęli w dzień moich urodzin. Od tamtej pory nigdy nie świętowałam już, a ta data jest jedną z najgorszych w kalendarzu.
- Przykro mi, nie wiedziałem - odparł delikatnie dotykając mojego ramienia, na co ja wtuliłam się nagle w jego klatkę piersiową, próbując jednocześnie uspokoić oddech - Mogłaś od razu podać powód, czemu chcesz zostać dzisiaj ze mną.
- Nie chcę litości.
- A kto tutaj mówi o litości? - zaśmiał się, po czym wydał polecenie kierowcy, aby jechał prosto do Galerii Cieni.
   Reszta drogi minęła w całkowitej ciszy. Cały czas siedziałam wtulona w ramię X, który od czasu do czasu gładził mnie po głowie niczym troskliwy ojciec. Potrzebowałam chyba takiego momentu, gdy po prostu czułam się bezpieczna. Wiedziałam, że mam kogoś kto mnie rozumie i nie odtrąca, chce pomóc i być przy mnie, bo ja tego teraz potrzebuję.
- Jesteśmy - szepnął do mojego ucha, a ja otworzyłam oczy, które ze zmęczenia zaczęły mi się zamykać - Jest po trzeciej, pora chyba w końcu się wyspać.
- Ale bez budzenia o siódmej rano z powodu spaceru? - spojrzałam na niego uśmiechając się.
- Zastanowię się - odparł zadziornie, po czym wstał i podał mi rękę - Chodź, chcę Ci coś jeszcze pokazać.
   Po wejściu do Galerii czułam się lepiej niż we własnym domu. To miejsce miało w sobie pewien rodzaj magii, jakiej nie potrafiłam opisać w żaden sposób. Ten klimat panujący w każdym pomieszczeniu wypełniał człowieka w całości, tak samo jak zapach drewna całe płuca, docierając niemal do serca.
- Kiedyś pokazał mi to przyjaciel, dziś ja pokażę to Tobie - odparł nagle X, podchodząc do mnie z dużym słoikiem, który postawił obok gabloty z różnymi rzeczami - Uznajmy, że to jest Twoje życie.
- Słoik? - zaśmiałam się - No wiesz....
- To metafora - również się zaśmiał, po czym wyciągnął z szuflady piłeczki do golfa i zaczął je wrzucać po kolei do słoika - Powiedz mi Amando, czy ten słoik jest pełen?
- No, tak - odparłam widząc, że żadna już piłeczka by się nie zmieściła do środka - O co chodzi?
- Poczekaj - odparł, po czym wyjął foliowy woreczek, w którym miał pełno małych, białych kamyczków ozdobnych do doniczek - A czy teraz jest pełen? - spytał, gdy dosypał je do słoika, a kamyczki opadły na dół piłeczek, wypełniając wszystkie szczeliny.
- Jest pełen - odparłam pewnie, na co X wyjął inny słoiczek w którym był piasek, po czym znów dosypał zawartość do pierwszego, a piach wypełnił szczeliny między piłkami i kamykami - Teraz na pewno jest pełne - odparłam uśmiechając się.
- Jesteś pewna? - spytał, po czym odkręcił stojącą obok butelkę wody i wypełnił nią słoik doszczętnie - Widzisz Amando, ten słoik przedstawia całe Twoje życie. Piłeczki golfowe to najważniejsze rzeczy i osoby w Twoim życiu: jak rodzina, w tym Evan oraz dziecko, to Twoi przyjaciele i wszyscy, których kochasz, zdrowie oraz pasje. Kamyki zaś to inne ważne rzeczy jak dom, praca, pieniądze czy samochód.
- A piasek... No i woda? - spytałam zaintrygowana podchodząc bliżej X oraz słoika - Co oznaczają?
- Piach to wszystkie inne mniej ważne rzeczy, zaś woda pokazuje, że mając to co w życiu najważniejsze jesteś w stanie osiągnąć jeszcze więcej. Zwróć uwagę, że jeśli pozwolisz sobie wsypać najpierw piach i wodę do słoika, nie będziesz miała miejsca na piłeczki czy kamyki. Zapchasz swoje życie pierdołami, zaś to co istotnie Ci umknie tak jak teraz. Zadbaj o swoje szczęście, cała reszta jak widać i tak jest tylko piaskiem.
- Dziękuję - odparłam robiąc kolejny krok w jego stronę i przytulając się mocno do jego klatki piersiowej - Za wszystko co dla mnie robisz.
- Mówiłem Ci już, że za takie rzeczy się nie dziękuje - odparł gdy odsunęłam się od niego w końcu, po czym spojrzałam na maskę - Dlaczego tak mi się przyglądasz?
- Czasem się zastanawiam kim jest jedna z najważniejszych dla mnie osób  - zaczęłam, kładąc dłonie na masce, na co X szybko zareagował łapiąc moje nadgarstki - Przecież wiesz, że nigdy bym Ci jej nie zdjęła...
- Wiem, jednak widzę jak Cię to boli - odparł opuszczając delikatnie moje dłonie - Pod tą maską jest człowiek, ale uwierz mi, że to nie jestem ja. Gdy to zrobię, zobaczysz człowieka, który nie jest tym, kim będziesz myślała, że jest. To tylko skóra, krew i kości. Prawdziwy ja jestem tutaj i nic tego nie zmieni.
  Po tych słowach otarłam zły, jakie nagromadziły się w moich oczach i sama nie wiem czemu to zrobiłam - ale stanęłam na palcach i po prostu objęłam go poniżej maski i pocałowałam. Pocałowałam sztuczny materiał, jakim była pokryta jego twarz, ale mimo to poczułam ciepło jakiego nie czułam od wielu lat. Nie wiem nawet co wtedy myślałam, czy robiłam to dla siebie, czy chciałam pokazać mu jak ważny jest dla mnie i jak bardzo mi zależy. Jednak dopiero gdy odsunęłam się, zrozumiałam co właśnie się stało, co właśnie zrobiłam i jaką bezmyślnością było to z mojej strony.
- X... Ja...
- Wyjdź - przerwał mi nie dając powiedzieć nawet słowa więcej - Po prostu wyjdź.
- Posłuchaj... To nie tak...
- Do jasnej cholery nie słyszałaś co powiedziałem?! - krzyknął strącając z rozmachem słoik, który runął na podłogę rozbijając się na tysiące kawałeczków, a piłeczki, kamyki i cała pozostała jego zawartość rozsypała się na podłodze - Nie chcę słuchać co masz do powiedzenia, nie chcę Cię nawet oglądać.
- Przepraszam, nie to miałam na...
- Złamałaś zasady po raz kolejny - odparł tonem, który sprawił, że na moim ciele pojawiły się ciarki, a z oczu popłynęły pierwsze łzy - Od początku Ci powtarzałem, ale Ty nie słuchałaś. Tym razem to ja nie chcę słuchać.
- Daj mi chociaż wyjaśnić - spojrzałam na niego z nadzieją, jednak jego kolejny wybuch sprawił, że cofnęłam się o krok.
- Masz stąd wyjść i nigdy, przenigdy nie wracać. Drzwi tego domu nie są już dla Ciebie otwarte, masz wrócić do swojego życia i zniknąć z mojego raz na zawsze.
- Dlaczego nie pozwolisz mi...
- Wynoś się! - warknął znów mi przerywając, na co tym razem przerażona niemal wybiegłam z mieszkania zanosząc się płaczem.
   Biegłam ulicami Paryża, co chwila potykając się o własne nogi. W końcu zdając sobie sprawę, że jestem już niemal przy wieży Eiffla opadłam na trawę, kolejny raz pozwalając łzom wydostać się na powierzchnię.
   Nie mogłam go winić, gdyż to ja zrobiłam coś, na co on nigdy nie wyraził zgody. Nie wiem co do niego czuję, nie mam pojęcia jak to nazwać, ale w tamtym momencie po prostu chciałam go pocałować. Być może właśnie po to, aby sprawdzić co chce mi powiedzieć moje własne serce. Mimo iż nie mogłam poczuć ciepła jego warg, chciałam po prostu być blisko i pocałować go takim, jakiego go znałam i ufałam. Pogrążona w własnym impulsie nie przemyślałam tego, jak bardzo może to zmienić cały obrót sprawy. Szanowałam jego decyzję, jednak to nie oznaczało, że ona mnie nie bolała. Moje serce pękało na setki części, krzycząc, płacząc i tupiąc nogami. Wszystko chciało cofnąć czas, jednak nie miałam pewności, czy aby powtórzyć to co zrobiłam, czy aby uniknąć tego poniżenia i straty w jego oczach.
   Wieża Eiffla migotała niczym księżniczka oświetlając miasto zakochanych. Podobno w Paryżu zaczynają się, ale i również kończą najszczersze i najprawdziwsze miłości. To miasto cudów, magii i niekończącej się energii, która potrafiła mocno leczyć, jak i ranić. To z Paryża przychodziły gorsety, rękawiczki oraz romanse; z finezji perfum, pudru, koronek przygotowywały historie, wobec których wszelka inna rzeczywistość nie nad Sekwaną, stawała się mdła i pospolita, jak odór kiepskiej kuchni. Ile to marzeń Paryż pochłonął, sam nie wiedząc o tym – marzeń, snów, które leciały do niego ze wszystkich końców świata.
  Tak i teraz Paryż pochłaniał moje marzenia o pięknej i czystej miłości, rodzinie o jakiej marzyłam, ciepłym zakątku i oczach, które okażą się być dla mnie stworzone - a jednak to Paryska magia pchnęła mnie w ramiona niewłaściwego człowieka. A może jest on właściwą osobą, tylko chwila nie była właściwa? Nie boli mnie najbardziej samo rozstanie, bo tak to już jest, że ludzie odchodzą. Najbardziej zawsze boli sama przyczyna i sposób, w jaki ten ktoś odszedł.

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

“Teraz po prostu się boję, że mnie znowu będzie bolało.”
~ Igancy Karpowicz

środa, 8 marca 2017

Rozdział 19 - Boję się, że kiedy będziemy od siebie na wyciągnięcie ręki, wszystko się zepsuje.

   
W końcu jestem!
Wybaczcie, że czekaliście teraz tyle na rozdział, ale nie dość, że miałam sporo prac i prezentacji do zrobienia na uczelnię, to jeszcze całkiem brak weny...
Widać zresztą, że pisałam to bez jakiejś energii i pokładu chęci,
jednak nie chciałam już tego poprawiać bo pewnie kolejne kilka dni byście czekali.
Tak więc daję co jest, wyszedł zapychacz mega, no ale czasem się zdarza:)
Zapraszam do lektury i pamiętajcie o komentarzu! - teraz zwłaszcza weny i kopa mi potrzeba;)
PS: Dla tych co nie wiedzą - historia z przeszłości Amandy nie jest do końca moją fikcją, inspirowane wydarzenia są prawdziwej osoby, która naprawdę przeszła w życiu takie wydarzenia oraz chorobę.

~~~~~

   Siadam na łóżku podciągając kolana pod brodę. Wokół mnie panuje przyjemna ciemność, rozproszona jedynie lekką smugą z światła dobiegającego z przedpokoju. Słyszę kroki. Idzie tutaj. Nie, nie może tutaj wejść. Wie przecież, że nie chcę. Niech zostanie za drzwiami. Niech nie wchodzi. Boję się. Bardzo się boję.
   Słysząc jak kroki są coraz głośniejsze, obejmują swoje nogi szczelniej, kołysząc się we wszystkie strony z nerwów. Gdy drzwi do pokoju się otwierają, zaś blask lampy pada na moją twarz, uwalniam łzy zgromadzone w oczach. 'Amando, nie zjadłaś znów nic... Od wczoraj nie jesz, musisz zejść na dół, nie będę Ci do końca życia przynosić jedzenia' - głos Cassandry był przyjemny, jednak przyprawiał mnie o dreszcze. Nie zejdę, musi przynieść mi tutaj. Nie wyjdę z pokoju, zostaję w łóżku. Tutaj, tylko tutaj.
   Gdy widzę jak kobieta robi krok w moją stronę, zrywam się i uciekam w najdalszy kąt pokoju, kucając znów na podłodze. 'Przestań w końcu! Byłyśmy przyjaciółkami, nie pamiętasz?! Przestań się w końcu nad sobą użalać do cholery!' - jej krzyk sprawia, że zaczynam mocniej płakać. Boję się, tak bardzo się boję. Nie potrafię jej tego wytłumaczyć, sobie nawet nie potrafię. Trzęsę się cała, czując jak fala zimna i gorąca ogarniają moje ciało na zmianę. Proszę Cassandro, nie podchodź do mnie. 
   W końcu blondynka nie wytrzymuje i podchodzi do mnie szybkim krokiem, zaś ja czuję jak panowanie nade mną przejmuje panika. Nieopisana, ogromna panika. Wszystko we mnie krzyczy, wrzeszczy, płacze i boli. Nie analizując zupełnie nic rzucam się biegiem w stronę okna. Słysząc jej słowa i krzyk przerażenia jeszcze bardziej ogarnia mnie strach. Już przekręcam klamkę i otwieram okno, gdy czuję jak ktoś odciąga mnie z impetem do tyłu tak, że ląduję na podłodze. Gdy Cassandra zamykała okno znów wróciłam do łóżka chowając się w kulkę. Czuję wstyd, wstręt przed samą sobą. Ja już chyba po prostu nie chciałam nic czuć.

   Budzę się cała mokra i zdyszana. Ciemność panująca w pomieszczeniu uświadomiła mi, że to jeszcze nie był wcale czas na pobudkę. Serce w mojej piersi biło tak mocno, że czułam aż ból w okolicach żeber. Nie, nie mogą znów wracać te sny, te wspomnienia. Nie mogą, nie chcę znów tego przeżywać, nigdy więcej.
   Wyszłam spod kołdry czując jak chłód w pokoju ogarnia moje zgrzane pod pościelą ciało. Było strasznie cicho, ta cisza aż mnie biła po uszach, sprawiając, że tym bardziej nie mogłam wygonić z głowy obrazu ze snu. Bez namysłu stanęłam przed drzwiami do sypialni X, próbując jednocześnie uspokoić swój oddech. I co ja mu powiem? Jest środek nocy, weźmie mnie przecież za wariatkę... Nim skończyłam myśleć nad tym, moja ręka niczym bez kontroli zapukała w drewniane drzwi. Usłyszałam skrzypnięcie na jego łóżku, czyli usłyszał? I wstaje? Nie, ja chyba całkiem zwariowałam od tego wszystkiego. Stałam jeszcze chwilę, aż w końcu czując chyba jak moja głowa zaczyna analizować wszystko, zaczęłam się wycofywać w stronę swojej sypialni. Gdy już miałam chwytać za klamkę usłyszałam dźwięk skrzypienia otwierających się drzwi. Odwróciłam się w stronę X, który stał oparty o framugę. Miał na sobie perukę i maskę, jednak zobaczenie go w innej odzieży niż pokrywająca go od stóp do głów czerń to niecodzienny widok. Miał na sobie bawełnianą koszulę z długim rękawem w kolorze wanilii, zaś dół okrywał czarny dres z białymi wstawkami na nogawkach.
- Pukałaś? - po dłuższej chwili w końcu zapytał, pewnie nie mając pojęcia o co mi chodzi - Słyszałem..
- Tak, pukałam - odparłam zakładając włosy za ucho i spoglądając na niego niepewnie - W zasadzie to już nic, przepraszam, że Cię obudziłam.
- Amando, jest trzecia w nocy... Jeśli już i tak musiałem wstać, ubrać maskę i wyjść, to powiedz chociaż o co chodzi.
- Miałam zły sen - odparłam szybko, chowając przed nim wzrok - Po prostu chciałam... W sumie sama nie wiem czego chciałam, przepraszam.
- Chcesz porozmawiać? - jego głos o dziwo był delikatny jak jeszcze nigdy - Masz czerwone oczy, płakałaś?
- To przez sen... Obudziłam się już ze łzami - powiedziałam prawdę - Mogłabym... Mogłabym spać dzisiaj z Tobą? 
   Spojrzałam na niego w końcu, widząc jak jego ciało się spina. Wiem, że prosiłam w tym momencie o wiele. Znów musiał narażać swoją tajemnicę, znów musiał sprzeciwiać się własnym zasadom i specjalnie kolejne godziny spędzać za białym materiałem maski.
   Stał zapewne nie wiedząc jak grzecznie mi odmówić. Nie dziwiłam się jego niepewności i w zupełności ją rozumiałam. Jednak myśl spędzenia reszty tej nocy samotnie, przytłaczała mnie. Nikt mi nie okazywał od dawna bliskości, więc to nie o nią nawet chodziło. Chciałam po prostu poczuć się bezpiecznie, teraz kiedy najbardziej tego potrzebowałam, byłam skłonna zrobić wiele, aby ją dostać. Podeszłam więc do X i bez słowa wtuliłam się w jego tors. Poczułam charakterystyczny zapach jego skóry, wody toaletowej oraz pościeli. Gdy poczułam jak w końcu delikatnie mnie obejmuje, wypuściłam powietrze z ust, czując jak napięcie z mojego ciała opada.
- Co Ci się śniło? - spytał nagle niemal tuż przy moim uchu - Koszmar?
- Tak, tylko taki z przeszłości. 
- Chcesz o nim porozmawiać? 
- O przeszłości chcę jedynie zapomnieć - spojrzałam w końcu w miejsce na masce, gdzie powinny być oczy - Teraz jedyne o czym marzę to sen i spokój.
- Więc chodź - złapał mnie za dłoń i pociągnął w głąb swojej sypialni.
   Dopiero po chwili się zorientowałam, że czuję jego skórę. Czuję jego skórę! Czuję jego dotyk, ciepło jego ciała... Nie ma rękawiczki, nie ma skórzanych butów, nie ma tego. Nagle zaczęłam wodzić mimowolnie wzrokiem po każdej nagiej części jego ciała. Zaczynając od dłoni, stóp, aż po szyję.
- Przyglądasz mi się - zauważył - Coś ze mną nie tak?
- Pierwszy raz widzę Twoją skórę. Jest jasna.
- To jakaś różnica? - wyczułam w jego głosie lekką urazę - Czy jestem czarny, czy biały?
- Oczywiście, że nie - uśmiechnęłam się delikatnie - Po prostu czasem wyobrażałam sobie jak wyglądasz. Czasem byłeś niczym kowboj z dzikiego zachodu, czasem europejskim elegantem z wąsem, czasem ciemnoskórym  mieszkańcem Afryki... Jednak nigdy nie myślałam, by któraś z tych opcji mogła zmienić Cię jako wartościowego człowieka - na te słowa odwrócił głowę w moją stronę, jednak nic więcej nie powiedział.
   W milczeniu weszliśmy do łóżka. X od razu zgasił lampkę na nocnym stoliku obok, zaś ja nakryłam się szczelnie kołdrą, niczym małe dziecko bojące się potwora czyhającego w szafie. Słyszałam oddech mężczyzny bardzo wyraźnie, jednak ten fakt jeszcze nie sprawiał, że czułam się wolna od całej energii, która we mnie siedziała. Gdy zamknęłam oczy od razu zobaczyłam twarz Cassandry. Zapłakaną twarz mojej przyjaciółki, przed którą byłam w stanie wyskoczyć z okna, byleby nie była zbyt blisko mnie. Na tę myśl automatycznie przysunęłam się do X, podnosząc jego dłoń do góry i wczepiając w jego tors. Czułam jak czubek maski dotyka mojego czoła, jednak dla mnie ważny był fakt, że byłam w jego objęciach. Słyszałam jego bijące serce, a zapach wypełniał moje płuca z każdym wdechem. 
- Poczekaj - szepnął nagle, po czym poczułam jak łapie mnie delikatnie za ramię i obraca tak, że leżałam teraz do niego plecami - Będę czuł się lepiej, gdy moja twarz nie będzie niemal na przeciwko Twojej.
- Myślisz, że zdjęłabym Ci maskę podczas snu?
- Oczywiście, że nie. Miałaś do tego już zbyt wiele okazji. 
- Nie puszczaj mnie - mruknęłam, niemal próbując się nakryć jego ramieniem - Proszę.
- Wyduś to z siebie, będzie Ci lepiej.
- C..Co? - spytałam ledwo słyszalnie, delikatnie odwracając głowę w jego stronę.
- Powiedz, co Ci się śniło.
- Nic szczególnego.
- Wyglądało inaczej, gdy stałaś zapłakana pod drzwiami mojej sypialni  - jego melodyjny głos, wydawał się być bardziej melodyjny niż zawsze - Więc?
- Śniła mi się pewna scena z mojej przeszłości - przełknęłam ślinę, przysuwając się jeszcze bliżej X, gdy obraz ze snu zaczął znów ukazywać się przed moimi oczami - Z czasów choroby.
- Jesteś już zdrowa, musisz zapomnieć o tym co było.
- To nie jest takie proste. To choroba tak samo jak każda inna, wyobrażasz sobie jak to jest bać się i jednocześnie kochać wszystkich bliskich? Nienawidziłam siebie, wciąż po części nienawidzę - szepnęłam, czując jak mocniej mnie obejmuje - Możemy już iść spać? Chcę o tym zapomnieć.
- Oczywiście, dobranoc Amando.
- Dobranoc - odparłam, przymykając jednocześnie oczy.
   W końcu czułam się na tyle bezpiecznie, by móc zasnąć. Przeszłość wracała do mnie nocami, przypominając kim byłam kiedyś. Nie winię nikogo za to, nawet Evana, który po części był przecież powodem załamania się mojej psychiki. Pomyśleć, że przez tyle lat byłam niemal przykuta do łóżka, separując się od wszystkiego co mi najbliższe. Nikt kto nie przeżył tego co ja, nie ma pojęcia co czuję i jak bardzo to oślepia człowieka.


   Cierpliwość to rodzaj mądrości. Dowodzi, że rozumiemy i akceptujemy fakt, iż czasami sprawy muszą się rozwijać we własnym tempie. Dzieci próbują czasem pomóc motylowi wydostać się z kokonu, rozbijając go. Zwykle motyl nie wychodzi na tym dobrze. Każdy dorosły wie, że motyl wylatuje z kokonu, dopiero kiedy nadejdzie właściwy czas i nie można tego przyspieszyć. Jednak czasem dorośli tak jak dzieci - niszczą pewne sprawy, tak naprawdę chcąc w głębi serca jedynie pomóc.
   Siedziałem w kuchni przygotowując śniadanie dla Amandy. Normalnie zapewne bym znów obudził ją o 7 rano zmuszając do wyjścia na spacer, gdyż pogoda była przepiękna. Postanowiłem jednak dać jej dzisiaj spokój, gdyż i tak większą część nocy nie mogła spać. Wierciła się, momentami trzęsła, a nawet widziałem jak płakała. Nie wiedziała czy śpię, maska mimo iż do spania strasznie niewygodna, dawała mi możliwość przyglądania się jej bez wiedzy. 
   Zapewne jeszcze niedawno nie pozwoliłbym jej wejść w środku nocy do mojego łóżka i spać u mego boku jak gdyby nigdy nic. Wiele się jednak zmieniło, poznałem tę kobietę i chcę jej pomóc. To nie jest tak, że nagle jej bezgranicznie zaufałem - udowodniła mi nie raz, że moja tajemnica jej przy niej bezpieczna, a teraz to ona poprosiła mnie o to bezpieczeństwo, zwykłą obecność.
- Dzień dobry - usłyszałem głos za sobą, na co odwróciłem się i mimo iż przez maskę nie mogła tego zobaczyć, uśmiechnąłem się.
- Witaj Amando, jak się spało?
- D... Dobrze, dzięki Tobie - spuściła wzrok wyglądając teraz na małą, zawstydzoną dziewczynkę - Posłuchaj, ja przepraszam za...
- Nie przepraszaj mnie znów - pokręciłem głową opierając się tyłem o blat - Nic się nie stało, nie wparowałaś mi do sypialni bez pukania, poza tym miałaś powód który doskonale rozumiem.
- Nie miałam w planach wpakować Ci się do łóżka...
- Zabrzmiało to teraz dwuznacznie - zaśmiałem się, na co jej policzki przybrały barwę czerwoną - A tak poważnie mówiąc, nie wstydź się nigdy prosić o pomoc, każdy człowiek jej czasem potrzebuje.
- Dziękuję - szepnęła, po czym podeszła do mnie i wtuliła się w mój tors - Wiesz...  Boję się, że kiedy będziemy od siebie na wyciągnięcie ręki, wszystko się zepsuje.
- To znaczy? 
- Nie chcę po prostu nic zmieniać, jest dobrze tak jak jest. Nie chcę wiedzieć jak wyglądasz, nie chcę wiedzieć kim  byłeś i jesteś. Nie chcę aby cała magia zniknęła razem z tajemnicami. Nie chcę, aby ten czas spędzony razem nas od siebie oddalał.
- Dlaczego uważasz, że cokolwiek nas może teraz oddalać?
- Bo jest za dobrze - spojrzała na mnie niepewnie - Jest po prostu tak dobrze, że to aż niewyobrażalne, aby miało się nic nie zepsuć.
- Dlaczego nie możesz w końcu uwierzyć w własne szczęście? Że i Ty możesz być szczęśliwa? Dlaczego od razu zakładasz najgorsze scenariusze?
- Chyba z przyzwyczajenia - mruknęła siadając na krześle - Zresztą nieważne... Jakie więc mamy plany na dziś?
- Za pół godziny będzie czekał już na nas jacht.
- Jacht? - spojrzała na mnie zdziwiona, gdy ja zaś kładłem jej talerz z naleśnikami na stół - Nie rozumiem?
- Mam znajomego w Nicei, który użyczył nam dzisiaj swojej łodzi na kilka godzin. Pływałaś kiedyś? - spytałem wycierając blat bawełnianą szmatką - Łódką, kajakiem, czymkolwiek?
- Raz płynęłam promem do Londynu - odparła biorąc pierwszego kęsa - I to by chyba było na tyle.
- W takim razie będziesz miała dzisiaj okazję. Pogoda jest piękna, nie ma sensu marnować jej na siedzenie w domu.
- Przyznaj się, że masz mnie po prostu dość i chcesz mnie gdzieś tam utopić - uśmiechnęła się spoglądając na mnie zadziornie, na co i ja nie mogłem się nie uśmiechnąć - Jutro wyjeżdżamy, prawda?
- W południe będzie po nas limuzyna - zauważyłem, jak momentalnie posmutniała - Powinniśmy późnym wieczorem być już w Paryżu, jednak nie zapominaj, że jedziemy od razu do szpitala.
- Do Pana Richarda? - znów kąciki jej ust uniosły się ku górze - Na pewno ucieszy się, że będzie mógł Cię poznać. Tak poza tym... Gdzie mieszkałeś wcześniej?
- W Stanach - odparłem niepewnie - Dlaczego pytasz?
- Że w Stanach to wiem, poznam wszędzie ten amerykański akcent - uśmiechnęła się - Nowy York? Los Angeles? Boston? Miami? Pytam, bo zawsze marzyłam o zobaczeniu tych miejsc.
- Dużo podróżowałem - zaciąłem się na chwilę - Ale mieszkałem większość życia w Californii.
- Jak tam jest?
- Słonecznie - uniosłem kąciki ust na wspomnienie o domu - Palmy, szum oceanu i amerykańska serdeczność nie znająca granic. Chciałabyś tam pojechać?
- To bez znaczenia, to tylko marzenie małej dziewczynki - odparła znów zatrzymując wzrok w swoim talerzu z naleśnikami, które powoli zjadała - W jakich jeszcze miejscach na świecie byłeś?
- Wielu, podróżowałem razem z przyjaciółmi.
- No tak, zapomniałam że przyjaźniłeś się z samym Michaelem Jacksonem - zaśmiała się - Musiałeś mieć ciekawe życie.
- Nie mogę zaprzeczyć, miałem życie o jakim niejedna osoba mogłaby tylko zamarzyć.
- Dlaczego więc zostawiłeś to życie dla podziemnego mieszkania przypominającego muzeum, oraz zamieniłeś wolność na białą maskę? - spojrzała na mnie, po czym zauważyłem jak marszczy brwi - Przepraszam, nie powinnam była zadawać tego pytania. To nie jest moja sprawa.
- Byłem zmęczony - postanowiłem zebrać się na odrobinę szczerości z tą kobietą - Byłem zmęczony tym wszystkim i potrzebowałem spokoju.
- Odnalazłeś go?
- Chyba tak... Tak myślę - odparłem zgodnie z prawdą - Nie powiem, że nie tęsknię czasem do dawnego życia, dawnych przyjaźni i ludzi. Jednak zmiany są czasem potrzebne, są dobre. Jeśli coś jest Ci bliskie, ale jednocześnie Cię niszczy, musisz podjąć decyzję.
- Dlaczego mam wrażenie, że to iluzja do Lucasa? - uniosła brew spoglądając na mnie pytająco.
- Bo jest - zaśmiałem się - Nie będę Cię zmuszał do zmian, Amando. Sama musisz zauważyć i zdecydować co jest złe, a co dobre w Twoim życiu.
- Boję się zostać sama - wbiła widelec w naleśnika - Wiem jakie to uczucie, nie chcę znów tego przechodzić, nigdy więcej.
- Rozumiem - odparłem, wyglądając jednocześnie przez okno, słysząc jakieś hałasy z dworu - Kończ jedzenie powoli, nasz jacht już przypłynął.


   Może to właśnie do tego wszystko się sprowadza. Do uczucia, które nie jest falą namiętności, lecz decyzją, by poświęcić się czemuś, komuś, niezależnie od tego, jakie przeszkody stoją nam na drodze. I może podejmowanie tej decyzji wciąż, dzień po dniu, rok po roku, mówi więcej o tym uczuciu, niż gdyby w ogóle nie było trzeba stawać przed takim wyborem.
   Stałam oparta o barierkę, podziwiając lazurową wodę otaczającą mnie z każdej strony. X stał na górnym pokładzie rozmawiając z mężczyzną, zaś ja cieszyłam oczy widokiem przede mną, co chwila tylko odrywając wzrok i spoglądając ukradkiem na zamaskowanego mężczyznę. Po dzisiejszej nocy u jego boku sama zaczęłam się zastanawiać, co tak naprawdę nas łączy. Czy da się to w ogóle nazwać po imieniu? Mimo iż tylko leżałam u jego boku, czułam dziwny ścisk w żołądku na myśl, że nasze ciała dzielą zaledwie centymetry. Zapach jego perfum stał się dla mnie rozpoznawalny już z daleka, czy to wszystko było normalne? Nie wiem, jednak nie chciałam nic zmieniać w tym co jest teraz. Może tylko aby mi w końcu zaufał, tak... Chciałabym aby mi zaufał.
- O czym tak myślisz? - usłyszałam nagle jego głos, zaś po chwili stał obok mnie również opierając się o barierkę.
- O wszystkim - uśmiechnęłam się - To też jeden z Twoich przyjaciół z przeszłości?
- Tak, jednak nie wie, że to ja.
- Że co? - nie kryłam zdziwienia - Nie rozumiem nic...
- Mój najlepszy przyjaciel, który teraz jest w USA załatwił to z Alexandro, który jest właścicielem i teraz kapitanem tego jachtu. Powiedział mu, że potrzebuje wynająć dla znajomego, któremu zależy na byciu anonimowym.
- To ten sam przyjaciel załatwił nam wejście do szpitala w nocy do Pana Richarda?
- Tak, ten sam.
- W takim razie musi być bardzo dobrym przyjacielem - spojrzałam w miejsce na masce, gdzie powinny być oczy - Tylko on wie o Tobie? Kim jesteś? Gdzie się ukrywasz?
- Nie, wie o tym również kilka innych osób. Zależy mi na anonimowości.
- To przez to, że żyłeś wśród sławnych ludzi i boisz się dalszego szumu wokół siebie? - znów ugryzłam się w język - Wybacz, znów nie powinnam... To zwykła ciekawość, próbuję Cię po prostu zrozumieć.
- To o wiele bardziej skomplikowane, niż Ci się wydaje - westchnął - Dzisiaj również zamierzasz w środku nocy wcisnąć mi się do łóżka? - byłam prawie pewna, że się teraz uśmiecha.
- Nie schlebiaj sobie, to był jednorazowy przypadek.
- A co, liczyłaś na coś więcej? - zaśmiał się, myśląc zapewne, że mi dogryzł.
- Nie, ale za to Ty chyba za dużo sobie wyobrażałeś, bo całą noc coś mi się w plecy wbijało - odparłam posyłając mu triumfalny uśmiech, po czym ruszyłam w głąb pokładu zostawiając go osłupiałego przy barierce.
     X był człowiekiem jedynym w swoim rodzaju. Zazwyczaj ludziom zależy na poznaniu się, każdej słabej i mocnej strony, każdego milimetra ciała, czy każdej historii z przeszłości. Przy nim zaś fakt braku informacji był bardziej pociągający, niż mogłoby mi się wydawać. To chyba właśnie ta tajemnica go owiewająca była elementem, dla którego tak bardzo mnie zafascynował. Nie mogłam ocenić go po wyglądzie lub przeszłości, musiałam go poznawać od podstaw, dokładnie takim jaki jest. A jest jedyny w swoim rodzaju, jest po prostu najlepszy.

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

"On jest tak wciągający, bo posiada brudne myśli... 
Lecz czyste serce."