Strony

środa, 28 grudnia 2016

Rozdział 9 - Zostawiła swój zapach na mojej pościeli.



No i jestem! Wyrobiłam się przed sylwestrem - brawo ja :D
Z notki jestem średnio zadowolona, ale ocena końcowa jest jak zawsze dla was :D
Następna po sylwestrze jak już z Węgier wrócę, ale postaram się przed wyjazdem w góry który planuję, bo tam na bank nie będę mieć czasu na bazgranie wypocin dla was :P
Zapraszam do czytania i oceny!:)

~~~~~


 Każda podejmowana przez nas decyzja ciągnie za sobą nieodwracalne skutki. Czasem jest to wynik uczuć, czasem emocji czy przypadku, jednak zawsze za tym stoi pewna magiczna siła. Nie chodzi o to, że wierzę w przeznaczenie czy przypadki, po prostu czasem coś jest odgórnie zaplanowane i jedyne co nam zostaje to uwierzyć, że tak właśnie miało być. Jest to nieodłączna część naszego życia. 
 Otworzyłam delikatnie oczy czując nieprzyjemny ból pulsujący w mojej głowie. Złapałam się odruchowo za czoło, mając nadzieję, że to wszystko to cholernie zły sen, z którego zaraz się przebudzę. Podniosłam się w końcu na łokciach, rozglądając się z wpół przymkniętymi powiekami po pomieszczeniu. Dopiero zaczęłam sobie przypominać co się działo tej nocy i gdzie ja jestem. Mimo iż nie znałam jeszcze tego pomieszczenia, zapach książki i drewna był tak samo przyjemny jak w każdej innej części Galerii. Leżałam na wielkim łóżku na białej pościeli. Obok znajdował się ogromny regał z książkami i różnymi figurkami z drewna, gipsu i skóry. Na przeciwko wisiał ogromny obraz przedstawiający górski krajobraz. Widok trochę jak z bajki: mała, drewniana chatka położona przy kryształowym strumyku, zaś wokół polana i lasy, przekształcające się w oddali w górskie szczyty, których wierzchołki były pokryte śniegiem. Uśmiechnęłam się mimowolnie, wyobrażając sobie to miejsce w rzeczywistości. 
   W końcu przestałam lustrować pomieszczenie wzrokiem i zaczęło do mnie docierać gdzie ja jestem i co najlepszego zrobiłam. Złamałam jedną z zasad ustanowionych przez X. Przyszłam tu za nim w środku nocy bez zapowiedzi, nie wspominając, że byłam kompletnie pijana. Wyrzuci mnie? Będzie bardzo zły? Mimo wszystko nie zostawił mnie pod drzwiami, a wręcz przeciwnie - zabrał do siebie i dał schronienie mimo mojego stanu i nieodpowiedzialności.
   Wygramoliłam się niezdarnie z łóżka, czując jak fala bólu znów uderza mi do głowy. I tak czułam się o wiele lepiej niż na to zasługuję, co nie zmienia faktu, że kac to cholernie kiepska sprawa. Nie miałam pojęcia która jest godzina, ile spałam, ani jak wielkie kazanie mnie będzie teraz czekać. A może od razu wywali mnie na zbity pysk? Całkiem możliwe.
   Przemierzyłam korytarz najciszej jak mogłam, jakbym tym sposobem chciała stać się niewidzialna. Stawiałam krok za krokiem układając już w głowie dialog co powiem X, gdy tylko dojdzie do tej rozmowy, gdy nagle w zamyśleniu poczułam jak w coś, a raczej w kogoś wpadam. Odbiłam się od jego piersi i chyba bym klapnęła tyłkiem na ziemi, gdyby mnie nie podtrzymał za ramiona. Spojrzałam najpierw na jego dłonie, które zdobiły jak zawsze czarne, skórzane rękawiczki, zaś dopiero potem uniosłam wzrok w jego oczy, a raczej na maskę, w miejsce, gdzie powinny się one znajdować.
- Jesteś jeszcze pijana, czy tak zamyślona?
- Chyba jedno i drugie - uśmiechnęłam się krzywo i wtedy przeklnęłam w myślach tę maskę, która uniemożliwiała mi teraz odczytanie jego emocji i reakcji z rysów twarzy - Ja... Boli mnie głowa - wydukałam na poczekaniu.
- Chodź do kuchni, mam coś na to - odparł po czym ruszył przed siebie, co i ja uczyniłam.
   Wyjął z szafki jakieś opakowanie po czym mi je podał. Po wyłuskaniu jednej pastylki i popiciu jej wodą, zajęłam miejsce na krześle zerkając na mojego towarzysza niczym małe dziecko czekające na porządną karę.
- To jest ten moment, gdy się na mnie wściekasz? - spytałam pół żartem, jednak jemu chyba wcale nie było do śmiechu.
- A wiesz co zrobiłaś źle? - założył ręce na piersi opierając się tyłem o blat - Znanie swoich błędów i ich wymienienie to połowa sukcesu.
- Złamałam zasadę. Przyszłam bez zapowiedzi, miałam wpaść za trzy dni.
- A alkohol? - spytał poważnym głosem - Upijanie problemów w alkoholu? On nie rozwiązuje problemów.
- Tak, ale kakao też ich nie rozwiąże, więc wybrałam zabawniejszą opcję - zagryzłam dolną wargę licząc, że chociaż trochę go urobię - Nie chciałam Cię złościć, nie chciałam nawet tu przychodzić.
- Więc jak się znalazłaś pijana na mojej wycieraczce, sekundę po tym, jak wszedłem do domu? Musiałem Cię wnosić na rękach, Amando. Nie mogłem Cię dobudzić.
- Przepraszam - odparłam ze skruchą - Zobaczyłam Cię gdzieś w centrum. Po prostu za Tobą poszłam, nie wiem czemu.
- Jak mam Ci teraz ufać po czymś takim? Gdy łamiesz zasady, na które sama się zgodziłaś? - był spokojny, jednak jego głos nadzwyczaj poważny - Utwierdzasz mnie w przekonaniu, że to był wielki błąd.
- Nie, to nie tak - podniosłam się z krzesła - Nie chciałam, nie przyszłam tutaj w złym zamiarze.
- Wiem o tym. Pytanie tylko co by było, gdyby mimo tego coś się stało? Gdybym nie miał przebrania? Gdybyś pijana nawet niechcący zrobiła coś zagrażającego mnie i mojej tajemnicy?
- Ja... - zająknęłam się, nie wiedząc co powiedzieć na swoje usprawiedliwienie - Ja naprawdę nie chciałam... Wiesz, że mi nie zależy na tym...
- Nie wiem na czym Ci zależy, Amando. Nie znam Cię, nie ufam Ci. Dlaczego mam się narażać dla kogoś takiego jak Ty? - spytał bez emocji w głosie.
  Nie powiem, że jego słowa mnie nie zabolały, jednak nie mogłam go o nic winić. Wiedziałam od samego początku, że nie chce abym poznała jego tożsamość i uszanowałam to, jednak jak miałam sprawić by mi zaufał?
- Skoro ja potrafię ufać komuś wiecznie ukrytemu pod warstwą czarnego materiału i białą maską, Ty nie możesz spróbować zaufać mnie? - spytałam z wyraźną nadzieją - Chociaż spróbować?
- Już spróbowałem Amando, nie chcę więcej ryzykować. 
- Nic nie tracisz...
- Mogę stracić bardzo wiele - przerwał mi - Zbyt długo pracowałem na to wszystko, aby mi to odebrała obca kobieta i to tylko z mojej własnej głupoty i nieodpowiedzialności.
- Wcześniej uważałeś to za przysługę, nie głupotę - podeszłam do niego o krok, uważając aby znów nie wzbudzić w nim niepokoju swoją bliskością - Dla mnie możesz się owinąć nawet papierem toaletowym, nie zrobi to mi większej różnicy.
- Nie chcę więcej ryzykować - pokręcił przecząco głową, a ja poczułam jak zaciska mi się żołądek - Nie możemy się więcej widywać.
- Postaraj się...
- To moja ostateczna decyzja - uciął ostro, na co zamilkłam ściskając usta w wąską linię.
   Kiwnęłam tylko głową, po czym odwróciłam się bez słowa i ruszyłam do wyjścia z budynku. Nie mam pojęcia jak mogłam być wczoraj tak głupia i nieodpowiedzialna. Przecież wyraził się wtedy jasno, a ja jak gówniara przyszłam tutaj za nim sama nie wiedząc czego oczekuję. Mimo iż łzy cisnęły mi się do oczu, nie zawróciłam. Nie będę błagać, na pewno nie. Nie chcę, nie będę się poniżać. To była jego decyzja, a ja musiałam ją uszanować.
  Całą drogę do domu miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Nie wiem która była godzina, jednak wychodzące słońce i budzący się do życia Paryż uświadomił mi, że wybija poranek. Przespałam u X niemal całą noc. Później zadzwonię do Clary, na pewno się martwi bo znów jej zniknęłam bez słowa.
   Jedyne o czym teraz marzyłam to łazienka i długa kąpiel. Wciąż czułam na sobie smród alkoholu i papierosów, którym przesiąkły moje włosy i ubrania. Szukałam pod drzwiami niezdarnie klucza w torebce, gdy nagle drzwi od mojego domu się otworzyły. Wystraszona aż odskoczyłam w tył, gdy podnosząc wzrok ujrzałam mojego narzeczonego.
- Co... Co Ty tutaj...? - nie wiedziałam co powiedzieć - Myślałam, że masz szkolenie...
- Skrócili, wróciłem w nocy - odparł robiąc mi w drzwiach miejsce.
   Weszłam do mieszkania czując jak wzrasta we mnie panika. Miał wrócić przed południem, co ja teraz mu powiem? Jest zły? Jak bardzo? Odstawiłam swoją torebkę na stolik w kuchni, odwracając się w końcu w stronę mężczyzny, który lustrował mnie wzrokiem.
- Gdzie żeś była? - spytał nienaturalnie ostrym tonem - Pytam... Gdzie się szlajałaś?
- Ja... U Clary byłam - odparłam bez analizy moich słów, wystraszona jego tonem - Wypiłyśmy trochę, trochę za dużo, spałam u niej...
- A to dziwne, bo ja wracając w nocy przejeżdżałem akurat obok ulicy, którą szła Clara razem z jakimś kolesiem pod rękę - wyrwał, na co otworzyłam szerzej oczy nie wiedząc co odpowiedzieć - Co? Tym razem nie wyszło kłamstwo z przyjaciółeczką?
- Ja... Wyjaśnię Ci to... - podeszłam do Lucasa chcąc jakoś załagodzić tę sytuację, gdy nagle nie wiem kiedy poczułam ból na prawym policzku, a następnie metaliczny posmak krwi na ustach.
- Przyznaj się ilu Cię już zaliczyło w tych klubach, co?! - krzyknął uderzając mnie drugi raz tak, że upadłam - Mi w nocy wkręty wciskasz, że gotowa na seks nie jesteś po stracie dziecka, a wychodzi na to, że Ciebie już tak przedymali, że Twoja dupa by nie wytrzymała kolejnej zabawy, co?!
- Proszę, przestań - zaniosłam się płaczem nie wiedząc co zrobić.
   Lucas był człowiekiem wybuchowym, jednak nigdy nie agresywnym. Nie wiedziałam co mogę mu powiedzieć. Przecież nie mogłam wyjawić sekretu o X. Mimo iż mnie wygonił i nie chciał znać, obiecałam mu dochować tajemnicy za wszelką cenę, przed każdą osobą, nawet tymi których kocham.
- Tylko na tyle Cię stać? Nawet nie szukasz już kolejnych bajeczek, jakie możesz mi sprzedać?! - warczał, uderzając pięścią tym razem w ścianę.
   Nie mogąc wytrzymać adrenaliny podniosłam się gwałtownie i wybiegłam z mieszkania. Nie chwyciłam nawet płaszcza wiszącego na przedpokoju, po prostu chciałam uciec. Bałam się go, bałam się, że w złości zrobi mi krzywdę. Może był to odruch obronny z mojej strony, a może akt, który pozostał we mnie jeszcze po chorobie i atakach paniki sprzed lat. Nie wiem, po prostu uciekłam. Człowiek osaczony emocjami staje się agresywny, rzuca się z zębami na wszystko, choćby to miała być czynność równie jałowa, tak jak odgryzanie kawałka mgły.


  Życie ludzkie dzieje się tylko raz i dlatego nigdy nie będziemy mogli stwierdzić, która z naszych decyzji była słuszna, a która zła, ponieważ w danej sytuacji mogliśmy decydować tylko jeden raz. Nie dano nam żadnego drugiego, trzeciego, czwartego życia, abyśmy mogli porównać konsekwencje różnych decyzji. Wszyscy od czasu do czasu bywamy niemili. Wszyscy robimy rzeczy, które bardzo chcielibyśmy cofnąć. Te żale stają się częścią tego, kim jesteśmy, wraz ze wszystkim innym. Jeśli ktoś próbuje to zmienić, to tak, jakby chciał gonić chmury.
   Gdy tylko usłyszałem trzask zamykanych za nią drzwi, zdjąłem z siebie maskę, rzucając ją na dębowy stół w salonie. Skierowałem się do swojej sypialni, gdzie zastałem rozgrzebane łóżko, na którym jeszcze niedawno spała Amanda. 
   Nie chciałem jej skrzywdzić, jednak również nie chciałem skrzywdzić siebie. Frank miał wtedy rację - nie mam wpływów na jej decyzje, a dzisiejszy incydent w nocy mi to uświadomił. Wyszedłem wtedy na zwykły spacer. Często tak robię w nocy, kiedy ulice miasta są ciche i puste, zaś nawet ktoś widząc człowieka w przebraniu nie zdziwi się, ani tym bardziej nie będzie chciał go zaczepiać. Nie wiem jak za mną tutaj dotarła, nie miałem pojęcia, że ktoś za mną idzie. A gdyby to był ktoś inny? Muszę chyba zacząć być bardziej ostrożny.
  Wziąłem do rąk pościel poprawiając ją na łóżku. Gdy wziąłem biały materiał do rąk niekontrolowanie przystawiłem go do twarzy, czując obcy zapach, jej zapach. Nie do wiary... Zostawiła swój zapach na mojej pościeli. Czyż to nie zabrnęło za daleko? Nie mogłem, nie miałem prawa w ogóle rozpoznawać zapachu jej skóry. To nie oznaczało nic dobrego, jednak nagle coś we mnie się ruszyło. Zostawiłem wszystko wychodząc z sypialni szybkim krokiem. Chwyciłem w drodze tylko maskę, zakładając ją ponowie na siebie.
   Nie zmienię decyzji, nie może się ona tutaj pojawiać i moje dziwne zachowania tym bardziej utwierdzają mnie w przekonaniu, że podjąłem właściwą decyzję. Chciałem jedynie zadbać, aby wróciła dziś bezpiecznie do domu. Okolica nie jest za ciekawa, a nie chcę by coś jej się stało, nie po to ją ratowałem tamtej nocy, aby tym razem wpadła w tarapaty.
   Dogoniłem ją dosyć szybko. Miała drobny krok, nie spieszyła się. Uważałem na każdym rogu, aby nie zostać zauważonym. Nie chciałem, aby mnie widziała, tylko ma wrócić bezpiecznie do domu, nic więcej. Minąłem nagle jakąś parę, która spojrzała na mnie jak na wariata. No cóż, kto lata w takim przebraniu o poranku?
   Gdy dotarliśmy pod jej dom słońce zaczynało powoli wschodzić. Na dworze robiło się coraz jaśniej, a zimowy chłód dawał się we znaki. Gdy zniknęła za drzwiami prowadzącymi do wnętrza budynku spojrzałem w górę, widząc powoli bielejące gwiazdy. Uśmiechnąłem się sam do siebie, wymyślając już w głowie pomysł na wyjazd poza miasto, aby popatrzeć w niebo. Tylko tyle. Paryż nie bez powodu jest nazywany miastem świateł - tutaj niebo zawsze jest jasne. Prawdziwą magię można ujrzeć tylko wyjeżdżając poza granice betonowej dżungli.
   Gdy już wycofywałem się w zamiarem powrotu, usłyszałem jakiś trzask. Spojrzałem znów w stronę gdzie wcześniej zniknęła Amanda. Ujrzałem dosłownie jej skrawek znikającej za rogiem. Nie miałem nawet w sumie pewności, czy to była ona. Ruszyłem za kobietą nie rozumiejąc gdzie tak się spieszyła. Skręciła nagle w jedną z bocznych uliczek. Zawahałem się, jednak po chwili ruszyłem za kobietą wąską dróżką. Usłyszałem szloch, przyspieszyłem gdy nagle skręcając w kolejną dróżkę poczułem, jak się z kimś zderzam. 
   Widok jaki ujrzałem złamał mi serce w pół, nigdy jej takiej nie wiedziałem. Były blada i wystraszona. Z jej dolnej wargi widoczna była stróżka zaschniętej krwi, zaś na policzku i pod okiem siny ślad po uderzeniu. Płakała, miała twarz i włosy mokre od łez. Gdy po chwili zorientowała się kim jestem, rzuciła się w moje ramiona wybuchając jeszcze większym płaczem. Odruchowo przycisnąłem kobietę do siebie, zapominając całkowicie, że jeszcze godzinę temu chciałem się jej pozbyć z mojego życia raz na zawsze. 
- Kto Ci to zrobił... - szepnąłem ujmując jej twarz w dłonie, ścierając kciukiem kolejną spływającą łzę - Nie mogę Cię zostawić w tym stanie.
- Nie wrócę do domu, nie teraz, nie dopóki się nie uspokoi - zaczęła z paniką kręcić przecząco głową, na co znów ją do siebie przytuliłem, chcąc aby w końcu zrozumiała, że nic jej już nie grozi.
- Oczywiście, że nie - uśmiechnąłem się delikatnie wiedząc, że ona i tak nie może tego zobaczyć.
  Nie wiem co mną znów wtedy kierowało. Najpierw chciałem by zniknęła raz na zawsze, a teraz znów zabieram ją do siebie sam łamiąc swoje własne zasady. Nie wiedziałem kto jej to zrobił i dlaczego, jednak wiedziałem, że na to nie zasłużyła. Teraz zacząłem chyba rozumieć dlaczego tak bardzo zależało jej na tych spotkaniach, dlaczego chciała uciekać od tego życia, wkraczając w mój odległy świat.
  Człowiek nawet nie zdaje sobie sprawy, jak wiele zależy od najdrobniejszych jego decyzji i jak wiele wariantów rzeczywistości obumiera co sekundę, gdy boi się decyzję podjąć. Od zawsze dbałem o to, aby mój umysł widział wszystko ostro, ale przy niej zamiast tego, powstał niezbadany, niewyraźny obraz.

***

Komentarz = to motywuje!


~~~~~

"W każdym razie mamy do siebie jakąś słabość, 
to jest bardzo ważne."

- Agnieszka Osiecka

piątek, 23 grudnia 2016

Rozdział 8 - Centymetr powyżej zdrowego rozsądku.


Witam was kochani!
Ja już myślałam, ze nie skończę tego rozdziału przed wigilią xD
Męczyłam go i męczyłam ale w końcu jest - i nawet zadowolona jestem, więc mam nadzieję, że i wam się spodoba :D
Oczywiście wszystkim życzę kochani WESOŁYCH ŚWIĄT!<3
Spędźcie ten czas jak najlepiej, prezentów zajebistych oczywiście też wam życzę xD
Do sylwestra postaram się napisać jeszcze coś, jednak nie chce obiecać bo święta to wiecie jak to jest, a Nowy Rok spędzam w Budapeszcie z wielką autostopową ekipą, więc też zobaczę jak to wszystko wyjdzie. Ale nie mówię, że nie, bo jak wena dopisze to i w jeden dzień może nagryzmolę coś dla was!
Buziaki i jeszcze raz Wesołych! <33

~~~~~

  Podobno najwięksi podróżnicy wyróżniają taki rodzaj tęsknoty za miejscem, w którym nigdy wcześniej nie byli. Jest to tęsknota o wiele większa niż ta, za rodzinnymi stronami. Skoro oni tęsknią za miejscem, którego nie znają, to czy nam wolno tęsknić za czymś, czego nigdy nie mieliśmy? Chodzi o najbardziej prymitywne, ludzkie rzeczy jakie można sobie wyobrazić. 
   Ja tęskniłam za tak wieloma rzeczami, że z czasem przestałam już na to zwracać uwagę. To gniew, rozpacz i tęsknota sprawiły kiedyś, że zostałam sama w swoim bólu umierając każdego dnia, kawałek po kawałku.
   Nie widziałam się z X od kilku dni. Postanowiłam nie narzucać się mu i zaczekać tydzień, tak jak poprosił. Nie ukrywam, że nie raz chodziło mi po głowie, aby po prostu pójść do niego bez zapowiedzi, jednak to oznaczałoby złamanie jednej z zasad, na jakie przystałam na samym początku. Nie byłam na niego zła. Gdy emocje opadły zdałam sobie dopiero sprawę, jak wielką wagę ma dla niego ta tajemnica, a mój niespodziewany odruch był w jego oczach zagrożeniem. Nie raz już pozwolił mi się dotknąć, nie raz sam mnie dotykał, a teraz jedno nieprzemyślane zachowanie znów postawiło mur, jaki starałam się złagodzić, chociaż w najmniejszej części.
   Pan Richard nie czuł się dziś najlepiej. Jak zawsze opowiedziałam mu dokładnie co widziałam za oknem, po czym zajęłam miejsce obok starszego mężczyzny, przykrywając go mocniej kołdrą.
- A jak ostatnie wyniki? - spytałam zerkając na niego niepewnie - Poprawiło się od mojej zeszłej wizyty?
- Nie wiem, chyba nie - mruknął ledwo słyszalnie - Chciałbym jeszcze przed śmiercią raz wyjść na powietrze.
- Najpierw musi Pan wydobrzeć.
- A jeśli się nic nie poprawi?
- Proszę tak nie mówić - skarciłam go - Jeszcze wyjdzie Pan i poczuje promienie słońca na twarzy.
- Szkoda, że nie mogę Cię zobaczyć - szepnął, a mnie momentalnie zmiękło serce - Jesteś jedyną osobą, która mi pomaga, a nie wiem nawet jak wyglądasz.
- To bez znaczenia, może wzrok Panu zawiódł, ale serce bije nadal i to na nie musi się Pan teraz zdać - pogłaskałam go po włosach, powstrzymując łzy cisnące mi się do oczu - Wszystko będzie dobrze.
- A jak u Ciebie kochanie? - wyrwał nagle zmieniając temat - Mam wrażenie, że coś Cie trapi.
- Pewna osoba jest na mnie zła, ale wszystko się ułoży.
- Od kiedy to przejmujesz się kłótniami ze swoim narzeczonym?
- Nie o niego tutaj chodzi - zagryzłam wargę, wiedząc że nie mogę za dużo powiedzieć - Mówiłam o kimś innym.
- Chodzi o nieznajomego, który ostatnio zaprzątał Twoją główkę?
- Poniekąd - odparłam zwięźle - To trudna i dziwna sytuacja.
- Słuchaj tylko swojego głosu kochanie, nic innego się nie liczy. Jak zaufasz sobie, możesz wszystko.
- Nie bardzo rozumiem - odparłam zatrzymując wzrok na lekko uśmiechniętej twarzy starca - Czasem warto słuchać się innych.
- Ale czasem ich rady mogą  Cię zgubić - zamyślił się - Opowiadałem Ci kiedyś bajkę o królu francuskich żab?
- Nie - zaśmiałam się cicho - Co to ma do rzeczy?
- Kiedyś opowiadałem mojej córce tą bajkę na dobranoc. Chcesz usłyszeć? - kiwnęłam tylko twierdząco głową, poprawiając się na łóżku obok mężczyzny - Król francuskich żab miał wydać córkę za mąż. Ponieważ było to jego jedyne dziecko, więc za wszelką cenę chciał ją mieć przy sobie. Niestety tradycja, a także doradcy królewscy nakazywali podjąć jak najszybsze kroki celem znalezienia małżonka dla pięknej żabiej księżniczki - mówił to z wielkim zaangażowaniem - Król wpadł na pomysł ogłoszenia turnieju, którego zwycięzca miałby poślubić księżniczkę. Przewrotność pomysłu polegała na niemożliwym do wykonania zadaniu turniejowym. W całym żabim królestwie pojawiły się więc afisze z informacją, że ten kto pierwszy wejdzie na wieżę Eiffla ten poślubi piękną księżniczkę. W żabim świecie zawrzało: przecież to zadanie jest niewykonalne dla części gatunku ludzkiego, który stworzył to monstrum, więc jakie szanse mają małe żabki?! Żadnych!!! Większość żabich amatorów zrezygnowała na starcie. Znalazło się jednak kilku śmiałków, którzy stwierdzili, że muszą spróbować. Pod wieżą zebrało się mnóstwo kumkających gapiów. Turniej rozpoczęto. Kilkunastu śmiałków sam widok olbrzyma tak przeraził, że wycofali się nie pokonując nawet pierwszego stopnia. Kilku innych po pokonaniu paru stopni spojrzało w górę i po jednomyślnym" „Niemożliwe!” " wrócili do tłumu. Dwóch doszło już na trzecie piętro, ale zarówno widok w górę jak i w dół był przytłaczający, a i zgromadzeni „kibice” coraz głośniej krzyczeli, że jest to niemożliwe … poddali się. Jednemu udało się pokonać ok. 0,1 dystansu. Spojrzał na twarze tłumu zgromadzonego pod wieżą, wszystkie krzyczały: „to niewykonalne”. Spojrzał w górę, w tym pochmurnym dniu szczyt Wieży Eiffla był ledwie dostrzegalny. Głos wewnętrzny dopełnił reszty i zszedł przegrany. Król już zacierał ręce gdy nagle z tłumu pod wieżą wyłonił się kolejny śmiałek. Nieśmiało podszedł do pierwszego stopnia prowadzony zrezygnowanymi okrzykami gapiów: „odpuść sobie!”, „to niewykonalne!”. Pierwszy stopień … pierwsze piętro … już pokonał pierwszą połowę dystansu. Wolno, w swoim własnym tempie, konsekwentnie podążał do góry. Tłum wciąż krzyczał: „zejdź, szkoda twojego czasu!”, „nikt nie jest w stanie wejść na szczyt”. Ostatnie piętro … ostatni schodek – jest! Udało się! Pozostała już tylko droga z powrotem po odbiór nagrody – ślicznej królewny. Na dole okrzyki, zbiegło się pełno żabich dziennikarzy: „jak ci się to udało?” „Zrobiłeś coś co było niewykonalne, jak?” Przecież widziałeś poprzedników, którzy schodzili zrezygnowani, słyszałeś co mówili, widziałeś jak wielka jest wieża i jak wiele trudu cię czeka, słyszałeś zrezygnowane komentarze zgromadzonych – jak, słyszysz, jak ci się to udało!? Bohater uśmiechał się tylko milcząco. Nagle ktoś z tłumu krzyknął: ''On nic nie słyszał: od urodzenia nie słyszy."
  Słuchałam Pana Richarda jak zahipnotyzowana, unosząc lekko kąciki ust. Nie wiem jak ten człowiek to robił, ale potrafił dać mi nadzieję nawet w najtrudniejszych momentach.
- To chyba podobnie jak z Panem - odparłam nagle - Może i stracił Pan wzrok, ale widzi Pan o wiele więcej niż większość ludzi na tej ziemi.
  Odpowiedział mi cudownym uśmiechem, po czym nasze spotkanie przerwał jego lekarz. Spojrzałam na zegarek który pokazywał, że Clara zapewne czeka już na mnie pod szpitalem, więc pożegnałam się z mężczyzną, po czym zbiegłam na dół prawie zabijając się o własne nogi.
- Przepraszam za spóźnienie, zasiedziałam się - mruknęłam wsiadając na miejsce pasażera - Długo czekałaś?
- Chwilę - odparła włączając jakąś płytę do odtwarzacza - Jest weekend, wieczór, więc idziemy zabalować!
- Miałyśmy iść do kina - nie kryłam oburzenia - Mówiłam Ci, że koniec picia z Tobą, zazwyczaj źle się to dla mnie kończy.
- Oj nie przesadzaj! Jutro nie masz pracy, Lucas i tak wyjechał na ten weekend na szkolenie jakieś i wraca dopiero jutro w południe, chcesz w domu siedzieć? Nie rozśmieszaj mnie! Jedziemy do najlepszego baru w całym Paryżu i nie chcę słyszeć wymówek.
- Jesteś okropna, wiesz?
- Również Cię kocham - puściła mi oczko po czym ruszyła przed siebie przemierzając kolejne ulice miasta - To jak, gotowa na przygodę?
  Pokręciłam tylko głową z niedowierzeniem, po czym uśmiechnęłam się widząc radość wymalowaną na twarzy mojej przyjaciółki. Przyjaźń to rzecz dziwna. Podczas gdy w miłości mówimy o miłości, między prawdziwymi przyjaciółmi nie mówi się o przyjaźni. Przyjaźń czynimy, nie nazywając jej, ani jej nie komentując.



   Wyobraź sobie, że chcesz zrozumieć, czym jest rok życia; zapytaj o to studenta, który oblał roczny egzamin. A miesiąc życia? Porozmawiaj o tym z matką, która urodziła wcześniaka i czeka, aby go wyjęto z inkubatora. A tydzień? Zapytaj człowieka, który pracuje w fabryce czy kopalni, żeby wyżywić rodzinę. Dzień? O tym powiedzą ci zakochani, rozdzieleni przez los i czekający na następne spotkanie. Czym jest godzina? O to trzeba zapytać osobę cierpiącą na klaustrofobię, którą awaria uwięziła na godzinę w windzie. Sekunda: popatrz w oczy człowiekowi, któremu udało się uniknąć wypadku samochodowego. Chyba dopiero w takich chwilach człowiek zaczyna naprawdę doceniać to co jest w życiu ważne, jak ważny jest ten czas, który dostaliśmy i dostajemy każdego kolejnego dnia.
   Dla mnie czas był wszystkim. Kiedyś, przez te wszystkie lata żyłem tylko powierzchownie, nie mając panowania nad lecącymi godzinami, dniami, latami. Dopiero od roku gdy się tutaj ukrywam, zobaczyłem ile naprawdę można zrobić w ciągu dnia, jak wiele to jest czasu i jak rytmicznie on płynie. Możliwe nawet, że dopiero do roku nauczyłem się go doceniać.

- Wiesz, że tak nie może być - spojrzałem na mojego przyjaciela, który siedział w skórzanym fotelu naprzeciw mnie - Musisz to zakończyć.
- Jestem ostrożny, wiem co robię.
- Stworzyliśmy ten strój byś mógł choć czasem opuszczać galerię i spojrzeć w niebo, nie abyś udawał jakiegoś chojraka przed obcymi babami! - Frank uderzył pięścią w stół - Co Ci odbiło? Sam miałeś bzika na punkcie, aby wszystko poszło według planu i co?
- Mam wszystko pod kontrolą. Nie wie kim jestem, nie domyśla się.
- A jeśli zedrze Ci tę maskę? Jeśli sam popełnisz jakiś błąd? Albo przyjdzie tu bez zapowiedzi, a Ty będziesz tak jak teraz, bez najmniejszego przebrania? Wystarczy, że podwiniesz rękaw, a plamy na Twojej skórze Cię zdradzą.
- Jej nie zależy aby się dowiedzieć kim jestem.
- Nie znasz jej, skąd wiesz na czym jej zależy? - spojrzał na mnie ze strachem w oczach - Po co Ci to w ogóle? Dlaczego ją tutaj zapraszasz?
- Poprosiła mnie o coś, to tylko kilka spotkań, nie zamierzam kazać się jej tutaj wprowadzić.
- Wiesz co się stanie, jeśli to wszystko wyjdzie na jaw?  To co Ty robisz jest co najmniej centymetr powyżej zdrowego rozsądku!
- Prosiłem Cię tylko o sprawdzenie jej i dostarczenie mi informacji, nie o rodzicielskie wywody - warknąłem mając dość jego uwag - Masz to o co Cię prosiłem?
- Proszę - podał mi teczkę z dokumentami - Josh sprawdził ją we wszystkich bazach. Jest tak jak mówiłeś: burzliwa przeszłość. W młodości poroniła, potem popadła na pięć lat w stany lękowe. Leczyła się psychiatrycznie, potem w domu. Teraz jest uznawana za całkowicie zdrową - zmierzył mnie wzrokiem - Wiesz, że zapraszasz pod dach byłą wariatkę?
- Ona nie jest wariatką - warknąłem nadzwyczaj poważnie, co również zdziwiło Franka - Załamała się, straciła dziecko i jego ojca w jedną noc. Nigdy nie waż się mówić o niej w ten sposób.
- Dobra, wyluzuj - podniósł ręce do góry w geście poddania - Po prostu nie podoba mi się, że kolejna osoba wie o położeniu tego miejsca, a jeśli ta Twoja Amanda nie dochowa tajemnicy, będzie tych ludzi więcej.
- Nikt więcej się nie dowie - zapewniłem przyjaciela - Rozumiem Cię, sam na początku byłem tego zdania, gdy mnie poprosiła.
- Co się więc zmieniło? 
  Zaciąłem się, nie wiedząc co mu odpowiedzieć. No właśnie, co się zmieniło? Dlaczego podjąłem wtedy taką decyzję, wiedząc jak bardzo jest ona ryzykowna? Dlaczego naraziłem siebie i całą tą misję na niepowodzenie? Przecież jej nie ufałem, nie znałem jej, nie wiedziałem kim jest i czego oczekuje.
- Po prostu zmieniłem zdanie - odparłem zwięźle, nie chcąc ciągnąć już dłużej tego tematu - Co u Paris?
- Wczoraj rozmawiałem z nią, mówiła coś, że jedzie do Nowego Yorku.
- A Ty kiedy wracasz do Stanów?
- Jutro wieczorem mam samolot - zamyślił się - Przylecę dopiero za dwa tygodnie.
- Spokojnie, poradzę sobie. Poza tym mam tutaj przecież ludzi, więc w razie problemów nie będę sam.
- O to Ci właśnie chodziło? Cisza i spokój, ale z daleka od rodziny i bliskich?
- Nie mogę w to mieszać ludzi, na których mi zależy - odparłem ostro - Rozmawialiśmy już o tym.
- Dla swoich dzieci i całej reszty jesteś martwy.
- Naraziłbym ich wszystkich, gdyby wiedzieli jaka jest prawda. Może i masz rację, jestem samolubną gnidą, ale po tych pięćdziesięciu latach pośród fleszy to miejsce, to jedyne o czym marzę.
- Jak uważasz - wstał z miejsca - Zakupy położyłem Ci w kuchni, potrzebujesz czegoś jeszcze?
- To wszystko, dzięki - również wstałem i odprowadziłem przyjaciela do drzwi - Dziękuję, że trzymasz na wszystkim rękę mimo moich dziwactw.
- Od tego są przyjaciele, nie? - uśmiechnął się lekko - Trzymaj się królu, zadzwonię jutro jak wyląduję już w LA.
- Jasne - również odpowiedziałem mu uśmiechem.
   Gdy tylko drzwi za Frankiem się zatrzasnęły, rozsiadłem się wygodnie w foletu, biorąc do rąk jedną z książek leżących na szklanym stoliku. Mimo wszystko jak zawsze po wizycie przyjaciela, nie mogłem się na niczym skupić. Frank zawsze prawił mi kazania jak głupie i nieodpowiedzialne są moje decyzje i mimo wszystko - wiedziałem, że ma rację. Dlaczego więc w to brnąłem? Chyba chciałem choć przez te ostatnie kilka lat życia mieć nad nim władzę, taką jak zawsze tego chciałem. Abym mógł zdecydować, jak spędzę te popołudnie, koniec z sztywnym harmonogramem, koniec z słuchaniem narzucanych przez managerów decyzji. Teraz to ja decydowałem za siebie, dopiero rozpocząłem prawdziwe życie.
  Czytałem kolejne litery na papierze, gdy nagle wsród tysiecy wyrazów dojrzałem fragment, gdzie pojawia się nowa bohaterka: Amanda. Uśmiechnąłem się mimowolnie sam do siebie, przypominając sobie o tak dobrze mi znanej kobiecie o tym imieniu. Mimo tego jak głupia była to decyzja, ta kobieta jest dla mnie pewną formą rozrywki, urozmaicając moją codzienność w Galerii Cieni. Było w tej kobiecie coś, co sprawiało że czułem się przy niej swobodnie. To prawda - nie mogłem jej pozwalać na zbyt wiele, musiałem trzymać dystans aby ochornić swoją tajemnicę. Z czasem zacząłem jednak ostrzegać, że jej naprawdę nie zależy na poznaniu tożsamości człowieka pod maską. Słuchała mnie, pytała, rozmawiała jak z każdą inną ludzką istotą. Czyż to nie zabawne? Każdy chyba w życiu posiadał człowieka, z którym łączyła go tak cholernie dziwna więź. I nie było to uczucie - absolutnie. Było to coś w rodzaju przywiązania, chęci powiedzenia wszystkiego - było to takie dziwne "coś" czego nie da się nazwać słowami.


   Zapach alkoholu unosił się już wszędzie wokół. Paryż w każdy weekend tętni życiem, jednak tylko w poszczególnych uliczkach, gdzie bar przy barze, klub przy klubie, bawią się młodzi i starsi mieszkańcy miasta. Mało kiedy widać tutaj turystów, jest to raczej miejsce, gdzie nie zapuszczają się ludzie chcący zwiedzić miasto.
  Po pierwszym piwie z Clarą zaczęłyśmy swoją zabawę na dobre. Dołączyłyśmy do stolika jej znajomych francuzów, którzy mimo iż nie mówili zbyt dobrze po angielsku, bariera językowa nie stanowiła większej przeszkody. Nagle przyszedł kelner z taką ilością Tequili, która mogła w poważnym stopniu osłabić moją zdolność podejmowania rozsądnych decyzji. Ostrożnie wzięłam swój kieliszek, zawierając z Tequilą umowę, że to mój pierwszy i ostatni.
- A Ty już wymiękasz? - szturchnęła mnie przyjaciółka, widząc jak się modlę do alkoholu - Jak za starych, dobrych czasów, co?
- Jesteś straszna - skwitowałam podnosząc swój kieliszek - Więc za co dziś pijemy?
- Za naszą przyjaźń, za kolejne wspólnie spędzone lata, za każdy głupi przypał jaki w życiu zrobiłyśmy, za wszystko!
- A więc zdrowie! - stuknęłyśmy się szkłem, po czym opróżniłyśmy jego zawartość wykrzywiając usta - Okropne.
- Alkohol nie ma smakować, jak zacznie Ci smakować to znaczy, że masz problem - zaśmiałyśmy się obie, spoglądając jednocześnie w stronę parkietu.
   Nic już nie musiałyśmy mówić - obie zerwałyśmy się z miejsc i wbiegłyśmy między roztańczonych ludzi. Wirowałyśmy na parkiecie z Clarą zaczepiając jak gówniary co chwila jakiś facetów i robiąc sobie z nich zwyczajnie jaja. Nagle w głośnikach rozległ się remix Billie Jean. Bardzo lubiłam tego DJ więc jego przeróbki jak najbardziej były w moim guście. Wsłuchałam się dobrze w refren piosenki, aż coś nagle we mnie drgnęło. Poczułam się, jakbym naprawdę kiedyś słyszała ten głos, nie identyczny, ale to samo brzmienie. W końcu wielu ludzi, na przykład naśladowców wielkich gwiazd mają niemal identyczne brzmienie. Gdy muzyka się zmieniła wyszłam jakby z transu, powracając znów na parkiet. 
   Przetańczyłyśmy kolejne piosenki, po czym wróciłyśmy z przyjaciółką do stolika wypić kolejne kieliszki z alkoholem. Nie wiem nawet, kiedy przestałam liczyć ile razy szkło lądowało przy moich ustach. Nigdy nie miałam mocnej głowy do takich trunków i chyba nic się nie zmieniło, bo nie trwało długo aż świat zaczął coraz bardziej wirować.
- Jeszcze jeden? - spytał mnie jeden z przyjaciół Clary łamanym angielskim, na co pokręciłam przecząco głową, ale ignorując to i tak polał mi następną kolejkę.
   Alkohol nie rozwiązuje ludzkich problemów, ale na pewno pozwala na jakiś czas o nich zapomnieć. Jest takim zakazanym lekarstwem, które może albo spieprzyć Ci coś w życiu, albo wręcz przeciwnie i początkuje coś nowego.
- Ja... Muszę się przewietrzyć - odparłam czując jak zbiera mi się na wymioty.
  Wybiegłam z baru omal nie zabijając się o próg. Skręciłam gdzieś w ciemniejszą uliczkę pozwalając wydostać się nadmiarowi alkoholu z mojego wnętrza. Świat wirował wokół mnie do tego stopnia, że ledwo trzymałam się o własnych nogach. Podniosłam wzrok widząc, jak coś mignęło mi za zakrętem w kolejnej uliczce. Byłam brawie pewna, że widziałam pelerynę. Ruszyłam za zjawą nieporadnie, jednak wciąż jakoś trzymając się o własnych siłach. Gdy udało mi się ją nieco dogonić, rozpoznawałam powoli miejsce, do jakiego docieraliśmy. Galeria Cieni? A więc to on? Co tutaj robi? Nie byłam w stanie rozpoznać postaci, gdyż obraz wokół mnie był roztańczony niczym karuzela. Nie zdziwiłabym się, jakby stanął twarzą do mnie, a ja nie potrafiłabym rozpoznać kto stoi przede mną.
   Gdy dotarłam do ukrytego zejścia prowadzącego do zamkniętego już metra podziemnego prawie zleciałam ze schodów. Byłam tak głośnia, że zdziwiło mnie, że jeszcze osoba, którą śledziłam nie zorientowała się, że za nią idę. Usłyszałam nagle huk dębowych drzwi i już miałam pewność, że to był on. Doszłam do wejścia do Galerii, sama nie wiedząc co tutaj robię i czego chcę. Przecież wyraził się jasno, że nie mam prawa nachodzić go bez zapowiedzi, a do spotkania zostało jeszcze kilka dni. Spojrzałam zrezygnowana na klamkę, czując jak znów wszystko podchodzi mi do gardła. Nie zwymiotowałam, lecz nagłe uderzenie ciepła sprawiło, że straciłam grunt pod nogami. Uderzyłam w drzwi zjeżdżając po nich na ziemię. Nie wiem co było dalej, gdyż zamknięte oczy odmówiły posłuszeństwa. Helikopter w mojej głowie był na tyle mocny, że nie rozpoznał nic poza dzwiękiem otwieranych drzwi. A co się działo dalej? Pamiętam tylko ciemność.

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

"Przepraszam, że piszę, nie chcę przeszkadzać... 
Zastanawiam się tylko, jak Ci bije moje serce...?"

piątek, 16 grudnia 2016

Rozdział 7 - To tylko nieporadne istoty ludzkie.


I jestem!
Znów opóźnienie, ale jest :D
Jak tak sobie ostatnio porównywałam aktywność tutaj, a na Serii Remember,
i doszłam do wniosku, że albo aż tak się wypaliłam, że nikt nie czyta,
albo wy macie takiego lenia, że nie chce się komentować xD
Ogólnie ja wiem, że nie zawsze jest czas itd, jednak jest to też forma okazywania szacunku myślę do osoby piszącej. Pamiętajmy, że też to kop i power do dalszego pisania, a np ja ostatnio czasu i weny nie mam, a brak aktywności nie pomaga.
Nie chce się nigdy do ściany pisać, wiadomo, ale brak aktywności to chyba najczęstsza przyczyna upadków blogów, więc jak chcesz aby dalej tworzyć - daj o sobie znać!:)
Co do notki: zadowolona nie jestem, pisałam ją trochę na raty, przez to mam wrażenie, że chaos się tam jakiś zrobił, ale chyba nawet dłuższa wyszła niż ostatnio.
No i jest coś nowego - perspektywa Michasia!
Długo myślałam, czy ją zastosować, jednak doszłam do wniosku, że do pewnych wątków będzie mi ona mega potrzeba. Wprowadzę go powoli, nie chce aby tajemniczy charakter naszego X się rozlał gdzieś, ale musimy pamiętać o kim jest to opo w końcu! :D
Pozdrawiam i zapraszam na nexta:)

~~~~~

  Sama sztuka jest niemalże ze swej natury maską. Z jednej strony odsłania to, co artysta sam chciał pokazać, z drugiej obnaża i mimowolnie ukazuje jakąś tajemnice o nim. Każdy, komu ufamy, na kogo, jak nam się wydaje możemy liczyć, kiedyś nas rozczaruje. Pozostawieni sami sobie ludzie kłamią, mają tajemnice, zmieniają się i znikają, niektórzy za inną maską lub osobowością, inni w gęstej porannej mgle nad klifem.
  Czy ukrywanie się z mojej strony było kłamstwem? Oczywiście, że nie. Nie udawałem tak naprawdę kogoś, kim nie jestem. Poza ukryciem mojego prawdziwego imienia i nazwiska, każde słowo jakie jej przekazywałem było prawdziwe i szczere. Pod peleryną, maską i peruką byłem tym samym człowiekiem, może i nawet prawdziwszym, niż bywałem zazwyczaj wśród ludzi. Nie chcę się teraz usprawiedliwiać, dlaczego to zrobiłem. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Strach? Ból? Nieszczęście? Tęsknota za czymś, czego nigdy nie miałem? Cisza, spokój i życie, o jakim zawsze marzyłem?
   Świat potrafi być okrutny. Wiem o tym lepiej niż niejedna osoba na tym świecie. Świat jest zły, ale i przepiękny zarazem. Pamiętam jak kiedyś siadałem na tarasie w Neverland i rozmyślałem o tym, jak to będzie za kilkadziesiąt lat. Wizje i perspektywy mnie przerażały, przerażała mnie myśl, że moje życie nigdy się już nie zmieni. Kłamstwom, oskarżeniom i plotkom nie będzie końca. Moje podupadające zdrowie w końcu się po mnie upomni, zaś księżyc już na zawsze będę oglądać od tej samej strony. Czyż to nie przerażająca wizja? Mieć wszystko, a tak naprawdę nie mieć zupełnie nic z tego życia?
  Ta noc... To był przypadek. Od roku gdy się tutaj ukrywam, zawsze dbałem o to, aby nie być zauważonym. Mój kostium zaprojektowano w taki sposób, że nie ma nawet możliwości komputerowo na identyfikację siatkówki oka. Jednak czybym był, gdybym jej wtedy nie pomógł? To był impuls, zwykły odruch, nieprzemyślane działanie z mojej strony. Walki i samoobrony nauczyłem się już jakiś czas temu. Gdy tylko wpadłem na pomysł z ukryciem się, zacząłem brać nauki z najlepszymi trenerami w Stanach. Musiałem wiedzieć, jak się obronić, chociażby przed zdemaskowaniem. Musiałem mieć zaplanowane wszystko, gdyż teraz najmniejszy błąd może mnie kosztować bardzo wiele. 
   Co więc się stało, że wpuściłem tę kobietę do mojego prywatnego świata, gdzie nikt nie miał dostępu poza najbliższą rodziną i ludźmi, którzy mi pomogli to zorganizować? Sam nie wiem, mogę się jedynie domyślać i próbować zrozumieć moje serce i ciało, które chciało jej pomóc, bo na pewno tej pomocy potrzebowała. Gdy powiedziała mi o stanach lękowych, zobaczyłem wtedy siebie. Czymże był mój strach przed wyjściem na ulicę, w porównaniu do jej choroby? Strachem nawet przed najbliższymi? Mimo iż poniosłem w życiu wiele strat, czym to było w porównaniu do straty ukochanej osoby i nienarodzonego dziecka? Sam tak długo pragnąłem mieć dzieci. Ona nie mogła, cierpiała, a jednej nocy straciła dwie najważniejsze w jej życiu osoby, w tym dziecko, które pojawiło się niczym dar, po czym bezczelnie jej odebrano.
  Ona się bała. Nie lubiła siebie. Zobaczyłem to w jego oczach. Walczyła ze sobą jeszcze bardziej, niż ja kiedykolwiek sam ze sobą. Patrzyłem na jej zmagania i to było jak oglądanie siebie w lustrze. Pod maską, którą pokazywaliśmy innym, oboje byliśmy rozdarci, w wiecznym starciu ze sobą. Życie nie polega wyłącznie na babraniu się w przeszłości i walce z przeciwnościami losu. Czasem należy po prostu się nim cieszyć, a ona nie potrafiła. Nie mogła odnaleźć ścieżki, jaką ja znalazłem, dlatego też zdecydowałem się jej pomóc. Nie znałem jej, nie ufałem i nie chciałem, by poznała kiedykolwiek kim jestem naprawdę. Chcę jedynie wskazać jej drogę, nauczyć jak funkcjonuje nasz świat, aby nauczyła się w nim żyć i z niego czerpać. Czyż nie ryzykuję, wpuszczając obcą dziewuchę w swoje życie? Co jeśli nie dotrzyma tajemnicy i ktoś się dowie? Co jeśli jedno z nas popełni błąd i moja tajemnica wyjdzie na jaw? Te pytania wciąż zaprzątały mi głowę.


   Kolejne godziny w szkole muzycznej dłużyły mi się jak nigdy wcześniej. Myślę, że to przez fakt, że cały czas od kiedy mieszkam w Paryżu, ta praca to było jedyne co dawało mi tak naprawdę radość. Nigdy nie miałam okazji aby na coś czekać, aby chcieć opuścić szkolny budynek, aby koniec lekcji był upragnioną chwilą, a nie powrotem do szarej rzeczywistości.
  Dzisiaj po zajęciach znów miałam spotkać się z X. Lucas miał nocną zmianę, więc mogłam wyjść niezauważona, nie narażając się na kolejne kłótnie z narzeczonym. To nie tak, że chciałam ranić Lucasa. Kiedyś był jedną z najbliższych mi osób, dziś zaś czuję się, jakbym mieszkała z obcym człowiekiem. Nie wiem, czy to on się zmienił, czy to ja zaczęłam dostrzegać w nim to, co wcześniej tuszowałam. Mimo wszystko byłam mu wdzięczna za to, że po prostu był, bo w moim życiu zwykła ludzka obecność była najrzadszą rzeczą.
  Kiedy w końcu wybiła godzina symbolizująca koniec zajęć, zebrałam wszystkie dokumenty z biurka, po czym opuściłam salę w wyśmienitym humorze. Zbiegłam niemal po schodach, wpadając na zakręcie w kogoś, omal się nie przewracając. Gdy podniosłam wzrok nie wiedziałam co zrobić, ani już tym bardziej powiedzieć. Spojrzałam tylko przerażona pytając niepewnie:
- A... A Ty nie miałeś mieć nocnej zmiany dzisiaj? - Lucas uśmiechnął się zadowolony, wręczając mi białą różę - Myślałam...
- Wziąłem sobie wolne, stwierdziłem, że ostatnio mało czasu spędzamy razem, a jak już go mamy to tylko się kłócimy. Widzę, że masz niesamowicie dużo energii - wyszczerzył się, a ja czułam jak żołądek zaciska mi się do rozmiaru orzeszka.
- Ale Lucas... Bo ja... - nie miałam pojęcia co mu powiedzieć, jak wybrnąć z tej sytuacji - Myślałam, że idziesz do pracy, więc umówiłam się z Clarą.
- Możesz przecież to odwołać, nie? Widzicie się ostatnio bardzo często, na pewno zrozumie, że chcesz spędzić trochę czasu ze swoim narzeczonym.
- Ja... D... Dobrze, jasne - uniosłam kąciki ust w fałszywym uśmiechu, krzycząc w środku cała ze złości.
   Jedyne o czym teraz byłam w stanie myśleć to X czekający na mnie, wizja jak mogłam znów spędzić ten wieczór, ile znów ten człowiek mógł mi przekazać, zaś ja spędzę go w ten sam sposób co zawsze. Ostatnie nauki jakie dał mi X dały mi wiele do myślenia. Nigdy nie myślałam o religii w taki sposób, jaki on mi przedstawił. To niesamowite - być tak wierzącym, a jednocześnie tak złym na religię, jaką spotykamy na co dzień. Co więc przygotował dla mnie na dziś? Czy jeśli go wystawię, będzie chciał mnie widzieć po raz kolejny? To chyba była moja największa obawa. Wiedziałam, jak niechętnie zgodził się na te spotkania. Wiedziałam, że mój najmniejszy błąd sprawi, że nie zobaczę już nigdy tego człowieka. Wiedziałam, że nie mogę zawieść jego zaufania, które i tak ograniczał jak tylko się dało.
- O czym myślisz? - zagadał mężczyzna, gdy przemierzaliśmy samochodem kolejne ulice Paryża - Pomyślałem, że dzisiaj możemy wybrać się do kina, co Ty na to? Dawno nie byliśmy na żadnym filmie.
- Boli mnie głowa - mruknęłam - Chyba nie jest to najlepszy pomysł.
- A może pojedziemy na pizze? Jadłaś coś?
- Nie, jednak nie jestem głodna.
- Skoro nic nie jadłaś to nawet nie ma opcji - skręcił na krzyżówce - Jedziemy coś zjeść.
- Jak uważasz - mruknęłam zatrzymując wzrok na obrazie mijającym za szybą samochodu.
  Teraz w zasadzie było mi już wszystko jedno. Nie miałam siły na wymyślanie kolejnych kłamstw, aby tylko wymknąć się jak jakaś nastolatka. Co ja sobie myślałam? Że będę się z nim widywać w tajemnicy przed wszystkimi, całym światem? I nikt się nie dowie?
   Nagle rozległ się dźwięk telefonu Lucasa. Przymknęłam oczy tuląc policzek do zimnej szyby. Gdy zaczęłam przechwytywać nagle pojedyncze słowa z jego rozmowy, serce zaczęło mi walić szybciej. Spojrzałam na narzeczonego pytająco gdy odkładał słuchawkę.
- Pierre dzwonił, chce abym go zastąpił dzisiaj bo jego żona właśnie jedzie do szpitala, zaczyna rodzić - szepnął zrezygnowany zatrzymując auto na jakimś parkingu - Przepraszam, chciałem spędzić ten wieczór z Tobą ale...
- Nie szkodzi, Pierre musi być przy porodzie, to jest ważniejsze.
- Tutaj zaraz jest przystanek, dojedziesz do domu metrem?
- Jasne, nie martw się o mnie - cmoknęłam go w policzek po czym wysiadłam z auta - Pozdrów Pierra ode mnie.
- Oczywiście - uśmiechnął się niepewnie po czym odjechał.
  Spojrzałam przerażona na zegarek wiedząc, że znów będę spóźniona. Wyleciałam niemal na ulicę łapiąc przejeżdżającą akurat taksówkę. Gdy ruszyliśmy w wskazanym przeze mnie kierunku, dopiero do mnie dotarło, że jesteśmy niemal na drugim końcu Paryża. Jest to ogromne miasto, więc do Galerii Cieni dotrę nie prędzej niż za niecałą godzinę. Zegarek wskazywał, że wszyscy wracają teraz z pracy, więc główne ulice były zakorkowane. Stukałam nerwowo paznokciami w kolano, jednocześnie szczęśliwa, że los jednak pozwolił mi się z nim dzisiaj spotkać.
   Gdy tylko taksówka zatrzymała się w wyznaczonym miejscu, zapłaciłam szybko kierowcy po czym biegiem ruszyłam znaną mi ścieżką. Mogłam poprosić, aby taksówkarz podwiózł mnie dalej, jednak bałam się zaprowadzać kogoś tak blisko Galerii Cieni. Nie mogłam pozwolić, aby przeze mnie ktoś dowiedział się o jego kryjówce, obiecałam mu to, a wręcz sama nie chciałam chyba, aby to miejsce zostało odnalezione. Miało ono w sobie coś niezwykłego, jednak częścią tego było sama tajemnica owiewająca to miejsce.
   Wpadłam wielkimi drzwiami do środka, czując jak mój oddech jest ciężki od biegu. Gdy do moich uszu dotarł dźwięk pianina już wiedziałam, w którym pomieszczeniu się ukrywa. Weszłam do salonu niepewnym krokiem, zatrzymując wzrok przy instrumencie. Siedział i grał nieznaną mi melodię, może nawet jego własną. Wyglądał jak zawsze: ubrany na czarno, a twarz zrobiła maska i lśniąca peruka.
- Znów się spóźniłaś - przerwał grę i spojrzał w moim kierunku, a ja znów nie miałam pojęcia jak wyczuł moją obecność - Mówiłem Ci, że tego nie lubię.
- Wiem, przepraszam - mruknęłam wchodząc w głąb pomieszczenia - Mój narzeczony niespodziewanie podjechał po mnie po pracy, nie wiedziałam jak się wymigać i musiałam pojechać z nim.
- Dlaczego więc jesteś jednak tutaj?
- Zadzwonili do niego z komendy, musiał się jednak stawić w pracy - utkwiłam wzrok w swoich butach - Bałam się za bardzo kombinować, aby nie zaczął niczego podejrzewać.
- Czyż to nie jest komiczne? Okłamujesz najbliższe Ci osoby tylko po to, aby chwilę porozmawiać z całkiem Ci obcym człowiekiem.
- Ja... - nie wiedziałam co odpowiedzieć - Ja naprawdę tego potrzebuję.
- Dlaczego więc akurat ja?
- Nie mam pojęcia - odparłam zgodnie z prawdą - Chcę tylko, abyś nauczył mnie Twojego punktu widzenia.
- Tym się też zajmujemy - wstał z miejsca - Chodź, pokażę Ci coś.
  Posłusznie udałam się za nim do jakiegoś pomieszczenia. Zapewne każda normalna osoba uciekałaby teraz gdzie pieprz rośnie, zamiast chodzić za zamaskowanym mężczyzną po mieszkaniu, które jest ukryte pod ziemią przed całym światem.
   Przechodząc obok głównej ściany coś przykuło mój wzrok. Na każdej półce poustawiane były zdjęcia i płyty przeróżnych wykonawców. Nie mam pojęcia jak stare były te przedmioty, jednak kolekcja była naprawdę powalająca. Wzięłam do ręki jedno ze zdjęć, rozpoznając na nim Michael'a Jackson'a i Paul'a Mccartney'a.
- Skąd to masz? - nie kryłam zdziwienia - Znałeś ich?
- Znałem oboje, swego czasu obracałem się między ludźmi show biznesu.
- Mogę spytać ile masz lat? - spytałam niepewnie na niego zerkając - To zdjęcie jest bardzo stare.
- Owszem. Chodzę już trochę po tym świecie, widziałem wiele i wiele przeżyłem.
- Naprawdę znałeś tych wszystkich ludzi? - zapytałam oglądając kolejne fotografie - Na większości jednak jest jeden z artystów... - nie rozumiałam.
- Z Michaelem byłem kiedyś bardzo blisko.
- Przyjaźniliście się?
- Można tak powiedzieć - zaciął się na chwilę - Teraz też rozumiesz, dlaczego tak zależy mi na mojej prywatności, nie chcę skończyć tak samo jak oni.
- Boisz się krytyki jaka spotkała tych ludzi?
- Nie boję się krytyki, pragnę jedynie spokoju - odparł poważnym głosem - Żyłem u boku tych ludzi wiele lat, widziałem z jakimi problemami się borykają, widziałem jak wiele poświęcili i jak bardzo to zmieniło ich życie.
- To niesamowite, że znałeś ich wszystkich - nie kryłam zachwytu, oglądając kolejne fotografie - A gdzie jesteś Ty?
- Nie ma.
- Nie rozumiem? - zmarszczyłam brwi.
- Zabrałem je specjalnie przed Twoim przyjściem.
- Oh... - dopiero zdałam sobie sprawę jak bardzo to jest logiczne - Wybacz, przecież nie dlatego chodzisz w masce, aby pokazywać mi swoje zdjęcia - zaśmiałam się - Przepraszam.
- Teraz zauważ, jak bardzo zepsute są źródła, które nas karmią informacją. Ja znając tych ludzi znałem prawdę, Ty czytając gazety znasz tylko plotki.
- Chcesz mi opowiadać teraz historię każdego z nich?
- Chcę Ci uświadomić, jak dużą pożywką są ludzie, którzy coś w życiu osiągnęli. Wszystko w brukowcach to nieważne i niepotrzebne informacje. One trwają tylko kilkanaście minut, a potem znikają pod warstwą następnych, równie agresywnych emocji. Zastaje kłębowisko afer, słów, ocen i oskarżeń w niemożliwy do odczytania sposób. I ciągle są jakieś nowe. Nie można się dowiedzieć, jaka ostatecznie jest prawda stojąca za doniesieniem prasowym. Wszystko ginie we mgle. Na tym polega ich śmieciowość. Są bezwartościowe. Nie służą rozwojowi umysłu, mają zapchać czymś co udaje wiedzę.
- Dlaczego więc Ci ludzie nie mówią o tym głośno? - spojrzałam na miejsce w masce, gdzie powinny być oczy - Na pewno można coś z tym zrobić.
- Mówią, wręcz krzyczą, tylko, że nikt ich nie słucha - ostatnie słowa wymówił niemal szeptem - Chodźmy już stąd i proszę, następnym razem nie ruszaj rzeczy bez mojego wyraźnego pozwolenia.
  Spuściłam wzrok niczym mała dziewczynka i ruszyłam dalej posłusznie za nim. Miałam wrażenie, że nie na rękę były mu moje pytania o te zdjęcia i jego przeszłość. W końcu skoro ukrywał się przed światem, to nie po to, aby teraz otwierać się przed pierwszą lepszą gówniarą. Zaczynałam jednak rozumieć dlaczego tak bardzo docenia swoją prywatność. Lata spędzone z wielkimi sławami na pewno go wiele nauczyły. Widać też było, że naprawdę tęskni za tymi ludźmi, dało się to usłyszeć w tonie jego głosu, gdy do mnie mówił.
- Powiedz mi co widzisz? - spytał kładąc na drewnianym stole jakąś starą książkę historyczną.
- "Era wielkich odkrywców" - przeczytałam napis na okładce - Podręcznik opowiadający o rozkwicie Europy, dlaczego mi to pokazujesz?
- Bo nie wszystko jest takie, jak nas uczono. W szkołach nauczano, że była era ‘wielkich odkrywców’. Wcale jednak nie wyruszali w podróż ze szlachetnych pobudek, ani chęci poznania świata. Płynęli nakraść i nikt tego nie ukrywał - zasłuchana w jego słowach przysiadłam na jednym krześle, wpatrując się w książkę jak w obraz - Wyprawy były w miejsca, że na pewno widziano tubylców ze złotem czy szlachetnymi kamieniami. Epoka „wielkich odkryć geograficznych” była tak naprawdę wielkim światowym kryminałem. Europejczycy wsiadali na statki sponsorowane przez władców, a w zamian mieli przywieźć złoto i bogactwo. Nic nie było ważniejsze niż pieniądze - mówił o tym niemal z pogardą - Jeśli tubylcy próbowali bronić swojej ziemi, byli zabijani tysiącami. W Ameryce północnej mieszkało kiedyś 60 milionów Indian. Mieli swoje obyczaje, plemiona, religie. Europejczycy zabijali, albo doprowadzali do śmierci niemal 55 milionów Indian. Wyobrażasz sobie? Strzelali do nich, zmuszali do niewolniczej pracy, celowo zarażali chorobami. Widzisz teraz to co ja? Nigdy nie pokazywano nam drugiej strony.
- Co się więc stało z drugą stroną? - czułam niemal jak szklą mi się oczy na myśl o śmierci tych ludzi - Dlaczego nic z tym nie zrobiono?
- Bo teraz dzieje się dokładnie to samo, Amando, tylko że przełożone na nasze nowe czasy. To jest jednak najgorsze, że nie uczymy się na błędach z przeszłości, a brniemy w to jeszcze dalej, niszcząc siebie nawzajem.
- Jednak jeśli uczą nas o tym mimo wszystko, dlaczego tylko pokazują tę dobrą stronę?
- Wszystko czego uczą w szkołach, ma utwierdzać w przekonaniu, że to my ludzie XXI wieku tworzymy najlepszą i najmądrzejszą cywilizację. Bo mamy szczepionki, miasta i elektryczność - zaśmiał się - I oczywiście nikt nie mówi o tym, że produkujemy najbardziej trującą żywność wszech czasów, ani o tym, że edukacja to powtarzanie niepotrzebnych formułek, szczepionki robi się z komórek mózgowych obcych gatunków, które zakłócają poprawne działanie ludzkiego organizmu, a w świecie ludzie strzelają do siebie z rakiet i karabinów tak samo, jak to robili 500 lat temu. Myślę, że dawne cywilizacje, które uznajemy teraz za gorsze i słabo rozwinięte, miały dużo większą znajomość spraw naprawdę ważnych. Ich niby gorsze religie animistyczne wcale nie były prymitywne, a wprost przeciwnie, opierały się na realnie istniejących zależnościach i zjawiskach świata naturalnego.
- To straszne jak się zatraciliśmy - zmarszczyłam brwi - Co można z tym zrobić?
- Póki świat nie zawróci na dobrą drogę, pojedyncze istoty nic z tym nie zrobią.
- Nie rozumiem jednak wciąż dlaczego to robią?
- To proste, ze strachu - zastanowił się chwilę - Spójrz, jacy jesteśmy słabi. Ludzie nazywają wszystko po imieniu. Na przykład pięćset i pięćset daje tysiąc, a dwa plus dwa jest cztery. To daje ludziom poczucie bezpieczeństwa, mają oni wrażenie, że opisali świat i go rozumieją. Ale teraz spójrz, bo jeśli odbierzesz ludziom komputery, wyłączysz prąd, jeżeli ukryjesz wszystkie samochody, autobusy, samoloty, rowery, zabierzesz telefony, jeśli spłoną ich ubrania, to powstanie chaos. Wtedy odkryją, jak kruchymi są istotami, a zniszczyć ich może zmieniająca się temperatura, śnieg albo gorączka. Nie będzie prezydentów ani żebraków, bo kiedy wszyscy mają nic, stają się równi. To tylko nieporadne istoty ludzkie.
- Jesteśmy jednymi z nich, prawda? - kiwnął tylko głową, a ja spuściłam wzrok sama nie wiedząc co myśleć o tym wszystkim. 
  Natłok myśli kłębił się w mojej głowie, sama nie wiedziałam już jak interpretować słowa X, to wszystko co mi właśnie powiedział. Jak wiele jeszcze jest inaczej, niż myślałam, że jest naprawdę? Chyba się też po prostu trochę bałam. Bałam się tego co mogę usłyszeć, czy na pewno chcę o tym wiedzieć.
- Myślę... - zaczął, gdy nagle zobaczyłam jak łapie się w miejscu serca i opiera w locie o ścianę, aby nie runąć na ziemię. Syknął z bólu, a ja nie myśląc dłużej poderwałam się z krzesła i podtrzymałam go nie wiedząc co się dzieje. 
- Zostaw - warknął odpychając mnie od siebie - Nie przekraczaj granic.
- Ja tylko chciałam...
- Powinnaś już pójść Amando - dodał poważnym tonem prostując się lekko - Możesz przyjść za tydzień o tej samej porze.
- Za tydzień? - nie kryłam zdziwienia - Ale..
- Nie każ mi się rozmyśleć całkowicie z tej decyzji - odparł poważnym tonem - Za tydzień, a teraz idź już.
- Ale jeśli coś Ci się...
- Nic mi nie jest, mam problemy ze sercem, nic nowego - jego ton przyprawił mnie o ciarki - Powiedziałem, że masz wyjść. Nie każ mi powtarzać tego kolejny raz, jeśli chcesz jeszcze kiedyś aby te drzwi były dla Ciebie otwarte.
  Spojrzałam tylko na niego ostatni raz, po czym bez słowa odwróciłam się i opuściłam pomieszczenie, a następnie udałam się prosto do wyjścia. Całą drogę myślałam nad tym, co zrobiłam dzisiaj źle, co było przyczyną takiej reakcji. Zasłabł, chciałam mu tylko pomóc, nic więcej. 
   Intrygował mnie ten człowiek i żałuję, że nigdy nie zaznam tej ciszy, żeby przyjrzeć mu się dokładniej, dostrzec wszystkie jego wady i zalety. Chciałabym kiedyś spojrzeć mu w twarz i pochwycić jego spojrzenie, chciałabym się uśmiechnąć i by odpowiedział mi tym samym. Chciałabym widzieć, jak zaciska szczęki i myśli. Chciałabym, by zaufał mi na tyle, żeby powiedzieć, co chodzi mu po głowie. Chcę po prostu spojrzeć na świat jego oczami, tak bym mogła go zrozumieć i zaakceptować.

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

"To nic, że jesteś daleko. 
Wieczorem zrób mi miejsce w swoich myślach, 
a ja w Tobie zasnę."

~ Piotr Adamczyk

środa, 7 grudnia 2016

Rozdział 6 - Jest siłą, która istnieje dookoła nas.

  
I jestem!
Tak, z opóźnieniem, ale jak mi wena nie wróci to się spodziewajcie takich akcji xD
Nie wiem co się stało, może duży nakład obowiązków + ogarnianie wyjazdu do Stanów zabiera całą moją uwagę i  przez to kompletnie nie mogłam się skupić na pisaniu rozdziałów.
Oby problem się rozwiązał sam jakoś, bo przed moim wyjazdem do USA mam w planach skończyć to opo, aby nie robić potem przerwy 4miesięcznej.
Zapraszam na rozdział, znów zadowolona nie jestem i krótki wyszedł.
Piszcie szczere opinie w komach, wezmę na klatę wszystko:)
Pozdrówki i zapraszam!
~~~~~

  Prawdziwa dobroć człowieka może się wyrazić w sposób absolutnie czysty i wolny tylko w stosunku do tego, kto nie reprezentuje żadnej siły. Prawdziwa moralna próba ludzkości, najbardziej podstawowa, leżąca tak głęboko, że wymyka się naszemu wzrokowi, polega na stosunku człowieka do tych, którzy są wydani na jego łaskę i niełaskę.
  Ja tamtej nocy byłam zdana na jego łaskę i niełaskę. Mógł mnie zostawić razem z Alaricem na środku korytarza, zupełnie nieprzytomną. Mógł odejść i pozbyć się problemu, jakim przecież sam powiedział, że jestem. Jednak mimo to mi pomógł. Nie zostawił mnie, zabrał do swojej kryjówki, zaryzykował, wcale mnie nawet nie znając. Byłam mu całkiem obcym człowiekiem, a teraz? Czuję się trochę, jakbym wchodziła na zakazaną ścieżkę. Zamiast w pierwszym jego sprzeciwie posłuchać, ja dalej brnęłam, szukając w jego świecie pomocy i zrozumienia. Potrzebowałam tej odskoczni, potrzebowałam kogoś, kto nauczy moje oczy patrzeć i dostrzegać. 
  Pamiętam dobrze te dni, kiedy moja psychika się poddała. Kiedy popadłam w stany lękowe, a ataki paniki pojawiały się kilka razy dziennie. Raz nawet prawie wyskoczyłam przez okno, gdy odwiedził mnie lekarz. Nikt, kto nie przeszedł tego co ja, nie jest w stanie wyobrazić sobie, co to znaczy bać się ludzi. Co to znaczy, że spotyka Cię pewnego dnia coś takiego, co odbiera Ci wszystko, włącznie z władzą i panowaniem nad własnym ciałem i psychiką. Jak to jest nienawidzić siebie, a jednocześnie nie móc sobie z tym poradzić. Czy byłam sama sobie winna? Czy byłam winna tej miłości i zazdrości, która mnie doprowadziła do tego stanu? Śmierć Evana i dziecko, którego nie zdążyłam nawet pokochać, gdyż jego śmierć nastąpiła szybciej, niż dane mi było się o nim dowiedzieć. Czy to nie jest wystarczający powód, aby znienawidzić wszystko wokół?
   Stałam pod drzwiami do mieszkania Clary, czekając aż ktoś je otworzy. Za trzy godziny powinnam iść już do X, jednak nie mogłam najpierw nie porozmawiać z moją przyjaciółką, dzięki której moja wczorajsza szaleńcza akcja nie wyszła na jaw przed moim narzeczonym.
- Amanda! - krzyknęła niemal wciągając mnie do środka - Ty wiesz co ja przechodziłam?! Umówiłyśmy się, czekałam na Ciebie, a Ty zniknęłaś jak kamień w wodzie!
- Wiem, przepraszam - odparłam rzucając swoją torebkę na stół i zajmując miejsce na drewnianym taborecie - Wiem też, że skłamałaś dla mnie przy Lucasie.
- Nie mógł się do Ciebie dobić podobno, więc zadzwonił do mnie. Zdziwiłam się, bo byłam pewna, że w takim razie zostałaś po prostu w domu. Powiedziałam więc, ze do kibla w klubie poszłaś, a ja na fajce na zewnątrz jestem i nie mam jak Cię dać do telefonu, ale że wszystko gra - zmierzyła mnie wzrokiem - To teraz proszę mi powiedzieć gdzie faktycznie byłaś, gdy nie było Cię ani w domu, ani ze mną?
- Ja... - zacięłam się - N... Nie mogę... Przepraszam.
- Jak to nie możesz? Amanda jesteśmy przyjaciółkami do cholery! Kłamałam dla Ciebie jak z nut, a Ty nie chcesz mi prawdy powiedzieć?
- Przepraszam, obiecałam mu, że nikt się nie dowie - mruknęłam zrezygnowana - Naprawdę nie mogę.
- Komu żeś naobiecywała? Co Ty kochanka masz?
- Nie, oczywiście że nie - zagryzłam nerwowo wargę - Po prostu... To bardzo skomplikowane.
- No właśnie widzę.
- Proszę, nie obrażaj się - podeszłam do przyjaciółki, zła w duchu na siebie, bo była to ostatnia osoba, jaką chciałam okłamywać - Naprawdę nie mogę. Obiecuję jednak, że nie pakuję się w nic złego, nie musisz się o nic martwić. Muszę Cię tylko o coś prosić.
- Najpierw nie chcesz nic mówić, a teraz prosisz? - nie kryła złości.
- Muszę się z nim dzisiaj znów spotkać. Możliwe, ze za kilka dni również, potrzebuję Twojego alibi przed Lucasem.
- Mam żywcem kłamać przed Twoim narzeczonym, że jesteś ze mną? - zaśmiała się - Zwariowałaś! Kto to jest i jak Ci w głowie namieszał?!
- Proszę, to nie jego wina - złapałam rudowłosą dziewczynę za rękę - Potrzebuję się wyrwać chociaż czasem, na kilka chwil od tej szarej codzienności. On jest moją szansą, na poznanie siebie samej, odzyskanie dawnego życia. To nie jest żaden romans, a zwykła pomoc, którą mimo początkowej niechęci mi zaoferował. Ufam mu, jednak Lucas tego nie zrozumie. Proszę, zrobisz to dla mnie? - spojrzałam na nią z nadzieję - Proszę..?
- Chodzi... Chodzi o tego X, prawda? - patrzyła mi prosto w oczy - O tego faceta, który uratował Cię gdy wracałaś ode mnie do domu?
- Proszę, zrobisz to dla mnie? - ponowiłam swoje pytanie, zostawiając jej bez odpowiedzi, jednak widziałam już w jej oczach, że moje słowa były teraz niemal potwierdzeniem jej tezy.
   Kiwnęła tylko głową na znak zgody, a ja przytuliłam ją czując ulgę, że nie zadaje mi więcej pytań. Ufałam swojej przyjaciółce w każdym calu, jednak słowo dane X było dla mnie bardzo ważne. On mi zaufał, nie mogłam dać mu powodu, aby to zaufanie stracił. A co ze mną? Czy ja mu ufałam? W końcu to on krył się pod maską. Czy to nie zabawne? Próbować nauczyć się zaufania do kogoś, kto ukrywa się pod maską?


  W świecie, który składa się z kłamstw, wykadrowanych sztucznych uśmiechów, filtrowanych zachodów słońca, niskokalorycznych śniadań i fast foodów na kolację, ponętnych, ale sztucznych kształtów, kolorowych okładek pustych w środku książek, wyreżyserowanych wypowiedzi, ataku klonów z każdego rogu ulicy, chciałam w tym momencie zobaczyć właśnie jego. Mimo iż był jedną wielką tajemnicą, był chyba jednocześnie jedną z najbardziej prawdziwych rzeczy, jakie mnie spotkały. Czułam się dziwnie idąc znów tam do niego. Drogę zapamiętałam w każdym calu, więc dotarłam na miejsce bez błądzenia. Rozglądałam się ciągle w obawie, czy nikt za mną nie idzie. Musiałam być teraz nadzwyczaj ostrożna, tym bardziej, że szukała go teraz zapewne cała francuska policja.
  Weszłam wielkimi, dębowymi drzwiami do środka, czując jak znów uderza mnie zapach książek i drewna. Odruchowo objęłam się rękoma za brzuch, czując dziwny ścisk w żołądku. Bałam się tutaj być? Nie, inaczej bym tutaj przecież nie przyszła. A możne to ja już całkiem zwariowałam?
   Przeszłam długim korytarzem wprost do pomieszczenia połączonego z kuchnią i ogromną jadalnią. Uśmiechnęłam się na widok X stojącego przy patelni. Był to co najmniej dziwny widok, kiedy postać niczym demon z snu stoi w pięknym, kolorowym fartuszku i pichci przy kuchence kolację. Gdyby nie fakt reszty ubioru i maski, pomyślałabym, że całkiem zapomniał o mojej wizycie.
- Głodna? - spytał nagle, na co aż podskoczyłam, gdyż nawet nie spojrzał na mnie ani razu - Spóźniłaś się.
- Ja... Myślałam, ze droga zajmie mi mniej czasu.
- Nie lubię jak ktoś się spóźnia - odparł w końcu przenosząc swój ukryty pod maską wzrok na mnie, opierając się jednocześnie o rączkę piekarnika - Mam nadzieję, że pamiętasz zasady o jakich mówiłem ostatnio?
- Nikt nie wie gdzie jestem, nikt nie ma o Tobie pojęcia - odparłam od razu bez namysłu - Dotrzymam tajemnicy.
- A więc jesteś głodna, czy nie? - zapytał wracając jak gdyby nigdy nic do patelni - Albo chociaż napijesz się czegoś?
- Herbaty - odpowiedziałam, siadając przy stoliku - A więc... Jak chcesz to zrobić?
- To znaczy?
- Jak chcesz pomóc mi odnaleźć siebie samą - utkwiłam wzrok w swoich dłoniach - Skoro od tylu lat mnie samej się to nie udało?
- Trzeba zacząć od naprawienia Ciebie, Amando - wyłączył palnik po czym w końcu odwrócił się do mnie przodem - Musisz nauczyć się rozumieć świat, przestać żyć według wskazówek, zacząć używać własnego rozumu i patrzeć trochę głębiej, na coś co jest poza tym, co widać na pierwszy rzut oka.
- A więc chcesz mi dawać lekcje? Wykłady?
- Powiem Ci co wiem, a to czy w to uwierzysz, podzielisz moje zdanie i się nim pokierujesz, pozostawiam tylko i wyłącznie Tobie samej, Amando.
- Nie rozumiem - pokręciłam przecząco głową - Jak ma mi to pomóc?
- Zaczniesz rozumieć siebie i świat, zaczniesz inaczej żyć, po prostu.
- Jaka jest więc Twoja lekcja numer jeden? - uniosłam lekko kąciki ust - Dasz mi wykład, jak to niebezpiecznie jest chodzić samemu nocą po ulicy, abyś potem nie musiał mnie ratować?
- Do tego jeszcze dojdziemy - przysięgłabym, że i on się uśmiecha - Jednak może zaczniemy od czegoś nieco trudniejszego. Pierwszą i najważniejszą rzeczą, bez której nie możemy pójść dalej, jest Twój sposób spostrzegania Twojej wewnętrznej wiary.
- W Boga? - zdziwiłam się - Owszem, jestem wierząca.
- Jak bardzo?
- Chodzę do kościoła kiedy mogę - odparłam - Chodzę do spowiedzi, żyję po chrześcijańsku.
- I uważasz, że to jest właśnie wiara? - zaśmiał się - Wytłumaczę Ci to na przykładzie Buddy. Raz gdy spotkał pięciu mnichów i zaczął im opowiadać o wszystkim, stwierdził, że religia to nieporozumienie. Twierdził, że religia w takim kształcie, jak istnieje we współczesnym świecie, to tylko mglista i niepełna kopia tego, co jest naprawdę ważne. To tylko zestaw formułek, rytuałów, które pozbawione są szczerej duchowości, pogłębiają różnice między ludźmi i nie dają wytchnienia. Według niego, są splecione materialistycznym sposobem myślenia, więc nie mogą dać prawdziwej wolności i zbawienia. Budda sprzeciwiał się obowiązującej religii i namawiał do przemiany, ale nie takiej ustanowionej przepisami, tylko prawdziwej, wewnętrznej przemiany każdego człowieka.
- I myślisz, że o to właśnie chodzi? - spytałam, gdy położył mi kubek z herbatą przed nosem.
- Myślę, że na początku każdej religii chodzi właśnie o to, tylko potem ludzie zaczynają tworzyć schemat, wybierają kierownika, zastępców, budują świątynię i przejmują odpowiedzialność za innych, odbierając im jednocześnie poczucie, że są odpowiedzialni za siebie samych. Potem już nikt nie mówi o tym, że tylko ty znasz swoją duszę i jesteś w stanie naprawić w niej to, co wymaga zmiany. Bo gdyby ktoś tak mówił, to organizacja byłaby niepotrzebna - zastanowił się chwilę - Kto zapłaciłby kierownikowi, zastępcy?
- W sumie racja… Gdyby zorganizowane, istniejące współcześnie religie były skuteczne, to po kilku tysiącach lat istnienia, powinien panować pokój i dobro - stwierdziłam mrużąc oczy.
- Niektórzy mówią, że to nie problem religii, a ludzi. Jednak skuteczna religia to chyba taka, która trafia do człowieka w taki sposób, że uczy go nowego, prawidłowego sposobu myślenia. Pomaga zmienić duszę. Nie rozdaje tylko zgrzeszeń, rozkazów i nakazów, ale naucza dobrego i mądrego życia.
- Może i masz rację, może chodzi właśnie o to, żeby czuć się odpowiedzialnym za to jakim człowiekiem się jest i mieć w sobie szczerą chęć naprawy tego, co wymaga zmiany. Zorganizowana religia zaś uczy słabości. Trenuje nas w potykaniu się, błądzeniu i proszeniu o wybaczenie.
- I o to właśnie chodzi! Nie o to, aby odrzucać Boga. Tylko o to, żeby szukać w nim siły i nieustającej motywacji do działania, a to czyni ogromną różnicą. Dlatego myślę, że Bóg rozumiany jako duchowy przewodnik istniał i zawsze będzie. A religia to dzieło ludzi, którzy w swojej nieroztropności usiłowali przejąć boskie prowadzenie i wtedy od razu zaczęli błądzić.
- A więc… Nie uznajesz kościoła? - nie kryłam zdziwienia.
- Kościół to budynek, symbol stworzony przez ludzi. Znów odwołam się do Buddy: trzysta lat po jego przemówieniu, ludzie zaczęli mu stawiać pomniki. Na początku wcale nie chodziło o stawianie posągów, tylko o prawdę i o to, co jest naprawdę do zrobienia. A potem ludzie skoncentrowali się na budowaniu symboli swojej wiary z kamienia, a to co najważniejsze w wierze, powoli zaczęło popadać w zapomnienie. Dlatego luzie coraz dalej byli od prawdy, a coraz bardziej czuli się przywiązani do tworzenia zewnętrznych dowodów swojej wiary. 
- Więc Bóg dla Ciebie jest mocą, nie istotą? - nie wiedziałam już jak poukładać w głowie jego słowa- Raz mówisz o nim jako o czymś co istnieje, a raz jako o wymyśle ludzi. W co więc wierzysz? Moc?
- Wciąż mówimy o tym samym, ale o innym imieniu. Zauważ, że dopiero później ludzie wpadli na pomysł, żeby jakoś tę moc nazwać, zamknąć. W szufladzie i opisać, bo wtedy mieli podświadome wrażenie, że są równi. I wymyślili Boga. Dodali mu ludzką historię, ludzie cechy i postać. Uważasz, że ludzie, którzy kiedyś z wdzięcznością patrzyli w słońce, byli bardziej prymitywni niż teraz od tych, którzy modlą się do olejnego obrazu? We współczesnych religiach ‘Bóg’ jest czymś dowolnym. Możesz wybrać sobie Boga i religię. Możesz ich zmieniać. Można przyjść do kościoła czy świątyni, albo nie. Można się modlić, albo nie. Możesz mieć nawet wrażenie, że relacja człowieka z Bogiem jest zależna od człowieka, bo to on wybiera w kogo wierzy i czego od swojego Boga oczekuje. Czyż to nie zabawne? Najbardziej krucha i bezbronna istota na ziemi usiłuje być Bogiem dla Boga, którego wybiera spomiędzy innych Bogów jak jabłko na stoisku z owocami. Dlatego uważam, że Bóg nie jest podobny do człowieka, nie ma jego cech. Nie jest ani dobry, ani zły. Nie ma dla niego ludzkiej skali oceny. On po prostu jest. Jest siłą, która istnieje dookoła nas.
- Co więc powinnam zrobić?
- Doceniać tę siłę i nauczyć się z niej korzystać - odparł zdejmując fartuch - Starczy na dziś tych wykładów, masz proszę zeszyt, jak Cię poprosiłem?
- T... Tak - wyjęłam swój notes do nut z torebki - Chcesz teraz grać?
- Chcę zobaczyć jak dobra jesteś w roli nauczycielki muzyki.
- Skąd wiesz, że jestem nauczycielką? - zdziwiłam się, nie przypominając sobie abym mu o tym wspominała.
- Mam swoje źródła - odparł i ruszył w głąb korytarza.
   Niepewnie wstałam i ruszyłam za nim. Skąd on mógł pozyskać o mnie informacje, znając jedynie tak naprawdę moje imię? A może nieświadomie mu powiedziałam coś, o czym nie powinnam? Ten człowiek zaczynał mnie coraz bardziej zastanawiać. Mimo wszystko jego słowa dźwięczały mi w głowie. Nigdy nie pomyślałam nawet, że można być tak bardzo wierzącym, nie wierząc jednocześnie. Potrafił przekazywać to, co chciał i wychodziło mu to nadzwyczaj dobrze. No bo kto inny się zastanawiał nad ewolucją religii i wiary? Kto myślał nad tym, że to co robi z przyzwyczajenia oddala go od prawdziwej wiary, zamiast do niej zbliżać?  A jednak miał rację. Im dłużej myślałam nad jego słowami, tym bardziej przerażała mnie ich prawdziwość. Świat naprawdę jest zepsuty, a my tego nie widzimy. Co więc jeszcze chce mi ten człowiek pokazać?
- Usiądź proszę - polecił gdy zatrzymaliśmy się w salonie obok wielkiego fortepianu.
   Od razu zaczęłam oglądać urządzenie. Było bardzo stare, jednak jego wygląd był nieskazitelny. Musiał bardzo dbać o swój sprzęt, zresztą takich instrumentów też nie znajduje się na ulicy, a ten fortepian na pewno był wart majątek.
- To wszystko Twoje? - spytał, przerzucając kartki mojego notesu - Większość jest bardzo smutna.
- Nie miałam powodów by pisać i grać wesołe piosenki - odparłam siadając i przejeżdżając palcami po klawiszach - Dlatego właśnie tutaj jestem z Tobą.
- Zagraj proszę to - przysiadł obok mnie, otwierając zeszyt na jednym z pierwszych tekstów - Chcę jednak, abyś zaśpiewała to z swego rodzaju energią. Nie chcę słyszeć smutku w Twoim głosie.
- Mam śpiewać piosenkę o śmierci z uśmiechem na twarzy? - uniosłam brwi - Chyba jednak powinieneś wybrać do tego inną piosenkę.
- Chcę tą - odparł pewnie - Pomyśl o tym, jako o czymś lepszym. Jako o ratunku, uwolnieniu. Pomyśl, że możesz śpiewać nie o śmierci fizycznej, ale emocjonalnej, tej wewnętrznej. Zaśpiewaj to tak, aby osoba obok Ciebie zamiast samobójstwa, wybrała ścieżkę, która jej pomoże.
   Znów spojrzałam na niego niepewnym wzrokiem, jednak zrezygnowana zaczęłam powoli grać. Próbowałam zrobić to tak, jak mi kazał, jednak gdy pisałam te słowa miałam na myśli zupełnie co innego. Przymknęłam więc oczy, wiedząc że melodię tę moje palce znają już na pamięć. Śpiewałam, jednak nie czułam, aby ta wersja odpowiadała temu, o co poprosił mnie X. Mimo to nie przerywał mi aż nie skończyłam do ostatniej nuty.
- Nie umiem inaczej - szepnęłam, czując że dałam plamę - Nie umiem jej zaśpiewać w inny sposób.
- Oczywiście, że umiesz. Tylko jeszcze nie jesteś na to gotowa.
- Mnie chyba nie da się naprawić - pokręciłam przecząco głową - Niepotrzebnie na Ciebie naciskałam, niepotrzebnie zajęłam Twój czas, przepraszam...
- Przestań - złapał mnie za brodę zmuszając, abym na niego spojrzała - Nie ma ludzi, których nie da się naprawić. Nie jesteś złą osobą, Amando. Zostałaś bardzo skrzywdzona, a teraz boisz się otworzyć na świat. Każdy potrzebuje czasem pomocy. Zgodziłem się Ci ją dać więc proszę, nie zawiedź mnie teraz. Nie zmuszaj, abym żałował tej decyzji.
- Postaram się - posłałam mu fałszywy uśmiech, po czym utkwiłam wzrok znów w klawiszach fortepianu - A Ty... Grasz?
- Owszem. Ostatnio nawet bardzo często.
- Znasz się na muzyce?
- Można tak powiedzieć - odparł po chwili - Jeśli chcesz, możemy się spotkać znów w sobotę i zagramy coś razem. Masz bardzo ładny głos, jednak jest w nim za dużo bólu, to zabija Twoje piękno. Popracujemy nad tym, może w duecie lepiej nam to wyjdzie.
- Nie wiem jak mam Ci dziękować.
- Więc tego nie rób - wstał z miejsca - Na dziś wystarczy. Widzimy się pojutrze w sobotę. Przyjdź o tej samej porze, tym razem bez spóźnienia.
- X poczkaj! - wstałam za nim - Ja muszę Ci coś powiedzieć...
- Tak? - odwrócił się do mnie - Coś się stało?
- Mój narzeczony pracuje w policji. Mówił mi dziś rano o tym, że teraz cała policja w Paryżu Cię szuka, po tym co zrobiłeś Alaricowi.
- A Ty? Rozpoznali Cię?
- Nie, Alaric mówił coś o wspólniku, ale nikt chyba nie wie, że to byłam ja.
- Naprawdę mówią o mnie jak o przestępcy - zaśmiał się - W takim razie niech szukają.
- Proszę tylko, abyś był ostrożny. Postaraj się nie pokazywać teraz zbyt często, poczekaj aż to wszystko ucichnie.
- Skąd ta troska? - zdziwił się, a ja sama nie wiedziałam co mam mu na to odpowiedzieć - Nie martw się, potrafię o siebie zadbać. Dobrej nocy, Amando. Wróć bezpiecznie do domu.
   Po tych słowach zaszył się znów w głębi, znikając za jednym z filarów. Odprowadziłam mężczyznę wzrokiem, po czym sama ruszyłam do wyjścia spoglądając jednocześnie na zegarek. Półtorej godziny. Tyle dokładnie byłam tutaj. To postęp? Tym razem zniósł moją obecność ponad godzinę? Widziałam w nim ten dystans. Nie dziwiłam się zresztą, w końcu byłam dla niego intruzem, gówniarą która weszła z butami w jego spokojne życie. Mimo to zauważyłam, że zaczyna mi ufać. Chyba zaczął rozumieć, że naprawdę jestem tylko dziewczyną z problemami, szukającą wsparcia i pomocy, a nie szpiegiem chcącym za wszelką cenę zedrzeć jego maskę. Kimkolwiek pod nią nie był -  był dobry, a mnie to wystarczyło.

***

Komentarz = to motywuje!



~~~~~

"Chciałabym zamieszkać w Twej pamięci na stałe...
jeśli nie mogłam w sercu."