I jestem!
Tak, z opóźnieniem, ale jak mi wena nie wróci to się spodziewajcie takich akcji xD
Tak, z opóźnieniem, ale jak mi wena nie wróci to się spodziewajcie takich akcji xD
Nie wiem co się stało, może duży nakład obowiązków + ogarnianie wyjazdu do Stanów zabiera całą moją uwagę i przez to kompletnie nie mogłam się skupić na pisaniu rozdziałów.
Oby problem się rozwiązał sam jakoś, bo przed moim wyjazdem do USA mam w planach skończyć to opo, aby nie robić potem przerwy 4miesięcznej.
Oby problem się rozwiązał sam jakoś, bo przed moim wyjazdem do USA mam w planach skończyć to opo, aby nie robić potem przerwy 4miesięcznej.
Zapraszam na rozdział, znów zadowolona nie jestem i krótki wyszedł.
Piszcie szczere opinie w komach, wezmę na klatę wszystko:)
Pozdrówki i zapraszam!
~~~~~
Prawdziwa dobroć człowieka może się wyrazić w sposób absolutnie czysty i wolny tylko w stosunku do tego, kto nie reprezentuje żadnej siły. Prawdziwa moralna próba ludzkości, najbardziej podstawowa, leżąca tak głęboko, że wymyka się naszemu wzrokowi, polega na stosunku człowieka do tych, którzy są wydani na jego łaskę i niełaskę.
Ja tamtej nocy byłam zdana na jego łaskę i niełaskę. Mógł mnie zostawić razem z Alaricem na środku korytarza, zupełnie nieprzytomną. Mógł odejść i pozbyć się problemu, jakim przecież sam powiedział, że jestem. Jednak mimo to mi pomógł. Nie zostawił mnie, zabrał do swojej kryjówki, zaryzykował, wcale mnie nawet nie znając. Byłam mu całkiem obcym człowiekiem, a teraz? Czuję się trochę, jakbym wchodziła na zakazaną ścieżkę. Zamiast w pierwszym jego sprzeciwie posłuchać, ja dalej brnęłam, szukając w jego świecie pomocy i zrozumienia. Potrzebowałam tej odskoczni, potrzebowałam kogoś, kto nauczy moje oczy patrzeć i dostrzegać.
Pamiętam dobrze te dni, kiedy moja psychika się poddała. Kiedy popadłam w stany lękowe, a ataki paniki pojawiały się kilka razy dziennie. Raz nawet prawie wyskoczyłam przez okno, gdy odwiedził mnie lekarz. Nikt, kto nie przeszedł tego co ja, nie jest w stanie wyobrazić sobie, co to znaczy bać się ludzi. Co to znaczy, że spotyka Cię pewnego dnia coś takiego, co odbiera Ci wszystko, włącznie z władzą i panowaniem nad własnym ciałem i psychiką. Jak to jest nienawidzić siebie, a jednocześnie nie móc sobie z tym poradzić. Czy byłam sama sobie winna? Czy byłam winna tej miłości i zazdrości, która mnie doprowadziła do tego stanu? Śmierć Evana i dziecko, którego nie zdążyłam nawet pokochać, gdyż jego śmierć nastąpiła szybciej, niż dane mi było się o nim dowiedzieć. Czy to nie jest wystarczający powód, aby znienawidzić wszystko wokół?
Stałam pod drzwiami do mieszkania Clary, czekając aż ktoś je otworzy. Za trzy godziny powinnam iść już do X, jednak nie mogłam najpierw nie porozmawiać z moją przyjaciółką, dzięki której moja wczorajsza szaleńcza akcja nie wyszła na jaw przed moim narzeczonym.
- Amanda! - krzyknęła niemal wciągając mnie do środka - Ty wiesz co ja przechodziłam?! Umówiłyśmy się, czekałam na Ciebie, a Ty zniknęłaś jak kamień w wodzie!
- Wiem, przepraszam - odparłam rzucając swoją torebkę na stół i zajmując miejsce na drewnianym taborecie - Wiem też, że skłamałaś dla mnie przy Lucasie.
- Nie mógł się do Ciebie dobić podobno, więc zadzwonił do mnie. Zdziwiłam się, bo byłam pewna, że w takim razie zostałaś po prostu w domu. Powiedziałam więc, ze do kibla w klubie poszłaś, a ja na fajce na zewnątrz jestem i nie mam jak Cię dać do telefonu, ale że wszystko gra - zmierzyła mnie wzrokiem - To teraz proszę mi powiedzieć gdzie faktycznie byłaś, gdy nie było Cię ani w domu, ani ze mną?
- Ja... - zacięłam się - N... Nie mogę... Przepraszam.
- Jak to nie możesz? Amanda jesteśmy przyjaciółkami do cholery! Kłamałam dla Ciebie jak z nut, a Ty nie chcesz mi prawdy powiedzieć?
- Przepraszam, obiecałam mu, że nikt się nie dowie - mruknęłam zrezygnowana - Naprawdę nie mogę.
- Komu żeś naobiecywała? Co Ty kochanka masz?
- Nie, oczywiście że nie - zagryzłam nerwowo wargę - Po prostu... To bardzo skomplikowane.
- No właśnie widzę.
- Proszę, nie obrażaj się - podeszłam do przyjaciółki, zła w duchu na siebie, bo była to ostatnia osoba, jaką chciałam okłamywać - Naprawdę nie mogę. Obiecuję jednak, że nie pakuję się w nic złego, nie musisz się o nic martwić. Muszę Cię tylko o coś prosić.
- Najpierw nie chcesz nic mówić, a teraz prosisz? - nie kryła złości.
- Muszę się z nim dzisiaj znów spotkać. Możliwe, ze za kilka dni również, potrzebuję Twojego alibi przed Lucasem.
- Mam żywcem kłamać przed Twoim narzeczonym, że jesteś ze mną? - zaśmiała się - Zwariowałaś! Kto to jest i jak Ci w głowie namieszał?!
- Proszę, to nie jego wina - złapałam rudowłosą dziewczynę za rękę - Potrzebuję się wyrwać chociaż czasem, na kilka chwil od tej szarej codzienności. On jest moją szansą, na poznanie siebie samej, odzyskanie dawnego życia. To nie jest żaden romans, a zwykła pomoc, którą mimo początkowej niechęci mi zaoferował. Ufam mu, jednak Lucas tego nie zrozumie. Proszę, zrobisz to dla mnie? - spojrzałam na nią z nadzieję - Proszę..?
- Chodzi... Chodzi o tego X, prawda? - patrzyła mi prosto w oczy - O tego faceta, który uratował Cię gdy wracałaś ode mnie do domu?
- Proszę, zrobisz to dla mnie? - ponowiłam swoje pytanie, zostawiając jej bez odpowiedzi, jednak widziałam już w jej oczach, że moje słowa były teraz niemal potwierdzeniem jej tezy.
Kiwnęła tylko głową na znak zgody, a ja przytuliłam ją czując ulgę, że nie zadaje mi więcej pytań. Ufałam swojej przyjaciółce w każdym calu, jednak słowo dane X było dla mnie bardzo ważne. On mi zaufał, nie mogłam dać mu powodu, aby to zaufanie stracił. A co ze mną? Czy ja mu ufałam? W końcu to on krył się pod maską. Czy to nie zabawne? Próbować nauczyć się zaufania do kogoś, kto ukrywa się pod maską?
Stałam pod drzwiami do mieszkania Clary, czekając aż ktoś je otworzy. Za trzy godziny powinnam iść już do X, jednak nie mogłam najpierw nie porozmawiać z moją przyjaciółką, dzięki której moja wczorajsza szaleńcza akcja nie wyszła na jaw przed moim narzeczonym.
- Amanda! - krzyknęła niemal wciągając mnie do środka - Ty wiesz co ja przechodziłam?! Umówiłyśmy się, czekałam na Ciebie, a Ty zniknęłaś jak kamień w wodzie!
- Wiem, przepraszam - odparłam rzucając swoją torebkę na stół i zajmując miejsce na drewnianym taborecie - Wiem też, że skłamałaś dla mnie przy Lucasie.
- Nie mógł się do Ciebie dobić podobno, więc zadzwonił do mnie. Zdziwiłam się, bo byłam pewna, że w takim razie zostałaś po prostu w domu. Powiedziałam więc, ze do kibla w klubie poszłaś, a ja na fajce na zewnątrz jestem i nie mam jak Cię dać do telefonu, ale że wszystko gra - zmierzyła mnie wzrokiem - To teraz proszę mi powiedzieć gdzie faktycznie byłaś, gdy nie było Cię ani w domu, ani ze mną?
- Ja... - zacięłam się - N... Nie mogę... Przepraszam.
- Jak to nie możesz? Amanda jesteśmy przyjaciółkami do cholery! Kłamałam dla Ciebie jak z nut, a Ty nie chcesz mi prawdy powiedzieć?
- Przepraszam, obiecałam mu, że nikt się nie dowie - mruknęłam zrezygnowana - Naprawdę nie mogę.
- Komu żeś naobiecywała? Co Ty kochanka masz?
- Nie, oczywiście że nie - zagryzłam nerwowo wargę - Po prostu... To bardzo skomplikowane.
- No właśnie widzę.
- Proszę, nie obrażaj się - podeszłam do przyjaciółki, zła w duchu na siebie, bo była to ostatnia osoba, jaką chciałam okłamywać - Naprawdę nie mogę. Obiecuję jednak, że nie pakuję się w nic złego, nie musisz się o nic martwić. Muszę Cię tylko o coś prosić.
- Najpierw nie chcesz nic mówić, a teraz prosisz? - nie kryła złości.
- Muszę się z nim dzisiaj znów spotkać. Możliwe, ze za kilka dni również, potrzebuję Twojego alibi przed Lucasem.
- Mam żywcem kłamać przed Twoim narzeczonym, że jesteś ze mną? - zaśmiała się - Zwariowałaś! Kto to jest i jak Ci w głowie namieszał?!
- Proszę, to nie jego wina - złapałam rudowłosą dziewczynę za rękę - Potrzebuję się wyrwać chociaż czasem, na kilka chwil od tej szarej codzienności. On jest moją szansą, na poznanie siebie samej, odzyskanie dawnego życia. To nie jest żaden romans, a zwykła pomoc, którą mimo początkowej niechęci mi zaoferował. Ufam mu, jednak Lucas tego nie zrozumie. Proszę, zrobisz to dla mnie? - spojrzałam na nią z nadzieję - Proszę..?
- Chodzi... Chodzi o tego X, prawda? - patrzyła mi prosto w oczy - O tego faceta, który uratował Cię gdy wracałaś ode mnie do domu?
- Proszę, zrobisz to dla mnie? - ponowiłam swoje pytanie, zostawiając jej bez odpowiedzi, jednak widziałam już w jej oczach, że moje słowa były teraz niemal potwierdzeniem jej tezy.
Kiwnęła tylko głową na znak zgody, a ja przytuliłam ją czując ulgę, że nie zadaje mi więcej pytań. Ufałam swojej przyjaciółce w każdym calu, jednak słowo dane X było dla mnie bardzo ważne. On mi zaufał, nie mogłam dać mu powodu, aby to zaufanie stracił. A co ze mną? Czy ja mu ufałam? W końcu to on krył się pod maską. Czy to nie zabawne? Próbować nauczyć się zaufania do kogoś, kto ukrywa się pod maską?
W świecie, który składa się z kłamstw, wykadrowanych sztucznych uśmiechów, filtrowanych zachodów słońca, niskokalorycznych śniadań i fast foodów na kolację, ponętnych, ale sztucznych kształtów, kolorowych okładek pustych w środku książek, wyreżyserowanych wypowiedzi, ataku klonów z każdego rogu ulicy, chciałam w tym momencie zobaczyć właśnie jego. Mimo iż był jedną wielką tajemnicą, był chyba jednocześnie jedną z najbardziej prawdziwych rzeczy, jakie mnie spotkały. Czułam się dziwnie idąc znów tam do niego. Drogę zapamiętałam w każdym calu, więc dotarłam na miejsce bez błądzenia. Rozglądałam się ciągle w obawie, czy nikt za mną nie idzie. Musiałam być teraz nadzwyczaj ostrożna, tym bardziej, że szukała go teraz zapewne cała francuska policja.
Weszłam wielkimi, dębowymi drzwiami do środka, czując jak znów uderza mnie zapach książek i drewna. Odruchowo objęłam się rękoma za brzuch, czując dziwny ścisk w żołądku. Bałam się tutaj być? Nie, inaczej bym tutaj przecież nie przyszła. A możne to ja już całkiem zwariowałam?
Przeszłam długim korytarzem wprost do pomieszczenia połączonego z kuchnią i ogromną jadalnią. Uśmiechnęłam się na widok X stojącego przy patelni. Był to co najmniej dziwny widok, kiedy postać niczym demon z snu stoi w pięknym, kolorowym fartuszku i pichci przy kuchence kolację. Gdyby nie fakt reszty ubioru i maski, pomyślałabym, że całkiem zapomniał o mojej wizycie.
- Głodna? - spytał nagle, na co aż podskoczyłam, gdyż nawet nie spojrzał na mnie ani razu - Spóźniłaś się.
- Ja... Myślałam, ze droga zajmie mi mniej czasu.
- Nie lubię jak ktoś się spóźnia - odparł w końcu przenosząc swój ukryty pod maską wzrok na mnie, opierając się jednocześnie o rączkę piekarnika - Mam nadzieję, że pamiętasz zasady o jakich mówiłem ostatnio?
- Nikt nie wie gdzie jestem, nikt nie ma o Tobie pojęcia - odparłam od razu bez namysłu - Dotrzymam tajemnicy.
- A więc jesteś głodna, czy nie? - zapytał wracając jak gdyby nigdy nic do patelni - Albo chociaż napijesz się czegoś?
- Herbaty - odpowiedziałam, siadając przy stoliku - A więc... Jak chcesz to zrobić?
- To znaczy?
- Jak chcesz pomóc mi odnaleźć siebie samą - utkwiłam wzrok w swoich dłoniach - Skoro od tylu lat mnie samej się to nie udało?
- Trzeba zacząć od naprawienia Ciebie, Amando - wyłączył palnik po czym w końcu odwrócił się do mnie przodem - Musisz nauczyć się rozumieć świat, przestać żyć według wskazówek, zacząć używać własnego rozumu i patrzeć trochę głębiej, na coś co jest poza tym, co widać na pierwszy rzut oka.
- A więc chcesz mi dawać lekcje? Wykłady?
- Powiem Ci co wiem, a to czy w to uwierzysz, podzielisz moje zdanie i się nim pokierujesz, pozostawiam tylko i wyłącznie Tobie samej, Amando.
- Nie rozumiem - pokręciłam przecząco głową - Jak ma mi to pomóc?
- Zaczniesz rozumieć siebie i świat, zaczniesz inaczej żyć, po prostu.
- Jaka jest więc Twoja lekcja numer jeden? - uniosłam lekko kąciki ust - Dasz mi wykład, jak to niebezpiecznie jest chodzić samemu nocą po ulicy, abyś potem nie musiał mnie ratować?
- Do tego jeszcze dojdziemy - przysięgłabym, że i on się uśmiecha - Jednak może zaczniemy od czegoś nieco trudniejszego. Pierwszą i najważniejszą rzeczą, bez której nie możemy pójść dalej, jest Twój sposób spostrzegania Twojej wewnętrznej wiary.
- W Boga? - zdziwiłam się - Owszem, jestem wierząca.
- Jak bardzo?
- Chodzę do kościoła kiedy mogę - odparłam - Chodzę do spowiedzi, żyję po chrześcijańsku.
- I uważasz, że to jest właśnie wiara? - zaśmiał się - Wytłumaczę Ci to na przykładzie Buddy. Raz gdy spotkał pięciu mnichów i zaczął im opowiadać o wszystkim, stwierdził, że religia to nieporozumienie. Twierdził, że religia w takim kształcie, jak istnieje we współczesnym świecie, to tylko mglista i niepełna kopia tego, co jest naprawdę ważne. To tylko zestaw formułek, rytuałów, które pozbawione są szczerej duchowości, pogłębiają różnice między ludźmi i nie dają wytchnienia. Według niego, są splecione materialistycznym sposobem myślenia, więc nie mogą dać prawdziwej wolności i zbawienia. Budda sprzeciwiał się obowiązującej religii i namawiał do przemiany, ale nie takiej ustanowionej przepisami, tylko prawdziwej, wewnętrznej przemiany każdego człowieka.
Weszłam wielkimi, dębowymi drzwiami do środka, czując jak znów uderza mnie zapach książek i drewna. Odruchowo objęłam się rękoma za brzuch, czując dziwny ścisk w żołądku. Bałam się tutaj być? Nie, inaczej bym tutaj przecież nie przyszła. A możne to ja już całkiem zwariowałam?
Przeszłam długim korytarzem wprost do pomieszczenia połączonego z kuchnią i ogromną jadalnią. Uśmiechnęłam się na widok X stojącego przy patelni. Był to co najmniej dziwny widok, kiedy postać niczym demon z snu stoi w pięknym, kolorowym fartuszku i pichci przy kuchence kolację. Gdyby nie fakt reszty ubioru i maski, pomyślałabym, że całkiem zapomniał o mojej wizycie.
- Głodna? - spytał nagle, na co aż podskoczyłam, gdyż nawet nie spojrzał na mnie ani razu - Spóźniłaś się.
- Ja... Myślałam, ze droga zajmie mi mniej czasu.
- Nie lubię jak ktoś się spóźnia - odparł w końcu przenosząc swój ukryty pod maską wzrok na mnie, opierając się jednocześnie o rączkę piekarnika - Mam nadzieję, że pamiętasz zasady o jakich mówiłem ostatnio?
- Nikt nie wie gdzie jestem, nikt nie ma o Tobie pojęcia - odparłam od razu bez namysłu - Dotrzymam tajemnicy.
- A więc jesteś głodna, czy nie? - zapytał wracając jak gdyby nigdy nic do patelni - Albo chociaż napijesz się czegoś?
- Herbaty - odpowiedziałam, siadając przy stoliku - A więc... Jak chcesz to zrobić?
- To znaczy?
- Jak chcesz pomóc mi odnaleźć siebie samą - utkwiłam wzrok w swoich dłoniach - Skoro od tylu lat mnie samej się to nie udało?
- Trzeba zacząć od naprawienia Ciebie, Amando - wyłączył palnik po czym w końcu odwrócił się do mnie przodem - Musisz nauczyć się rozumieć świat, przestać żyć według wskazówek, zacząć używać własnego rozumu i patrzeć trochę głębiej, na coś co jest poza tym, co widać na pierwszy rzut oka.
- A więc chcesz mi dawać lekcje? Wykłady?
- Powiem Ci co wiem, a to czy w to uwierzysz, podzielisz moje zdanie i się nim pokierujesz, pozostawiam tylko i wyłącznie Tobie samej, Amando.
- Nie rozumiem - pokręciłam przecząco głową - Jak ma mi to pomóc?
- Zaczniesz rozumieć siebie i świat, zaczniesz inaczej żyć, po prostu.
- Jaka jest więc Twoja lekcja numer jeden? - uniosłam lekko kąciki ust - Dasz mi wykład, jak to niebezpiecznie jest chodzić samemu nocą po ulicy, abyś potem nie musiał mnie ratować?
- Do tego jeszcze dojdziemy - przysięgłabym, że i on się uśmiecha - Jednak może zaczniemy od czegoś nieco trudniejszego. Pierwszą i najważniejszą rzeczą, bez której nie możemy pójść dalej, jest Twój sposób spostrzegania Twojej wewnętrznej wiary.
- W Boga? - zdziwiłam się - Owszem, jestem wierząca.
- Jak bardzo?
- Chodzę do kościoła kiedy mogę - odparłam - Chodzę do spowiedzi, żyję po chrześcijańsku.
- I uważasz, że to jest właśnie wiara? - zaśmiał się - Wytłumaczę Ci to na przykładzie Buddy. Raz gdy spotkał pięciu mnichów i zaczął im opowiadać o wszystkim, stwierdził, że religia to nieporozumienie. Twierdził, że religia w takim kształcie, jak istnieje we współczesnym świecie, to tylko mglista i niepełna kopia tego, co jest naprawdę ważne. To tylko zestaw formułek, rytuałów, które pozbawione są szczerej duchowości, pogłębiają różnice między ludźmi i nie dają wytchnienia. Według niego, są splecione materialistycznym sposobem myślenia, więc nie mogą dać prawdziwej wolności i zbawienia. Budda sprzeciwiał się obowiązującej religii i namawiał do przemiany, ale nie takiej ustanowionej przepisami, tylko prawdziwej, wewnętrznej przemiany każdego człowieka.
- I myślisz, że o to właśnie chodzi? - spytałam, gdy położył mi kubek z herbatą przed nosem.
- Myślę, że na początku każdej religii chodzi właśnie o to, tylko potem ludzie zaczynają tworzyć schemat, wybierają kierownika, zastępców, budują świątynię i przejmują odpowiedzialność za innych, odbierając im jednocześnie poczucie, że są odpowiedzialni za siebie samych. Potem już nikt nie mówi o tym, że tylko ty znasz swoją duszę i jesteś w stanie naprawić w niej to, co wymaga zmiany. Bo gdyby ktoś tak mówił, to organizacja byłaby niepotrzebna - zastanowił się chwilę - Kto zapłaciłby kierownikowi, zastępcy?
- W sumie racja… Gdyby zorganizowane, istniejące współcześnie religie były skuteczne, to po kilku tysiącach lat istnienia, powinien panować pokój i dobro - stwierdziłam mrużąc oczy.
- Niektórzy mówią, że to nie problem religii, a ludzi. Jednak skuteczna religia to chyba taka, która trafia do człowieka w taki sposób, że uczy go nowego, prawidłowego sposobu myślenia. Pomaga zmienić duszę. Nie rozdaje tylko zgrzeszeń, rozkazów i nakazów, ale naucza dobrego i mądrego życia.
- Może i masz rację, może chodzi właśnie o to, żeby czuć się odpowiedzialnym za to jakim człowiekiem się jest i mieć w sobie szczerą chęć naprawy tego, co wymaga zmiany. Zorganizowana religia zaś uczy słabości. Trenuje nas w potykaniu się, błądzeniu i proszeniu o wybaczenie.
- I o to właśnie chodzi! Nie o to, aby odrzucać Boga. Tylko o to, żeby szukać w nim siły i nieustającej motywacji do działania, a to czyni ogromną różnicą. Dlatego myślę, że Bóg rozumiany jako duchowy przewodnik istniał i zawsze będzie. A religia to dzieło ludzi, którzy w swojej nieroztropności usiłowali przejąć boskie prowadzenie i wtedy od razu zaczęli błądzić.
- A więc… Nie uznajesz kościoła? - nie kryłam zdziwienia.
- Kościół to budynek, symbol stworzony przez ludzi. Znów odwołam się do Buddy: trzysta lat po jego przemówieniu, ludzie zaczęli mu stawiać pomniki. Na początku wcale nie chodziło o stawianie posągów, tylko o prawdę i o to, co jest naprawdę do zrobienia. A potem ludzie skoncentrowali się na budowaniu symboli swojej wiary z kamienia, a to co najważniejsze w wierze, powoli zaczęło popadać w zapomnienie. Dlatego luzie coraz dalej byli od prawdy, a coraz bardziej czuli się przywiązani do tworzenia zewnętrznych dowodów swojej wiary.
- Więc Bóg dla Ciebie jest mocą, nie istotą? - nie wiedziałam już jak poukładać w głowie jego słowa- Raz mówisz o nim jako o czymś co istnieje, a raz jako o wymyśle ludzi. W co więc wierzysz? Moc?
- Wciąż mówimy o tym samym, ale o innym imieniu. Zauważ, że dopiero później ludzie wpadli na pomysł, żeby jakoś tę moc nazwać, zamknąć. W szufladzie i opisać, bo wtedy mieli podświadome wrażenie, że są równi. I wymyślili Boga. Dodali mu ludzką historię, ludzie cechy i postać. Uważasz, że ludzie, którzy kiedyś z wdzięcznością patrzyli w słońce, byli bardziej prymitywni niż teraz od tych, którzy modlą się do olejnego obrazu? We współczesnych religiach ‘Bóg’ jest czymś dowolnym. Możesz wybrać sobie Boga i religię. Możesz ich zmieniać. Można przyjść do kościoła czy świątyni, albo nie. Można się modlić, albo nie. Możesz mieć nawet wrażenie, że relacja człowieka z Bogiem jest zależna od człowieka, bo to on wybiera w kogo wierzy i czego od swojego Boga oczekuje. Czyż to nie zabawne? Najbardziej krucha i bezbronna istota na ziemi usiłuje być Bogiem dla Boga, którego wybiera spomiędzy innych Bogów jak jabłko na stoisku z owocami. Dlatego uważam, że Bóg nie jest podobny do człowieka, nie ma jego cech. Nie jest ani dobry, ani zły. Nie ma dla niego ludzkiej skali oceny. On po prostu jest. Jest siłą, która istnieje dookoła nas.
- Co więc powinnam zrobić?
- Doceniać tę siłę i nauczyć się z niej korzystać - odparł zdejmując fartuch - Starczy na dziś tych wykładów, masz proszę zeszyt, jak Cię poprosiłem?
- T... Tak - wyjęłam swój notes do nut z torebki - Chcesz teraz grać?
- Chcę zobaczyć jak dobra jesteś w roli nauczycielki muzyki.
- Skąd wiesz, że jestem nauczycielką? - zdziwiłam się, nie przypominając sobie abym mu o tym wspominała.
- Mam swoje źródła - odparł i ruszył w głąb korytarza.
Niepewnie wstałam i ruszyłam za nim. Skąd on mógł pozyskać o mnie informacje, znając jedynie tak naprawdę moje imię? A może nieświadomie mu powiedziałam coś, o czym nie powinnam? Ten człowiek zaczynał mnie coraz bardziej zastanawiać. Mimo wszystko jego słowa dźwięczały mi w głowie. Nigdy nie pomyślałam nawet, że można być tak bardzo wierzącym, nie wierząc jednocześnie. Potrafił przekazywać to, co chciał i wychodziło mu to nadzwyczaj dobrze. No bo kto inny się zastanawiał nad ewolucją religii i wiary? Kto myślał nad tym, że to co robi z przyzwyczajenia oddala go od prawdziwej wiary, zamiast do niej zbliżać? A jednak miał rację. Im dłużej myślałam nad jego słowami, tym bardziej przerażała mnie ich prawdziwość. Świat naprawdę jest zepsuty, a my tego nie widzimy. Co więc jeszcze chce mi ten człowiek pokazać?
- Usiądź proszę - polecił gdy zatrzymaliśmy się w salonie obok wielkiego fortepianu.
Od razu zaczęłam oglądać urządzenie. Było bardzo stare, jednak jego wygląd był nieskazitelny. Musiał bardzo dbać o swój sprzęt, zresztą takich instrumentów też nie znajduje się na ulicy, a ten fortepian na pewno był wart majątek.
- To wszystko Twoje? - spytał, przerzucając kartki mojego notesu - Większość jest bardzo smutna.
- Nie miałam powodów by pisać i grać wesołe piosenki - odparłam siadając i przejeżdżając palcami po klawiszach - Dlatego właśnie tutaj jestem z Tobą.
- Zagraj proszę to - przysiadł obok mnie, otwierając zeszyt na jednym z pierwszych tekstów - Chcę jednak, abyś zaśpiewała to z swego rodzaju energią. Nie chcę słyszeć smutku w Twoim głosie.
- Mam śpiewać piosenkę o śmierci z uśmiechem na twarzy? - uniosłam brwi - Chyba jednak powinieneś wybrać do tego inną piosenkę.
- Chcę tą - odparł pewnie - Pomyśl o tym, jako o czymś lepszym. Jako o ratunku, uwolnieniu. Pomyśl, że możesz śpiewać nie o śmierci fizycznej, ale emocjonalnej, tej wewnętrznej. Zaśpiewaj to tak, aby osoba obok Ciebie zamiast samobójstwa, wybrała ścieżkę, która jej pomoże.
Znów spojrzałam na niego niepewnym wzrokiem, jednak zrezygnowana zaczęłam powoli grać. Próbowałam zrobić to tak, jak mi kazał, jednak gdy pisałam te słowa miałam na myśli zupełnie co innego. Przymknęłam więc oczy, wiedząc że melodię tę moje palce znają już na pamięć. Śpiewałam, jednak nie czułam, aby ta wersja odpowiadała temu, o co poprosił mnie X. Mimo to nie przerywał mi aż nie skończyłam do ostatniej nuty.
- Nie umiem inaczej - szepnęłam, czując że dałam plamę - Nie umiem jej zaśpiewać w inny sposób.
- Oczywiście, że umiesz. Tylko jeszcze nie jesteś na to gotowa.
- Mnie chyba nie da się naprawić - pokręciłam przecząco głową - Niepotrzebnie na Ciebie naciskałam, niepotrzebnie zajęłam Twój czas, przepraszam...
- Przestań - złapał mnie za brodę zmuszając, abym na niego spojrzała - Nie ma ludzi, których nie da się naprawić. Nie jesteś złą osobą, Amando. Zostałaś bardzo skrzywdzona, a teraz boisz się otworzyć na świat. Każdy potrzebuje czasem pomocy. Zgodziłem się Ci ją dać więc proszę, nie zawiedź mnie teraz. Nie zmuszaj, abym żałował tej decyzji.
- Postaram się - posłałam mu fałszywy uśmiech, po czym utkwiłam wzrok znów w klawiszach fortepianu - A Ty... Grasz?
- Owszem. Ostatnio nawet bardzo często.
- Znasz się na muzyce?
- Można tak powiedzieć - odparł po chwili - Jeśli chcesz, możemy się spotkać znów w sobotę i zagramy coś razem. Masz bardzo ładny głos, jednak jest w nim za dużo bólu, to zabija Twoje piękno. Popracujemy nad tym, może w duecie lepiej nam to wyjdzie.
- Nie wiem jak mam Ci dziękować.
- Więc tego nie rób - wstał z miejsca - Na dziś wystarczy. Widzimy się pojutrze w sobotę. Przyjdź o tej samej porze, tym razem bez spóźnienia.
- X poczkaj! - wstałam za nim - Ja muszę Ci coś powiedzieć...
- Tak? - odwrócił się do mnie - Coś się stało?
- Mój narzeczony pracuje w policji. Mówił mi dziś rano o tym, że teraz cała policja w Paryżu Cię szuka, po tym co zrobiłeś Alaricowi.
- A Ty? Rozpoznali Cię?
- Nie, Alaric mówił coś o wspólniku, ale nikt chyba nie wie, że to byłam ja.
- Naprawdę mówią o mnie jak o przestępcy - zaśmiał się - W takim razie niech szukają.
- Proszę tylko, abyś był ostrożny. Postaraj się nie pokazywać teraz zbyt często, poczekaj aż to wszystko ucichnie.
- Skąd ta troska? - zdziwił się, a ja sama nie wiedziałam co mam mu na to odpowiedzieć - Nie martw się, potrafię o siebie zadbać. Dobrej nocy, Amando. Wróć bezpiecznie do domu.
Po tych słowach zaszył się znów w głębi, znikając za jednym z filarów. Odprowadziłam mężczyznę wzrokiem, po czym sama ruszyłam do wyjścia spoglądając jednocześnie na zegarek. Półtorej godziny. Tyle dokładnie byłam tutaj. To postęp? Tym razem zniósł moją obecność ponad godzinę? Widziałam w nim ten dystans. Nie dziwiłam się zresztą, w końcu byłam dla niego intruzem, gówniarą która weszła z butami w jego spokojne życie. Mimo to zauważyłam, że zaczyna mi ufać. Chyba zaczął rozumieć, że naprawdę jestem tylko dziewczyną z problemami, szukającą wsparcia i pomocy, a nie szpiegiem chcącym za wszelką cenę zedrzeć jego maskę. Kimkolwiek pod nią nie był - był dobry, a mnie to wystarczyło.
***
Komentarz = to motywuje!
- Co więc powinnam zrobić?
- Doceniać tę siłę i nauczyć się z niej korzystać - odparł zdejmując fartuch - Starczy na dziś tych wykładów, masz proszę zeszyt, jak Cię poprosiłem?
- T... Tak - wyjęłam swój notes do nut z torebki - Chcesz teraz grać?
- Chcę zobaczyć jak dobra jesteś w roli nauczycielki muzyki.
- Skąd wiesz, że jestem nauczycielką? - zdziwiłam się, nie przypominając sobie abym mu o tym wspominała.
- Mam swoje źródła - odparł i ruszył w głąb korytarza.
Niepewnie wstałam i ruszyłam za nim. Skąd on mógł pozyskać o mnie informacje, znając jedynie tak naprawdę moje imię? A może nieświadomie mu powiedziałam coś, o czym nie powinnam? Ten człowiek zaczynał mnie coraz bardziej zastanawiać. Mimo wszystko jego słowa dźwięczały mi w głowie. Nigdy nie pomyślałam nawet, że można być tak bardzo wierzącym, nie wierząc jednocześnie. Potrafił przekazywać to, co chciał i wychodziło mu to nadzwyczaj dobrze. No bo kto inny się zastanawiał nad ewolucją religii i wiary? Kto myślał nad tym, że to co robi z przyzwyczajenia oddala go od prawdziwej wiary, zamiast do niej zbliżać? A jednak miał rację. Im dłużej myślałam nad jego słowami, tym bardziej przerażała mnie ich prawdziwość. Świat naprawdę jest zepsuty, a my tego nie widzimy. Co więc jeszcze chce mi ten człowiek pokazać?
- Usiądź proszę - polecił gdy zatrzymaliśmy się w salonie obok wielkiego fortepianu.
Od razu zaczęłam oglądać urządzenie. Było bardzo stare, jednak jego wygląd był nieskazitelny. Musiał bardzo dbać o swój sprzęt, zresztą takich instrumentów też nie znajduje się na ulicy, a ten fortepian na pewno był wart majątek.
- To wszystko Twoje? - spytał, przerzucając kartki mojego notesu - Większość jest bardzo smutna.
- Nie miałam powodów by pisać i grać wesołe piosenki - odparłam siadając i przejeżdżając palcami po klawiszach - Dlatego właśnie tutaj jestem z Tobą.
- Zagraj proszę to - przysiadł obok mnie, otwierając zeszyt na jednym z pierwszych tekstów - Chcę jednak, abyś zaśpiewała to z swego rodzaju energią. Nie chcę słyszeć smutku w Twoim głosie.
- Mam śpiewać piosenkę o śmierci z uśmiechem na twarzy? - uniosłam brwi - Chyba jednak powinieneś wybrać do tego inną piosenkę.
- Chcę tą - odparł pewnie - Pomyśl o tym, jako o czymś lepszym. Jako o ratunku, uwolnieniu. Pomyśl, że możesz śpiewać nie o śmierci fizycznej, ale emocjonalnej, tej wewnętrznej. Zaśpiewaj to tak, aby osoba obok Ciebie zamiast samobójstwa, wybrała ścieżkę, która jej pomoże.
Znów spojrzałam na niego niepewnym wzrokiem, jednak zrezygnowana zaczęłam powoli grać. Próbowałam zrobić to tak, jak mi kazał, jednak gdy pisałam te słowa miałam na myśli zupełnie co innego. Przymknęłam więc oczy, wiedząc że melodię tę moje palce znają już na pamięć. Śpiewałam, jednak nie czułam, aby ta wersja odpowiadała temu, o co poprosił mnie X. Mimo to nie przerywał mi aż nie skończyłam do ostatniej nuty.
- Nie umiem inaczej - szepnęłam, czując że dałam plamę - Nie umiem jej zaśpiewać w inny sposób.
- Oczywiście, że umiesz. Tylko jeszcze nie jesteś na to gotowa.
- Mnie chyba nie da się naprawić - pokręciłam przecząco głową - Niepotrzebnie na Ciebie naciskałam, niepotrzebnie zajęłam Twój czas, przepraszam...
- Przestań - złapał mnie za brodę zmuszając, abym na niego spojrzała - Nie ma ludzi, których nie da się naprawić. Nie jesteś złą osobą, Amando. Zostałaś bardzo skrzywdzona, a teraz boisz się otworzyć na świat. Każdy potrzebuje czasem pomocy. Zgodziłem się Ci ją dać więc proszę, nie zawiedź mnie teraz. Nie zmuszaj, abym żałował tej decyzji.
- Postaram się - posłałam mu fałszywy uśmiech, po czym utkwiłam wzrok znów w klawiszach fortepianu - A Ty... Grasz?
- Owszem. Ostatnio nawet bardzo często.
- Znasz się na muzyce?
- Można tak powiedzieć - odparł po chwili - Jeśli chcesz, możemy się spotkać znów w sobotę i zagramy coś razem. Masz bardzo ładny głos, jednak jest w nim za dużo bólu, to zabija Twoje piękno. Popracujemy nad tym, może w duecie lepiej nam to wyjdzie.
- Nie wiem jak mam Ci dziękować.
- Więc tego nie rób - wstał z miejsca - Na dziś wystarczy. Widzimy się pojutrze w sobotę. Przyjdź o tej samej porze, tym razem bez spóźnienia.
- X poczkaj! - wstałam za nim - Ja muszę Ci coś powiedzieć...
- Tak? - odwrócił się do mnie - Coś się stało?
- Mój narzeczony pracuje w policji. Mówił mi dziś rano o tym, że teraz cała policja w Paryżu Cię szuka, po tym co zrobiłeś Alaricowi.
- A Ty? Rozpoznali Cię?
- Nie, Alaric mówił coś o wspólniku, ale nikt chyba nie wie, że to byłam ja.
- Naprawdę mówią o mnie jak o przestępcy - zaśmiał się - W takim razie niech szukają.
- Proszę tylko, abyś był ostrożny. Postaraj się nie pokazywać teraz zbyt często, poczekaj aż to wszystko ucichnie.
- Skąd ta troska? - zdziwił się, a ja sama nie wiedziałam co mam mu na to odpowiedzieć - Nie martw się, potrafię o siebie zadbać. Dobrej nocy, Amando. Wróć bezpiecznie do domu.
Po tych słowach zaszył się znów w głębi, znikając za jednym z filarów. Odprowadziłam mężczyznę wzrokiem, po czym sama ruszyłam do wyjścia spoglądając jednocześnie na zegarek. Półtorej godziny. Tyle dokładnie byłam tutaj. To postęp? Tym razem zniósł moją obecność ponad godzinę? Widziałam w nim ten dystans. Nie dziwiłam się zresztą, w końcu byłam dla niego intruzem, gówniarą która weszła z butami w jego spokojne życie. Mimo to zauważyłam, że zaczyna mi ufać. Chyba zaczął rozumieć, że naprawdę jestem tylko dziewczyną z problemami, szukającą wsparcia i pomocy, a nie szpiegiem chcącym za wszelką cenę zedrzeć jego maskę. Kimkolwiek pod nią nie był - był dobry, a mnie to wystarczyło.
***
Komentarz = to motywuje!
~~~~~
"Chciałabym zamieszkać w Twej pamięci na stałe...
jeśli nie mogłam w sercu."
Cześć!!!
OdpowiedzUsuńUwielbiam uczucie, gdy nie wiesz co napisać w komentarzu bo jesteś pod ogromnym wrażeniem, że brak ci słów. Z mojej strony to jest jedno wielkie WOW! Będzie ciężko sklecić w miarę trzymający całości się komentarz, ale jakoś to będzie.
To jest naprawdę niesamowite w jaki sposób potrafisz opisywać odczucia, dialogi, a w szczególności mądrości zawarte w wypowiedziach bohaterów. Dzisiejszy wykład X był chyba zbiorem wszystkich myśli filozofów z z całego świata na temat religii. Jego słowa do szpiku były przepełnione prawdziwością. Nawet Amanda była pod (nie)wielkim wrażeniem. Nic tylko ukłony.
No i się nazywa przyjaciółka. Zero jakichkolwiek pretensji czy zbędnych pytań.
Tym, że rozdział jest krótko się nie przejmuj, bo nadrabia swoją jakością. Uwierz mi na słowo. Ja się żegnam powoli i nie pozostaje mi nic innego jak czekać cierpliwie na ciąg dalszy tej historii, bo powoli zaczyna się rozkręcać.
Weny życzę dużo i pozdrawiam gorąco ;***
Cudowne kocham to! Masz naprawde talent do pisania mam nadzieje że prywatnie go rozwijasz bo genialnie sir do tego nadajesz serio podziwiam cię i twoją twórczość. Kocham i już nie moge doczekać sie kolejnego <3
OdpowiedzUsuńMam parę pyta do Ciebie :) Zrozumialam ten rozdział, jednak bardzo mi zależy na poznaniu Twojej opinii, co do innych aspektów, których nie poruszylaś, bądź ja pominęłam.
OdpowiedzUsuń~Jak według Ciebie/X zaczęła się wiara? Co z Narodzinami Jezusa, tymi wszystkimi apostołami etc.
~Powszechnie uznaje się, że kościół (w który sama nie wierzę) jest domem Boga, miejscem, w którym mamy się do niego modlić, spotykać z nim, a księża to osoby, przez które on przemawia. Co sądzisz o księdzach i o "Domu Bożym"?
~ I chyba najważniejsze, kim był Jezus?
Bardzo zależy mi na Twojej odpowiedzi, oczywiście, jeśli to zobaczysz :x
Pozdrawiam i ściskam gorąco
Buzi :) :*
Hej!
UsuńJestem ogólnie osobą niewierzącą, ale dużo interesującą się ogólnie religiami (dużo podróżuję, zwiedzam różnie kraje). Nie poruszałam dokładniej też wszystkiego, bo nie chce wchodzić nikomu w poglądy i aby odebrał to jako namawianie i szerzenie czegoś innego.
Może ukoloryzowałam w wypowiedzi X trochę moje własne poglądy (w końcu to tylko opowiadanie) jednak ogólnie sama wyznaję taki schemat. Co do twoich pytań:
- Ogólnie dla mnie nie ma czegoś takiego: syn boży łaził po ziemi w ludzkiej postaci. Jasne, może był sobie kiedyś taki ktoś, kto namawiał do przemiany. Może faktycznie wiele z tego miało swoje miejsce, ale nie był to żaden syn boga, a człowiek taki jak my, który był dobry i chciał uczyć ludzi, mając może nadzieję, że to polepszy ich życie co w sumie się stało. Jak jest napisane w wypowiedzi X - nie ma ludzkiej postaci, jest moc. Księga cała ta biblia jest wymysłem ludzi. Zauważ że kiedyś robiono to słownie opowiadano, potem spisano i przepisywano miliony razy - myślisz, że każdy wszystko pamiętał i mówił/pisał słowo w słowo? To jak głuchy telefon - wychodzi potem coś całkiem innego. Poza tym pisało to wieeele osób - może ktoś z nich był chory psychicznie? Tego nie wiemy.
- Kościół jako instytucja to porażka w mojej opinii i z wiarą i bogiem nie ma nic wspólnego. Tak jak mówił w opowiadaniu X - to tylko budynek stworzony przez ludzi. Kiedyś chodziło o wiarę i przemianę siebie samych na dobrych ludzi, teraz budują posągi, świątynie, kościoły, malują obrazy - tylko dla zysku. Kościół teraz ma wyrażać poglądy polityczne, nic więcej.
- Kim był? Pewnie człowiekiem, który kiedyś żył i chciał dobrze. Chciał pomagać ludziom, pokazać że można być lepszym gdy się tego chce. Może wcale nie mówił o sobie jako syn boga, a ludzie to potem dodali i mu przypisali - tego nie wiemy, jednak kimkolwiek był i o ile był - chciał dobrze.
Myślę, że w miarę jasno napisałam co myślę. Od razu mówię że to moje zdanie i nikt nie musi się z nim zgadzać;)
Ja raczej jestem osobą uznającą religię za źródło wojny i konfliktu na świecie, a jedyne za co ją szanuję to fakt jak ukształotwała świat, jak nadała ludziom pewne cechy i odmienność którą osobiście w tym kocham. Jednak wszelkie tematy samej wiary uważam, że każdy z nas jest ateistą - przeciez w Buddę i Alaha nie wierzymy, nie? A ja poszłam o jednego boga dalej. Każda religia jest tak samo ważna więc wierząc w jedną, negujemy inne.
część druga:
UsuńOdmawiam wiary w boga, który jest główną przyczyną konfliktu na świecie, głosi rasizm, seksizm, homofobię i ignorancję a potem zsyła mnie do piekła bo to ponoć ja jestem 'zła'. Każdy myślący człowiek jest ateistą. Odpowiednio czytana Biblia jest najpotężniejszym kiedykolwiek wymyślonym sprzymierzeńcem Ateizmu, a twierdzenie, że wierzący czuje się szczęśliwszy od niewierzącego, nie znaczy nic więcej jak to, że pijany jest szczęśliwszy od trzeźwego. Zwrócić więc uwagę, że wszystkie dzieci rodzą się ateistami i nie mają pojęcia o Bogu. Każdy z nas urodził się ateistą. Fakt, iż jakiś pogląd jest szeroko rozpowszechniony, nie stanowi żadnego dowodu na to, że nie jest on całkowicie absurdalny. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że większość ludzkości jest zwyczajnie głupia, należy oczekiwać z dużym prawdopodobieństwem, iż powszechnie panujące przekonania będą raczej idiotyczne niż rozsądne. Z religią i bez niej dobrzy ludzie zachowują się dobrze, a źli - źle, ale żeby dobry człowiek czynił zło : do tego potrzeba religii. Największym wrogiem wiedzy nie jest ignorancja, tylko iluzja wiedzy. Religia jest pełna przemocy, nielogiczna, nietolerancyjna, nierozerwalnie złączona z takimi pojęciami jak rasizm, ustrój plemienny czy bigoteria; zakorzeniona w ignorancji i wrogo nastawiona do wszelkich prób poznawczych, pogardliwa wobec kobiet i narzucana dzieciom.Czy nie można widzieć po prostu, że ogród jest piękny, bez konieczności uwierzenia, że kryją się w nim wróżki?
Sami tu na ziemi musimy wymierzać sprawiedliwość. Już jako małe dziecko poczułam się zmęczona religią. Wierzę w ludzkość, wierzę w ludzi, ale nie wierzę w coś, czego istnienie przez tysiąclecia nie zostało potwierdzone absolutnie żadnym dowodem.
Kiedyś przeczytałam takie coś, co mi się mega spodobało: niesamowitym jest, że każdy atom naszego ciała pochodzi z gwiazdy, która eksplodowała. Atomy w naszej lewej ręce prawdopodobnie pochodzą z innej gwiazdy niż te w prawej. To najbardziej poetycka rzecz w fizyce: wszyscy jesteśmy gwiezdnym pyłem. Nie było by nas, jeśli gwiazdy by nie eksplodowały, ponieważ pierwiastki takie jak węgiel, azot, tlen, żelazo, wszystko, co jest istotne dla ewolucji, nie zostało stworzone u zarania czasu. Powstały one w nuklearnych paleniskach gwiazd, które były na tyle uprzejme by eksplodować, żeby te pierwiastki mogły się znaleźć w naszych ciałach. Dlatego zapomnijmy o Jezusie. Gwiazda umarła byś mógł być tu dzisiaj.
A jeśli nawet jakiś bożek tam gdzieś jest, to powinien ponieść karę śmierci, za te wszystkie zbrodnie przeciwko ludzkości.
Jak masz jeszcze pytania to śmiało wal:)
Pozdrawiam!