Strony

czwartek, 18 maja 2017

Rozdział 24 - Ktoś, kto nas zmieni, a później po prostu odejdzie.


Kochani jestem <3
Mam nadzieję, że mnie nie zjecie za tą nieobecność xD
Rozdział średnio mi się podoba, ale sami ocenicie. Pamiętajcie że konstruktywka krytyka jest jak najbardziej dobra:) Za błędy przepraszam - nie miałam już siły sprawdzać, na dniach może to zrobię. Niestety z czasem u mnie coraz gorzej - teraz przyspieszona sesja i masa egzaminów.
Nie wiem ile notek pojawi się do mojego wylotu... Ale zrobię co w mojej mocy, aby coś jeszcze tutaj się wydarzyło przed przerwą wakacyjną:)
Zapraszam!:)

~~~~~

  W ostatecznym rozrachunku jestem osobą, która potrafi wyrządzić zło. Nigdy świadomie nie próbowałem nikogo skrzywdzić, lecz mimo dobrych intencji, w potrzebie potrafiłem być do cna egocentryczny, wręcz okrutny. Byłem kimś, kto potrafi, uciekając się do wiarygodnej wymówki, zadać osobie, na której mu zależało, ranę nie do zagojenia. Sam posiadałem wiele takich ran, z czego większość z nich mam do dziś dnia. Większość bardzo dobrze pamiętam. Pamiętam ludzi, czas i miejsca. Pamiętam powód i ból, jaki mi wtedy towarzyszył. Pamiętam wszystko, każdą krzywdę jaką wyrządziłem ludziom i jaką wyrządzono mnie.
   Noc była nadzwyczaj chłodna. Śnieg przysypał większość ulic i chodników, powodując zamieszanie w centrum miasta. Mróz niesiony przez nieprzyjemny wiatr sprawiał, że nawet turyści postanowili spędzić tę noc w swoich pokojach w blasku i cieple rozgrzanego kominka. Ja zaś przez cały dzień odliczałem godziny do momentu, aż Paryż pogrąży się w ciemności i spokoju, pozwalając mnie w końcu opuścić Galerię Cienii i zgodnie z obietnicą daną Amandzie, złożyć jej kolejną nocną wizytę. Sam już nie potrafiłem określić relacji, jaka między nami panowała. Nie była to przyjaźń, bardziej przypominało to chyba z boku relację: uczeń - nauczyciel, jednak zapewne za tak bliską naukę dawno odebrano by mnie prawa do nauczania, a Amandzie do jakiejkolwiek nauki.
    Gdy wchodziłem tylnym wejściem do szpitala, musiałem nadzwyczaj uważać. O dziwo mimo późnej godziny ruch na korytarzu był całkiem spory, a ja przecież teraz byłem tutaj teraz niemal jako włamywacz. Pewnie Frank widząc mnie teraz - żywcem by mnie spalił na stosie, za narażanie największej tajemnicy jaka chyba istniała na tym świecie.
- A Pan znów tutaj? - usłyszałem za sobą znajomy głos lekarza, na co niemal podskoczyłem przerażony - Nie przypominam sobie, abym pozwolił Panu kolejny raz na nocną wizytę.
- Ja wiem, przepraszam - odparłem automatycznie - Po prostu... Chciałem wiedzieć jak ona się czuje. Nie mam nic złego na celu.
- Domyślam się, wczoraj dość długo Pan u niej siedział - odparł, a ja cieszyłem się, że nie mógł teraz przez maskę zobaczyć mojej przerażonej miny - Niech Pan się cieszy, że to ja mam teraz nocne dyżury, z innym lekarzem pewnie skończyłoby się wezwaniem policji.
- Niestety nie mogłem przyjść w dzień, zależy mi na anonimowości...
- Widzę - zaśmiał się, lustrując mój strój od góry do dołu - Nie będę Pana o nic wypytywać, bo szanuję ludzkie decyzje i nawet dynia na głowie by mnie nie zaskoczyła. Tym razem Panu odpuszczę, zresztą jutro prawdopodobnie pańska przyjaciółka wyjdzie już ze szpitala.
- Jest lepiej?
- Dalsze badania nie wykazały nic poważniejszego. Jest poobijana, dostała zwolnienie lekarskie do pracy. Powinna dużo odpoczywać.
- Jest szansa, abym mógł pójść do niej teraz? Obiecałem jej że przyjdę, a zawsze dotrzymuję obietnicy - spojrzał na mnie przenikliwym wzorkiem, jednak zaraz uniósł lekko kąciki ust, po czym skinął tylko głową na znak zgody - Dziękuję.
- Byleby nie siedział Pan do rana - już ruszył w przeciwną stronę, gdy nagle się zatrzymał i rzucił - Ah i bym zapomniał... Nie wiem jakie relacje was łączą, ale jest właśnie w sali jej narzeczony. Dostał moją zgodę na późną wizytę.
- Dziękuję za informację - starałem się odpowiedzieć obojętnym głosem, jednak myśl o tym, że teraz jest z nią ten człowiek sprawiła, że automatycznie zacisnąłem dłoń w pięść.
   Ruszyłem szybkim krokiem, chcąc jakby się upewnić, że to co powiedział mi lekarz jest prawdą. Nie przejmowałem się nawet pielęgniarką, którą minąłem bez jakiejkolwiek próby schowania się, zaś jej przerażona mina była widoczna z daleka. Gdy w końcu stanąłem pod salą z dobrze mi znanym numerem, usłyszałem jej melodyjny głos. Nie była sama, lekarz miał rację. Przez uchylone lekko drzwi ujrzałem szczeliną jej zarys, oraz cień mężczyzny siedzącego na krześle przy jej łóżku. Rozmawiała z nim, jednak jej głos był pusty. Nie śmiała się, nie okazywała emocji, nie zadawała pytań ani nie rozwijała odpowiedzi. Może to trochę samolubne, ale pozwolił mi ten fakt odetchnąć na chwilę, wiedząc, że przy mnie jest całkiem inna.
- Jest już późno, powinieneś iść nim lekarz Cię pogoni - usłyszałem jej delikatny głos - Musisz się wyspać na jutro do pracy.
- Poinformowałem lekarza, że będę tak późno - odparł, a ja choć wiedziałem, że to nie fair podsłuchiwać ich rozmowę, nie mogłem tak po prostu odejść i cierpliwie czekać na ławce - Nie odpowiedziałaś mi zresztą na wcześniejsze pytanie.
- Proszę Cię Lucas, nie spieszmy się z tym ślubem - na te słowa znów poczułem jak moje mięśnie się spinają, a żołądek zaciska się do minimalnych rozmiarów - Ostatnio nie było między nami najlepiej...
- I właśnie dlatego powinniśmy się pobrać jak najszybciej. Może to nam jakoś pomoże.
- To nie działa w ten sposób - odparła zrezygnowana, a ja byłem wściekły, że nie mogę tam teraz po prostu wejść i wyciągnąć za szmaty tego człowieka - Jestem naprawdę zmęczona, możemy przełożyć ten temat na kiedy indziej?
- Jasne, rozumiem - odparł, po czym usłyszałem szuranie odsuwanego krzesła - Przyjadę jutro po ciebie po pracy.
   O razu odsunąłem się od drzwi i rozejrzałem się za miejscem, gdzie mogę się schować. W kilku krokach dobiegłem do filaru, za którym oczekiwałem aż Lucas w końcu opuści jej salę. 
   Gdyby ktoś kiedyś powiedział mi, że będę latał nocą po szpitalu z maską na twarzy niczym przestępca, wyśmiałbym go zapewne od razu. Ostatnio ogólnie uświadamiam sobie jak wiele, pozornie nieistotnych spraw, wpłynęło na to, co później życie postawiło na mojej drodze. Piosenka w radiu, spóźniony koncert, niespodziewana ulewa. Mało tego - wszystkie ważniejsze wybory, które kiedyś uważałem za fatalne, doprowadziły mnie do wszystkich najlepszych rzeczy, które mam dziś. Najbardziej toksyczne osoby jakie spotkałem, bardziej lub mniej bezpośrednio doprowadziły mnie do najlepszych znajomości. Nie przyszło mi nawet do głowy, że będę mieszkał tu gdzie mieszkam, robił to co robię i żył w taki sposób, w jaki żyję. I mimo, że jestem zupełnie innym człowiekiem, niż wyobrażałem sobie siebie 10 lat temu, nie zmieniłbym niczego.


   W naszym życiu nic nie jest na stałe. Na tym polega jego urok. Życie to chaos. Ale głęboko wierzę, że ludzie, którzy się obok nas pojawiają dzielą się na dwie kategorie. Czasami znajdujemy osobę, która będzie z nami na lata, a czasami zjawia się obok nas ktoś na chwilę. Na sezon.  Ktoś, kto jest z nami z określonego powodu. Ktoś, kto nas czegoś nauczy. O sobie albo o świecie, I siebie również. Ktoś, kto da nam dużo przyjemności. Obudzi w nas uczucia, które - wydawało by się - dawno w nas przygasły. Ktoś, kto nas zmieni, a później po prostu odejdzie. 
   Właśnie taki obraz X był w mojej głowie. Zjawił się nagle i bez zapowiedzi. Wziął pod swoje skrzydła i uczy. Jest obok, gasi mój dawny ból i budzi inne, nowe uczucia, które miały dawno już umrzeć. Zmienia mnie, a niedługo zapewne zniknie. Jest tutaj, obok, ale nie taka jest jego rola. Ma misję i po jej wypełnieniu, odejdzie. To był fakt, którego nie mogłam pojąć i nie chciałam się na niego godzić. 
   Gdy tylko Lucas opuścił salę spojrzałam na godzinę wyświetlającą się na ekranie mojego telefonu. Świetnie, przez mojego narzeczonego zapewne X dawno wrócił już z powrotem do domu. Miałam w ogóle prawo tak myśleć? Obwiniać narzeczonego, który odwiedza mnie w szpitalu martwiąc się o moje zdrowie? W tym momencie jednak nie chciałam o tym myśleć. Narzuciłam na siebie szlafrok wiszący na krześle i ruszyłam do drzwi, mając nadzieję, że jeszcze X jest gdzieś tutaj i czeka.
   W momencie gdy chciałam już złapać za klamkę, drzwi się otworzyły, a ja niemal wpadłam na tors mężczyzny, czując od razu ten tak dobrze mi znany zapach perfum. Spojrzałam do góry nie odsuwając się od niego nawet na milimetr. Zapewne gdyby nie maska, nasze spojrzenia spotkałyby się w tym momencie, a ja poczułabym jego oddech na mojej skórze. 
- Wybierasz się gdzieś? - spytał nagle, a ja dopiero odzyskując świadomość odsunęłam się od mężczyzny, czując jednocześnie jak palą mnie policzki.
- Nie, tak właściwie szłam do Ciebie - odparłam niepewnie, unosząc delikatnie kąciki ust - Dziękuję, że zaczekałeś. Nie wiedziałam, że Lucas przyjdzie dzisiaj tak późno.
- Rozumiem, nic się nie stało - byłam niemal pewna, że się uśmiecha - Jak się czujesz?
- Jest lepiej, lekarz powiedział, że jutro powinnam już wrócić do domu.
- Czyli koniec z nocnymi wizytami w szpitalu? - zaśmiał się, a ja weszłam z powrotem pod kołdrę - Dobrze, w końcu ktoś by mógł narobić mi tutaj problemów.
- Dziękuję, że tak bardzo się dla mnie narażasz. Nie musisz - odparłam zgodnie z prawdą, na co X usiadł na skraju łóżka.
- Owszem, nie muszę - szepnął po chwili milczenia, podnosząc w końcu głowę - Ale chyba sam zacząłem zdawać sobie sprawę jak wiele dają mi te chwile, gdy mogę z kimś po prostu porozmawiać. Nie wiesz kim jestem, nie wiesz jak wyglądam, oceniasz mnie i traktujesz tylko za to, jaki jestem naprawdę, jakim mnie widzisz ale sercem, a nie oczami.
- W przeszłości ludzie oceniali się inną miarą? - od razu wychwyciłam, że w jego głosie jest wiele wspomnień i prawdy - Ludzie wykorzystywali Cię, prawda?
- Można tak powiedzieć - znów spuścił głowę - Po prostu zapewne wielu z nich znając mnie w taki sposób jaki Ty znasz, nawet by nie zwrócili na mnie większej uwagi.
- Ciężko nie zwrócić uwagi na gościa latającego w masce, peruce i pelerynie - zaśmialiśmy się - Wiesz, po tym wypadku uświadomiłam sobie kilka rzeczy. To takie dziwne, że dopiero w obliczu zagrożenia ludzie najczęściej uświadamiają sobie jak wiele jeszcze mają przecież do zrobienia.
- Jedną z rzeczy jakie sobie uświadomiłaś był fakt, że wcale nie chcesz wychodzić za Lucasa?
- Podsłuchiwałeś? - spojrzałam na niego z lekką złością, ale zaraz zdałam sobie sprawę z racji jego słów - Chyba już wcześniej o tym wiedziałam, ale nie do końca dopuszczałam do siebie tę świadomość.
- Rozumiem. Wybacz za to pytanie, ale owszem, słyszałem kawałek waszej rozmowy. Nie miałem złych intencji.
- Wiem o tym - uśmiechnęłam się - Cieszę się, że jesteś. Byłam pewna, że już dawno zawróciłeś z powrotem do domu.
- Obiecałem Ci pomóc z referatem, więc jestem.
- Poszukałam dzisiaj na internecie trochę informacji tak jak prosiłeś - wskazałam palcem na laptopa leżącego na stoliku - Nie wiem na ile można wierzyć temu, co tam piszą, jednak wyciągnęłam trochę własnych wniosków na temat dzieciństwa Michaela.
- Więc zamieniam się w słuch. Od czego chcesz zacząć?
- Najlepiej od samego początku. Myślę, że kariera jaką zaczął w tak młodym wieku miała duży wpływ na to, jakim człowiekiem stał się później.
- Co masz dokładnie na myśli?
- Dziecku został zabrany przywilej bycia dzieckiem - odarłam patrząc na miejsce w masce, gdzie powinny być oczy - Dlatego też swoje młode marzenia starał się spełniać będąc już dorosłym człowiekiem.
- Mówisz o zbudowaniu Neverland? - zaśmiał się - Tak, to był jeden z jego najbardziej szalonych pomysłów.
- Kiedy Twoim zdaniem było najbardziej widać u niego wpływ dzieciństwa? - spytałam otwierając swój mały notes w celu zapisania ważnych informacji na pracę dla Clary - Chodzi mi o to jaki był prywatnie, nie o to co mogę zobaczyć z występów na scenie jakie odbywał.
- Większą część jego młodości wypełniała praca - mówił powoli, czasem przerywając, jakby się nad czymś zastanawiał - Faktem jest, że gdyby nie to, zapewne nigdy nie osiągnąłby tak wielkiego sukcesu. Ojciec mimo iż był był surowy, zbudował mu schody do bycia kimś wielkim.
- Mike mówił Ci o swoim ojcu? - zdziwiłam się - Z tego co wiem, nie był to jego ulubiony temat do rozmów.
- Owszem, nie mówił o tym za dużo. Znałem jednak też jego braci i wielu bliższych przyjaciół.
- I naprawdę uważasz, że może cokolwiek zawdzięczać ojcu tyranowi? - prychnęłam - Nie tak to powinno wyglądać.
- Michael stawiał się ojcu i dlatego zawsze najmocniej obrywał.
- Uważasz więc, że katowanie dziecka przez rodzica, aby spełniło jego niedoszłe marzenia jest normalne? - spytałam lekko urażona, nie rozumiejąc tym razem jego toku myślenia - Można wspierać i pomagać dziecku w inny sposób.
- Rozumiem Twoje oburzenie - głos X mimo iż był spokojny, to czułam przejęcie tą rozmową - Jednak jego ojciec taki już był, nic tego nie zmieni.
- Myślisz, że to przez to Michael odwrócił się od niego? - zadałam to pytanie impulsywnie, w zasadzie nie oczekiwałam na nie nawet większej odpowiedzi, jednak po chwili milczenia zaczął:
- Nie miał mu za złe tysięcy prób, gdy padał już ze zmęczenia. Nie miał za złe nocnych wyjazdów na koncerty, a nawet lania pasem za źle wykonane zadanie. Bardziej chodziło o brak miłości. Michael nigdy nie usłyszał od niego słów zadowolenia, gratulacji czy nawet zwykłego wsparcia. Nigdy też nawet nie powiedział mu, że go kocha.
- A Michael kochał ojca? - patrzyłam na X oczekując odpowiedzi, jednocześnie czując jak delikatne łzy nacisnęły mi się do oczu.
- Tak, bardzo go kochał mimo całego zła i bólu, jaki mu zadał.
   Gdy X o nim mówił miałam wrażenie, jakby był stałym obserwatorem tych sytuacji. Jakby czuł ten ból i zrozumienie dla zmarłego przyjaciela, który miał tak bardzo skomplikowane życie. Domyślałam się, że było mu bardzo trudno o tym wszystkim mówić. Sama nie chciałabym opowiadać obcej osobie o kimś, kto odszedł już na zawsze, a był dla mnie tak bardzo bliski.
- Skończyło się na tym, że we wczesnej młodości zaczął kreślić niewidzialną granicę między sobą, a innymi ludźmi - zaczął nagle, a ja poczułam na sobie jego wzrok - Nieważne, z kim miał do czynienia, zawsze zachowywał pewien dystans, starannie obserwując nastawienie ludzi, więc nie mogli się do niego nadto zbliżyć. Nie przyjmował też zbyt łatwo tego, co mówili mu inni.
- Zamykał się na ludzi?
- Sława dawała mu tyle samo radości, co problemów. Nie wiedział z czasem już kto jest przyjacielem, a kto tylko udaje. 
- Lubił samotność? - zapytałam, opierając brodę na dłoni.
- Nikt nie lubi samotności. On tylko nie próbował się z nikim na siłę zaprzyjaźniać. To prowadzi do rozczarowań.
- A co z operacjami? Bielactwem i jaśniejącą skórą? - znów czułam dziwną gulę, zadając mu to pytanie - Chcę po prostu zrozumieć... Wydaj mi się, że Michael był niezwykle wrażliwy i pozbawiony normalnych warunków rozwoju, z trudem wytrzymywał zachowanie ojca i zaczął cierpieć na zaburzenia osobowości, które przerodziły się u niego w zaburzenie polegające na nieakceptacji swojego ciała. 
- Może i masz w tym trochę racji - odparł dziwnie zciszonym tonem - Koniec na dzisiaj. Powinnaś iść już spać, jest trzecia w nocy.
- Dobrze mi się z Tobą rozmawia - uśmiechnęłam się, wiedząc że mówię szczerą prawdę - Czy jutro...?
- Drzwi Galerii Cieni są dla Ciebie wciąż otwarte, Amando. Możesz przyjść o dziesiątej wieczorem, gdy już odpoczniesz po powrocie ze szpitala. 
- Na pewno będę - uniosłam znów kąciki ust - I obiecuję już więcej nie złamać żadnej zasady.
- Co powiesz narzeczonemu? -  zadał pytanie, na które szczerze mówiąc sama nie znałam jeszcze odpowiedzi - Będzie pytał, gdzie wychodzisz.
- Myślę, że za ten referat Clara będzie mi dłużna przysługę i krycie mnie przed Lucasem będzie dobrą rekompensatą - nakryłam się mocniej kołdrą - Czy mógłbyś poczekać ze mną? No wiesz... Aż zasnę. 
- Jeśli tego chcesz - skinął głową, na co ja przesunęłam się i pokazałam mu, aby położył się obok mnie na łóżku.
  Zawahał się, ale w końcu zrobił to o co poprosiłam. Wtuliłam twarz w poduszkę, zerkając ostatni raz na mężczyznę, po czym zamknęłam oczy. Poczułam jak odgarnia kosmyk moich włosów za ucho, na co przeszedł mnie dziwny dreszcz. Starając się wyciszyć wszystkie zmysły w moim ciele, nagle usłyszałam jego melodyjny głos. Nie wiem czy to już był sen, czy naprawdę śpiewał tuż przy moim uchu. Pamiętam delikatną, zmysłową melodię, która sama tworzyła się wokół jego głosu. Śpiewał delikatnie, cicho, nie spiesząc się. Czułam niemal jak słowa przepływają przeze mnie, zabierając powoli do krainy snów. Już dawno nie zasypiałam tak lekko i z takim spokojem. Oraz z pewną świadomością i słowami, które jako jedyne tak dobrze zapamiętałam: You are not alone.


   Słońce wschodzące nad Paryżem oślepiło mnie pierwszymi promieniami nadchodzącego kolejnego dnia. Jakie to niesamowite, jak bardzo nasze życie może zmienić się w ciągu tak krótkiego czasu. Zmiana kontynentu, zmiana całkowitego trybu życia i - inni ludzie. To podobno oni budują nasz świat i rzeczywistość. Amanda była dla mnie kimś wyjątkowym, jednak sam jeszcze nie potrafiłem tego nazwać po imieniu. Ale może właśnie do tego wszystko się sprowadza. Do uczucia, które nie jest falą namiętności, lecz decyzją, by poświęcić się czemuś, komuś, niezależnie od tego, jakie przeszkody stoją nam na drodze. I może podejmowanie tej decyzji wciąż, dzień po dniu, krok po kroku, mówi więcej o przyjaźni, miłości i oddaniu, niż gdyby w ogóle nie było trzeba stawać przed takim wyborem. W końcu to tutaj - w Paryżu - powstają najpiękniejsze historie.
    Dlaczego spomiędzy tylu miast na świecie, na swój nowy dom wybrałem właśnie Paryż? Od pierwszego dnia gdy moja noga tu stanęła, to miasto wypełniło całe moje serce, tak że całkowicie się w nim zapominałem. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Paryż, zapragnąłem być jego częścią. Wszystkie te warstwy historii, śmierci i majestatyczności. Tu masz poczucie, że możesz być każdym, dokonać wszystkiego. Są takie miejsca na Ziemi, które łączą w sobie cząstkę wszystkich dziedzin życia. Wraz z nią ludzi, tak różnych jak sam świat. Są takie miejsca, które pobudzają wyobraźnię, przerażają i zachwycają. A Paryż? Cóż…Napisano o nim tysiące stron. Był tłem i bohaterem tysiąca taśm filmowych. Możesz go kochać lub nienawidzić. A może jedno i drugie jednocześnie? Podziwiasz za przeszłość. Krytykujesz za teraźniejszość. Nie jest łatwy w odbiorze. Ale Ty go kochasz – tak samo jak ja. Kamienny bruk wydeptany przed laty, do dziś odbija się na naszych stopach. Odkryć coś nowego. Zobaczyć miejsca, do których nikt wcześniej nie dotarł. Pierwsze spotkanie jest najważniejsze. To od niego zależy późniejsze uczucie. Albo zakochasz się od razu, albo już nigdy nie obdarzysz go takim uczuciem. To miasto ma w sobie moc. Nie jest cukierkowate i słodkie. Jest realne, a jednocześnie przykryte marzeniami. Marzeniami tych wszystkich, którzy go tworzyli, w nim mieszkali oraz żyli. A ja? Dziś? Jestem w nim. I może to właśnie w nim odkryję na nowo samego siebie.

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

"Czy można komuś ulżyć w cierpieniu pocałunkiem?"
— Jenny Han „Tego lata stałam się piękna”

piątek, 12 maja 2017

Informacja! :)


Kochani! <3
 Z wyjazdu wróciłam już w nocy z soboty na niedzielę.
Jestem w Polsce, ale wybaczcie - miałam masę roboty odnośnie stajni, wyjazdu do USA, nadrobienia na uczelnię i wiele innych dupereli. Ogólnie dalej jestem zawalona trochę robotą, bo niedługo już zdaję przyspieszoną sesję, a jak wiecie w czerwcu lecę już do Stanów.
Przypominam więc, że strona będzie zawieszona do końca września niestety w tym czasie bo za oceanem na bank nie będę mieć czasu + lecę tam po przygodę, a nie pisanie opowiadania na kompie.
Rozdział nowy już zaczęłam, powinnam na dniach go skończyć i wstawić,
jednak piszę tutaj jako informacja, abyście nie myśleli, że albo mnie coś zjadło na stopa w tej Albanii, albo że co gorsza rzuciłam/zapomniałam o blogu.
Jestem i piszę, musicie mi wybaczyć tylko brak ogarnięcia :D
Tak mam tylko w Polsce chyba xD
Zaciekawionych moją przygodą (a była serio szalona xD) zapraszam do linku poniżej, gdzie jest adres mojego bloga podróżniczego. 
Na dniach też może uda mi się napisać tam już pierwszą część relacji z majówki autostopowej wraz z zdjęciami i filmikami z mojej nowej GoPro. 
Znajdziecie też info odnośnie programu Work&Travel USA na jaki niedługo wybywam.
Chętnie udzielę info!
Tymczasem uciekam, 
Do zobaczenia niedługo w kolejnym rozdziale!:) <3

Gdzieś tam w drodze do Albanii :D

~~~~~
"Jedyną niemożliwą podróżą jest ta, 
której nie zacząłeś!"