Strony

sobota, 9 czerwca 2018

Epilog



   Coś się zmieniło. Wraz z jego odejściem ogarnęło mnie przerażające milczenie wszelkich zmysłów, jakie może posiadać człowiek. Byłam niczym i nie pragnęłam się nikim więcej stać. Samotność spowijała mnie jak pajęczyna, ciężka niczym mokry śnieg. Tak samo jak ta miłość dała mi nowe życia, tak z jego odejściem zostało mi wszystko bezpowrotnie odebrane.
   Cierpienie jest tylko skutkiem bólu. Umiejętność znoszenia bólu sprawa często, że uczymy się żyć bez ciągłego cierpienia. Ale to wymaga czasu. Nauka wstrzymywania bólu jest ciężka, jednak ja nauczyłam się przyjmować ból, aby mieć zwyczajne poczucie kontroli nad sobą i swoim życiem. Najgorsze chyba było w tym wszystkim to, że świat wydawał się nie widzieć mojej straty. Gazety, telewizja i wszelkie inne media pisały tylko i wyłącznie o śmierci Michaela Jacksona - jednak dziś, prawie trzynaście lat po jego śmierci nie ma już o tym ani słowa. Muzyka i legedna mimo iż wiecznie żywe, wpasowały się w wirujący świat wraz z śmiercią swojego twórcy. Ja tego nie zrobiłam. To widzi się wszędzie - w pustym kubku na herbatę, w nienoszonej parze kapci, w braku zapachu skóry na pościeli - po prostu wszędzie. A ty idąc chodnikiem widzisz, że to wszystko dzieje się i funkcjonuje bez niego. Nic się nie zmieniło poza bólem i rozpaczą rozsadzającą Cię od środa. Ptak siedzący na gałęzi śpiewa tym samym melodyjnym głosem, a kierowca autobusu znów przyjeżdża punktualnie na przystanek. Świat żyje, czas płynie, a Ty jesteś sam na sam ze swoim bólem, który jest najbardziej intymnym uczuciem na świecie. Możesz dzielic z ludźmi radość i euforię, ale nigdy nie bedziesz w stanie dzielić z nimi bólu jakiego doświadczasz.
    Nie sądziłam, że uporanie się z moim złamanym sercem będzie tak ciężkie, a jego skutkiem będzie częściowe odpłynięcie mojej świadomości podczas codziennej rutyny. Sen nie przynosił mi ukojenia, jedzenie nie smakowało jak dawniej, a muzyka która była całe życie moją pasją i pracą, sprawiała teraz nieopisany ból. Jednak z czasem nawet on stał się łatwiejszy do zniesienia - jednak nigdy nie zniknął.
    Problemem był również fakt, że z nikim nigdy o tym nie chciałam mówić. Wspominałam jedynie wydarzenia, ale nie to co czułam w środku. Cały czas uważałam, że ból nie potrzebuje żadnego opisu, jednak ignorowanie go wyrządzało mi coraz większe szkody. Nie można żyć z takim cierpieniem i pozostawać tym samym człowiekiem, a na pewno nie wewnątrz. Wspomnienia zabijały. Wspomnienia rozrywają człowieka na małe kawałeczki i nie pozwalają się poskładać znów w jedną całość. Mimo upływu tylu lat nie byłam gotowa na wspomnienia, a te pojawiały się za każdym razem gdy spoglądałam chociażby w stronę wieży Eiffla, która już nigdy nie będzie świecić dla mnie tak samo. Paryż mimo iż wciąż pozostawał taki sam, dla mnie ta magia odeszła wraz z jego najważniejszym mieszkańcem. 
    Na początku broniłam się przed tą miłością. Świadoma cierpienia po śmierci Evana nie chciałam znów przyeżywać tego wszystkiego na nowo. Ale miłość już taka jest, że nie przyjmujesz do wiadomości, że coś może się nie udać. Zapominasz swoje złe doświadczenia. Tak jak kobiety, które decydują się na kolejne dziecko, zapominając o bólu, jaki przeżyły podczas porodu. Na tym polega siła miłości, że święcie wierzysz, że tym razem będzie inaczej.
    Cała ta historia nauczyła mnie masy rzeczy i nie mówię tutaj tylko o samych naukach X. Nigdy wcześniej bym nie pomyślała, że można pokochać kogoś, kogo nie możesz zobaczyć. Nie wiesz jak wygląda, ile ma lat oraz nie znasz nawet jego prawdziwego imienia. Czyż nie brzmi to absurdalnie? Nawet miłość przez internet na więcej sensu, niż to co się wydarzyło w moim życiu. Pokochałam człowieka, który był w pewien sposób dla mnie kimś całkowicie obcym. Nagle znaczenie słów "Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu" nabrało dla mnie całkiem nowego sensu. Dopiero z czasem zdałam jednak sobie sprawę, że ja wcale nie pokochałam Michaela Jacksona. Nie pokochałam człowieka o ciemnych oczach, kruczoczrnych włosach i delikatnej jak jedwab skórze. Pokochałam mężczyznę w masce z całą jego tajemnicą, której wcale nie chciałam poznać. I to za nim tak cholernie dziś tęsknię. Nie dbam o wielkieto artystę Michaela Jacksona, a brak mi zwykłego człowieka, który zakładając maskę nie udawał kogoś innego - dzięki niej mógł pozostać właśnie sobą. Mój X. Mój mężczyzna w masce.
   Nie wiem, czy byłabym w stanie uporać się i żyć z tym bólem, gdyby nie jeden mały element, jaki wraz z jego odejściem - zagościł na dobre w moim życiu.
- Mamusiu! Zobacz! - podniosłam wzrok znad książki, uśmiechając się w stronę małej, ciemnowłosej dziewczynki - Zobacz co złapałam - odparła podekscytowana, po czym otworzyła piąstki ukazując małego, zielonego konika polego - Mogę go zatrzymać?
- Kochanie, konik będzie szczęśliwy tutaj na łące, a nie w murach Paryża - uśmiechnęłam się słabo, całując córkę w głowę.
   To właśnie dla niej zapragnęłam żyć na nowo. Dla jej ciemnych jak węgiel oczu i melodyjnego głosu, który tak uparcie przypominał mi głos ukochanego. Żyłam teraz dla najpiękniejszego daru, jaki mógł zostawić mi po sobie X. Podarował mi córkę. Podarował mi Esterę.


"Dobrze widzi się tylko sercem,
najważniejsze jest niewidoczne dla oczu."



   Kochani i tak oto dobiegło końca opowiadanie Man in the Mask!
   Ja wiem, że większość z was ma ochotę mnie ubić za to jak zakończyłam to opowiadanie... Jednak plan taki był już od pierwszego rozdziału (nawet w prologu szło się domyśleć, że Mike tam nie żyje). Po pierwsze nigdy nie spotkałam się z fanfic o MJ gdzie on umiera, a po drugie cały zamysł tej historii się sprowadzał właśnie do tego.
   Jak wiecie postacie były insporowane filmem V jak Vendetta, który bardzo kocham <3 Spotkałam sie z opiniami, że niby chamsko zerżnęłam fabułę (kompletnie nie wiem w jaki sposób, ale ok xD), jednak mimo iż nie wyszło to wszystko tak jak planowałam, to jestem chyba zadowolona z całokształtu historii Amandy i X. Chciałam tutaj ukazać nieszczęśliwą i zagubioną kobietę, która odnajduje na nowo pewien sens w życiu. Dodam, że nie należę do osób, które wierzą że Michael gdzieś tam żyje i się faktycznie ukrywa, jednak chyba właśnie tak to sobie wyobrażam na swój sposób. Jak pewnie zauważyliście nie tylko Amanda przeszła przemianę - ale nasz X z człowieka zamkniętego i odpychajacego wraz z rosnącym uczuciem zaczął się otwierać i ulegać Amandzie.
   Być może mogłam rozbudować to opowiadanie jeszcze bardziej, dodać kilka rozdziałów i wymyśleć kolejne "przygody", jednak stwierdziłam, że ciągnięcie na siłę mija się z jakimkolwiek celem. Sama nie lubię jak ktoś pisze opowiadanie na siłę, ma już 70 rozdziałów i końca nie widać, nowe wątki są wymyślane na siłę i człowieka męczy już cała opowieść. Dlatego zostawiam to tak jak jest - z całą niedoskonałością tego opowiadania i bohaterów jakich wykreowałam.
  Mam nadzieję, że mimo smutnego zakończenia Man in the Mask was nie zawiodło i będzie to opowiadanie inne od reszty fanfic - bo do tego też dążyłam. Chciałam stworzyć coś co odbiega od standardowego opowiadania z Michaelem Jacksonem. Ale czy to się udało? Opinię pozostawiam wam.
   A teraz na koniec proszę was, aby każdy czytelnik co wytrwał do końca napisał tutaj co mu się podobało i co się zdecydowanie nie podobało w całej tej historii. Ja mimo iż opowiadanie kończę to wciąż tutaj jestem i czytam wasze komentarze, które kto wie... Może mnie jeszcze z czasem zmotywują do napisania kolejnego opowiadania?:)

Pozdrawiam,
Patrycja:)

środa, 30 maja 2018

Rozdział 41 - Nie mieli nawet sekundy, żeby się zobaczyć, poznać i zapamiętać.


Kochani jestem w końcu!
Praca dympomowa napisana, egzaminy zaliczone, więc w końcu mogłam dokończyć ostatni już rozdział Man in the Mask...
Nie będę więcej nic zdradzać, sami oceńcie.
Epilog pojawi się na dniach - max do 14 czerwca mam nadzieję.
Kontynuacji jak mówiłam nie będzie - niestety, trzeba wiedzieć kiedy skończyć daną historię, a myślę, że ciągnięcie tego nie miałoby najmniejszego sensu.
No nic wiecej sie rozwleke na epilogu.
Buziaki!

~~~~~

    X nauczył mnie, że nic samo się nie zmieni. Nie wystarczy zrozumieć jak powinno być. Trzeba własnoręcznie, uparcie, codziennie, wytrwale namawiać swoją podświadomość do zmiany jaką chcemy osiągnąć. Tylko wtedy zmieni się nasz sposób myślenia, a zarazem z nim zmieni się całe nasze życie. Nie pamiętam już dokładnie dnia, w którym zrozumiałam, że moim największym wrogiem jestem ja sama. Nagle z niesamowitą siłą i wyrazistością dotarło do mnie to, że ja sama nie lubię siebie i nie mam dla siebie żadnej propozycji na przyszłość. Jednak on to zmienił. Pomógł mi zrozumieć moje życie, otaczający nas świat i z zadziwiającą łatwością dał mi do zrozumienia, że problem znajduje się jedynie w mojej głowie.
   Otaczajacy mnie zapach szpitala stawał się nie do zniesienia. Chodziłam po korytarzu nerwowo, cały czas trzymając się obiema rękoma za brzuch. Z okien można było już widzieć masę dziennikarzy, fanów oraz policji i ochorny. Skąd tak szybko rozeszła się ta informacja? Przecież jest w szpitalu od niecałej godziny... Kto powiadomił o tym już cały kraj?
   Poczułam nagle czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłam sie gwałtownie w stronę mężczyzny, który miał na sobie strój policyjny. Cholera... Wsadzą mnie do więzienia?
- Jak się tutaj Pani znalazła? Proszę opuścić budynek, natychmiast.
- Że jak? - miałam nadzieję, że to jest jakiś kiepski żart - To ja zawiadomiłam karetkę, czekam aż...
- Tak, wszystkie fanki nagle twierdzą, że to one mu pomogły, że to u nich chował się przez ostatni rok - zaśmiał się - Albo opuści Pani budynek po dobroci, albo wyprowadzę Panią siłą.
- Proszę dać jej spokój - usłyszałam za sobą kolejny, męski głos.
   Odwróciłam się zdziwiona, jednak szybko rozpoznałam tę twarz z fotografii, jakie stały na kominku w Galerii Cieni. To musiał być Quincy. Nikt inny.
- Amanda jest moją przyjaciółką, biorę za nią odpowiedzialność - zwrócił się ponownie do policjanta, który zmierzył mnie wzorkiem i odszedł bez słowa - To ty wezwałaś karetkę? - zapytał tym razem patrząc na mnie.
- Quincy, ja musiałam... - wyrzuty sumienia zaczynały we mnie narastać z każdą chwilą - Nie mogłam mu pomóc...
- Wiem, o nic Cię nie obwiniam - odparł uśmiechając się słabo - Zrobiłaś to co do Ciebie należało.
- Jak on sie czuje? Co tam się dzieje? Nikt nie chce mi udzielić informacji...
- Jego serce pracuje, ale bardzo słabo.
- Ma to związek z lekami, jakie był rozrzucone obok niego? - spytałam niepewnie, kolejny raz zaciskając dłonie na brzuchu - Czy on...?
- Nie przedawkował, wręcz przeciwnie. Wszystko wskazuje na to, że zwyczajnie nie zdążył wziąć tabletek na czas. Wyniki nawet pozwalają stwierdzić, że ostatnio często o nich zapominał.
- Co teraz? - pierwsze łzy zaczęły spływać mi po policzkach - Będzie żył, prawda?
- Jego serce jest bardzo słabe, Amando. Od wielu lat zmagał sie z problemami zdrowotnymi, to była tylko kwestia czasu.
- Mogę go zobaczyć? - spojrzałam w szare tęczówki mężczyzny z nadzieją - Proszę, muszę go zobaczyć.
- Zrobię co w mojej mocy. Mimo wszystko w każdej chwili mogą wpaść tutaj odpowiednie służby z Stanów, a wtedy co najwyżej będę mógł pisać do Ciebie listy z celi - przetarł twarz dłońmi - Cholera, najpierw Frank... To oczywiste, że już po mnie lecą.
- Jeśli wyzdrowieje, wyjdzie z tego... Co z nim będzie? - nie byłam pewna, czy chcę znać odpowiedź na to pytanie - Co mu grozi? Zamkną go w więzieniu?
- Nie mam pojęcia, Amando - mężczyzna objął mnie delikatnie, na co rozpłakałam się na dobre - Nitk nie może wiedzieć, że znałaś Michaela tak dobrze. Trzymaj się wersji, że zobaczyłaś zamaskowanego faceta, ciekawa poszłaś za nim do mieszkania w podziemiach i potem znalazłaś jego nieprzytomne ciało w łazience.
- Wiesz jak absurdalnie brzmią twoje słowa? - zmarszczyłam brwi - Nikt w to nie uwierzy...
- Tak samo absurdalnie jak miłość do zamaskowanego typa, który okazuje się być oficjalnie martwą gwiazdą muzyki - zaśmiał się - Nie miej wyrzutów sumienia, proszę. Zrobiłaś co należało,.
- Boję się, że mnie znienawidzi gdy się obudzi i dowie, że przeze mnie jego tajemnicę zna już cały świat - wytarłam mokre policzki rękawami od swetra - Ale nie mogłam pozwolić mu umrzeć, on musi z tego wyjść...
   Bezsilność to jedno z najgorszych uczuć na świecie. Nie wiem czy wtedy myślałam bardziej o nim, o sobie, czy o naszym nienarodzonym dziecku. Skoro dostałam kolejną szansę na bycie matką, dlaczego los chce mi odebrać ukochanego? W przyrodzie ponoć na tym polega równowaga - jedni umierają, drudzy się rodzą, taka kolej rzeczy. Jednak jak wytłumaczyć to sobie kiedy ma nas opuścić ktoś, bez kogo cała ta przyroda i sens życia przestają mieć jakiekolwiek znaczenie? Nie wiem jak silnym człowiekiem był Michael Jackson, ale wiem jak silnym mężczyzną był mój X. Człowiek, który poświęcił swoją tajemnicę i dotychczasowe życie tylko po to, by mi pomóc. Człowiek, który był moim nauczycielem i kochankiem, który zburzył mur w mojej głowie sprzed wielu lat. A teraz był również ojcem dziecka, które nosiłam pod sercem.


    Wciąż czułam na sobie jego delikatny dotyk, zapach,  ulotny smak.  Czułam go cały czas. I wiedziałam, że chociaż może nie ma dla nas już przyszłości... nadal będę go czuć i będzie to moje odkupienie i pokuta. Bo za wszystko w życiu trzeba zapłacić. Nie wiedziałam jak to zniosę, ale wiedziałam, że teraz tylko to mi pozostało. Bo jego już nie miałam.  I nie pozostało mi nic innego jak się z tym pogodzić, mimo iż wiedziałam, że jest to przecież niewykonalne.
   Wydostałam się ze szpitala tylnym wyjściem, gdzie o dziwo nie było szalejących fanów czy dziennikarzy. Musiałam trochę odetchnąć od murów, które przytłaczały mnie coraz bardziej. Ta bezsilność, bezradność i ciągłe czekanie na cud wyniszczały człowieka od środa. Co może być gorszego? Zrobiłbyś w końcu wszystko, by tylko pomóc i uratować ukochaną osobę, ale nie możesz zrobić zupełnie nic. Jesteś sam ze swoim bólem i świadomością, że jesteś kompletnie bezużyteczny. Nie masz wpływu na to co się stanie, ani nie możesz zmienić tego co już się wydarzyło. I nagle w Twojej głowie powstaje masa pytań i słów, których nigdy nie wypowiedziałeś. Zastanawiasz się kiedy ostatni raz powiedziałeś zwykłe "kocham cię" oraz czy wasze ostatnie spotkanie wyglądało tak, jak chciałbyś je zapamiętać. W głowie pojawiają się setki tematów, które przecież mogliśmy jeszcze omówić, lub zwyczajnie przy nich pomilczeć.
   Usiadłam nad brzegiem Sekwany, spoglądając na mieniącą się w oddali wieżę Eiffla. Dziś Paryż wydawał mi się cierpieć razem ze mną. Za to kochałam to miasto - tutaj nie człowiek dostosowywał się do panującego ładu, ale to samo miasto wydawało się wczuwać w daną historię. Nie ma chyba lepszego miasta, by jednocześnie się w nim zgubić - i odnaleźć. I nie chodzi mi wcale o architekturę, bo nie jestem wielką fanką piękna minionego. Najbardziej w tym mieście interesuje mnie żywioł ludzki, bo on stanowi jego siłę. Zawsze w Paryżu fascynowało mnie życie podskórne, a teraz i ja stałam się jego częścią i to właśnie to miasto sprawiło, że poznałam X.
- Tatuś walczy dla nas - szepnęłam, przejeżdżając dłonią po brzuchu - Nie podda się, wiem o tym.
   Kolejna tego dnia łza spłynęła po moim policzku. Za każdym razem gdy myślę już, że nie jestem w stanie wypłakać więcej, moje ciało udowadnia mi, że tego bólu nie będzie końca. 
   Nagle poczułam wibracje w kieszeni kurtki. Niechętnie wyjęłam komórkę i spojrzałam na wyświetlacz, gdzie widniało imię mojej przyjaciółki.
- Tak Claro?
- Oglądałaś telewizję?! - wrzasnęła do słuchawki tak, że musiałam odsunąć urządzenie od ucha - Wszędzie trąbią, że podobno Michael Jackson leży w szpitalu u nas w Paryżu! Rozumiesz?! Michael Jackson, ten Michael Jackson, o którym pomagałaś napisać mi referat!
- Tak, wiem - odparłam obojętnym głosem, nie mając już nawet siły udawać przed nią czegokolwiek - Posłuchaj nie mogę teraz rozmawiać, może...
- Czekaj czekaj - przerwała mi - "Tak, wiem"? I to wszystko na wiadomość o człowieku, który rzekomo nie żyje od ponad roku? Amando, czy Ty przypadkiem... Gdzie Ty w ogóle jesteś?
- Właśnie wyszłam ze szpitala - szepnęłam przez łzy, nie mogąc dłużej ukryć emocji jakie we mnie siedziały - Claro... On umiera...

- Mówisz o X, czy o Michaelu, czy o jednej i tej samej osobie? - zorientowała się, jednak jej głos brzmiał nadzwyczaj spokojnie - Poczekaj, niedługo przyjadę.
- To nie ma sensu, nie wpuszczą Cię do szpitala - wytarłam rękawem mokre policzki - Czy mogę dziś u Ciebie przenocować? Dom X zapewne jest teraz przeszukiwany niczym miejsce zbrodni.
- Jasne, nie musisz mnie nawet pytać o takie rzeczy - byłam pewna, że się uśmiecha - Daj znać jeśli coś by się działo, okej?
- Oczywiście, dziękuję.
   Po skończonej rozmowie ruszyłam z powrotem w stronę szpitalnego budynku.



   Jak się nie zgubić i nie zwariować w takim świecie, którego jedyną stałą i pewną cechą jest to, że wszystko może się zmienić i to zazwyczaj wtedy, gdy nie jesteśmy na to gotowi? Jedyne co nie zmieniało się, to moja miłość do człowieka, który odmienił moje życie. Ta miłość była powietrzem, którym musiałam oddychać. Widziałam w niej tysiąc kolorowych szkiełek, które układały się w dziwną całość, ale jakkolwiek się starałam, zawsze rozsypywały się, by powstać na nowo w całkiem nowym kształcie i nowej harmonii. 
   Poczułam jak ktoś szarpie mnie delikatnie za ramię. Mruknęłam niezadowolona, czując przeszywający mnie przy okazji ból głowy i kręgosłupa. Cholera, co się dzieje?
- Amanda, obudź się - głos Quincego w końcu sprawił, że otworzyłam oczy - Od spania na tej ławce dostaniesz odcisków.
- Coś z X.... Michaelem? - nie wiedziałam jak mam go nazywać w obecności Q - Proszę, mów co wiesz...
- Lekarze ustabilizowali jego stan, ale jego serce ledwo bije - dopiero zauważyłam, że i jego oczy są zaszklone - Udało mi się uprosić jednego z lekarzy i możesz wejść do niego.
- Naprawdę? - poderwałam się na równe nogi jak poparzona - Czy jest przytomny?
- Niestety nie... Nawet lekarze są zdziwieni ciągłym brakiem kontaktu. Musimy czekać.
- Dziękuję - szepnęłam próbując się zdobyć na uśmiech, jednak w całej tej sytuacji wyszedł mi z tego jedynie grymas. 
   Ruszyłam od razu w stronę sali, w której leżał X. Przed drzwiami stała wciąż ochrona, jednak mimo moich obaw nie zwrócili na mnie większej uwagi. A więc Quincy wszystko załatwił... Czemu to robił? Czemu mi pomagał? Nie znał mnie, nie miał pojęcia co tak naprawdę łączyło mnie z jego dawnym przyjacielem... A może jednak miał? Jak wiele osób z jego otoczenia znało prawdę o naszej relacji?
   Mimo iż miałam w głowie masę pytań, postanowiłam nie zadręczać się tym w chwili obecnej. Teraz najważniejsze było zdrowie X. Nic poza tym nie miało najmniejszego znaczenia.
- Hej, jestem tutaj - szepnęłam zajmując jednocześnie miejsce na krzesełku obok łóżka, na którym leżało nieprzytomne ciało mojego ukochanego - Cały czas tutaj byłam, wiesz?
   Widok jego nieprzytomnego i wykończonego ciała sprawił, że łzy płynęły po moich policzkach mimowolnie. Nie próbowałam nawet ich powstrzymać, czy płacz jest czymś złym w takiej sytuacji?
- Nie poczekałeś na mnie - mruknęłam z wyczuwalnym żalem w głosie, jednocześnie ujmując jego bezwładną dłoń w swoje ręce - Nie zdążyłam Ci o czymś powiedzieć... A teraz być może jest już za późno - złapałam się ręką za brzuch, próbując na dobre się nie rozpłakać - Wiesz, że będziesz tatą?
   Spojrzałam na jego nieruchomą twarz, jakby pełna nadziei, że to jedno małe wyznanie wystarczy, aby się obudził. Aby wrócił i wciąż był, bo nie potrzebowałam nic poza jego obecnością. Nie myślałam teraz o skutkach jego kłamstwa, nie pamiętałam o tym jak wyleciał i zostawił mnie bez słowa, po prostu pragnęłam tylko by żył i był tutaj.
  Jednak jego oczy wciąż pozostawały zamknięte, a klatka piersiowa ciężko unosiła się w równych odstępach czasowych.
- Potrzebuję Cię tutaj, obie Cię potrzebujemy - szepnęłam kolejny raz przez łzy, ignorując fakt, że ochrona za drzwiami może usłyszeć mój płacz - Nie możesz nas tak zostawić, nie teraz. Już raz straciłam ukochanego, Ciebie nie mogę stracić.
  Mówiłam do niego pełna nadziei, że jednak mimo wszystko mnie słyszy. Zaczęłam przepraszać za złamaną obietnicę i wspominać nasze pierwsze spotkanie. Mimo iż nie uzyskałam żadnej odpowiedzi czułam, że jest przy mnie i mnie słyszy.
  Nie mam pojęcia jak długo siedziałam przy jego łóżku, ani ile łez wypłakałam. W końcu jednak usiadłam obok ukochanego na łóżku, po czym wzięłam jego wiotką dłoń i przyłożyłam delikatnie do brzucha.
- Czekamy na Ciebie, pamiętaj - szepnęłam przez łzy, po czym ucałowałam go w czoło i próbując opanować drżenie ciała opadłam z powrotem na krzesło i schowałam twarz w dłonie wybuchając płaczem kolejny raz.
  Nagle poczułam na ręce czyjś dotyk. Byłam niemal pewna, ze to Q lub jeden z ochroniarzy, jednak gdy spojrzałam przed siebie napotkałam to czarne jak węgiel spojrzenie, które mimo iż straciło swój dawny blask, wciąż było dla mnie najpiękniejszym widokiem na świecie.
- X? - szepnęłam uśmiechając się przez łzy, po czym usiadłam ponownie na łóżku obok ukochanego chwytając go za dłoń - Wróciłeś...
   Uniósł lekko kąciki ust, jednak nie powiedział ani słowa. Jego oczy wciąż podkrążone i przymknięte, klatka opadała i unosiła się ciężko w nierównomiernym oddechu. Nagle mężczyzna delikatnie wydobył rękę z mojego uścisku i położył ją na moim brzuchu. Spojrzałam na niego niepewnie, mimo iż tak naprawdę wiedziałam co to oznaczało. Wiedział. Słyszał mnie i wiedział, że zostanie ojcem.
  Kolejne łzy zaczęły spływać po moich policzkach, jednak tym razem były to łzy szczęścia. Nie powiedziałam nic. Nakryłam jedynie jego dłoń swoją, dociskając mocniej do swojego brzucha. Pierwszy raz od dawna poczułam, że może nam się udać. Poczułam się pewniej sama ze sobą, a to wszystko dzięki temu, że miałam u boku kogoś takiego jak on.
   Nie miałam jednak wtedy pojęcia, jak bardzo się myliłam.
   Nagle komputer do którego był podłączony  X zaczął wydawać z siebie przeraźliwe dźwięki. Spojrzałam przerażona na ukochanego, który złapał się ręką w miejscu serca, a na jego twrazy pojawił się ból, którego nie da się opisać. Wybiegłam natychmiast z sali wołając o pomoc. Po chwili do sali wpadło dwóch lekarzy w towarzystwie trzech pielęgniarek.
- Proszę opuścić pomieszczenie - warknął na mnie jeden z lekarzy, a ja spojrzałam na niego zapłakanymi oczami niemal błagając, aby tego nie robił - Panie Jones! Proszę zabrać swoją przyjaciółkę bo wyrzucę ją siłą.
   Poczułam nagle jak Q łapie mnie od tyłu próbując wyciągnąć z sali. Szarpałam się z nim i krzyczałam, jednak mężczyzna zamknął mnie w szczelnym uścisku. Płakałam, kopałam, biłam pięściami, jednak to nic nie dawało. Drzwi do sali zamknęły się z hukiem, a ja nie mogłam być obok ukochanego, gdy mnie potrzebował.
- Amando proszę, uspokój się. Daj im działać, pomogą mu, zobaczysz - mówił do mnie ciągle, jednak ja nie zwracałam na to najmniejszej uwagi.
  Walczyłam z nim jeszcze dłuższą chwilę, aż wyczerpana płaczem i krzykiem opadłam bezwładnie na ziemię. Nie mam pojęcia jak długo siedziałam na zimnych kafelkarz w korytarzu. Quincy usiadł obok mnie, co chwila pytając, czy wszystko ze mną w porządku.
   Nie było.
  Jednak pozostawiałam pytania mężczyzny bez nawet najkrótszej odpowiedzi. Siedziałam tylko zapatrzona w jeden punkt, którym był drzwi na przeciw mnie. Co chwila słyszałam jakieś krzyki zza ściany, a pielęgniarki biegały przynosząc jakieś sprzęty i akcesoria zapewne potrzebne lekarzom. Obserwowałam to wszystko w milczeniu, czekając na jakikolwiek znak.
   W końcu szum ustał. Cała bieganina i wrzaski ucichły, zaś obaj lekarze opuścili salę gdzie leżał X. Razem z Quincy'm zerwaliśmy się na równe nogi w nadziei, że wszystko zakończyło dobrze. No bo w końcu nie mogło być inaczej, prawda?
- Panie Jones... Czy pańska przy...
- Może Pan przy niej mówić - spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem, a ja posłałam mu pełne wdzięczności spojrzenie - Co z Michaelem? Co się wydarzyło?
- Serce Pana Jacksona było bardzo słabe... To i tak cud, że przeżył tyle czasu od momentu gdy trafił do szpitala - z każdym słowem lekarza moje ciało zaczynało się bardziej trząść - Przykro mi, nie mogliśmy nic zrobić. Pan Jackson nie żyje.
   Ostatnie słowa obiły się echem w mojej głowie. Nie żyje. On nie żyje. Mój X odszedł tym razem bezpowrotnie, a ja nie miałam nawet okazji się z nim pożegnać. A dziecko? Nasze malutkie, nienarodzone dziecko... Nie mieli nawet sekundy, żeby się zobaczyć, poznać i zapamiętać. I już nigdy mieć nie będą.
- Amando?
   Głos zaniepokojonego Q był niczym echo w mojej głowie. Zapewne gdyby nie jego szybka reakcja, upadłabym. Zaczęłam płakać. Jednak nie był to zwykły płacz. To była histeria, którą może zrozumieć jedynie osoba, która po raz kolejny straciła wszystko co kochała w jednej chwili. Evan mnie opuścił, a kiedy już byłam pewna, ze nigdy nie pokocham i nie oddam się innemu mężczyźnie, pojawił się X. Sprawił on, że na nowo zaufałam i uwierzyłam w tak silne uczucie. Cokolwiek się między nami wydarzyło, wiem że było prawdziwe. I kocham go za to, że pozwolił mi tego doświadczyć. Nie mogę uwierzyć, coś tak pięknego może zrodzić się z tak makabrycznej historii. Jednak już się nie zrodzi. Nigdy więcej.
   W pewnym momencie poczułam silny ból w podbrzuszu. Zgięłam się mocniej, sycząc przez wciąż lecące łzy.  Nagle przed oczami stanął mi obraz i słowa lekarza z wypadku Evana: "przykro mi, w wyniku emocji i stresu doszło do poronienia, nie można było uratować dziecka".
- Moje dziecko... - szepnęłam, na co lekarz i Q spojrzeli na mnie nie rozumiejąc - Jestem w ciąży... Ono nie może odejść... Ratujcie moje dziecko! - wrzasnęłam, kolejny raz zwijając się z bólu.
   Emocje zabijają człowieka. Są tak silne i nieujarzmione, że nawet w takiej sytuacji nie byłam w stanie zapanować nad tym wszystkim, no bo jak zapanować nad bólem i cierpieniem po starcie najdroższej osoby? To tak, jakby chcieć zapanować nad miłością.

***
 
 Komentarz = to motywuje!

~~~~~

"Cierpienie wymaga więcej odwagi
niż śmierć."

piątek, 11 maja 2018

Rozdział 40 - I tak się wszystko zmieniło w jednej chwili.

  
Kochani powróciłam!
Gdyby nie wyjazd majówkowy rozdział byłby szybciej - ale jako forma rekompensaty powyżej macie filmik z mojej wyprawy <3 (pojawią się na kanale też niedługo vlogi z wyjazdu, więc zapraszam do obserwacji :D ).
Co do rozdziału... No sami oceńcie :D
Wiecie, że zostały nam jeszcze 2 rozdziały? A w zasadzie rozdział + epilog.
Tak kochani. Man in the Mask dobiega końca.
Kocham to opowiadanie, ale trzeba wiedzieć kiedy coś zakończyć.
Przeciąganie na siłę nie ma sensu, zniszczyłoby to cały urok tej historii, która myślę jest na swój sposób wyjątkowa i niepowtarzalna.
Zapraszam do czytania i oceny! <3

~~~~~

   Bez względu na wszystko wiem, że ludzie też się zmieniają. Zmieniają się w zasadzie ciągle, każdego dnia, pod każdym doświadczeniem. W naszej naturze jest, że lubimy udawać, że ci, których znamy, pozostają tacy sami. Ale oni wyciągają nowe wnioski, zdobywają nowe doświadczenia, przychodzą im do głowy nowe myśli. Może, jak twierdził Heraklit, nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki - myślę jednak, że dużo więcej przekazu jest w stwierdzeniu, że nie można dwa razy spotkać tej samej osoby. Tak, to jest zdecydowanie prawidłowe stwierdzenie.
   Siedziałem w fotelu w sypialni, przyglądając się jak jej klatka piersiowa miarowo unosi się i opada. Uwielbiałem patrzeć gdy śpi, zupełnie nieświadoma tego, jak intensywnie wbijam spojrzenie w jej malinowe usta, zadarty nos czy smukłe dłonie. Czasem zastanawiałem się nad tym, co by było, gdyby nie poznała mnie jako X, a jako Michaela Jacksona. Czy byłaby w stanie mnie pokochać? Z różnicą wieku? Moją historią? Sławą? Błędami? Z początku byłem utwierdzony w myśli, że ktoś kto akceptuje X, akceptuje prawdziwą naturę Michaela takim, jaki jest. Po prostu człowieka bez otoczki artysty. A dziś? A dziś zastanawiam się sam, czy aby na pewno Michael Jackson i zamaskowany X to jedna i ta sama osoba.
- Dzień dobry - usłyszałem nagle jej zaspany głos, co sprowadziło mnie i moje myśli na ziemię - Nie śpisz już?
- Obudziłem się godzinę temu - wstałem z fotela i usiadłem na łóżku obok kobiety - Już lepiej się czujesz?
- Tak, zdecydowanie - złapała się za głowę - Nie mam pojęcia skąd wzięły się u mnie te wymioty w środku nocy.
- Chcę abyś dziś poszła do lekarza - odparłem zapewne zbyt stanowczym tonem - To mogą być powikłania w związku z atakami lękowymi.
- Ostatnio coraz rzadziej je miewam - uśmiechnęła się spoglądając mi w oczy - Wiesz, że to Twoja zasługa, prawda?
- Wiem, że mimo wszystko musisz iść do lekarza - ucałowałem kobietę w czoło - Wstawaj, zaraz zrobię śniadanie. 
- Poczekaj jeszcze chwilę - złapała mnie za rękę - O czym myślałeś siedząc na fotelu?
- O niczym konkretnym. Chodź, na pewno jesteś głodna.
- Miałeś bardzo poważną minę - nie odpuszczała - Martwisz się, że sprawa o twojej rzekomej śmierci się nagłośni?
- Nie, wiesz dobrze, że jestem gotowy na to co stać się musi. 
- A co jeśli ja nie jestem? - spojrzała na mnie szklanymi oczami - Nie jestem gotowa na to, aby znów Cię stracić.
- Posłuchaj - zacząłem, próbując ułożyć swoje myśli w jedną całość - Czasem są ludzie w naszym życiu, którzy pojawiają się na chwilę. Wiesz, niczym drogowskaz, który z czasem musisz wyminąć po to, aby ruszyć w dalszą drogę.
- Nie mów tak - pokręciła przecząco głową - Dlaczego jesteś taki spokojny? Dlaczego tak łatwo przychodzi Ci mówienie o tym wszystkim? Nie zależy Ci już?
- Jestem taki właśnie z powodu, że tak bardzo mi na Tobie zależy - przejechałem kciukiem po jej policzku, odnajdując na nim zabłąkaną łzę, która zdążyła wydobyć się z jej oczu - Pojawiłaś się w moim życiu w momencie, kiedy już byłem pewien swojej samotności. Sprawiłaś, że poczułem się potrzebny i sam zacząłem potrzebować na nowo ludzkiego głosu. 
- A jeśli uciekniemy? Przecież... Musi być jakieś wyjście. Mówiłeś, że masz zaufanych ludzi. Niech coś wymyślą, możemy opuścić Francję...
- Amando, zbyt długo już uciekam - uśmiechnąłem się słabo - Nie chcę również, abyś i ty musiała uciekać.
- Proszę, przemyśl to - mruknęła błagalnie - Obiecujesz?
- Obiecuję, że zrobię wszystko, aby być przy Tobie jak najdłużej - ująłem jej twarz w dłonie po czym krótko pocałowałem - A teraz chodźmy w końcu na to śniadanie, a potem marsz do lekarza.
   Momentami zastanawiałem się, które z nas bardziej boi się całej tej popapranej sytuacji. Ona przerażona faktem, że mnie straci, czy ja bojący się, że ciężar i konsekwencje moich dawnych decyzji spadną na niewinną osobę, której jedynym błędem była miłość i zaufanie do człowieka w masce.


    Okłamując cały świat myślał, że jego sekret zapewne nigdy nie ujrzy światła dziennego. Bo w końcu co może pójść nie tak? Jednak tajemnice są podstępne, tajemnice pragną się wyrwać na swobodę. Tajemnica jest jak kamyk w bucie. Z początku ledwie go czujesz, a potem zaczyna cię drażnić, aż staje się niemożliwy do zniesienia. Tajemnice przybierają na sile tym bardziej, im dłużej się ich nie zdradza - puchną, póki nie zaczną napierać na wargi. Walczą o wolność, aż w końcu tę wolność dostają.
   Nie potrafiłam zrozumieć jego opanowania, spokoju, a nawet faktu, że po części po prostu pogodził się z tym, co miało niedługo nastąpić. Ja się nie pogodziłam. Nie chciałam, nie mogłam, nie potrafiłam znieść myśli, że los kolejny raz ma mi go odebrać. Kolejny raz bezpowrotnie miałabym stracić osobę, której oddałam całe swoje serce.
   Tak bardzo byłam pogrążona w myślach, że nie zauważyłam nawet kiedy doszłam pod budynek szpitala. Wzięłam głęboki oddech i wkroczyłam do środka, bojąc się, że moje ataki paniki mogą wrócić w każdej chwili. Wszelki stres i niepokój tylko nasila i zwiększa ich ilość, a ja od kilku dni jestem chodzącym kłębkiem nerwów. Aż sama się dziwię, że ataki tak nagle ustały.
    Czas w poczekalni dłużył się niemiłosiernie. Miałam wrażenie, że każdy pacjent w kolejce przede mną siedzi w gabinecie całą wieczność. Nerwowo bawiłam się bransoletką na nadgarstku, czekając aż w końcu nadejdzie moja kolej.
- Ma Pani ze sobą jakieś wyniki? - spytał lekarz, gdy w końcu weszłam do środka - Krew? Mocz?
- Objawy pojawiły się niedawno, nie zdążyłam nic zrobić.
- Może Pani opisać dokładniej te dolegliwości? - zaczął coś kreślić w notesie - Czy poza mdłościami i zasłabnięciami pojawiało się coś innego?
- To znaczy?
- Kiedy ostatni raz miała pani miesiączkę? - minęła dłuższa chwila nim przeanalizowałam jego pytanie.
- Sugeruje Pan ciążę? - to słowo ledwo przecisnęło mi się przez usta - Że ja...?
- Jeśli ostatnimi czasy nie współżyła Pani, możemy wykluczyć tę opcję. Jednak jeśli miała Pani w ostatnim czasie kontakt seksualny jest to bardzo możliwe.
   Przed oczami pojawiły mi się nagle wszystkie nasze wspólne noce. Każdy jego dotyk i przyspieszony oddech, który zdawałam się czuć go obecnie na swojej szyi. Moja dłoń automatycznie powędrowała na brzuch, zaś oczy naszły niechcianymi łzami.
     Czy to możliwe?
     Jestem w ciąży?
   Lekarz widząc moją reakcję, bez słowa wypisał mi skierowanie na oddział ginekologiczny. Przemierzałam korytarz cały czas trzymając rękę na swoim brzuchu. Mimo iż nic nie zostało jeszcze potwierdzone, serce waliło mi jak oszalałe na myśl, że być może dostałam kolejną szansę od losu. Raz odebrano mi dziecko, nie pozwolę, aby się to powtórzyło.
    W gabinecie powitała mnie starsza kobieta, każąc od razu kłaść się na łóżko do zrobienia badania USG. Mimo poplątanych nóg i trzęsących dłoni, położyłam się spokojnie i podwinęłam bluzkę do góry. Nerwowo zerkałam w monitor, gdzie migał niezrozumiały dla mnie czarno-biały obraz z mojego wnętrza.
- Gratulacje, to siódmy tydzień - wyrwała nagle, a ja patrzyłam na nią tylko szeroko otwartymi oczami nie mogąc uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę - Wygląda na to, że póki co wszystko rozwija się prawidłowo. Przepiszę Pani witaminy oraz zalecaną datę kolejnej wizyty w celu kontroli.
     I tak się wszystko zmieniło w jednej chwili. Miałam wrażenie, jakby moje serce momentalnie urosło, tworząc nową przestrzeń, która automatycznie została wypełniona przez kogoś, kogo jeszcze nie jest dane mi poznać. Zaczęłam analizować wszystkie możliwe reakcje X, oraz jak może wyglądać nasza wspólna przyszłość, w której pojawi się ta mała istotka. Nie jestem w stanie nazwać jednoznacznie emocji, jakie mną zawładnęły w tamtym momencie. Czułam szczęście, ekscytacje, a jednocześnie strach i niepewność, które w obliczu ostatnich wydarzeń nabierały na sile. A może wiadomość o dziecku sprawi, że X będzie bardziej zależeć na wolności? Może jego obojętność i opanowanie względem wydania swojej tożsamości znikną wraz z pojawieniem się tej małej istotki?


   Dzień w którym straciłam Evana i nasze nienarodzone dziecko nigdy nie zostanie wymazany z mojej pamięci. Takich rzeczy się nie zapomina, mimo iż nawet nieświadomie człowiek zawsze tego próbuje. Chce odciąć się od bólu, cierpienia i wspomnień, które poruszają na nowo struny, które powinny przecież zamilknąć na wieki. Ich melodia zawsze jest taka sama, wywołująca te same emocje.
    Jak sobie wtedy z tym radziłam? Nie radziłam. Stany lękowe po tamtym zdarzeniu trwały kilka lat. Odebrały mi młodość i szansę na nowe życie. To nie tak, że chciałam umrzeć. Wiele widziałam, wiele podróżowałam i zdawałam sobie sprawę z tego, że są większe tragedie na świecie: wojny, epidemie chorób, kataklizmy w których giną tysiące rodzin. Ale czy taka kategoryzacja ludzkich nieszczęść ma jakikolwiek sens? Każdy na swój sposób przeżywa tragedie. Wtedy myślałam już, że nie dojdę do siebie. Mimo to nie odważyłabym się odebrać sobie życia, ale gdybym wtedy zamknęła oczy i rano się nie obudziła, nie byłoby mi żal. Ale podniosłam się. Tak samo jak kraj odradza się po wojnie.
    Siedziałam od godziny nad brzegiem Sekwany, wpatrując się w odbicie zachodzącego słońca w tafli wody. Musiałam pozbierać myśli, ochłonąć i ułożyć w głowie wszystkie wydarzenia z ostatnich kilku dni. To wydarzyło się tak szybko: powrót X, nasze zejście, telefon o wycieku jego tajemnicy, a teraz jeszcze dziecko. Nasze dziecko. 
    Zerwałam się na równe nogi i ruszyłam do najbliższej stacji metra. Nie mogę siedzieć tutaj w nieskończoność. Muszę mu powiedzieć. Chcę mu powiedzieć. 
    Będzie ojcem! 
    Będziemy rodziną!
    No... Może nie taką jak większość rodzin we Francji. Będziemy musieli się ukrywać, nie będzie mógł chodzić ze mną do ginekologa ani na szczepienia z dzieckiem. Nie będzie mógł siedzieć ze mną na ławce na placu zabaw i patrzeć jak nasze dziecko obija kolana. Mimo wszystko będziemy rodziną. Wiem, że będzie wspaniałym ojcem i nauczycielem, takim samym jakim był dla mnie. 
   Gdy wleciałam do Galerii Cieni uśmiech nie schodził mi z twarzy. Krzyknęłam jego imię w progu, zrzucając jednocześnie z siebie płaszcz w pośpiechu. Ekscytacja rosła we mnie z każdą chwilą. Za chwilę powiem mu o dziecku. Ucieszy się, jestem tego pewna.
- X?! - krzyknęłam ponownie, zaglądając do głównej sypialni. 
   Ponownie odpowiedziała mi cisza. Wróciłam do salonu i otworzyłam szafę z nadzieją, że może wyszedł mnie szukać. Jednak maska, peleryna i kapelusz wisiały na swoim miejscu - to oznaczało, że nie wyszedł z mieszkania. Nie zrobiłby tego bez swojego przebrania, na pewno nie. 
   Zaczęłam czuć dziwny ścisk w żołądku. Coś było nie tak, to nie miało żadnego sensu. Ponownie zawołałam biegnąc do kuchni, biblioteki i reszty pomieszczeń po drodze. Gdy uchyliłam drzwi do łazienki serce zamarło mi w jednej sekundzie, a nogi się pode mną ugięły. 
- Michael! - wrzasnęłam podbiegając do nieprzytomnego mężczyzny.
   Leżał na podłodze nieruchomo, nie reagując na moje wołanie i dotyk. Jego rozcięty łuk brwiowy zdradzał fakt, że upadł. Spojrzałam zaszklonymi oczami na porozrzucane wokół tabletki. Dopiero po chwili zorientowałam się, że obok leży puste opakowanie po lekach. Bez zastanowienia złapałam za buteleczkę, której etykieta na szczęście była w języku angielskim. To były leki na serce. Jego chore serce.
   Łzy spływały po moich policzkach strumieniem. Próbowałam go obudzić, krzyczałam, płakałam i prosiłam jednocześnie. Jego oddech był płytki. Momentami wręcz miałam wrażenie, że go wcale nie wyczuwam. Wyjęłam w końcu komórkę z kieszeni i wykręciłam numer alarmowy, po czym spojrzałam na nieprzytomną twarz ukochanego. Jeśli to zrobię, wszystko wyjdzie na jaw. Cała jego tajemnica, wszystko to na co pracował tyle lat... I to będzie moja wina. Być może nigdy nie wyjdzie z więzienia, być może nigdy nie będzie mógł przytulić naszego dziecka. Zaczęłam zanosić się płaczem z bezradności. Dałam mu słowo, że nigdy nie zdradzę jego tajemnicy. 
   Przejechałam dłonią po brzuchu, jakby szukając odpowiedzi u naszego nienarodzonego dziecka. Czując jak narasta we mnie panika ucałowałam policzek ukochanego i wcisnęłam zieloną słuchawkę w komórce, bojąc się że nadchodzący atak paniki odbierze mi jedyną szansę na uratowanie jego życia.
- Michael... Tak strasznie Cię przepraszam...

***

Komentarz = to motywuje!


~~~~~


"Pewnego dnia stanęłam na rozdrożu.
Dwie drogi prowadziły przez las.
Wybrałam tę mniej uczęszczaną...
i tak to się wszystko zaczęło."


czwartek, 5 kwietnia 2018

Rozdział 39 - Nic co ludzkie, nie jest mi obce.


Wróciłam z nowym rozdziałem <3
Wiem, że była mega przerwa, ale ostatnio nie wiem w co ręce włożyć, serio...
Pisanie pracy licencjackiej pozbawia mnie wszelkiej ochoty na pisanie czegokolwiek innego, do tego zbliżająca się majówka i mój wyjazd na Work&Travel, szukanie biletów lotniczych i masa innych spraw prywatnych, które mnie czasem przerastają.
Mimo to staram się nie zawieszać opo tym bardziej, że to przecież końcówka historii.
Czekam na wasze opinie misiaki!:)
PS: piosenka wyżej uwielbiam <3

~~~~~

   Najgorszym więzieniem w życiu każdego człowieka jest przeszłość. Mimo, że za każdym razem gdy puka do twych drzwi a ty wiesz, że nie ma Ci nic nowego do powiedzenia - otwierasz. To taka forma nadziei, próby wmówienia sobie, że przecież wszystko się może zmienić. Prawda jest jednak taka, że mimo iż możesz dostać nowe szanse, budujesz je na błędach, które popełniłeś. 
  Droga do Galerii Cieni była wyjątkowo trudna. Mimo iż atak Amandy minął, czułem jak jej ciało wciąż drży, a usta mimo iż milczały, zdawały się dla mnie krzyczeć z bólu i strachu. A ja... A ja co czułem? To było bardzo skomplikowane. Jeszcze do niedawna myślałem, że jestem gotów psychicznie na to, że przecież moja tajemnica nie będzie trwała wiecznie. Może minie miesiąc, rok, a może dziesięć lat - nie miało to wtedy dla mnie większego znaczenia. Co się więc zmieniło? 
  Ona.
  Ona pojawiła się w moim życiu.
- X? - spojrzała na mnie zaszklonymi oczami, gdy pomogłem jej usiąść na łóżku w sypialni - Co teraz będzie?
- Proszę, nie myśl o tym. Zostaw to mnie. Muszę porozmawiać z Quincy'm i dowiedzieć się więcej.
- A potem? - nie odpuszczała - A jeśli dowiedzą się, że jesteś w Paryżu?
- Posłuchaj - usiadłem obok kobiety przytulając ją jednocześnie do siebie - Lepiej będzie, jeśli na jakiś czas będziesz mieszkać u Clary.
- Że jak?
- Nie denerwuj się - ująłem jej twarz w dłonie - Nie mogę pozwolić aby i Ciebie wplątano w tę całą sytuację. To bardzo niebezpieczne, a ty jesteś najmniej winna w tym wszystkim.
- Nie zostawisz mnie - pokręciła przecząco głową - Nie zostawisz kolejny raz.
- Nie zostawiam - uśmiechnąłem się słabo - Będę codziennie przychodził, ale nie mogę pozwolić w razie nalotu, abyś była tutaj ze mną.
- Nalotu? - pierwsza łza spłynęła po jej policzku - I dlaczego tak spokojnie o tym mówisz?
- Pamiętasz nasze pierwsze spotkania? Nie bez powodu budowałem między nami mur, który z czasem i tak zburzyliśmy. Próbowałem chronić nie tylko siebie, ale również i Ciebie przed tym wszystkim. Dawno temu podjąłem taką decyzję godząc się na to, że zostanę do końca sam ze swoją samotnością. A potem pojawiłaś się Ty - odgarnąłem kosmyk jej włosów z czoła - Z jednej strony czuję, że jesteś jedną z najpiękniejszych rzeczy jakie mi się przytrafiły, a z drugiej czuję się cholernie winny tego co musiałaś przeżyć i przeżywasz nadal.
- Co się stanie kiedy Cię złapią? 
- Na to co zrobiłem nie ma usprawiedliwienia - spuściłem wzrok - Nie jestem zwykłym szarym człowiekiem. To historia, która odbije się echem na całym świecie. A ja... Ja nie chcę przeżywać na nowo tego wszystkiego. 
- Co chcesz zrobić? - niepokój na jej twarzy rósł z każdą chwilą - Nie mogę Cię znów stracić - szepnęła, po czym gwałtownie wtuliła się w mój tors.
  Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę w milczeniu. Nie wiedziałem co jej powiedzieć, ani tym bardziej jak ją przygotować na to, co być może niedługo się stanie. Gdy Amanda weszła do mojego życia... Nie mogłem przewidzieć tego, kim się dla mnie stanie. Nie byliśmy przecież przyjaciółmi. Nie jesteśmy też kochankami. Jesteśmy tylko parą prawie obcych sobie osób, którymi kieruje ten sam głód. By być odpowiednio dotykanym. By być naprawdę kochanym. By przeżyć coś prawdziwego, intensywnego i wyjątkowego - a tego mogłem doświadczyć tylko u jej boku.


  Niewiele mówiłam. Starałam się w pierwszej kolejności dotrzeć do ładu ze samą sobą i tym, co czuję. Wewnątrz mnie kłębiła się cała masa emocji, zaczynających się od nienawiści, po strach i miłość, która mimo wszystko wypełniała moje serce. Mimo iż X nie mówił mi tego wprost, wiedziałam o czym myśli. Jego słowa i ton zdradzały wszystko. Nauczyłam się chyba go rozczytywać już tylko po tym. Nie potrzebowałam oczu ani mimiki twarzy, które do niedawna przecież był mi całkiem obce. 
- O czym tak myślisz? - wyrwał nagle sprowadzając mnie na ziemię. Spojrzałam niepewnie na swój talerz, w którym grzebałam widelcem już chyba dobre piętnaście minut - Prawie nic nie zjadłaś.
- Nie jestem głodna.
- Amando, proszę - mruknął siadając na krześle obok mnie - Nie rozmawiasz ze mną, odpowiadasz lakonicznie albo zmieniasz temat bez ostrzeżenia. Powiesz mi w końcu co się dzieje?
- Zamieszkaj ze mną u Clary.
- Chyba nie mówisz poważnie?
- Mówię - odparłam pewniej - Sam powiedziałeś, że nalot tutaj może być w każdej chwili. Tam będziesz bezpieczny, nikt nie wpadnie na twój trop w mieszkaniu zwykłej francuzki.
- Nie mogę narażać tak ani Ciebie, ani jej. To jest moja ostateczna decyzja.
- Dlaczego taki jesteś? - próbowałam się nie rozpłakać - Jeśli wróciłeś tylko po to by znów mnie zostawić... Lepiej by było gdybyś w ogóle nie wracał.
  Wstałam z hukiem od stołu i ruszyłam w stronę jednego z gabinetów. Zamknęłam za sobą drzwi i opadłam na skórzany fotel chowając jednocześnie twarz w dłoniach. Od kiedy poznałam tego człowieka wciąż zmagam się z nowymi uczuciami, nad którymi nie jestem w stanie zapanować. Dodatkowo wróciły moje napady lękowe, które potęgują każdą emocję jeszcze bardziej.
  Nagle poczułam jak wszystko podchodzi mi do gardła. Wstałam z fotela ignorując fakt, że mam zapłakane oczy. Ledwo doszłam do drzwi, gdy nagle świat wokół mnie jakby zaczął wirować. W ostatniej chwili złapałam się stojącego obok stolika, jednak nie trwało długo jak poczułam ręce X obejmujące mnie w pasie.
- Co się dzieje? - zapytał odgarniając moje włosy do tyłu - Amando?
- Niedobrze mi - zdołałam jedyni mruknąć bezsilnie.
  Bez zbędnych pytań mężczyzna zaprowadził mnie do łazienki. Normalnie zadbałabym o to, aby wyszedł, jednak czując jak kolejny raz wszystko podchodzi mi do gardła, po prostu uklęknęłam przed toaletą i wyrzuciłam z siebie wszystko. Czułam się skrępowana, tym bardziej czując jak X odgarnia do tyłu moje włosy, jednocześnie niemal przylegając do moich pleców.
- Wyjdź proszę.
- Nie zostawię Cię tutaj samej - jak zawsze musiał stawić na swoim - Co się dzieje? Boli Cię coś?
- Nie chcę, abyś na to patrzył.
- Nic co ludzkie, nie jest mi obce - nie zdążyłam mu odpowiedzieć, gdyż kolejna fala przeszła mi niespodziewanie przez gardło.
   Po dłuższej chwili w końcu poczułam się lepiej. Zawroty głowy ustały, mdłości minęły, pozostało jedynie wciąż to samo cholerne uczucie pustki, które sprawiało mi największy ból ze wszyskich.
- Musisz iść do lekarza - odparł nagle mężczyzna, gdy płukałam twarz zimną wodą - Zadzwonisz do Clary i...
- To zwykłe mdłości - przerwałam mu wycierając twarz ręcznikiem - Mogą dopaść każdego. Mam stany lękowe, dodatkowo teraz masa emocji i problemów, dobrze, że na wymiotach się skończyło.
- Nie mów tak - podszedł i przytulił mnie niespodziewanie.
   Nie czekając na pozwolenie wczepiłam się w niego niczym w pluszowego misia. Zapach jego skóry automatycznie uderzył mnie w nozdrza, sprawiając, że mój niespokojny oddech zaczął powoli nabierać jednostajnego rytmu.
- Zapomnieliśmy o jeszcze jednym problemie - odparłam nagle, mocniej zaciskając piąstki na jego koszuli.
- O czym mówisz?
- O Lucasie - poczułam, jak na to imię spięły się jego mięśnie - Muszę to załatwić raz na zawsze.


   Jak to zapisał kiedyś pewien znany pisarz, religia żydowska kładzie nacisk na szacunek, a chrześcijańska na miłość. Zadaję sobie pytanie: czy szacunek nie jest ważniejszy od miłości? A także łatwiejszy do zastosowania... Kochać swojego nieprzyjaciela, jak proponuje Jezus, i nadstawiać drugi policzek, uważam, że to godne podziwu, ale trudne do wykonania. Zwłaszcza w tej chwili. W końcu nadstawiłbyś drugi policzek Hitlerowi? Według wielkich rabinów szacunek jest lepszy od miłości. Jest trwałym zobowiązaniem. To mi się wydaje możliwe. Mogę szanować tych, których nie lubię, lub tych, którzy są mi obojętni. Ale kochać? Zresztą czy muszę ich kochać, skoro ich szanuję? Miłość to trudna rzecz, nie można jej wywołać ani kontrolować, ani też zmusić, aby trwała.
   Siedziałem na sofie w salonie zastanawiając się, jak bardzo muszę ją kochać i szanować jej wolę, skoro pozwoliłem jej iść samej do tego bydlaka. Nie obyło się bez kłótni, którą Amanda ostatecznie wygrała. Mimo wszystko nie mogłem wyzbyć się myśli, że ten człowiek może chcieć kolejny raz podnieść na nią rękę.
   W końcu nerwy wzięły nade mną górę i zerwałem się na równe nogi. W pośpiechu założyłem płaszcz, perukę oraz maskę i wyszedłem z Galerii ignorując dane Amandzie słowo, że nie będę się wtrącał i zaczekam na nią w domu. Przed moimi oczami zaczęły powstawać ciągle to nowe wizje ich rozmowy. Rozumiałem Amandę i jej chęć wyjaśnienia sprawy z Lucasem. Chciała być fair, chciała zakończyć ich związek by móc bez wyrzutów sumienia być ze mną jak dwoje normalnych ludzi. Jednak czy nasza relacja ma prawo być kiedykolwiek normalna?
  Byłem już pod tą dobrze mi znaną kamienicą. Zatrzymałem się na chwilę próbując pohamować wszystkie emocje jakie we mnie siedziały. Wewnętrzna obawa jednak wygrała z wyrzutem sumienia złamania danego słowa i ruszyłem do drzwi zdecydowanym krokiem. Gdy już miałem nacisnąć klamkę drzwi się otworzyły, a w nich zobaczyłem tę dobrze mi znaną burzę brązowych włosów.
- X? Co Ty tutaj robisz? - spytała łagodnie, jednak widziałem w jej oczach oznakę złości - Przecież miałeś...
- Nic Ci nie zrobił? - chwyciłem jej twarz w dłonie i korzystając z okazji, że nie może tego zobaczyć przez maskę, zacząłem lustrować każdy skrawek jej skóry szukając najmniejszej oznaki przemocy - Czy on...?
- Nic mi nie zrobił, przestań - zrzuciła moje ręce z twarzy, jednak jej ton wyraźnie złagodniał - Wiem, że się martwisz, ale nic się nie stało. 
- Wcześniej pobił Cię za nic, a teraz nagle cieszy się na wieść, że odchodzisz na dobre?
- Po prostu zrozumiał - odparła, a ja nie mogłem uwierzyć w jej słowa - Wytłumaczyłam mu, że to przez jego zachowanie popadłam znów w ataki paniki i muszę się od tego uwolnić.
- Skłamałaś - zauważyłem - Mówiłaś, że to przez moje odejście nastąpił nawrót choroby.
- Bo tak było. Nie mogłam jednak Lucasowi powiedzieć przecież prawdy o Tobie. Zresztą proszę... Nie chcę o tym dłużej rozmawiać.
- Nie powiesz mi jak zareagował? Co mówił?
- A jakie ma to znaczenie? - nie spuszczała ze mnie wzroku - Byłam mu winna tę rozmowę. Nie mogłam zniknąć znów bez słowa i udawać sama przed sobą, że to co robię jest w porządku. 
- Rozumiem - odparłem z rezygnacją - Nie będę więc dłużej naciskał.
- Pójdziemy na cmentarz?
- Teraz? - nie kryłem zdziwienia - W sumie dawno nie byłem na grobie Pana Richarda. 
- Więc chodź - pociągnęła mnie za rękę obierając kierunek na cmentarz.
- A co z twoimi atakami paniki? Amando, niedawno nie byłaś w stanie wyjść do sklepu bo w każdej chwili...
- Ale teraz Ty jesteś obok - odparła, a ja jedynie objąłem ją przytulając do swojego boku. 
   Mimo iż pora nie była bardzo późna, to mroźne powietrze i nieprzyjemny wiatr sprawiały, że ulice były nadzwyczaj puste.
- Jak zamieszkałeś w Galerii Cieni? - zapytała nagle - Skąd pomysł, aby właśnie pod ziemią?
- Kiedyś bardzo interesowałem się historią paryskich katakumb.
- Wiesz, że nigdy tam nie byłam? Jakoś nie mogłam się przełamać wiedząc, jak wiele dusz spoczywa tam w tunelach. 
- Paryż to nie tylko architektura, ale przede wszystkim literatura, filozofia, malarstwo, rzeźba i historia. Jednak trudno się nie zgodzić, że architektura jest jedyna w swoim rodzaju.
- Byłeś tam kiedyś? - spojrzała na mnie z błyskiem w oku - W katakumbach?
- Owszem. Jednak nie jestem z tego dumny - zaśmiałem się - Gdy dawałem jeden z koncertów w Paryżu poznałem pewnego chłopaka, który dorabiał sobie przy pomocy organizacji koncertu. Bardzo zaprzyjaźnił się z Frankiem. Zaproponował mu wtedy nielegalną wyprawę po podziemiach.
- A Ty nie mogłeś oczywiście tego przegapić? - również się zaśmiała - Masz szczęście, że prasa Cię nie dopadła.
- Oj tak, można sobie wyobrazić ten nagłówek: Michael Jackson wychodzi przez studzienkę z paryskich katakumb z błotem na twarzy.
- Jesteś kimś całkiem innym.
- To znaczy?
- Niż kreowały Cię media - uśmiechnęła się - To co czytałam w gazetach oraz to kim jesteś... To dwie różne osoby.
- Jesteś zawiedziona?
- Wręcz przeciwnie - zatrzymała się nagle i spojrzała na miejsce w masce gdzie powinny być oczy - Jesteś jedną z najbardziej niesamowitych osób jakie poznałam.
   Po tych słowach po prostu się do mnie przytuliła. Niepewnie objąłem kobietę, czując się jeszcze zamyślony sensem słów jakie wypowiedziała. Mimo wszystko nie pytałem o więcej, a jedynie starałem się cieszyć chwilą, którą była nam dana. 
   Właśnie dla takich chwil upozorowałem własną śmierć. Aby mieć prawdziwe życie: przestać się śpieszyć. Nie musieć nigdzie być ani iść. Nie mieć nic do załatwienia. Niczym się nie stresować. Nie musieć spełniać niczyich oczekiwań. Oddalić się od problemów, od pracy, obowiązków. Zaznać całkowitego spokoju. Żyć w zgodzie ze sobą. Patrzeć w niebo i cieszyć się wolnością. A jak doszedłem do wniosku, że potrzebuję zmian? Po prostu pewnego dnia stwierdziłem, że moim największym wrogiem jestem ja sam. Nagle z niesamowitą siłą i wyrazistością dotarło do mnie to, że ja sam nie lubię siebie i nie mam dla siebie żadnej propozycji na dalszą przyszłość. Na przyszłość dla Michaela Jacksona.

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

"Egoizm kocha masochizm. 
Trzeba być masochistą by wytrzymać z egoistą."

wtorek, 6 marca 2018

Rozdział 38 - Życie przecież jest takie nietrwałe, prawda?


Wiem, kochani, że znów przybywam z opóźnieniem, 
ale naprawdę ostatnie kilka dni nie byłam w stanie na niczym się skupić.
Po prostu zmarła mi bradzo bliska osoba, jestem po części w rozsypce,
a nie chciałam przekładać tego na opowiadanie - chociaż chyba i tak po części to zrobiłam.
Zapraszam was na rozdział - docieramy powoli do końca opowiadania :C
Pamiętajcie o komentarzu z opinią!!!!:)

~~~~~

  Dryfujemy przez czas, raz w cieniu, kiedy indziej parzeni słońcem, odsłaniając się przed niebem. Aż w końcu zaczynamy wracać do zdrowia, a brzegi naszych ran powoli się zrastają. Co jest najgrosze? Mimo zarastania, wszystko w tej historii boli. On nie zasługuje na mój płacz, a jego przeprosiny nie zasługują na wybaczenie. Jednak jak nie wybaczyć, gdy serce usprawiedlwia jego imię na każdym kroku?
  Otworzyłam oczy. Pierwsze co ujrzałam to jego spokojną, pogrążoną wciąż we śnie twarz. Wokół nas unosił się zapach jego nagiego ciała, męskich perfum i książek. Dopiero po chwili zaczął powracać do mnie obraz wczorajszego wieczoru. Ten pocałunek... A co się działo potem? Miałam z nim porozmawiać, wyjaśnić, a my jak para nastolatów wylądowaliśmy po prostu w łóżku. Szczerze mówiąc nie pamiętam nawet, czy w ogóle zamieniłam z nim choć jedno słowo. 
- Wyspana? - na ten głos odwróciłam głowę z powrotem w jego stronę. 
   Jego ciemne jak noc tęczówki przeszywały mnie w każdym calu. Miałam wrażenie jakbym rozmawiała z nim pierwszy raz w życiu, a to przecież był ten sam zamaskowany meżczyzna, mój X.
- To nie tak miało wyglądać - mruknęłam wychodząc z łóżka, czym chyba zbiłam mężczyznę z tropu.
  Zarzuciłam na siebie niedbale ubrania i niemal wybiegłam z sypialni zatrzymując się dopiero w salonie. Musiałam chyba wziąć zwyczajnie oddech, a powietrze tam wydawało mi się nieprzyzwoicie gęste. 
- Amanda? - nie trwało długo aż był znów obok mnie - Co się stało?
- Michael to wczoraj to...
- Michael? - spojrzał na mnie niepewnie, a ja dopiero sobie uświadomiłam, że pierwszy raz mówię do niego po imieniu - Chyba nie chcesz na per 'Pan' przejść od razu?
- Proszę, nie zmieniaj tematu.
- A jaki jest nasz temat? - nie wiem nawet jak to ująć, ale nigdy tak trudno mi się z nim nie rozmawiało. Pierwszy raz mówiłam patrząc mu prosto w oczy. Widziałam rysy twarzy, mimikę, a przede wszystkich strach i ból jaki był na niej wypisany - Myślałem, że kiedy poznasz prawdę zrozumiesz dlaczego musiałem wyjechać, dlaczego musiałem ukrywać swoją tożsamość. 
- Nic nie usprawiedliwia kłamstwa - odparłam - Mówiłeś, że przyjaźniłeś się z Michaelem Jacksonem.
- A czy to kłamstwo? - zaśmiał się z ironią - Tak, każdy z nas jest na swój sposób przyjacielem z własną duszą. Poza tym zgodziłaś się na te kłamstwo, Amando. Wiedziałaś, że nie mogę powiedzieć Ci kim jestem.
- I dlatego mnie zostawiłeś?
- Wyjechałem, bo musiałem. Moja matka zachorowała, musiałem być przy niej... Próbowałem się z Tobą skontaktować, wysłałem Franka, próbowałem dzwonić ale zawsze odpowiadała mi poczta głosowa.
- Wiesz, co ja przeszłam? - poczułam pierwsze łzy napływające mi do oczu - Wiesz do czego doprowadziłeś?
- Przepraszam... - zrobił krok w moją stronę, ale widząc jak się cofam, zatrzymał się.
- "Przepraszam" niczego nie zmienia.
- Zmienia dla osoby, która prosi o wybaczenie - nie odrywał ode mnie wzroku.
   Chcę mu wybaczyć. Muszę mu wybaczyć. Nie wiem tylko, jak to zrobić. Nie wiem nawet, co to tak naprawdę znaczy. Co zmieni?
   Nim zdążyłam pójść na jakikolwiek kompromis sama ze sobą, on podszedł do mnie gwałtownie i mnie przytulił. Miałam ochotę go odepchnąć, uderzyć a nawet krzyczeć. Wszystko, byle wiedział jak bardzo mnie zranił. Jak czekałam każdej cholernej nocy na jego powrót, a każdy mój napad lękowy nosił jego imię.
   Zamiast tego po prostu wtuliłam się w jego tors i rozpłakałam niczym małe dziecko. Opadliśmy na ziemię, gdzie wciągnął mnie na swoje kolana i zamknął w szczelnym uścisku. Siedzieliśmy tak oboje - on milcząc, a ja płacząc. Byłam mu wdzięczna, że nic nie mówił. Po prostu pozwolił mi wyrzucić z siebie wszystkie emocje.


   Nigdy nie myślałem, że tak wielkie kłamstwo przyjdzie mi z tak wielką łatwością. Ktoś powie, że byłem samolubny - może mi będzie miał rację? Okłamałem w końcu nie tylko rodzinę, ale niemal cały świat. Taka chyba nasza natura. Człowiek wierzy w to, co mu wygodnie, po swojemu, bo przecież tak łatwiej. Nawet gdy fakty są inne, gdy są niezbite dowody, zawsze można je wyprzeć. Taka jest ludzka natura, tacy jesteśmy. Niewiedza pozwalała zachować nam zdrowe zmysły. Często przełykamy wszystkie kłamstwa, i to bez najmniejszego dla siebie uszczerbku, bo przelatują przez nas niestrawione, niczym kamyki przez układ pokarmowy ptaka. Tak właśnie powstał mój pomysł z pozorowaniem własnej śmierci.
   Wziąłem gorący prysznic, próbując w tym czasie ułożyć sobie w głowie wszystko to, co wydarzyło się przez ostatni czas. Mimo iż czułem wewnętrzne szczęście, czułem się odpowiedzialny i winien tego, co spotkało Amandę. Nie miałem jej za złe tej niepewności, strachu, a nawet gniewu. Zresztą... Bałem się. Tak samo jak ona.
- Jesteś głodna? - spytałem wchodząc do salonu, gdzie siedziała skulona na sofie z wzrokiem wbitym w ścianę - Amando?
- Nie, dziękuję - mruknęła, podciągając kolana wyżej pod brodę.
  Usiadłem obok kobiety, na co automatycznie wtuliła się w mój bok. Objąłem ją całując jednocześnie w czubek głowy. Milczenie jednak nie trwało długo. Mogłem się spodziewać, że będzie mieć masę pytań ciążących na jej złamanym wziąż seru.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała półszeptem, zerkając na mnie niepewnie - Dlaczego upozorowałeś własną śmierć?
- Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie - odparłem zgodnie z prawdą - Wtedy... Wtedy potrzebowałem spokoju, chciałem życia o jakim marzyłem przez kilka ostatnich lat. Od czasu oskarżeń... Ja chyba straciłem wiarę w ludzi, a nawet w samego siebie.
- Co dalej...? A jeśli ktoś Cię rozpozna? Zostaniesz zatrzymany przez policję? Przecież to co zrobiłeś...
- Wiem, jest karalne - wziąłęm jej dłoń w swoją, po czym splotłem nasze palce - Ale to co mówiły media o mojej śmierci... Nie wszystko było kłamstwem.
- O czym Ty mówisz? - widząc moje zawachanie wstała z kanapy - Nie chcę więcej kłamstw, nie zniosę. Albo powiesz mi o co chodzi, albo...
- Moje serce może wysiąść w każdej chwilii - przerwałem jej i odparłem na wdechu, nie mogąc się zdobyć nawet na to by spojrzeć jej w oczy - Mam chrobę niedokrwienną serca, a jej następstwem w każdej chwili może być śmierć sercowa.
- Że jak? - jej oczy znów zawszły łzami - A lekarze? Przecież...
- Zrezygnowałem z leczenia w dniu kiedy ogłoszona została moja 'śmierć'. To była moja decyzja, Amando. Nie planowałem się z nikim wiązać a na pewno nie zakochiwać.
  Wstałem i podszedłem do kobiety, biorąc ją w ramiona. Wiedziałem, że to będzie dla niej szok. Zapewne odebrany jako kolejne kłamstwo z mojej strony, jednak nie mogłem wcześniej jej o tym powiedzieć. O moich problemach z sercem wiedział niemal cały świat, ale tylko nieliczni tak naprawdę wiedzieli jak poważna jest moja choroba. 
   Dlaczego o tym nie mówiłem? Nie chciałem litości, a tej nie można uniknąć w takich sytuacjach. Wtedy najlepszym wyjściem było nagłe odejście, bez przygotowania, po prostu. Tak aby każdy myślał, że nie bolało. 
- Co teraz będzie ze mną...? Z nami? - spojrzałem nierozumiejąc jej pytania - Michael, ja...
- Dziwnie się czuję, gdy mówisz do mnie po imieniu - zmarszczyłem brwi, starając się zignorować fakt mego imienia w jej ustach, które brzmiało dla mnie chyba po prostu nienaturalnie - A jeśli chodzi o nas... Wiesz, że nie mogę Ci zaoferować nic poza tym, co dawałem do tej pory. 
- Niczego więcej od Ciebie nie oczekuję - szepnęła, po czym stanęła na palcach i pocałowała mnie krótko - Muszę wrócić i porozmawiać z Clarą - odsunęła się ode mnie niechętnie.
- Wie, że jesteś ze mną?
- Tak, wybiegła za mną z domu. Wiesz, przez tę chorobę... Ale czuję się lepiej, dzięki Tobie - spojrzała mi w oczy. Robiła to bardzo często i zawsze z nieopisaną intensywnością - Nie powiem jej nic o Tobie, nie musisz się martwić.
- Nie martwię - odparłem bez zastanowienia - Tylko wciąż zostaje kwestia Twojego... Narzeczonego.
- Bardzo mi pomógł gdy odeszłeś.
- Tak łatwo wybaczyłaś mu to, co Ci zrobił?
- Proszę, nie chcę się kłócić - mruknęła ponownie się do mnie przytulając - Jakoś to załatwimy. Najpierw chcę porozmawiać z Clarą, ona potem zajmie się Lucasem.
   Nie ciągnąłem dłużej tego tematu. Chyba zwyczajnie odpuściłem, bojąc się tak samo jak ona, że nasza różnica zdań doprowadzi do kolejnej kłótni. Nie pozostawało nam chyba nic innego, jak pozwolić się życiu toczyć teraz dalej. Bez planów, obietnic, nadziei. Życie przecież jest takie nietrwałe, prawda?


    Robiłam wszystko, by ukryć przed nim fakt jak bardzo się martwię. O niego. O jego zdrowie. O tajemnicę, która przecież była na wagę skandalu wywołanego na całą kulę ziemską. Widziałam, że nie lubił o tym mówić. Unikał wtedy mojego wzroku, ton się sciszał i pojawiał płytki oddech. Starałam się uszanować jego decyzję, jednak nie mogłam przestać myśleć o jego chorobie. 
- Hej, wszystko gra? - spytał nagle, zwalniając tempo do mojego - Chcesz wrócić?
- Nie, chcę spotkać się dziś z Clarą. Mogłeś zostać w Galerii, to niebezpieczne, abyś chodził ze mną po ulicy.
- Mam przebranie, jest prawie północ, robiłem to setki raz. Chyba, że nie chcesz mnie tam ze sobą?
- Nie - złapałam go automatycznie za rękę, co chyba nas oboje trochę zaskoczyło - Nie miałam ataku od dawna, ale to nie oznacza, że choroba się cofnęła.
- Obiecaj mi, że pójdziesz do lekarza.
- A Ty? - mruknęłam, wiedząc że znów wkraczam na grząski grunt - A co z Twoim zdrowiem?
- Amando... Rozmawialiśmy o tym, tak?
   Zamilkłam. To nie był moment na taką rozmowę. Nie tutaj, nie teraz, nie w takich okolicznościach. Między nami mimo iż była tęsknota i miłość, to wciąż cały ten żal, strach a nawet moja rzekoma nienawiść były wyczuwalne w powietrzu. 
- Wchodzisz? - spytałam, gdy zatrzymaliśmy się pod kamienicą, gdzie mieszkała moja przyjaciółka - Wiesz, że Clara Cię nie wyda.
- Bardziej mnie martwi fakt, że będzie chciała mnie pobić - zaśmiał się - Nasze ostatnie spotkanie... Zresztą, sama wiesz.
- Chodź - pociągnęłam go za sobą i oboje weszliśmy do środka.
   Serce waliło mi z całych sił przed tą rozmową. Clara dzwoniła milion razy, jednak nie chciałam przechodzić przez tę burzę telefonicznie. Musiałam się z nią spotkać i wyjaśnić całą tę szaloną sytuację, jaka miała miejsce wczorajszej nocy. 
   Zapukałam niepewnie do drzwi, domyślając się, że pewnie już śpi. Była północ, a ona jutro wstawała wcześnie do pracy. W końcu jednak usłyszałam jakiś szmer z jej mieszkania. Dźwięk był coraz wyraźniejszy, aż w końcu drzwi się otworzyły. Rudowłosa stała w progu patrząc na mnie przerażonymi oczami. Gdy juz otwierałam usta by coś powiedzieć, ona niemal rzuciła się mi na szyję.
- Ty głupia małpo! Wiesz co ja przeżywałam? Obdzwoniłam wszystkie szpitale... Myślałam, że dostałaś ataku i... - oderwała się ode mnie i spojrzała karcącym wzrokiem - Nie odbierałaś, nie miałam pojęcia gdzie pobiegłaś, nie mogłam dogonić... - nagle jej wzrok przeniósł się na X stojącego za mną - A on co tutaj robi?
- Możemy porozmawiać w środku? Nie chcę aby ktoś go zobaczył - poprosiłam wiedząc, że nie będzie zadowolona z tego pomysłu.
   Niechętnie kiwnęła głową i wpuściła nas do domu. Udałam się prosto do salonu, spoglądając na X idącego obok mnie. Dlaczego znów nazywam go X? To wszystko zaczynało mnie chyba przerastać.
- Co tutaj się dzieje? - Clara bezpośrednio zadała pytanie opadając jednocześnie na sofę - Raz krzyczysz że go nienawidzisz a potem...
- Wyjaśniliśmy te kwestie z Amandą osobiście - odparł X zimnym tonem, co chyba nie przypadło do gustu mojej przyjaciółce.
- Ty najmniej masz tutaj do powiedzenia mój drogi. To ze chodzisz w masce nie zwalnia Cię z myślenia i przyjmowania na klatę własnych błędów.
- Hej, przestań już - próbowałam uspokoić przyjaciółkę - Wiem, że napędziłam Ci tamtej nocy strachu. Nie powinnam była tak uciekać, jednak musisz spróbować mnie zrozumieć. 
   Nagle w salonie rozległ sie dźwięk komórki. Spojrzałam na mężczyznę, który niechętnie wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki telefon.
- Muszę odebrać, to może być bardzo ważne.
- Jasne, idź do kuchni - odparłam, uśmiechając się do niego pocieszająco.
   Gdy zostałam z przyjaciółką sama, przysiadłam się obok niej na kanapie. Widziałam w jej oczach gniew i żal, jednak nie mogłam jej za to winić. Miała do tego pełne prawo.
- Kocham Cię jak siostrę, wiesz? - wyrwała nagle - Nie zniosłabym gdyby coś Ci się stało.
- Ej, nic mi przecież nie jest.
- A on? - wskazała brodą na wyjdzie z salonu - Przecież to przez niego...
- Wytłumaczył mi co się stało.
- Skąd wiesz, że nie kłamie?
- Bo zdjął maskę - odparłam, na co Clara otworzyła buzię nie wiedząc jaki dźwięk z siebie wydobyć - Proszę, nie pytaj o nic. Nie mogę Ci nic powiedzieć i wiesz, że to nie dlatego, że nie chcę. To wszystko...
  Przerwał nam nagle X, który wpadł do salonu jak burza. Mimo iż miał na sobie maskę, czułam, że coś jest nie tak. Nie mam pojęcia czy to zwykłe przypuszczenie, czy znałam już go po prostu tak dobrze.
- Musimy iść - zakomunikował tylko, po czym ruszył w stronę drzwi wyjściowych. 
   Spojrzałyśmy na siebie z Clarą pytająco, jednak żadna z nas nie wydobyła z siebie żadnego słowa. W końcu i ja zerwałam się z kanapy. Ucałowałam jedynie przyjaciółkę z nadzieją, że zrozumie, po czym ruszyłam za rozpędzonym X w dół po schodach.
- Hej, czekaj! - rzuciłam za nim, na co w końcu zatrzymał się przy wyjściu z budynku - Co się stało? Kto dzwonił? Coś z Twoją mamą?
- Oni wiedzą, Amando.
- Kto wie? O czym? - jego ton był roztrzęsiony - Proszę, powiedz mi o co chodzi.
- Frank siedzi już za kratkami. Quincy zdążył zaszyć się w swoim domku letniskowym na Bahamach. 
- Że co? O czym Ty do cholery mówisz?
- Ktoś dał plamę. Nie wiem jak to się stało, ale cała policja w Los Angeles mnie szuka. Szukają Michaela Jacksona.
   Do oczu naszły mi łzy. Przede mną nagle powstało milion wizji: jak go aresztują, zamykają, nie pozwalają mi się nawet pożegnać. Nagle cała radość ze mnie uchodzi i na jej miejsce wchodzi nieopisany strach. Zapewne gdyby nie szybka reakcja X, upadłabym. Kolejny atak paniki, lecz pierwszy w jego ramionach.

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

"Ptak siedzący na gałęzi wcale nei boi się, że ona się złamie.
I to nie dlatego, że ufa gałęzi,
ale dlatego, że wierzy we własne skrzydła."
 

niedziela, 18 lutego 2018

Rozdział 37 - Ból złamanego serca, które pękało z każdym jej słowem.


Kochani jestem z rozdziałem, który zakładam, że wam się spodoba :D :3 <3
Wybaczcie znów za okres oczekiwania - ale skończyłam sesje niedawno.
Miałam masę egzaminów, więc nie myślałam o blogu,
ale zdałam wszystko i jestem znów :D
Wiecie, że dobiegamy powoli do końca 'Man in the Mask'?
Z jednej strony mega mi smutno, bo zżyłam się z ta historią,
ale z drugiej ciągnięcie w nieskończoność sprawi, że zwyczajnie spierdolę opowiadanie.
No to zapraszam do czytania i pamiętajcie o komentarzach!
PS: piosenka wyżej sztos <3 Kocham <3 

 ~~~~~

   Najważniejszym nawykiem, jaki trzeba zdobyć w ciągu życia, jest pogodzenie się ze zmiennością wszystkiego. W życiu tylko zmienność się liczy, tylko ona ma sens. Nic nie jest nam dane na dłużej, wciąż się dźwigamy i upadamy, wciąż się witamy i żegnamy, i jeżeli tego wszystkiego nie można przy sobie zatrzymać, należy zdobyć przynajmniej umiejętność niebuntowania się przeciw nietrwałości. 
   Moje życie od dziecka było jedną wielką burzą. Ludzie przychodzili i odchodzili, a ja przez to boję się przywiązywać emocjonalnie do kogokolwiek bądź czegokolwiek. Mimo to nie ma nocy, abym o nim nie myślała. Dlaczego to zrobił? Czy to wszystko od początku było tylko zwykłą iluzją? 
- Zaraz od tego myślenia Cię głowa rozboli - sprowadził mnie na ziemię głos Clary - Pytałam, czy chcesz kawy lub herbaty, bo idę nastawić wody.
- Herbtę waniliową poproszę - mruknęłam głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji.
- Lekarz mówił, że powinno być coraz lepiej, a Ty zachowujesz się gorzej niż moja pięcioletnia siostrzenica.
- Są sprawy, których lekarze nie są w stanie wyleczyć.
- Mówisz o złamanym sercu? - wywróciła oczami - A jak już jesteśmy przy sprawach sercowych... Co w końcu z Lucasem?
- A co ma być? Nie rozumiem Twojego pytania.
- Chciałaś go zostawić, a tymczasem znów siedzisz w jego sypialni.
- Clara, ja boję się wyjść nawet przed kamienicę - syknęłam - Stany lękowe wróciły, co mam więc zrobić? Nie mogę pracować, jeść ani spać tak jak dawniej. Jak ty to sobie wyobrażasz?
- Wprowadź się do mnie.
- Zwariowałaś?
- Jesteśmy przyjaciółkami - zaczęła chodzić w kółko po pokoju - Możesz u mnie zostać jak długo potrzebujesz.
- Nie mam zbyt wielu oszczędności, a jak już przed chwilą wspomniałam nie wrócę do pracy w takim stanie. Clara... Dobrze wiesz, że to może już nigdy się nie cofnąć.
- Hej, nie mów tak - usiadła obok mnie na łóżku, a ja starałam się powstrzymać łzy cisnące mi się do oczu - Wyjdziesz z tego. To tylko kilka nerwów w twojej głowie, które zaczęły znów szwankować przez natłok emocji i stresu. Pamiętasz jak raz to pokonałaś? To był jeden dzień. Impuls, po prostu nagle wszystko wróciło do normy. Tym razem też tak będzie. 
- Dziękuję - szepnęłam niepewnie, próbując się jednocześnie nie rozpłakać.
 Wiedziałam, że stany lękowe są niczym innym jak chorobą, tyle że po części też drzemiącą w mojej głowie. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że nikt nie wiedział czy i kiedy mogą one się cofnąć. Każdego dnia budziłam się z nadzieją, że mój koszmar minął. Każdego ranka podchodziłam do okna tylko po to, by poczuć znajomy paraliż, który ogarniał moje ciało na widok za oknem.
    Ciężko jest opisać rzeczywistość oczami osoby, która odczuwa lęk przed wszystkim. Świat wydaje się nierealny, jakbym oglądała go przez kalejdoskop z samymi czarnymi szkiełkami. Budynki sprawiają wrażenie zniekształconych, ludzkie głosy docierają do mnie ze zdwojoną siłą i powodują ból w uszach. Ulice, które tak dobrze znam, są… karykaturalne. Czuję się obco, wszystko wydaje się obce.


   Nic nie mija bez śladu. Cokolwiek zrobię, będę to miał zapisane w historii życia, podobnie jak do historii choroby wpisuje się każdy drobiazg. Coś, co się już stało, stało się na zawsze. Minęło i już nie mogę tego zmienić. Niby nie ma, a jest. Ktoś o tym pamięta i ja pamiętam, i nie można zrobić nic, żeby to wymazać.
  Nie jestem w stanie cofnąć czasu i podjąć innej decyzji w ziązku z wyjazdem. Nie jestem w stanie znów znaleźć się z Amandą nad brzegiem morza, gdzie jeszcze nie tak dawno dzieliliśmy szczęście, którego nawet nie myślałem, że tak łatwo przyjdzie mi stracić. Zresztą... Czy gdyby dane mi było podjąć decyzję raz jeszcze, zmieniłbym ją? Moja matka zawsze powtarzała, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Może Amanda była mi dana właśnie na ten czas?
   Nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi w swojej głowie. Czułem się przytłoczony emocjami, które z każdą chwilą zdawały się we mnie rosnąć. Gdy wróciłem do Galerii Cieni tej nocy, poczułem pierszy raz, że brzydzę się sam siebie. I nie chodziło wcale o wyjazd, ale o to, że jak tchórz uciekłem sprzed jej kamienicy, nie potrafiąc się zdobyć chociaż na słowo przeprosin. 
   Minął kolejny, długi dzień. Mój zaufany człowiek z Paryża zdążył zrobić rozeznanie i dostarczyć mi niezbędne informacje. Lucas pracuje przez kolejne dni na wieczorno-nocnych zmianach. Nie chciałem zastać go podczas mojej wizyty u Amandy. To i tak będzie wystarczające starcie, nie potrzebny mi ten fagas, który zapewne by się prosił o to, aby przemeblować mu tę fałszywą gębę.
   Całe popołudnie nie mogłem się na niczym skupić. Wieczór zbliżał się wielkimi krokami, tymsamym zwiastując moje spotkanie z kobietą, którą tak bardzo skrzywdziłem. Nie mogłem już dłużej czekać i odwlekać tego pojedynku. Stchórzyłem raz, nie popełnię tego błędu ponownie.
   Założyłem całe swoje przebranie. Strój znów nie pozostawiał żadnego odkrytego skrawka mojego ciała, a maska nawet nie pozwoliłaby na identyfikację siatkówki z najlepszego nagrania z najdroższej kamery. Spoglądając w lustro nałożyłem ostatnią część garderoby - swój kapelusz - i wyszedłem z mieszkania czując już mroźne powietrze.
   Droga na szczęście była niemal pusta. Znałem już te paryskie labirytny kamienic na pamięć. Wiedziałem w jakich porach kiedy można spotkać tutaj ludzi. Dodatkowo silny wiatr oraz mróz nie zachęcały zapewne do wieczornych spacerów.
   Gdy znalazłem się pod jej domem wziąłęm głęboki oddech i już miałem nacisnąć klamkę do wejścia na klatkę kamienicy, gdy usłyszałem za sobą kobiecy głos.
- Co Ty tutaj robisz? - odwóciłem się gwałtownie, widząc dobrze mi znajomą rudą burzę włosów - Czego chcesz? Mówiłam Ci, że masz dać jej spokój.
- Claro... Chcę tylko z nią porozmawiać, wyjaśnić. Nie macie pojęcia...
- Zostawiłeś ją - przerwała mi - Wyjechałeś gdzieś bezczelnie kłamiąc, że to tylko trzy dni. Wiesz jak ona na ciebie czekała? Każdego dnia... Każdego cholernego dnia odliczała godziny do Twojego powrotu.
- Nie mogę Ci tego wyjaśnić, na pewno nie teraz, nie tutaj... Ale muszę porozmawiać z Amandą. Chcę tylko ją zobaczyć i spróbować wytłumaczyć dlaczego wszystko się tak potoczyło.
- Chcesz do niej iść? - zapytała z kpiną i otowrzyła mi drzwi do klatki - Proszę bardzo. Skoro chcesz to usłyszeć, idź śmiało. Lucas jest w pracy, właśnie wyszłam od Amandy, zapewne jeszcze nie śpi. No dalej, wchodź - machnęła ręką, a ja poczułęm się całkowicie zbity z tropu jej tonem, jadem i ironią.
   Zmierzyłem kobietę wzrokiem po czym wszedłem do środka, kierując się od razu na piętro. Zauważyłem, że Clara idzie za mną, ale postanowiłem się nie odzywać. I tak to nie był dobry czas na wyjawienie Amandzie prawdy. Chciałem tylko ją usłyszeć i dowiedzieć się, że mi wybacza.
   Kiedy już miałem zapukać pod odpowiednim numerem, rudowłosa przepchnęła się przede mnie i otworzyła drzwi kluczem. Jej zachowanie coraz bardziej mnie denerwowało, ale to nie mogłem teraz pozwolić sobie na kłótnie i nerwy.
- Amanda, masz gościa! - wrzasnęła w holu, a ja wkroczyłem za nią zamykając od razu drzwi wejściowe - Jest w salonie - rzuciła tym razem w moją stronę jadowitym tonem.
   Usłyszałem ten dobrze mi znany, cichy głos wydobywający się z pomieszczenia i pytający 'Kogo przyprowadziłaś?'. Nie chcąc przełużać tej chwili stanąłem w wejściu do pokoju, czując jak moje nogi robią się niczym z waty. Była tam. Siedziała na kanapie w różowym swetrze, opatulona dodatkowo kremowym kocem.
- Co...? Co on...? - nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa.
  Nagle wstała i zrobiła kilka kroków w moją stronę. Miałem ochotę podejść i ją po prostu wziąć w ramiona, ale moje ciało odmawiało jakiegokolwiek ruchu. Było mnie stać jedynie na to, by patrzeć na nią w milczeniu.
- Wynoś się stąd - syknęłą nagle, a ja całkowicie straciłem po tych słowach jakikąkolwiek władzę nad sobą - Jak śmiesz tutaj przychodzić?! - krzyknęła wyrywając w moją stronę.
   Zapewne gdyby nie Clara, która złapała ją w pasie w ostatniej chwili, Amanda rzuciłaby się na mnie z pięściami. Płakała. Po jej policzkach kapały łzy zmieszane gniewem i żalem. 
- Nienawidzę Cię - warknęła przez łzy, patrząc na mnie wzrokiem, jakiego nigdy u niej nie widziałem - Nienawidzę Cię, nienawidzę każdej wspólnej chwili jaką Ci poświęciłam.
   Po tych słowach i ja poczułem łzy na swoich policzkach. Mimo iż maska zakrywała mi twarz i nikt nie mógł zobaczyć mojego płaczu, był prawdziwy. Tak samo jak jej nienawiść, którą mimo iż powienienem był przewidywać - nie dopuszczałem do myśli.
- X, proszę wyjdź stąd - poprosiła nagle Clara, cały czas trzymając przyjaciółkę - Widzisz do czego doprowadziłeś? Wyjdź, nim dostanie kolejnego ataku.
   Nie mogłem znieść dłużej tego widoku. Wyszedłem szybkim krokiem z mieszkania, słysząc tylko w oddali jeszcze płacz ukochanej, która teraz nie chciała nawet na mnie spojrzeć.
   Od zawsze wiedziałem, że granica między miłością a nienawiścią - jest bardzo cienka. Janet często mówiła, że najsilniejszy gniew i nienawiść zawsze miał swoje podłoże w historii miłosnej. Jednak dopiero dziś zobaczyłem to na własne oczy.  Nie jestem w stanie opisać co czułem w tamtym momencie. Z jednej strony żal do samego siebie, bo w końcu to ja doprowadziłem do tej sytuacji - z drugiej strony ból złamanego serca, które pękało z każdym jej słowem.


   Jak to opisał kiedyś bardzo mądry poeta: od dziecka uczy się nas skrywania emocji, bo tak jest przecież o wiele bezpieczniej. Gdy jesteśmy zdystansowani, nieczytelni w relacji z ludźmi, wydaje się nam, że trudniej nas skrzywdzić. Tylko, że wtedy nie ma szans, by ze spotkania wyszło coś więcej, żeby narodziła się więź. Ciągle ze strachu rezygnujemy z szansy na zbudowanie czegoś prawdziwego z drugim człowiekiem. Wolimy płytkie, powierzchowne spotkania, bo boimy się odrzucenia. Boimy się zaryzykować to własne emocje, żeby ktoś nie odszedł. 
  A co się stanie, jeśli odchodzi? No właśnie, to jest chyba jedno z najgorszych uczuć, jakie mogą powstać w skrzywdzonym człowieku. Z jednej strony serce pragnie wybaczyć, a z drugiej nie możesz znieść myśli jak bardzo Cię upokorzył. 
   W pierwszej chwili chciałam się mu rzucić w ramiona. Chciałam znów poczuć jego zapach, dotyk, przypomnieć sobie smak jego ust. Jednak nagle wszystko znikło. Euforię zastąpiła fala bólu i żalu, który kłębił się we mnie od dawna. Łzy zaczęły spływać po policzkach zdradzając, jak silne są moje uczucia względem jego osoby. Czułam ból i strach - ale nie taki, jakie odczuwałam podczas napadów lękowych. To było najbardziej osobiste i prywatne uczucie, jakie mogą znać tylko złamane serca.
- Lepiej? - do salonu weszła Clara z kubkiem ciepłej herbaty - Masz, dobrze Ci to zrobi.
- Nie mam ochoty na herbatę - mruknęłam, wycierajac po raz kolejny nos w chusteczkę - Chcę zostać sama.
- Chyba złupiałaś... Mam Cię zostawić samą w takim stanie?
- Czemu go wpuściłaś? - musiałam zadać to pytanie.
   Widziałam po niej, że najchętniej w ogóle by nie zaczynała tematu X. Czuła do niego niechęć za to co mi zrobił. Nie mogłam jej winić, że się martwi.
- Zauważyłam go gdy wychodziłam od ciebie z klatki - zaczęła oschłym tonem - Mówiłam mu aby spadał na drzewo, ale uparł się, że musi z Tobą porozmawiać. Wolałam więc wejść z nim niż zostawić Cię na pastwę tego człowieka, podczas gdy możesz dostać ataku. 
- Wiesz kiedy wrócił? - spytałam, na co odwórciła wzrok.
   Coś ukrywała. Widziałam po niej, że coś jest nie tak, ale nie chce mi tego powiedzieć. Zawsze gdy unikała spojrzenia, kryła się za tym jakaś historia.
- Claro? Nie okłamuj mnie, proszę... Jesteś jedyną osobą której tutaj ufam.
- Dzwonił do mnie - zaczęła, a ja słuchałam jej niedowierzając - X dzwonił do mnie dwa dni temu. Mówił, że probował sie z Tobą skontaktować, ale masz wyłączoną komórkę.
- Nie rozumiem, czego chciał?
- Pytał o Ciebie. Z tego co zrozumiałam, nie wiedział o Twoim nawrocie choroby. 
- Dlatego wrócił do Paryża? - zaśmiałam się - Z litości?
- Nie mam pojęcia. Nasza rozmowa nie trwała zbyt długo.
   W całej tej historii była masa niedomówień. Dlaczego X wrócił? Nie mogło chodzić jedynie o chorobę. A ten jego przyjaciel wtedy w Galerii Cieni? Wszystko było ze sobą sprzeczne, a ja nie mogłam zrozumieć nic, co pozwoliłoby mi albo mu wybaczyć, albo skreślić raz na zawsze.
- Muszę z nim porozmawiać - rzuciłam nagle, wstając jednocześnie z łóżka.
- Powaliło Cię? Jest zaraz środek nocy, od kilku dni nie byłaś na zewnątrz nawet na pięć minut, bo sama wiesz jak to może się skończyć.
- Muszę wiedzieć dlaczego to zrobił.
- Przed chwilą wywaliłaś go na zbity pysk krzycząc, że go nienawidzisz.
- Bo to prawda - odparłam - Ale jeśli potrafimy do kogoś czuć tak silne uczucie jak nienawiść, to znaczy, że jest ta osoba dla nas kimś więcej niż zwykłą nieżyciową historią.
- Nie możesz wyjść na zewnątz.
- A ty nie możesz iść za mną. Nikt nie może wiedzieć, gdzie mieszka. Bez względu na wszystko obiecałam mu dochować tajemnicy i słowa dotrzymam.
   Po tych słowach zaczęłam na siebie naciągać spodnie, które leżały na fotelu obok. Clara stała pierw nieruchomo niedowierzając, a potem próbowała siłą mnie zatrzymać w mieszkaniu. Nie wiedziałam sama co robię. Dlaczego niedawno na jego widok miałam ochotę roznieść cały dom, a teraz nie pragnę nic innego jak dowiedzieć się całej prawdy.
   Wybiegłam z mieszkania miemal czarpiąc się z przyjaciółką. Wiedziałam, że będzie chciała biec za mną, więc musiałam być szybsza, by ją zgubić. Gdy wyszłam na zewnątrz mroźle powietrze owiało moje policzki. Ulice puste, oświetlone jedynie blaskiem lamp wydawały się stwarzać obraz niczym wyrwany z taniego amerykańskiego horroru. Ruszyłam biegiem w tym tak dobrze mi znanym kierunku. Raz na zakręcie wpadłam nawet w jakąś kobietę. Gdy spojrzała na mnie, o dziwo nie czułam stratu. Wiedziałam, że moje napady lękowe mogą zaatakować w każdej chwili, jednak jedyne o czym w tym momencie myślałam to jak najszybciej dostać się do Galerii Cieni.
   Co chwila odwracałam się by sprawdzić, czy nie widać za mną Clary. Albo odpuściła, albo zgubiłam ją w betonowym labirycie ulic. Nie chodzi o to, że jej nie ufałam. Wiem, że mimo wszystko nie zdradziłaby jego tajemnicy, jednak obietnica jest obietnicą. Nie mogłam postąpić inaczej.
   Schodziłam betonowymi schodami w dół, widząc w oddali już te dobrze mi znane drewniane drzwi. Nie było mnie stać nawet na to, żeby zapukać. Po prostu wtargnęłam do środka robiąc zapewne huk na całe mieszkanie. Wparowałam do salonu rozglądajac się. Na ławie leżała peruka i maska. Czyli był już bez przebrania.
    Automatycznie zamknęłam oczy. Mimo tego co mi zrobił, szanowałam jego sekret i nie mogłabym złamać zasad, na które sama się przecież zgodziłam. 
- Amanda? - usłyszałam ten melodyjny, tak dobrze mi znany głos - Co Ty...
- Chcę wiedzieć dlaczego - warknęłam, czując jak moje nogi zaczynają się trząść - Chcę do cholery wiedzieć dlaczego wyjechałeś, dlaczego skłamałeś i przede wszystkim dlaczego wróciłeś - wyrzuciłam z siebie potok słów jak z karabinu.
   Nagle rozległ się stukot jego kroków. Zesztywniałam słysząc jak zbliża się w moją stronę, aż w końcu poczułam jego dotyk. Jego ciepłe dłoni zakryły moje policzki, które zapewne były wciąż czerwone i zimne. 
- Otwórz oczy - poprosił cicho, unosząc przy tym moją głowę do góry.
   Musiałam kilka razy przeanalizować jego słowa, nim zrozumiałam co właśnie do mnie powiedział. Uchyliłam powieki i pierwsze co napotkałam, to jego ciemne jak noc tęczówki. Otworzyłam buzię, ale nie ptorafiłam z siebie wydobyć nawet jednego słowa. Pierwszy raz patrzyłam mu w oczy. Pierwszy raz nasz wzrok się spotkał, a ja mogłam zobaczyć swoje odbicie w jego spojrzeniu. 
   Gdyby nie fakt, że mnie trzymał zapewne bym upadła. On również milczał. Po chwili przysunął się i mnie pocałował. Nie pytał o pozwolenie, po prostu nachalnie wpił się w moje usta i z każdą chwilą pogłębiał wdzierając się coraz bardziej w moje wnętrze. A ja? Upojona jego zapachem, dotykiem i smakiem malinowych ust, całkowicie odstawiłam na bok sprawę z którą tutaj tak naprawdę przyszłam. Po prostu wplotłam palce w jego kruczoczarne włosy i zapomniałam o wszystkim. Nawet o tym, kto przez ten cały czas krył się pod maską.
***
Komentarz = to motywuje!

~~~~~

" - Długo trzeba czekać na zmiany na lepsze?
- Jeśli chcesz czekać, to długo."