Strony

środa, 30 maja 2018

Rozdział 41 - Nie mieli nawet sekundy, żeby się zobaczyć, poznać i zapamiętać.


Kochani jestem w końcu!
Praca dympomowa napisana, egzaminy zaliczone, więc w końcu mogłam dokończyć ostatni już rozdział Man in the Mask...
Nie będę więcej nic zdradzać, sami oceńcie.
Epilog pojawi się na dniach - max do 14 czerwca mam nadzieję.
Kontynuacji jak mówiłam nie będzie - niestety, trzeba wiedzieć kiedy skończyć daną historię, a myślę, że ciągnięcie tego nie miałoby najmniejszego sensu.
No nic wiecej sie rozwleke na epilogu.
Buziaki!

~~~~~

    X nauczył mnie, że nic samo się nie zmieni. Nie wystarczy zrozumieć jak powinno być. Trzeba własnoręcznie, uparcie, codziennie, wytrwale namawiać swoją podświadomość do zmiany jaką chcemy osiągnąć. Tylko wtedy zmieni się nasz sposób myślenia, a zarazem z nim zmieni się całe nasze życie. Nie pamiętam już dokładnie dnia, w którym zrozumiałam, że moim największym wrogiem jestem ja sama. Nagle z niesamowitą siłą i wyrazistością dotarło do mnie to, że ja sama nie lubię siebie i nie mam dla siebie żadnej propozycji na przyszłość. Jednak on to zmienił. Pomógł mi zrozumieć moje życie, otaczający nas świat i z zadziwiającą łatwością dał mi do zrozumienia, że problem znajduje się jedynie w mojej głowie.
   Otaczajacy mnie zapach szpitala stawał się nie do zniesienia. Chodziłam po korytarzu nerwowo, cały czas trzymając się obiema rękoma za brzuch. Z okien można było już widzieć masę dziennikarzy, fanów oraz policji i ochorny. Skąd tak szybko rozeszła się ta informacja? Przecież jest w szpitalu od niecałej godziny... Kto powiadomił o tym już cały kraj?
   Poczułam nagle czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłam sie gwałtownie w stronę mężczyzny, który miał na sobie strój policyjny. Cholera... Wsadzą mnie do więzienia?
- Jak się tutaj Pani znalazła? Proszę opuścić budynek, natychmiast.
- Że jak? - miałam nadzieję, że to jest jakiś kiepski żart - To ja zawiadomiłam karetkę, czekam aż...
- Tak, wszystkie fanki nagle twierdzą, że to one mu pomogły, że to u nich chował się przez ostatni rok - zaśmiał się - Albo opuści Pani budynek po dobroci, albo wyprowadzę Panią siłą.
- Proszę dać jej spokój - usłyszałam za sobą kolejny, męski głos.
   Odwróciłam się zdziwiona, jednak szybko rozpoznałam tę twarz z fotografii, jakie stały na kominku w Galerii Cieni. To musiał być Quincy. Nikt inny.
- Amanda jest moją przyjaciółką, biorę za nią odpowiedzialność - zwrócił się ponownie do policjanta, który zmierzył mnie wzorkiem i odszedł bez słowa - To ty wezwałaś karetkę? - zapytał tym razem patrząc na mnie.
- Quincy, ja musiałam... - wyrzuty sumienia zaczynały we mnie narastać z każdą chwilą - Nie mogłam mu pomóc...
- Wiem, o nic Cię nie obwiniam - odparł uśmiechając się słabo - Zrobiłaś to co do Ciebie należało.
- Jak on sie czuje? Co tam się dzieje? Nikt nie chce mi udzielić informacji...
- Jego serce pracuje, ale bardzo słabo.
- Ma to związek z lekami, jakie był rozrzucone obok niego? - spytałam niepewnie, kolejny raz zaciskając dłonie na brzuchu - Czy on...?
- Nie przedawkował, wręcz przeciwnie. Wszystko wskazuje na to, że zwyczajnie nie zdążył wziąć tabletek na czas. Wyniki nawet pozwalają stwierdzić, że ostatnio często o nich zapominał.
- Co teraz? - pierwsze łzy zaczęły spływać mi po policzkach - Będzie żył, prawda?
- Jego serce jest bardzo słabe, Amando. Od wielu lat zmagał sie z problemami zdrowotnymi, to była tylko kwestia czasu.
- Mogę go zobaczyć? - spojrzałam w szare tęczówki mężczyzny z nadzieją - Proszę, muszę go zobaczyć.
- Zrobię co w mojej mocy. Mimo wszystko w każdej chwili mogą wpaść tutaj odpowiednie służby z Stanów, a wtedy co najwyżej będę mógł pisać do Ciebie listy z celi - przetarł twarz dłońmi - Cholera, najpierw Frank... To oczywiste, że już po mnie lecą.
- Jeśli wyzdrowieje, wyjdzie z tego... Co z nim będzie? - nie byłam pewna, czy chcę znać odpowiedź na to pytanie - Co mu grozi? Zamkną go w więzieniu?
- Nie mam pojęcia, Amando - mężczyzna objął mnie delikatnie, na co rozpłakałam się na dobre - Nitk nie może wiedzieć, że znałaś Michaela tak dobrze. Trzymaj się wersji, że zobaczyłaś zamaskowanego faceta, ciekawa poszłaś za nim do mieszkania w podziemiach i potem znalazłaś jego nieprzytomne ciało w łazience.
- Wiesz jak absurdalnie brzmią twoje słowa? - zmarszczyłam brwi - Nikt w to nie uwierzy...
- Tak samo absurdalnie jak miłość do zamaskowanego typa, który okazuje się być oficjalnie martwą gwiazdą muzyki - zaśmiał się - Nie miej wyrzutów sumienia, proszę. Zrobiłaś co należało,.
- Boję się, że mnie znienawidzi gdy się obudzi i dowie, że przeze mnie jego tajemnicę zna już cały świat - wytarłam mokre policzki rękawami od swetra - Ale nie mogłam pozwolić mu umrzeć, on musi z tego wyjść...
   Bezsilność to jedno z najgorszych uczuć na świecie. Nie wiem czy wtedy myślałam bardziej o nim, o sobie, czy o naszym nienarodzonym dziecku. Skoro dostałam kolejną szansę na bycie matką, dlaczego los chce mi odebrać ukochanego? W przyrodzie ponoć na tym polega równowaga - jedni umierają, drudzy się rodzą, taka kolej rzeczy. Jednak jak wytłumaczyć to sobie kiedy ma nas opuścić ktoś, bez kogo cała ta przyroda i sens życia przestają mieć jakiekolwiek znaczenie? Nie wiem jak silnym człowiekiem był Michael Jackson, ale wiem jak silnym mężczyzną był mój X. Człowiek, który poświęcił swoją tajemnicę i dotychczasowe życie tylko po to, by mi pomóc. Człowiek, który był moim nauczycielem i kochankiem, który zburzył mur w mojej głowie sprzed wielu lat. A teraz był również ojcem dziecka, które nosiłam pod sercem.


    Wciąż czułam na sobie jego delikatny dotyk, zapach,  ulotny smak.  Czułam go cały czas. I wiedziałam, że chociaż może nie ma dla nas już przyszłości... nadal będę go czuć i będzie to moje odkupienie i pokuta. Bo za wszystko w życiu trzeba zapłacić. Nie wiedziałam jak to zniosę, ale wiedziałam, że teraz tylko to mi pozostało. Bo jego już nie miałam.  I nie pozostało mi nic innego jak się z tym pogodzić, mimo iż wiedziałam, że jest to przecież niewykonalne.
   Wydostałam się ze szpitala tylnym wyjściem, gdzie o dziwo nie było szalejących fanów czy dziennikarzy. Musiałam trochę odetchnąć od murów, które przytłaczały mnie coraz bardziej. Ta bezsilność, bezradność i ciągłe czekanie na cud wyniszczały człowieka od środa. Co może być gorszego? Zrobiłbyś w końcu wszystko, by tylko pomóc i uratować ukochaną osobę, ale nie możesz zrobić zupełnie nic. Jesteś sam ze swoim bólem i świadomością, że jesteś kompletnie bezużyteczny. Nie masz wpływu na to co się stanie, ani nie możesz zmienić tego co już się wydarzyło. I nagle w Twojej głowie powstaje masa pytań i słów, których nigdy nie wypowiedziałeś. Zastanawiasz się kiedy ostatni raz powiedziałeś zwykłe "kocham cię" oraz czy wasze ostatnie spotkanie wyglądało tak, jak chciałbyś je zapamiętać. W głowie pojawiają się setki tematów, które przecież mogliśmy jeszcze omówić, lub zwyczajnie przy nich pomilczeć.
   Usiadłam nad brzegiem Sekwany, spoglądając na mieniącą się w oddali wieżę Eiffla. Dziś Paryż wydawał mi się cierpieć razem ze mną. Za to kochałam to miasto - tutaj nie człowiek dostosowywał się do panującego ładu, ale to samo miasto wydawało się wczuwać w daną historię. Nie ma chyba lepszego miasta, by jednocześnie się w nim zgubić - i odnaleźć. I nie chodzi mi wcale o architekturę, bo nie jestem wielką fanką piękna minionego. Najbardziej w tym mieście interesuje mnie żywioł ludzki, bo on stanowi jego siłę. Zawsze w Paryżu fascynowało mnie życie podskórne, a teraz i ja stałam się jego częścią i to właśnie to miasto sprawiło, że poznałam X.
- Tatuś walczy dla nas - szepnęłam, przejeżdżając dłonią po brzuchu - Nie podda się, wiem o tym.
   Kolejna tego dnia łza spłynęła po moim policzku. Za każdym razem gdy myślę już, że nie jestem w stanie wypłakać więcej, moje ciało udowadnia mi, że tego bólu nie będzie końca. 
   Nagle poczułam wibracje w kieszeni kurtki. Niechętnie wyjęłam komórkę i spojrzałam na wyświetlacz, gdzie widniało imię mojej przyjaciółki.
- Tak Claro?
- Oglądałaś telewizję?! - wrzasnęła do słuchawki tak, że musiałam odsunąć urządzenie od ucha - Wszędzie trąbią, że podobno Michael Jackson leży w szpitalu u nas w Paryżu! Rozumiesz?! Michael Jackson, ten Michael Jackson, o którym pomagałaś napisać mi referat!
- Tak, wiem - odparłam obojętnym głosem, nie mając już nawet siły udawać przed nią czegokolwiek - Posłuchaj nie mogę teraz rozmawiać, może...
- Czekaj czekaj - przerwała mi - "Tak, wiem"? I to wszystko na wiadomość o człowieku, który rzekomo nie żyje od ponad roku? Amando, czy Ty przypadkiem... Gdzie Ty w ogóle jesteś?
- Właśnie wyszłam ze szpitala - szepnęłam przez łzy, nie mogąc dłużej ukryć emocji jakie we mnie siedziały - Claro... On umiera...

- Mówisz o X, czy o Michaelu, czy o jednej i tej samej osobie? - zorientowała się, jednak jej głos brzmiał nadzwyczaj spokojnie - Poczekaj, niedługo przyjadę.
- To nie ma sensu, nie wpuszczą Cię do szpitala - wytarłam rękawem mokre policzki - Czy mogę dziś u Ciebie przenocować? Dom X zapewne jest teraz przeszukiwany niczym miejsce zbrodni.
- Jasne, nie musisz mnie nawet pytać o takie rzeczy - byłam pewna, że się uśmiecha - Daj znać jeśli coś by się działo, okej?
- Oczywiście, dziękuję.
   Po skończonej rozmowie ruszyłam z powrotem w stronę szpitalnego budynku.



   Jak się nie zgubić i nie zwariować w takim świecie, którego jedyną stałą i pewną cechą jest to, że wszystko może się zmienić i to zazwyczaj wtedy, gdy nie jesteśmy na to gotowi? Jedyne co nie zmieniało się, to moja miłość do człowieka, który odmienił moje życie. Ta miłość była powietrzem, którym musiałam oddychać. Widziałam w niej tysiąc kolorowych szkiełek, które układały się w dziwną całość, ale jakkolwiek się starałam, zawsze rozsypywały się, by powstać na nowo w całkiem nowym kształcie i nowej harmonii. 
   Poczułam jak ktoś szarpie mnie delikatnie za ramię. Mruknęłam niezadowolona, czując przeszywający mnie przy okazji ból głowy i kręgosłupa. Cholera, co się dzieje?
- Amanda, obudź się - głos Quincego w końcu sprawił, że otworzyłam oczy - Od spania na tej ławce dostaniesz odcisków.
- Coś z X.... Michaelem? - nie wiedziałam jak mam go nazywać w obecności Q - Proszę, mów co wiesz...
- Lekarze ustabilizowali jego stan, ale jego serce ledwo bije - dopiero zauważyłam, że i jego oczy są zaszklone - Udało mi się uprosić jednego z lekarzy i możesz wejść do niego.
- Naprawdę? - poderwałam się na równe nogi jak poparzona - Czy jest przytomny?
- Niestety nie... Nawet lekarze są zdziwieni ciągłym brakiem kontaktu. Musimy czekać.
- Dziękuję - szepnęłam próbując się zdobyć na uśmiech, jednak w całej tej sytuacji wyszedł mi z tego jedynie grymas. 
   Ruszyłam od razu w stronę sali, w której leżał X. Przed drzwiami stała wciąż ochrona, jednak mimo moich obaw nie zwrócili na mnie większej uwagi. A więc Quincy wszystko załatwił... Czemu to robił? Czemu mi pomagał? Nie znał mnie, nie miał pojęcia co tak naprawdę łączyło mnie z jego dawnym przyjacielem... A może jednak miał? Jak wiele osób z jego otoczenia znało prawdę o naszej relacji?
   Mimo iż miałam w głowie masę pytań, postanowiłam nie zadręczać się tym w chwili obecnej. Teraz najważniejsze było zdrowie X. Nic poza tym nie miało najmniejszego znaczenia.
- Hej, jestem tutaj - szepnęłam zajmując jednocześnie miejsce na krzesełku obok łóżka, na którym leżało nieprzytomne ciało mojego ukochanego - Cały czas tutaj byłam, wiesz?
   Widok jego nieprzytomnego i wykończonego ciała sprawił, że łzy płynęły po moich policzkach mimowolnie. Nie próbowałam nawet ich powstrzymać, czy płacz jest czymś złym w takiej sytuacji?
- Nie poczekałeś na mnie - mruknęłam z wyczuwalnym żalem w głosie, jednocześnie ujmując jego bezwładną dłoń w swoje ręce - Nie zdążyłam Ci o czymś powiedzieć... A teraz być może jest już za późno - złapałam się ręką za brzuch, próbując na dobre się nie rozpłakać - Wiesz, że będziesz tatą?
   Spojrzałam na jego nieruchomą twarz, jakby pełna nadziei, że to jedno małe wyznanie wystarczy, aby się obudził. Aby wrócił i wciąż był, bo nie potrzebowałam nic poza jego obecnością. Nie myślałam teraz o skutkach jego kłamstwa, nie pamiętałam o tym jak wyleciał i zostawił mnie bez słowa, po prostu pragnęłam tylko by żył i był tutaj.
  Jednak jego oczy wciąż pozostawały zamknięte, a klatka piersiowa ciężko unosiła się w równych odstępach czasowych.
- Potrzebuję Cię tutaj, obie Cię potrzebujemy - szepnęłam kolejny raz przez łzy, ignorując fakt, że ochrona za drzwiami może usłyszeć mój płacz - Nie możesz nas tak zostawić, nie teraz. Już raz straciłam ukochanego, Ciebie nie mogę stracić.
  Mówiłam do niego pełna nadziei, że jednak mimo wszystko mnie słyszy. Zaczęłam przepraszać za złamaną obietnicę i wspominać nasze pierwsze spotkanie. Mimo iż nie uzyskałam żadnej odpowiedzi czułam, że jest przy mnie i mnie słyszy.
  Nie mam pojęcia jak długo siedziałam przy jego łóżku, ani ile łez wypłakałam. W końcu jednak usiadłam obok ukochanego na łóżku, po czym wzięłam jego wiotką dłoń i przyłożyłam delikatnie do brzucha.
- Czekamy na Ciebie, pamiętaj - szepnęłam przez łzy, po czym ucałowałam go w czoło i próbując opanować drżenie ciała opadłam z powrotem na krzesło i schowałam twarz w dłonie wybuchając płaczem kolejny raz.
  Nagle poczułam na ręce czyjś dotyk. Byłam niemal pewna, ze to Q lub jeden z ochroniarzy, jednak gdy spojrzałam przed siebie napotkałam to czarne jak węgiel spojrzenie, które mimo iż straciło swój dawny blask, wciąż było dla mnie najpiękniejszym widokiem na świecie.
- X? - szepnęłam uśmiechając się przez łzy, po czym usiadłam ponownie na łóżku obok ukochanego chwytając go za dłoń - Wróciłeś...
   Uniósł lekko kąciki ust, jednak nie powiedział ani słowa. Jego oczy wciąż podkrążone i przymknięte, klatka opadała i unosiła się ciężko w nierównomiernym oddechu. Nagle mężczyzna delikatnie wydobył rękę z mojego uścisku i położył ją na moim brzuchu. Spojrzałam na niego niepewnie, mimo iż tak naprawdę wiedziałam co to oznaczało. Wiedział. Słyszał mnie i wiedział, że zostanie ojcem.
  Kolejne łzy zaczęły spływać po moich policzkach, jednak tym razem były to łzy szczęścia. Nie powiedziałam nic. Nakryłam jedynie jego dłoń swoją, dociskając mocniej do swojego brzucha. Pierwszy raz od dawna poczułam, że może nam się udać. Poczułam się pewniej sama ze sobą, a to wszystko dzięki temu, że miałam u boku kogoś takiego jak on.
   Nie miałam jednak wtedy pojęcia, jak bardzo się myliłam.
   Nagle komputer do którego był podłączony  X zaczął wydawać z siebie przeraźliwe dźwięki. Spojrzałam przerażona na ukochanego, który złapał się ręką w miejscu serca, a na jego twrazy pojawił się ból, którego nie da się opisać. Wybiegłam natychmiast z sali wołając o pomoc. Po chwili do sali wpadło dwóch lekarzy w towarzystwie trzech pielęgniarek.
- Proszę opuścić pomieszczenie - warknął na mnie jeden z lekarzy, a ja spojrzałam na niego zapłakanymi oczami niemal błagając, aby tego nie robił - Panie Jones! Proszę zabrać swoją przyjaciółkę bo wyrzucę ją siłą.
   Poczułam nagle jak Q łapie mnie od tyłu próbując wyciągnąć z sali. Szarpałam się z nim i krzyczałam, jednak mężczyzna zamknął mnie w szczelnym uścisku. Płakałam, kopałam, biłam pięściami, jednak to nic nie dawało. Drzwi do sali zamknęły się z hukiem, a ja nie mogłam być obok ukochanego, gdy mnie potrzebował.
- Amando proszę, uspokój się. Daj im działać, pomogą mu, zobaczysz - mówił do mnie ciągle, jednak ja nie zwracałam na to najmniejszej uwagi.
  Walczyłam z nim jeszcze dłuższą chwilę, aż wyczerpana płaczem i krzykiem opadłam bezwładnie na ziemię. Nie mam pojęcia jak długo siedziałam na zimnych kafelkarz w korytarzu. Quincy usiadł obok mnie, co chwila pytając, czy wszystko ze mną w porządku.
   Nie było.
  Jednak pozostawiałam pytania mężczyzny bez nawet najkrótszej odpowiedzi. Siedziałam tylko zapatrzona w jeden punkt, którym był drzwi na przeciw mnie. Co chwila słyszałam jakieś krzyki zza ściany, a pielęgniarki biegały przynosząc jakieś sprzęty i akcesoria zapewne potrzebne lekarzom. Obserwowałam to wszystko w milczeniu, czekając na jakikolwiek znak.
   W końcu szum ustał. Cała bieganina i wrzaski ucichły, zaś obaj lekarze opuścili salę gdzie leżał X. Razem z Quincy'm zerwaliśmy się na równe nogi w nadziei, że wszystko zakończyło dobrze. No bo w końcu nie mogło być inaczej, prawda?
- Panie Jones... Czy pańska przy...
- Może Pan przy niej mówić - spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem, a ja posłałam mu pełne wdzięczności spojrzenie - Co z Michaelem? Co się wydarzyło?
- Serce Pana Jacksona było bardzo słabe... To i tak cud, że przeżył tyle czasu od momentu gdy trafił do szpitala - z każdym słowem lekarza moje ciało zaczynało się bardziej trząść - Przykro mi, nie mogliśmy nic zrobić. Pan Jackson nie żyje.
   Ostatnie słowa obiły się echem w mojej głowie. Nie żyje. On nie żyje. Mój X odszedł tym razem bezpowrotnie, a ja nie miałam nawet okazji się z nim pożegnać. A dziecko? Nasze malutkie, nienarodzone dziecko... Nie mieli nawet sekundy, żeby się zobaczyć, poznać i zapamiętać. I już nigdy mieć nie będą.
- Amando?
   Głos zaniepokojonego Q był niczym echo w mojej głowie. Zapewne gdyby nie jego szybka reakcja, upadłabym. Zaczęłam płakać. Jednak nie był to zwykły płacz. To była histeria, którą może zrozumieć jedynie osoba, która po raz kolejny straciła wszystko co kochała w jednej chwili. Evan mnie opuścił, a kiedy już byłam pewna, ze nigdy nie pokocham i nie oddam się innemu mężczyźnie, pojawił się X. Sprawił on, że na nowo zaufałam i uwierzyłam w tak silne uczucie. Cokolwiek się między nami wydarzyło, wiem że było prawdziwe. I kocham go za to, że pozwolił mi tego doświadczyć. Nie mogę uwierzyć, coś tak pięknego może zrodzić się z tak makabrycznej historii. Jednak już się nie zrodzi. Nigdy więcej.
   W pewnym momencie poczułam silny ból w podbrzuszu. Zgięłam się mocniej, sycząc przez wciąż lecące łzy.  Nagle przed oczami stanął mi obraz i słowa lekarza z wypadku Evana: "przykro mi, w wyniku emocji i stresu doszło do poronienia, nie można było uratować dziecka".
- Moje dziecko... - szepnęłam, na co lekarz i Q spojrzeli na mnie nie rozumiejąc - Jestem w ciąży... Ono nie może odejść... Ratujcie moje dziecko! - wrzasnęłam, kolejny raz zwijając się z bólu.
   Emocje zabijają człowieka. Są tak silne i nieujarzmione, że nawet w takiej sytuacji nie byłam w stanie zapanować nad tym wszystkim, no bo jak zapanować nad bólem i cierpieniem po starcie najdroższej osoby? To tak, jakby chcieć zapanować nad miłością.

***
 
 Komentarz = to motywuje!

~~~~~

"Cierpienie wymaga więcej odwagi
niż śmierć."

piątek, 11 maja 2018

Rozdział 40 - I tak się wszystko zmieniło w jednej chwili.

  
Kochani powróciłam!
Gdyby nie wyjazd majówkowy rozdział byłby szybciej - ale jako forma rekompensaty powyżej macie filmik z mojej wyprawy <3 (pojawią się na kanale też niedługo vlogi z wyjazdu, więc zapraszam do obserwacji :D ).
Co do rozdziału... No sami oceńcie :D
Wiecie, że zostały nam jeszcze 2 rozdziały? A w zasadzie rozdział + epilog.
Tak kochani. Man in the Mask dobiega końca.
Kocham to opowiadanie, ale trzeba wiedzieć kiedy coś zakończyć.
Przeciąganie na siłę nie ma sensu, zniszczyłoby to cały urok tej historii, która myślę jest na swój sposób wyjątkowa i niepowtarzalna.
Zapraszam do czytania i oceny! <3

~~~~~

   Bez względu na wszystko wiem, że ludzie też się zmieniają. Zmieniają się w zasadzie ciągle, każdego dnia, pod każdym doświadczeniem. W naszej naturze jest, że lubimy udawać, że ci, których znamy, pozostają tacy sami. Ale oni wyciągają nowe wnioski, zdobywają nowe doświadczenia, przychodzą im do głowy nowe myśli. Może, jak twierdził Heraklit, nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki - myślę jednak, że dużo więcej przekazu jest w stwierdzeniu, że nie można dwa razy spotkać tej samej osoby. Tak, to jest zdecydowanie prawidłowe stwierdzenie.
   Siedziałem w fotelu w sypialni, przyglądając się jak jej klatka piersiowa miarowo unosi się i opada. Uwielbiałem patrzeć gdy śpi, zupełnie nieświadoma tego, jak intensywnie wbijam spojrzenie w jej malinowe usta, zadarty nos czy smukłe dłonie. Czasem zastanawiałem się nad tym, co by było, gdyby nie poznała mnie jako X, a jako Michaela Jacksona. Czy byłaby w stanie mnie pokochać? Z różnicą wieku? Moją historią? Sławą? Błędami? Z początku byłem utwierdzony w myśli, że ktoś kto akceptuje X, akceptuje prawdziwą naturę Michaela takim, jaki jest. Po prostu człowieka bez otoczki artysty. A dziś? A dziś zastanawiam się sam, czy aby na pewno Michael Jackson i zamaskowany X to jedna i ta sama osoba.
- Dzień dobry - usłyszałem nagle jej zaspany głos, co sprowadziło mnie i moje myśli na ziemię - Nie śpisz już?
- Obudziłem się godzinę temu - wstałem z fotela i usiadłem na łóżku obok kobiety - Już lepiej się czujesz?
- Tak, zdecydowanie - złapała się za głowę - Nie mam pojęcia skąd wzięły się u mnie te wymioty w środku nocy.
- Chcę abyś dziś poszła do lekarza - odparłem zapewne zbyt stanowczym tonem - To mogą być powikłania w związku z atakami lękowymi.
- Ostatnio coraz rzadziej je miewam - uśmiechnęła się spoglądając mi w oczy - Wiesz, że to Twoja zasługa, prawda?
- Wiem, że mimo wszystko musisz iść do lekarza - ucałowałem kobietę w czoło - Wstawaj, zaraz zrobię śniadanie. 
- Poczekaj jeszcze chwilę - złapała mnie za rękę - O czym myślałeś siedząc na fotelu?
- O niczym konkretnym. Chodź, na pewno jesteś głodna.
- Miałeś bardzo poważną minę - nie odpuszczała - Martwisz się, że sprawa o twojej rzekomej śmierci się nagłośni?
- Nie, wiesz dobrze, że jestem gotowy na to co stać się musi. 
- A co jeśli ja nie jestem? - spojrzała na mnie szklanymi oczami - Nie jestem gotowa na to, aby znów Cię stracić.
- Posłuchaj - zacząłem, próbując ułożyć swoje myśli w jedną całość - Czasem są ludzie w naszym życiu, którzy pojawiają się na chwilę. Wiesz, niczym drogowskaz, który z czasem musisz wyminąć po to, aby ruszyć w dalszą drogę.
- Nie mów tak - pokręciła przecząco głową - Dlaczego jesteś taki spokojny? Dlaczego tak łatwo przychodzi Ci mówienie o tym wszystkim? Nie zależy Ci już?
- Jestem taki właśnie z powodu, że tak bardzo mi na Tobie zależy - przejechałem kciukiem po jej policzku, odnajdując na nim zabłąkaną łzę, która zdążyła wydobyć się z jej oczu - Pojawiłaś się w moim życiu w momencie, kiedy już byłem pewien swojej samotności. Sprawiłaś, że poczułem się potrzebny i sam zacząłem potrzebować na nowo ludzkiego głosu. 
- A jeśli uciekniemy? Przecież... Musi być jakieś wyjście. Mówiłeś, że masz zaufanych ludzi. Niech coś wymyślą, możemy opuścić Francję...
- Amando, zbyt długo już uciekam - uśmiechnąłem się słabo - Nie chcę również, abyś i ty musiała uciekać.
- Proszę, przemyśl to - mruknęła błagalnie - Obiecujesz?
- Obiecuję, że zrobię wszystko, aby być przy Tobie jak najdłużej - ująłem jej twarz w dłonie po czym krótko pocałowałem - A teraz chodźmy w końcu na to śniadanie, a potem marsz do lekarza.
   Momentami zastanawiałem się, które z nas bardziej boi się całej tej popapranej sytuacji. Ona przerażona faktem, że mnie straci, czy ja bojący się, że ciężar i konsekwencje moich dawnych decyzji spadną na niewinną osobę, której jedynym błędem była miłość i zaufanie do człowieka w masce.


    Okłamując cały świat myślał, że jego sekret zapewne nigdy nie ujrzy światła dziennego. Bo w końcu co może pójść nie tak? Jednak tajemnice są podstępne, tajemnice pragną się wyrwać na swobodę. Tajemnica jest jak kamyk w bucie. Z początku ledwie go czujesz, a potem zaczyna cię drażnić, aż staje się niemożliwy do zniesienia. Tajemnice przybierają na sile tym bardziej, im dłużej się ich nie zdradza - puchną, póki nie zaczną napierać na wargi. Walczą o wolność, aż w końcu tę wolność dostają.
   Nie potrafiłam zrozumieć jego opanowania, spokoju, a nawet faktu, że po części po prostu pogodził się z tym, co miało niedługo nastąpić. Ja się nie pogodziłam. Nie chciałam, nie mogłam, nie potrafiłam znieść myśli, że los kolejny raz ma mi go odebrać. Kolejny raz bezpowrotnie miałabym stracić osobę, której oddałam całe swoje serce.
   Tak bardzo byłam pogrążona w myślach, że nie zauważyłam nawet kiedy doszłam pod budynek szpitala. Wzięłam głęboki oddech i wkroczyłam do środka, bojąc się, że moje ataki paniki mogą wrócić w każdej chwili. Wszelki stres i niepokój tylko nasila i zwiększa ich ilość, a ja od kilku dni jestem chodzącym kłębkiem nerwów. Aż sama się dziwię, że ataki tak nagle ustały.
    Czas w poczekalni dłużył się niemiłosiernie. Miałam wrażenie, że każdy pacjent w kolejce przede mną siedzi w gabinecie całą wieczność. Nerwowo bawiłam się bransoletką na nadgarstku, czekając aż w końcu nadejdzie moja kolej.
- Ma Pani ze sobą jakieś wyniki? - spytał lekarz, gdy w końcu weszłam do środka - Krew? Mocz?
- Objawy pojawiły się niedawno, nie zdążyłam nic zrobić.
- Może Pani opisać dokładniej te dolegliwości? - zaczął coś kreślić w notesie - Czy poza mdłościami i zasłabnięciami pojawiało się coś innego?
- To znaczy?
- Kiedy ostatni raz miała pani miesiączkę? - minęła dłuższa chwila nim przeanalizowałam jego pytanie.
- Sugeruje Pan ciążę? - to słowo ledwo przecisnęło mi się przez usta - Że ja...?
- Jeśli ostatnimi czasy nie współżyła Pani, możemy wykluczyć tę opcję. Jednak jeśli miała Pani w ostatnim czasie kontakt seksualny jest to bardzo możliwe.
   Przed oczami pojawiły mi się nagle wszystkie nasze wspólne noce. Każdy jego dotyk i przyspieszony oddech, który zdawałam się czuć go obecnie na swojej szyi. Moja dłoń automatycznie powędrowała na brzuch, zaś oczy naszły niechcianymi łzami.
     Czy to możliwe?
     Jestem w ciąży?
   Lekarz widząc moją reakcję, bez słowa wypisał mi skierowanie na oddział ginekologiczny. Przemierzałam korytarz cały czas trzymając rękę na swoim brzuchu. Mimo iż nic nie zostało jeszcze potwierdzone, serce waliło mi jak oszalałe na myśl, że być może dostałam kolejną szansę od losu. Raz odebrano mi dziecko, nie pozwolę, aby się to powtórzyło.
    W gabinecie powitała mnie starsza kobieta, każąc od razu kłaść się na łóżko do zrobienia badania USG. Mimo poplątanych nóg i trzęsących dłoni, położyłam się spokojnie i podwinęłam bluzkę do góry. Nerwowo zerkałam w monitor, gdzie migał niezrozumiały dla mnie czarno-biały obraz z mojego wnętrza.
- Gratulacje, to siódmy tydzień - wyrwała nagle, a ja patrzyłam na nią tylko szeroko otwartymi oczami nie mogąc uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę - Wygląda na to, że póki co wszystko rozwija się prawidłowo. Przepiszę Pani witaminy oraz zalecaną datę kolejnej wizyty w celu kontroli.
     I tak się wszystko zmieniło w jednej chwili. Miałam wrażenie, jakby moje serce momentalnie urosło, tworząc nową przestrzeń, która automatycznie została wypełniona przez kogoś, kogo jeszcze nie jest dane mi poznać. Zaczęłam analizować wszystkie możliwe reakcje X, oraz jak może wyglądać nasza wspólna przyszłość, w której pojawi się ta mała istotka. Nie jestem w stanie nazwać jednoznacznie emocji, jakie mną zawładnęły w tamtym momencie. Czułam szczęście, ekscytacje, a jednocześnie strach i niepewność, które w obliczu ostatnich wydarzeń nabierały na sile. A może wiadomość o dziecku sprawi, że X będzie bardziej zależeć na wolności? Może jego obojętność i opanowanie względem wydania swojej tożsamości znikną wraz z pojawieniem się tej małej istotki?


   Dzień w którym straciłam Evana i nasze nienarodzone dziecko nigdy nie zostanie wymazany z mojej pamięci. Takich rzeczy się nie zapomina, mimo iż nawet nieświadomie człowiek zawsze tego próbuje. Chce odciąć się od bólu, cierpienia i wspomnień, które poruszają na nowo struny, które powinny przecież zamilknąć na wieki. Ich melodia zawsze jest taka sama, wywołująca te same emocje.
    Jak sobie wtedy z tym radziłam? Nie radziłam. Stany lękowe po tamtym zdarzeniu trwały kilka lat. Odebrały mi młodość i szansę na nowe życie. To nie tak, że chciałam umrzeć. Wiele widziałam, wiele podróżowałam i zdawałam sobie sprawę z tego, że są większe tragedie na świecie: wojny, epidemie chorób, kataklizmy w których giną tysiące rodzin. Ale czy taka kategoryzacja ludzkich nieszczęść ma jakikolwiek sens? Każdy na swój sposób przeżywa tragedie. Wtedy myślałam już, że nie dojdę do siebie. Mimo to nie odważyłabym się odebrać sobie życia, ale gdybym wtedy zamknęła oczy i rano się nie obudziła, nie byłoby mi żal. Ale podniosłam się. Tak samo jak kraj odradza się po wojnie.
    Siedziałam od godziny nad brzegiem Sekwany, wpatrując się w odbicie zachodzącego słońca w tafli wody. Musiałam pozbierać myśli, ochłonąć i ułożyć w głowie wszystkie wydarzenia z ostatnich kilku dni. To wydarzyło się tak szybko: powrót X, nasze zejście, telefon o wycieku jego tajemnicy, a teraz jeszcze dziecko. Nasze dziecko. 
    Zerwałam się na równe nogi i ruszyłam do najbliższej stacji metra. Nie mogę siedzieć tutaj w nieskończoność. Muszę mu powiedzieć. Chcę mu powiedzieć. 
    Będzie ojcem! 
    Będziemy rodziną!
    No... Może nie taką jak większość rodzin we Francji. Będziemy musieli się ukrywać, nie będzie mógł chodzić ze mną do ginekologa ani na szczepienia z dzieckiem. Nie będzie mógł siedzieć ze mną na ławce na placu zabaw i patrzeć jak nasze dziecko obija kolana. Mimo wszystko będziemy rodziną. Wiem, że będzie wspaniałym ojcem i nauczycielem, takim samym jakim był dla mnie. 
   Gdy wleciałam do Galerii Cieni uśmiech nie schodził mi z twarzy. Krzyknęłam jego imię w progu, zrzucając jednocześnie z siebie płaszcz w pośpiechu. Ekscytacja rosła we mnie z każdą chwilą. Za chwilę powiem mu o dziecku. Ucieszy się, jestem tego pewna.
- X?! - krzyknęłam ponownie, zaglądając do głównej sypialni. 
   Ponownie odpowiedziała mi cisza. Wróciłam do salonu i otworzyłam szafę z nadzieją, że może wyszedł mnie szukać. Jednak maska, peleryna i kapelusz wisiały na swoim miejscu - to oznaczało, że nie wyszedł z mieszkania. Nie zrobiłby tego bez swojego przebrania, na pewno nie. 
   Zaczęłam czuć dziwny ścisk w żołądku. Coś było nie tak, to nie miało żadnego sensu. Ponownie zawołałam biegnąc do kuchni, biblioteki i reszty pomieszczeń po drodze. Gdy uchyliłam drzwi do łazienki serce zamarło mi w jednej sekundzie, a nogi się pode mną ugięły. 
- Michael! - wrzasnęłam podbiegając do nieprzytomnego mężczyzny.
   Leżał na podłodze nieruchomo, nie reagując na moje wołanie i dotyk. Jego rozcięty łuk brwiowy zdradzał fakt, że upadł. Spojrzałam zaszklonymi oczami na porozrzucane wokół tabletki. Dopiero po chwili zorientowałam się, że obok leży puste opakowanie po lekach. Bez zastanowienia złapałam za buteleczkę, której etykieta na szczęście była w języku angielskim. To były leki na serce. Jego chore serce.
   Łzy spływały po moich policzkach strumieniem. Próbowałam go obudzić, krzyczałam, płakałam i prosiłam jednocześnie. Jego oddech był płytki. Momentami wręcz miałam wrażenie, że go wcale nie wyczuwam. Wyjęłam w końcu komórkę z kieszeni i wykręciłam numer alarmowy, po czym spojrzałam na nieprzytomną twarz ukochanego. Jeśli to zrobię, wszystko wyjdzie na jaw. Cała jego tajemnica, wszystko to na co pracował tyle lat... I to będzie moja wina. Być może nigdy nie wyjdzie z więzienia, być może nigdy nie będzie mógł przytulić naszego dziecka. Zaczęłam zanosić się płaczem z bezradności. Dałam mu słowo, że nigdy nie zdradzę jego tajemnicy. 
   Przejechałam dłonią po brzuchu, jakby szukając odpowiedzi u naszego nienarodzonego dziecka. Czując jak narasta we mnie panika ucałowałam policzek ukochanego i wcisnęłam zieloną słuchawkę w komórce, bojąc się że nadchodzący atak paniki odbierze mi jedyną szansę na uratowanie jego życia.
- Michael... Tak strasznie Cię przepraszam...

***

Komentarz = to motywuje!


~~~~~


"Pewnego dnia stanęłam na rozdrożu.
Dwie drogi prowadziły przez las.
Wybrałam tę mniej uczęszczaną...
i tak to się wszystko zaczęło."