Strony

piątek, 11 maja 2018

Rozdział 40 - I tak się wszystko zmieniło w jednej chwili.

  
Kochani powróciłam!
Gdyby nie wyjazd majówkowy rozdział byłby szybciej - ale jako forma rekompensaty powyżej macie filmik z mojej wyprawy <3 (pojawią się na kanale też niedługo vlogi z wyjazdu, więc zapraszam do obserwacji :D ).
Co do rozdziału... No sami oceńcie :D
Wiecie, że zostały nam jeszcze 2 rozdziały? A w zasadzie rozdział + epilog.
Tak kochani. Man in the Mask dobiega końca.
Kocham to opowiadanie, ale trzeba wiedzieć kiedy coś zakończyć.
Przeciąganie na siłę nie ma sensu, zniszczyłoby to cały urok tej historii, która myślę jest na swój sposób wyjątkowa i niepowtarzalna.
Zapraszam do czytania i oceny! <3

~~~~~

   Bez względu na wszystko wiem, że ludzie też się zmieniają. Zmieniają się w zasadzie ciągle, każdego dnia, pod każdym doświadczeniem. W naszej naturze jest, że lubimy udawać, że ci, których znamy, pozostają tacy sami. Ale oni wyciągają nowe wnioski, zdobywają nowe doświadczenia, przychodzą im do głowy nowe myśli. Może, jak twierdził Heraklit, nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki - myślę jednak, że dużo więcej przekazu jest w stwierdzeniu, że nie można dwa razy spotkać tej samej osoby. Tak, to jest zdecydowanie prawidłowe stwierdzenie.
   Siedziałem w fotelu w sypialni, przyglądając się jak jej klatka piersiowa miarowo unosi się i opada. Uwielbiałem patrzeć gdy śpi, zupełnie nieświadoma tego, jak intensywnie wbijam spojrzenie w jej malinowe usta, zadarty nos czy smukłe dłonie. Czasem zastanawiałem się nad tym, co by było, gdyby nie poznała mnie jako X, a jako Michaela Jacksona. Czy byłaby w stanie mnie pokochać? Z różnicą wieku? Moją historią? Sławą? Błędami? Z początku byłem utwierdzony w myśli, że ktoś kto akceptuje X, akceptuje prawdziwą naturę Michaela takim, jaki jest. Po prostu człowieka bez otoczki artysty. A dziś? A dziś zastanawiam się sam, czy aby na pewno Michael Jackson i zamaskowany X to jedna i ta sama osoba.
- Dzień dobry - usłyszałem nagle jej zaspany głos, co sprowadziło mnie i moje myśli na ziemię - Nie śpisz już?
- Obudziłem się godzinę temu - wstałem z fotela i usiadłem na łóżku obok kobiety - Już lepiej się czujesz?
- Tak, zdecydowanie - złapała się za głowę - Nie mam pojęcia skąd wzięły się u mnie te wymioty w środku nocy.
- Chcę abyś dziś poszła do lekarza - odparłem zapewne zbyt stanowczym tonem - To mogą być powikłania w związku z atakami lękowymi.
- Ostatnio coraz rzadziej je miewam - uśmiechnęła się spoglądając mi w oczy - Wiesz, że to Twoja zasługa, prawda?
- Wiem, że mimo wszystko musisz iść do lekarza - ucałowałem kobietę w czoło - Wstawaj, zaraz zrobię śniadanie. 
- Poczekaj jeszcze chwilę - złapała mnie za rękę - O czym myślałeś siedząc na fotelu?
- O niczym konkretnym. Chodź, na pewno jesteś głodna.
- Miałeś bardzo poważną minę - nie odpuszczała - Martwisz się, że sprawa o twojej rzekomej śmierci się nagłośni?
- Nie, wiesz dobrze, że jestem gotowy na to co stać się musi. 
- A co jeśli ja nie jestem? - spojrzała na mnie szklanymi oczami - Nie jestem gotowa na to, aby znów Cię stracić.
- Posłuchaj - zacząłem, próbując ułożyć swoje myśli w jedną całość - Czasem są ludzie w naszym życiu, którzy pojawiają się na chwilę. Wiesz, niczym drogowskaz, który z czasem musisz wyminąć po to, aby ruszyć w dalszą drogę.
- Nie mów tak - pokręciła przecząco głową - Dlaczego jesteś taki spokojny? Dlaczego tak łatwo przychodzi Ci mówienie o tym wszystkim? Nie zależy Ci już?
- Jestem taki właśnie z powodu, że tak bardzo mi na Tobie zależy - przejechałem kciukiem po jej policzku, odnajdując na nim zabłąkaną łzę, która zdążyła wydobyć się z jej oczu - Pojawiłaś się w moim życiu w momencie, kiedy już byłem pewien swojej samotności. Sprawiłaś, że poczułem się potrzebny i sam zacząłem potrzebować na nowo ludzkiego głosu. 
- A jeśli uciekniemy? Przecież... Musi być jakieś wyjście. Mówiłeś, że masz zaufanych ludzi. Niech coś wymyślą, możemy opuścić Francję...
- Amando, zbyt długo już uciekam - uśmiechnąłem się słabo - Nie chcę również, abyś i ty musiała uciekać.
- Proszę, przemyśl to - mruknęła błagalnie - Obiecujesz?
- Obiecuję, że zrobię wszystko, aby być przy Tobie jak najdłużej - ująłem jej twarz w dłonie po czym krótko pocałowałem - A teraz chodźmy w końcu na to śniadanie, a potem marsz do lekarza.
   Momentami zastanawiałem się, które z nas bardziej boi się całej tej popapranej sytuacji. Ona przerażona faktem, że mnie straci, czy ja bojący się, że ciężar i konsekwencje moich dawnych decyzji spadną na niewinną osobę, której jedynym błędem była miłość i zaufanie do człowieka w masce.


    Okłamując cały świat myślał, że jego sekret zapewne nigdy nie ujrzy światła dziennego. Bo w końcu co może pójść nie tak? Jednak tajemnice są podstępne, tajemnice pragną się wyrwać na swobodę. Tajemnica jest jak kamyk w bucie. Z początku ledwie go czujesz, a potem zaczyna cię drażnić, aż staje się niemożliwy do zniesienia. Tajemnice przybierają na sile tym bardziej, im dłużej się ich nie zdradza - puchną, póki nie zaczną napierać na wargi. Walczą o wolność, aż w końcu tę wolność dostają.
   Nie potrafiłam zrozumieć jego opanowania, spokoju, a nawet faktu, że po części po prostu pogodził się z tym, co miało niedługo nastąpić. Ja się nie pogodziłam. Nie chciałam, nie mogłam, nie potrafiłam znieść myśli, że los kolejny raz ma mi go odebrać. Kolejny raz bezpowrotnie miałabym stracić osobę, której oddałam całe swoje serce.
   Tak bardzo byłam pogrążona w myślach, że nie zauważyłam nawet kiedy doszłam pod budynek szpitala. Wzięłam głęboki oddech i wkroczyłam do środka, bojąc się, że moje ataki paniki mogą wrócić w każdej chwili. Wszelki stres i niepokój tylko nasila i zwiększa ich ilość, a ja od kilku dni jestem chodzącym kłębkiem nerwów. Aż sama się dziwię, że ataki tak nagle ustały.
    Czas w poczekalni dłużył się niemiłosiernie. Miałam wrażenie, że każdy pacjent w kolejce przede mną siedzi w gabinecie całą wieczność. Nerwowo bawiłam się bransoletką na nadgarstku, czekając aż w końcu nadejdzie moja kolej.
- Ma Pani ze sobą jakieś wyniki? - spytał lekarz, gdy w końcu weszłam do środka - Krew? Mocz?
- Objawy pojawiły się niedawno, nie zdążyłam nic zrobić.
- Może Pani opisać dokładniej te dolegliwości? - zaczął coś kreślić w notesie - Czy poza mdłościami i zasłabnięciami pojawiało się coś innego?
- To znaczy?
- Kiedy ostatni raz miała pani miesiączkę? - minęła dłuższa chwila nim przeanalizowałam jego pytanie.
- Sugeruje Pan ciążę? - to słowo ledwo przecisnęło mi się przez usta - Że ja...?
- Jeśli ostatnimi czasy nie współżyła Pani, możemy wykluczyć tę opcję. Jednak jeśli miała Pani w ostatnim czasie kontakt seksualny jest to bardzo możliwe.
   Przed oczami pojawiły mi się nagle wszystkie nasze wspólne noce. Każdy jego dotyk i przyspieszony oddech, który zdawałam się czuć go obecnie na swojej szyi. Moja dłoń automatycznie powędrowała na brzuch, zaś oczy naszły niechcianymi łzami.
     Czy to możliwe?
     Jestem w ciąży?
   Lekarz widząc moją reakcję, bez słowa wypisał mi skierowanie na oddział ginekologiczny. Przemierzałam korytarz cały czas trzymając rękę na swoim brzuchu. Mimo iż nic nie zostało jeszcze potwierdzone, serce waliło mi jak oszalałe na myśl, że być może dostałam kolejną szansę od losu. Raz odebrano mi dziecko, nie pozwolę, aby się to powtórzyło.
    W gabinecie powitała mnie starsza kobieta, każąc od razu kłaść się na łóżko do zrobienia badania USG. Mimo poplątanych nóg i trzęsących dłoni, położyłam się spokojnie i podwinęłam bluzkę do góry. Nerwowo zerkałam w monitor, gdzie migał niezrozumiały dla mnie czarno-biały obraz z mojego wnętrza.
- Gratulacje, to siódmy tydzień - wyrwała nagle, a ja patrzyłam na nią tylko szeroko otwartymi oczami nie mogąc uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę - Wygląda na to, że póki co wszystko rozwija się prawidłowo. Przepiszę Pani witaminy oraz zalecaną datę kolejnej wizyty w celu kontroli.
     I tak się wszystko zmieniło w jednej chwili. Miałam wrażenie, jakby moje serce momentalnie urosło, tworząc nową przestrzeń, która automatycznie została wypełniona przez kogoś, kogo jeszcze nie jest dane mi poznać. Zaczęłam analizować wszystkie możliwe reakcje X, oraz jak może wyglądać nasza wspólna przyszłość, w której pojawi się ta mała istotka. Nie jestem w stanie nazwać jednoznacznie emocji, jakie mną zawładnęły w tamtym momencie. Czułam szczęście, ekscytacje, a jednocześnie strach i niepewność, które w obliczu ostatnich wydarzeń nabierały na sile. A może wiadomość o dziecku sprawi, że X będzie bardziej zależeć na wolności? Może jego obojętność i opanowanie względem wydania swojej tożsamości znikną wraz z pojawieniem się tej małej istotki?


   Dzień w którym straciłam Evana i nasze nienarodzone dziecko nigdy nie zostanie wymazany z mojej pamięci. Takich rzeczy się nie zapomina, mimo iż nawet nieświadomie człowiek zawsze tego próbuje. Chce odciąć się od bólu, cierpienia i wspomnień, które poruszają na nowo struny, które powinny przecież zamilknąć na wieki. Ich melodia zawsze jest taka sama, wywołująca te same emocje.
    Jak sobie wtedy z tym radziłam? Nie radziłam. Stany lękowe po tamtym zdarzeniu trwały kilka lat. Odebrały mi młodość i szansę na nowe życie. To nie tak, że chciałam umrzeć. Wiele widziałam, wiele podróżowałam i zdawałam sobie sprawę z tego, że są większe tragedie na świecie: wojny, epidemie chorób, kataklizmy w których giną tysiące rodzin. Ale czy taka kategoryzacja ludzkich nieszczęść ma jakikolwiek sens? Każdy na swój sposób przeżywa tragedie. Wtedy myślałam już, że nie dojdę do siebie. Mimo to nie odważyłabym się odebrać sobie życia, ale gdybym wtedy zamknęła oczy i rano się nie obudziła, nie byłoby mi żal. Ale podniosłam się. Tak samo jak kraj odradza się po wojnie.
    Siedziałam od godziny nad brzegiem Sekwany, wpatrując się w odbicie zachodzącego słońca w tafli wody. Musiałam pozbierać myśli, ochłonąć i ułożyć w głowie wszystkie wydarzenia z ostatnich kilku dni. To wydarzyło się tak szybko: powrót X, nasze zejście, telefon o wycieku jego tajemnicy, a teraz jeszcze dziecko. Nasze dziecko. 
    Zerwałam się na równe nogi i ruszyłam do najbliższej stacji metra. Nie mogę siedzieć tutaj w nieskończoność. Muszę mu powiedzieć. Chcę mu powiedzieć. 
    Będzie ojcem! 
    Będziemy rodziną!
    No... Może nie taką jak większość rodzin we Francji. Będziemy musieli się ukrywać, nie będzie mógł chodzić ze mną do ginekologa ani na szczepienia z dzieckiem. Nie będzie mógł siedzieć ze mną na ławce na placu zabaw i patrzeć jak nasze dziecko obija kolana. Mimo wszystko będziemy rodziną. Wiem, że będzie wspaniałym ojcem i nauczycielem, takim samym jakim był dla mnie. 
   Gdy wleciałam do Galerii Cieni uśmiech nie schodził mi z twarzy. Krzyknęłam jego imię w progu, zrzucając jednocześnie z siebie płaszcz w pośpiechu. Ekscytacja rosła we mnie z każdą chwilą. Za chwilę powiem mu o dziecku. Ucieszy się, jestem tego pewna.
- X?! - krzyknęłam ponownie, zaglądając do głównej sypialni. 
   Ponownie odpowiedziała mi cisza. Wróciłam do salonu i otworzyłam szafę z nadzieją, że może wyszedł mnie szukać. Jednak maska, peleryna i kapelusz wisiały na swoim miejscu - to oznaczało, że nie wyszedł z mieszkania. Nie zrobiłby tego bez swojego przebrania, na pewno nie. 
   Zaczęłam czuć dziwny ścisk w żołądku. Coś było nie tak, to nie miało żadnego sensu. Ponownie zawołałam biegnąc do kuchni, biblioteki i reszty pomieszczeń po drodze. Gdy uchyliłam drzwi do łazienki serce zamarło mi w jednej sekundzie, a nogi się pode mną ugięły. 
- Michael! - wrzasnęłam podbiegając do nieprzytomnego mężczyzny.
   Leżał na podłodze nieruchomo, nie reagując na moje wołanie i dotyk. Jego rozcięty łuk brwiowy zdradzał fakt, że upadł. Spojrzałam zaszklonymi oczami na porozrzucane wokół tabletki. Dopiero po chwili zorientowałam się, że obok leży puste opakowanie po lekach. Bez zastanowienia złapałam za buteleczkę, której etykieta na szczęście była w języku angielskim. To były leki na serce. Jego chore serce.
   Łzy spływały po moich policzkach strumieniem. Próbowałam go obudzić, krzyczałam, płakałam i prosiłam jednocześnie. Jego oddech był płytki. Momentami wręcz miałam wrażenie, że go wcale nie wyczuwam. Wyjęłam w końcu komórkę z kieszeni i wykręciłam numer alarmowy, po czym spojrzałam na nieprzytomną twarz ukochanego. Jeśli to zrobię, wszystko wyjdzie na jaw. Cała jego tajemnica, wszystko to na co pracował tyle lat... I to będzie moja wina. Być może nigdy nie wyjdzie z więzienia, być może nigdy nie będzie mógł przytulić naszego dziecka. Zaczęłam zanosić się płaczem z bezradności. Dałam mu słowo, że nigdy nie zdradzę jego tajemnicy. 
   Przejechałam dłonią po brzuchu, jakby szukając odpowiedzi u naszego nienarodzonego dziecka. Czując jak narasta we mnie panika ucałowałam policzek ukochanego i wcisnęłam zieloną słuchawkę w komórce, bojąc się że nadchodzący atak paniki odbierze mi jedyną szansę na uratowanie jego życia.
- Michael... Tak strasznie Cię przepraszam...

***

Komentarz = to motywuje!


~~~~~


"Pewnego dnia stanęłam na rozdrożu.
Dwie drogi prowadziły przez las.
Wybrałam tę mniej uczęszczaną...
i tak to się wszystko zaczęło."


3 komentarze:

  1. Genialny, jak zwykle. Tak w ogóle to od razu się domyśliłam że to ciąża. Ciekawy sposób na zakończenie historii.

    OdpowiedzUsuń