Strony

czwartek, 27 kwietnia 2017

Rozdział 23 - Nasze "blisko" oznaczało coś zupełnie innego.

  
Jestem! <333
Wybaczcie nieobecność znów, ale miałam szkolenie przedwyjazdowe do USA, potem sporo zaliczeń w szkole z języka migowego i hiszpańskiego i ogólnie jakoś nie miałam siły.
Teraz też nie pocieszę - rozdział krótki, a kolejny dopiero za 2-3 tyg się pojawi.
Powód już podaję: jutro wybywam do Gliwic, gdzie w sobotę ruszam na wyścig autostopowy i przez kolejne 10 dni będę jeździć stopem, tym razem w planach zwiedzanie Serbii i Albanii. Tak, ja to nie mogę wysiedzieć w miejscu jednym za długo :D
Po powrocie obiecuję się spiąć i pisać, aby przed moim wylotem do Stanów rozwinąć akcję trochę jeszcze. Wybaczcie, że krótki - ale liczę, że się spodoba:)
Do niedługo! <333
PS: na wasze blogi też wpadnę nadrobić po powrocie. Bądźcie cierpliwi:)

~~~~~

  Czasami mi się wydaje, że mogę bez niego istnieć. Że wcale o tym nie myślę i niczego mi nie brakuje. I że to wcale nie jest istnienie połowiczne, niepełne, wybrakowane jak popsuty przedmiot. Chodzę, mówię, śmieję się, czytam, bawię się, myślę. Ale to nie tak. Zawsze przychodzi moment, w którym coś mnie nagle uderza, że mało nie zwala mnie z nóg. Jakaś porażająca, nagła świadomość niepełności, niekompletności, pustki. Jakbym otworzyła drzwi, za którymi nic nie ma.
   Rzadko go sobie przypominam. Bo mi się wydaje, złudnie zresztą, że jak nie będę o nim myśleć, to tak, jakby go nie było. A od wspomnień nie da się uciec. Zawsze idą za tobą jak zabłąkane, bezpańskie kundle i ocierają ci się o nogawki, niezależnie od tego, jak bardzo starasz się ich nie zauważać. Aż w końcu zaczynasz się o nie potykać.
  Brakuje mi go. Jakby ktoś wydarł mi z rąk mały, prywatny skarb. Stoję zdezorientowana jak okradzione dziecko i nie wiem, co się właściwie stało. Niby takie proste, niby takie oczywiste, zdarza się przecież. A wcale nie proste i wcale nie oczywiste. Bo jak to tak. Stracić coś, czego nawet nie zaczęło się tak naprawdę mieć. A może troszeczkę zaczęło, tylko po co. Chciałoby się, żeby jakiś sens był w tym wszystkim, a tu wcale go nie ma.
   Brakuje mi cholernie tych spotkań, bo przez ten krótki czas wydawało mi się, że coś ma sens. Pewnie złudnie jak zwykle. Takie dziwne wrażenie, że warto cokolwiek. Prawie nie pamiętam tego uczucia, tak rzadko mnie odwiedza. Żyję, owszem. I właściwie nic poza tym. Na niczym mi jakoś szczególnie nie zależy. A wtedy przez krótką chwilę naprawdę mi się żyć chciało.
- Wpadnę jeszcze dziś wieczorem po pracy na chwilę, kupić Ci coś? - spojrzałam na mojego narzeczonego, siedzącego obok łóżka - A może z domu czegoś potrzebujesz?
- Nie, dziękuję - spuściłam wzrok na swoje dłonie - Leżę tutaj od dwóch dni, mówił Ci coś lekarz kiedy mnie wypiszą w końcu?
- Jesteś poobijana, masz obtłuczone żebra oraz rozciętą skórę głowy. Boją się, że może wyjść jeszcze jakiś wstrząs. Wczoraj wymiotowałaś, prawda?
- Tak, ale czuję się już znacznie lepiej.
- To ich nie przekonuje - złapał mnie za dłoń - Jutro porozmawiam jeszcze z lekarzem, dobrze?
- Ta, jasne - odwróciłam głowę w stronę okna, zatrzymując wzrok chyba na tym samym co Lucas, gdyż po chwili zapytał:
- Od kogo dostałaś tę różę? 
- Nie wiem - odparłam zgodnie z prawdą, spoglądając w końcu na mężczyznę - Spóźnisz się do pracy.
- Już idę - wstał z krzesła, po czym pocałował mnie we włosy i ruszył do wyjścia - Wpadnę jutro wieczorem po pracy, wiem że wizyty są do 19, ale rozmawiałem z dyżurującym i  mam pozwolenie.
- Nie będę czekać na Ciebie do nocy.
- Postaram się być jak najszybciej. Do jutra.
   Po tych słowach zniknął za szpitalnymi drzwiami do sali w której leżałam. Gdy zostałam sama, znów spojrzałam na kwiat w wazonie, stojący na stoliku obok łóżka. Uśmiechnęłam się sama do siebie, po czym wyjęłam różę z wody i przyłożyłam do twarzy, wciągając jej intensywny zapach. Po pierwszej nocy w szpitalu tuż po wypadku róża ta po prostu leżała na poduszce obok mojej głowy. Pytałam lekarzy i pielęgniarki, jednak nikt nie miał pojęcia kto by mógł zostawić ten kwiat. Po dłuższej chwili przypomniałam sobie wielki bukiet, który widziałam w Galerii Cieni. Czyżby był tu? W końcu kto inny mógłby w środku nocy zostawić mi różę? Jednak skąd by wiedział, że tutaj jestem?
- Hej, nie przeszkadzam? -  w drzwiach zobaczyłam uśmiechniętą twarz Clary, która nie czekając na moją odpowiedź wkroczyła do sali niemal tanecznym krokiem - Jak się czujesz?
- Bywało lepiej - odparłam opadając głową na poduszkę - Pewnie mnie jeszcze przetrzymają.
- Dziwisz się? Poturbowałaś się równo, lepiej aby porządnie Cię zbadali, niż zaraz wyjdą jakieś niewykryte urazy.
- Nie jestem przyzwyczajona do siedzenia na tyłku w jednym miejscu - odparłam przewracając oczami - Kupiłaś mi ten serek o który prosiłam?
- Tak, jasne - mruknęła wyjmując kubeczek z swojej torby, zaś po nim dwie książki w twardej oprawie - Wiesz, mam do Ciebie takie pytanie, a w zasadzie prośbę.
- To znaczy? - zdziwiłam się, gdy dała mi do rąk jedną z książek - Dajesz mi książkę dokumentalną o Michaelu Jacksonie?
- Chodzi o to, że na tych moich zaocznych studiach wymyślili sobie, że mam w ramach zaliczenia jednego przedmiotu zrobić referat w temacie sławnej osoby. Pech chciał, że podczas przydzielania trafił mi się muzyk, a ja niestety z muzyką nie mam zbyt wiele wspólnego.
- I zapewne chcesz, abym Ci pomogła? - spojrzałam na przyjaciółkę uśmiechając się - Opracowanie nie tyczy się tylko samej jego twórczości, a całego życia. Mogę oceniać i interpretować po swojemu muzykę, jednak niewiele mogę pomóc jeśli chodzi o człowieka.
- Jesteś moją ostatnią deską ratunku - spojrzała na mnie błagalnie - Jako nauczycielka muzyki znasz się na tym chociaż trochę. Miałaś całą historię o powstawaniu tego wszystkiego, nikt nie zrobi tego lepiej od Ciebie. Wypożyczyłam te książki w bibliotece, jedna jest jego biografią, druga to z innej, bocznej perspektywy. Mogłabyś zerknąć, zobaczysz czy da się z tego coś skleić.
- Jak długie ma to być? - spytałam kartkując książkę - Masz jakieś wytyczne?
- Przesłałabym Ci mailem wszystko - spojrzała na mnie z ulgą - Strasznie Ci dziękuję, nie wiem jak ja Ci się odwdzięczę. Jeśli nie zaliczę tej pracy to wywalą mnie na zbity pysk.
- Dziwi mnie po co Ci te studia, skoro masz taką dobrą pracę jako nauczycielka angielskiego.
- Też mnie to dziwi - zaśmiała się, po czym zerknęła na zegarek - Za godzinę zaczynam korepetycje, muszę uciekać. Na pewno dasz radę?
- Jasne, dam znać jak coś będę już miała - odparłam uśmiechając się do przyjaciółki, po czym pożegnałam się z nią i zostałam znów sama ze sobą, między bielą pustych ścian szpitalnych.
   Kolejny raz wzięłam do rąk różę, niemal przytulając się do kwiatu, odwrócona przodem do okna. Znów masa wspomnień spłynęła na mnie falą: moja przeszłość, Pan Richard i oczywiście X.
   Następnej nocy obiecałam sobie nie zasypiać. Chciałam zobaczyć czy przyjdzie i mieć pewność, że jest wciąż przy mnie i nie zostawił mnie. Mimo chęci i starań leki przeciwbólowe i uspokajające wygrały z moim zawzięciem i przed północą odpłynęłam już do krainy snów.



   Jednym z największych problemów sławy jest fakt, że nigdy nie wiesz komu możesz ufać. Kto jest z tobą dla pieniędzy, rozgłosu lub po prostu bo ładnie wyjdziemy na zdjęciu. Jest to próg z którym zmagam się nie tylko w sferze miłości, ale nawet przyjaciół i rodziny. Nigdy nie wiem, kiedy uczucia są szczere. Kilka rozczarowań sprawiło, że boję się ufać. Boję się wykorzystania i porzucenia. Boję się że kolejna osoba wzbogaci się mym kosztem, a potem zostawi jak nic niewartego śmiecia. Pod swoim imieniem i nazwiskiem wciąż chodziła za mną ta niepewność, aż do teraz. Jak można chcieć wykorzystać moją pozycję, nie mając o niej pojęcia? To chyba najbardziej uwielbiałem w Amandzie - jej niewiedzę, brak dążenia do informacji, bo po prostu cieszyła się z tego co jej daję. Nie chciała znać prawdy, a jedynie być obok i słuchać. 
  To nie była relacja, którą można wziąć na kredyt. W ratach. Z odsetkami. Żebym był na stałe. Bez możliwości wypowiedzenia. Zerwania. Odstąpienia. Nie na okres próbny. Nie na trzy miesiące. Nie na rok plus miesiąc gratis. Nie na gorszy dzień. Nie na noc. Nie na dwie. Nie na kolację bez śniadania. Żebym był na co dzień. Nie na telefon. Nie z dostawą do domu. Nie w biegu. Nie na szybko. Bez umów. Bez podpisów. Z chęci. Bo lubi na mnie patrzeć. Bo nikt nie wybucha jej tak w rękach, jak ja. Nie pozwoli. Będzie. Żebym mógł obudzić się w tym samym miejscu. Żebym nadal był. Żebym trzymał. Żeby było mi ciepło. Bo prostu chciała być ze mną w każdym przyziemskim tego słowa znaczeniu.
  Siedziałem na kanapie przerzucając w telewizorze kanały, szukając czegoś w języku angielskim. Dochodziła godzina pierwsza w nocy, a ja nie mogłem nawet na chwilę zmrużyć oka. Zrezygnowany spojrzałem w stronę półki, gdzie stała oparta na stojaku maska.
- Nie, nawet o tym nie myśl - mruknąłem sam do siebie, ukrywając twarz w dłoniach.
   Nie miałem pojęcia czy wciąż jest w tym szpitalu, jaki jest jej stan zdrowia, ani kiedy lekarze będą mogli ją wypisać. Frank załatwił mi jednorazowe pozwolenie na wizytę, lecz znając teraz drogę i możliwości przemknięcia się niezauważonym - zacząłem sam na własną rękę ryzykować, by choć na te kilka chwil mieć pewność, że jest z nią wszystko w porządku
   W końcu wiedząc, że nie wygram z samym sobą odpuściłem i wstałem z fotela, kierując się do szafy gdzie wisiał mój strój, a w zasadzie cała postać X, którą tworzę. Czasem sam się zastanawiałem, kim tak naprawdę wtedy jestem. Czy fakt noszenia maski i zmiana imienia, czyni ze mnie wtedy innego człowieka? Można wtedy nazwać mnie oszustem, gdy tak naprawdę wtedy dopiero czuję się prawdziwym sobą, nie musząc nikogo udawać?
    Ulice Paryża były ciemne i puste. Miasto to poza turystyczną strefą umiera zimowymi nocami, pokazując swoje inne oblicze, niż te umieszczane na pocztówkach czy w ulotkach informacyjnych o stolicy Francji.
   Gdy stanąłem pod wejściem do szpitala, poczułem dziwne ukucie. Czułem się trochę jak szpieg, zakradając się w środku nocy, w przebraniu, oglądając się wciąż za siebie, czy aby na pewno nikt za mną nie idzie. Od kiedy poznałem Amandę moja tajemnica wciąż jest wystawiana na ogromne niebezpieczeństwo. Wcześniej byłem ostrożny. Nie wychodziłem zbyt często, poruszałem się tylko konkretnymi ścieżkami. Czy warto się więc tak narażać?
   Schowałem się za jedną ścianą, widząc jakąś pielęgniarkę na końcu korytarza. Blade, nocne światło na szczęście było po mojej stronie i udawało mi się być niezauważonym przy tak małej ilości personelu na nocnym dyżurze. Gdy droga była w końcu czysta, przebiegłem korytarzem ostatnie metry, aby stanąć przed dobrze mi już znanymi drzwiami. Rozejrzałem się czy na pewno nikogo nie ma, po czym wszedłem do ogarniętego ciemnością pokoju, gdzie na łóżku dostrzegłem zarys tak dobrze mi znanej kobiety. 
   Uśmiechnąłem się sam do siebie, widząc stojącą w kryształowym wazonie na stoliku różę, którą jej ostatnio zostawiłem. Więc nie wyrzuciła... Domyślała się, że to ode mnie?
   Wolnym krokiem podszedłem bliżej, uważnie stawiając każdy krok, aby jej nie obudzić. Wiedziałem, że nie jest już na środkach nasennych i muszę być szczególnie ostrożny. Nagle moją uwagę przykuły pewne rzeczy, leżące na stoliku. Wziąłem do ręki jedną z książek, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Była to moja biografia, oraz inna książka gdzie w tytule było moje imię i nazwisko. To jej? Po co jej to wszystko? Wiedziała? Nie, nie możliwe... Nie mogła się nawet domyślać, na pewno nie. Przecież obiecała, że nie będzie próbowała doszukiwać się prawdy co do mojej tożsamości. A jeśli kłamała? A jeśli wie kim jestem? Nagle tysiące pytań zapełniły moją głowę, a ja poczułem niemal jak moje nogi robią się giętkie niczym z waty.
- A więc jednak to Ty jesteś moi stróżem zakradającym się po nocach - usłyszałem nagle jej aksamitny głos, gdy wówczas ja pochłonięty obrazem książki, nawet nie zauważyłem, kiedy się przebudziła - Myślałam, że nie chcesz mnie więcej widzieć.
- Fakt, że się martwię nie oznacza, że zapomniałem co zrobiłaś - odparłem odkładając książkę na miejsce - Chciałem zobaczyć jak się czujesz.
- W porządku, dziękuję - spojrzała nagle w kierunku róży - Ty ją tu zostawiłeś, prawda?
- Było to tak oczywiste?
- Raczej nie przypuszczałam, abym aż tak wpadła w oko jakiemuś lekarzowi - uśmiechnęła się promieniście, a ja poczułem pewne ciepło na ten widok -  Nie miałam jednak pewności, aż do teraz. Mogę wiedzieć, skąd dowiedziałeś się o wypadku?
- Mam swoje źródła - odparłem siadając na brzegu łóżka, na wysokości jej kolan - Obiecałem Panu Richardowi, że zaopiekuję się Tobą. Zawsze dotrzymuję słowa.
- Panu Richardowi...? - jej głos podłamał się, na co ja automatycznie przysunąłem się bliżej kobiety, łapiąc delikatnie jej dłoń i ściskając.
- Wiem co się stało. Nie mogę powiedzieć, że wiem co czujesz bo nie mam pojęcia, jednak wiem co to znaczy stracić kogoś, kogo się kochało. Na pewno jest z Ciebie bardzo dumny.
- Straciłam was oboje w jednej chwili. Poczułam się przez chwilę jak wtedy, gdy...
- Ej, nie straciłaś wcale nikogo - przerwałem jej - Pan Richard jest cały czas w Tobie, zaś ja jestem obok i dopóki sama nie poprosisz, bym odszedł, będę tutaj.
- Nie jesteś zły za to, co wtedy zrobiłam? - spojrzała na mnie zmieszanym wzrokiem, zaś ja sam nie wiedziałem co jej mam odpowiedzieć - Ten pocałunek...
- To była chwila radości i uniesienia - odparłem w końcu, sam prosząc w duchu, aby moje teraźniejsze słowa nie były prawdą - Mały impuls, nic nie znaczy. Tej wersji się trzymajmy.
- Oczywiście - odparła spuszczając wzrok, a ja nie mogłem nic wyczytać w jej oczach - Naprawdę gdybym wiedziała, jak to się skończy... Nie rozumiem, dlaczego mi wybaczasz teraz.
- Też nie wiem. Chyba uwielbiam w Tobie fakt, że nie masz z tym wszystkim nic wspólnego.
- Z tym wszystkim? - zdziwiła się, a ja ugryzłem się w końcu w język.
- Nieważne, nie to miałem na myśli - odparłem półszeptem, po czym spojrzałem w stronę książek na stoliku - Czy te książki...?
- Clara podrzuciła mi je dzisiaj po pracy - odparła biorąc jedną do rąk - Studiuje zaocznie i ma w ramach zaliczenia jednego przedmiotu napisać pracę o Jacksonie. Zabawne, od razu pomyślałam jak wiele sam musisz o nim wiedzieć, skoro znaliście się tak dobrze.
- Jaka jest w tym więc Twoja rola?
- Clara chce, abym pomogła jej to napisać. W końcu jestem nauczycielką muzyki, problem jednak jest w tym, że nie mam pojęcia co mogłabym napisać o nim jako człowieku - odparła, spoglądając nagle na mnie ciekawsko - Mógłbyś mi pomóc? Mówiłeś, że znałeś go wiele lat.
- Owszem - mruknąłem, w duchu czując ulgę po wytłumaczeniu obecności tych książek obok jej łóżka - Jeśli chcesz, mogę Ci pomóc. Jednak mam pewien warunek: chcę abyś najpierw sama zebrała trochę informacji. Przeczytaj to co znajdziesz, podsumuj i powiesz mi co uważasz, wtedy ja powiem Ci jak to wyglądało naprawdę. Sam fakt, czy uwierzysz mi czy nie, pozostawię Twojej decyzji.
- Nie mam powodów, by Ci nie ufać - uniosła delikatnie kąciki ust - Chciałabym zacząć od jego dzieciństwa. Później przejść przed najlepsze lata jego życia, aż do momentu oskarżeń i upadku.
- Oskarżeń i upadku? - sam nie wiedziałem, czy byłem w tym momencie zły czy dotknięty jej słowami - Co masz na myśli mówiąc to?
- O tym jak całe procesy i leki zniszczyły w nim to co najpiękniejsze - szepnęła, a ja odwróciłem głowę w stronę okna, czując niemal powracający zapach wypełniający gmach sądu, policję w Neverlandzie oraz te całe upokorzenie - X, wszystko gra?
- T..Tak - wstałem z miejsca, widząc jak chce się podnieść za mną - Śpij Amando. Jutro w nocy przyjdę ponownie. Jeśli będziesz gotowa, zaczniemy od dzieciństwa, tak jak chciałaś.
- Mam nadzieję, że gdy wyjdę ze szpitala, nie znudzi Ci się przesiadywanie ze mną - uniosła lekko kąciki ust - Raz jeszcze dziękuję za różę. Ogólnie za wszystko co dla mnie robisz.
- Nie dziękuj, za takie rzeczy się nie dziękuje - spojrzałem ostatni raz w jej stronę, po czym opuściłem salę szybkim krokiem, nie chcąc by mój głos zdradził moje teraźniejsze emocje.
   Mimo obietnicy samemu sobie, że będę się trzymał z daleka - znów na przeciw wszystkim i wszystkiemu, złamałem dane słowo. Chciałem być blisko niej, ale nasze "blisko" oznaczało coś zupełnie innego. Ja miałem do tego niestworzone ilości czasu, siły, a dziś nawet twierdzę, że i masochizmu. Czasem wyobrażałem sobie, co by się stało, gdybym poznał ją w trochę innych okolicznościach. W ogóle zwrócilibyśmy na siebie uwagę? Teraz niemal czuję że wiem, co ją zniesmacza, że coś innego ją rani, że ją nudzi, albo kompletnie nie interesuje. Mogłem teraz sobie wyobrazić jej reakcje, słowa, mechanizmy obronne. Mogłem. Skatalogowałem sobie ją w mojej głowie. Znałem ją. Znałem ją w sposób, w jaki nie znał jej nikt inny. Poświęciłem na to czas, który nigdy wcześniej nie miał dla mnie takiego znaczenia. Poznałem ją. Byłem w niej, częścią niej. Chciałem dla niej najlepszego, co oznaczało mnie, ale też i zupełne przeciwieństwo.

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~


"Lepiej nikomu nic nie opowiadajcie. 
Bo jak opowiecie – zaczniecie tęsknić."

czwartek, 13 kwietnia 2017

Rozdział 22 - Jeśli nie możesz znieść bólu, musisz spróbować nadać mu sens.

   
I jestem!
Czasu niby coś tam więcej już, ale za to weny brak. Za to niedługo znów czasu braknie bo szykuje mi się szkolenie przed wyjazdem w Wrocławiu, potem przedłużam sobie majówkę i na 10 dni jadę na stopa do Albanii, a potem zaraz sesja mi się przyspieszona zacznie xD
Do dupy, nie?
No nic nie ględzę, zapraszam na nexta z którego o dziwo nawet zadowolona jestem.
Piszcie co myślicie! :D
Buziaki:)

~~~~~

  Zawsze spodziewasz się, że życie złamie ci serce. Że zrobią to kolejne relacje, uczucia, kolejni ludzie. Ale los mimo wszystko lubi cię zaskoczyć i łamie ci je często tam, gdzie najmniej się tego spodziewasz. W najmniej oczekiwanym momencie. I znowu odczuwasz tą rozszerzającą się dziurę pod sercem. I znowu odczuwasz, jak bardzo zawiodłeś - a może to Ciebie zawiedziono? Możesz spodziewać się kolejnych ran. Możesz, a nawet powinieneś. Ale to nie uchroni się od zaskoczenia, bo nigdy nie wiesz, w którym miejscu życie wbije ci nóż. Nie zawsze w plecy. Możesz spodziewać się kolejnych ran. Ale to nie uchroni cię przed bólem. A ten jak zwykle domaga się, by go czuć.
  Siedziałam na kanapie, czując jak kolejne łzy zalewają moje policzki. Nie próbowałam ich powstrzymywać, chciałam wyrzucić z siebie cały żal i rozpacz, jaka tłumiła się we mnie od środka. Nie miałam do kogo pójść. Nie mogłam prosić Clarę, aby zawalała kolejny dzień pracy przeze mnie, poza tym wiedziałam, że ona nie zrozumie tego, co teraz czuję. Potrzebowałam ludzkiej obecności, ale trochę innej niż przyjacielskiej rady. Potrzebowałam ramion, w które mogłabym schować się z swoim bólem przed całym światem. Potrzebowałam świadomości, że nade mną czuwa ktoś silniejszy, kto pomoże mi znieść cały ciężar. Potrzebowałam jego pocieszenia, tego filozoficznego monologu, który zawsze trafiał mnie w sam środek serca. Potrzebowałam X jak nigdy dotąd, a nie mogłam nawet go ujrzeć, przeprosić, powiedzieć jak bardzo mi przykro i żałuję tego, co się stało.
- Amanda? - odwróciłam się zapłakana na ten głos, czując jak wszystko w moim ciele zaciska się - Kochanie, dlaczego płaczesz? - nie miałam pojęcia co Lucas robił już w domu, ani dlaczego nie słyszałam nawet jak wchodzi do mieszkania.
 Teraz po prostu chyba potrzebowałam czyjegoś wsparcia i świadomości, że nie jestem sama. Wciąż mam kogoś, komu na mnie zależy. Wciąż są wokół mnie ludzie, którzy mnie nie zostawili. Ta cholerna obecność, która jest czasem ważniejsza niż wszystko inne na świecie.
   Wstałam z kanapy, po czym niemal rzuciłam się narzeczonemu na szyję, wybuchając jeszcze większym płaczem. Poczułam, jak mężczyzna obejmuje mnie i przytula do siebie gładząc delikatnie po włosach. Płakałam, a on o nic nie pytał. Wtedy pierwszy raz od dawna pomyślałam, że to jest mój przyjaciel, którego znam od tylu lat. To jest ten człowiek, który zawsze mnie rozumiał i był przy mnie, gdy najbardziej tego potrzebowałam.
   W końcu uspokojona w czyiś objęciach poczułam jak moje serce przybiera normalny rytm. Odsunęłam się od mężczyzny, spoglądając w jego zaniepokojone i pragnące wytłumaczenia oczy.
- Usiądź ze mną - poprosił wskazując na kanapę - Powiesz co się stało?
- Nie miałeś wrócić po weekendzie? - odparłam zajmując miejsce obok niego - Myślałam...
- Zwolnili nas wcześniej z szkolenia, zresztą, nie odpowiada się pytaniem na pytanie - uniósł mój podbródek zmuszając, bym na niego spojrzała - A więc... Powiesz mi co się dzieje?
- Pan Richard nie żyje - mruknęłam ukrywając twarz w dłoniach, nie chcąc owijać wszystkiego w bawełnę, aby ulżyć sobie wypowiedzenia tego krótkiego zdania - Nawet nie zdążyłam się z nim pożegnać - po tych słowach znów zaniosłam się płaczem, na co Lucas objął mnie ramieniem przytulając do swojego boku.
   Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę, a mój narzeczony czekał, aż znów będę zdolna do wydobycia z siebie jakichkolwiek słów. Zresztą co mogłam mówić? Jak bardzo cierpię? Jak strasznie to boli? Tego nie dało się wyrazić słowami, to było po prostu pożerające od środka uczucie, które kiedyś towarzyszyło mi przez cały okres choroby, której nie życzę nikomu innemu.
- Chcesz abym pojechał z Tobą do szpitala?
- Nic mi nie powiedzą, nie jestem przecież jego rodziną - odparłam kręcąc głową - Nikt do niego nie przychodził, nikt nawet pewnie nie wie, że nie żyje. Nikt go nie pożegna, nikt... - czując jak kolejny raz się rozklejam, ponownie mnie przytulił gładząc po rozczochranych włosach - Odszedł, tak z dnia na dzień, po prostu odszedł.
- Nie martw się, jest w dobrych rękach - Lucas uśmiechnął się delikatnie, chcąc zapewne dodać mi tym otuchy - Jest w lepszym miejscu, teraz już nie cierpi.
   Na słowa narzeczonego przypomniałam sobie pierwszą lekcję X. Jego słowa obijały się w mojej głowie.

Wciąż mówimy o tym samym, ale o innym imieniu - czułam niemal jego oddech na swoim ciele - Zauważ, że dopiero później ludzie wpadli na pomysł, żeby jakoś tę moc nazwać, zamknąć. W szufladzie i opisać, bo wtedy mieli podświadome wrażenie, że są równi. I wymyślili Boga. Dodali mu ludzką historię, ludzie cechy i postać. Kościół to budynek, symbol stworzony przez ludzi. Znów odwołam się do Buddy: trzysta lat po jego przemówieniu, ludzie zaczęli mu stawiać pomniki. Na początku wcale nie chodziło o stawianie posągów, tylko o prawdę i o to, co jest naprawdę do zrobienia. A potem ludzie skoncentrowali się na budowaniu symboli swojej wiary z kamienia, a to co najważniejsze w wierze, powoli zaczęło popadać w zapomnienie. Uważasz, że ludzie, którzy kiedyś z wdzięcznością patrzyli w słońce, byli bardziej prymitywni niż teraz od tych, którzy modlą się do olejnego obrazu? We współczesnych religiach ‘Bóg’ jest czymś dowolnym. Możesz wybrać sobie Boga i religię. Możesz ich zmieniać. Można przyjść do kościoła czy świątyni, albo nie. Można się modlić, albo nie. Możesz mieć nawet wrażenie, że relacja człowieka z Bogiem jest zależna od człowieka, bo to on wybiera w kogo wierzy i czego od swojego Boga oczekuje. Czyż to nie zabawne? Najbardziej krucha i bezbronna istota na ziemi usiłuje być Bogiem dla Boga, którego wybiera spomiędzy innych Bogów jak jabłko na stoisku z owocami. Dlatego uważam, że Bóg nie jest podobny do człowieka, nie ma jego cech. Nie jest ani dobry, ani zły. Nie ma dla niego ludzkiej skali oceny. On po prostu jest. Jest siłą, która istnieje dookoła nas. Dlatego myślę, że Bóg rozumiany jako duchowy przewodnik istniał i zawsze będzie. A religia to dzieło ludzi, którzy w swojej nieroztropności usiłowali przejąć boskie prowadzenie i wtedy od razu zaczęli błądzić.

- Amanda, słuchasz mnie? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Lucasa - Zaufaj Bogu, widocznie tak chciał.
- Nie - odparłam pewna siebie, czując, że pierwszy raz zaczynam rozumieć nauki, jakie chciał mi przekazać X - Nie ma tam w górze nikogo takiego. Nie można wmawiać sobie tego wszystkiego, bo tak jest łatwiej. Nie można przykrywać bólu i cierpienia chorą bajką, aby było nam lżej to znosić.
- Od kiedy Ty jesteś niewierząca? - spytał zdziwiony, spoglądając na mnie niepewnie.
- Wierzę. Wierzę w ludzi, ich dobroć i bezinteresowność. Po prostu przestałam praktykować wymysł, jakim jest religia - wstałam z miejsca, czując jak kolejna fala łez ciśnie mi się do oczu - Muszę się przejść.
- Teraz? O tej godzinie? 
- Potrzebuję chwili samotności. Muszę iść się przewietrzyć - nie czekając na jego odpowiedź, po prostu wyszłam z salonu i chwyciłam wiszący w holu płaszcz.
   Noc była pochmurna i wietrzna. Zimne powietrze smagało moje policzki, zaś łzy zdawały się na nich niemal zamarzać. W takich momentach nawet Paryż traci swą magiczną moc. Wydaje się nam gasnąć, a cały magiczny pył wycisza swój blask, pozwalając złamanym sercom topić łzy w wodach Sekwany. 
   Moje oczy zalane słoną cieczą przestały chyba już widzieć cokolwiek. Ciało trzęsło się z zimna i przerażenia jednocześnie, sprawiając, że momentami traciłam nad nim wszelką kontrolę. 
   Nagle usłyszałam pisk opon i dźwięk klaksonu. Mokry asfalt świstał pod kołami rozpędzonego pojazdu, zaś ja dopiero zdałam sobie sprawę, że stoję na środku ulicy, zaś przede mną pali światło dla pieszych, palące się kolorem czerwonym. Pamiętam potem tylko trzask. Ból w nogach i krzyk ludzi. A potem... Potem była już tylko ciemność.


   Dzisiejsze związki polegają na tym, że ludzie zdzierają z siebie ubrania, on dochodzi na jej brzuch albo tyłek, ale nie mogą nawzajem dotykać swoich telefonów. Żyjemy niby razem, ale jednak osobno. Czy znam przepis na idealny związek? Nie. Ale wiem, że aby być w dobrym związku z kimś to trzeba budować razem z nim historię. 
  Jaka była więc nasza historia? To jak połączenie thrillera, komedii i jakieś romansu, który kończy się jak większość długich telenoweli, ciągniętych na siłę przez reżyserów. To była historia nie do końca mająca swój początek, nie mówiąc już nawet o zakończeniu, które wciąż chodziło po mojej głowie. Czy dobrze zrobiłem? Dlaczego to zrobiłem? Czy faktycznie byłem zły, że złamała zasadę i chciałem ją ukarać, czy może to ja poczułem, że łamię jedno z własnych postanowień i chciałem tak naprawdę ukarać sam siebie?
  Siedziałem kolejną godzinę na kanapie, oglądając jakiś argentyński serial pozbawiony głębszej fabuły. Nagle z transu wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi i czyjeś kroki. Spanikowany nie wiedziałem co robić, gdyż nie miałem na sobie przecież żadnego przebrania.
   Przyszłaby bez zapowiedzi? Nie... Wie, że nie może. Przecież wie, że w ten sposób naraża mnie i moją tajemnicę. Jednak w końcu czy teraz to by miało dla niej jakiekolwiek znaczenie?
  Gdy już miałem coś krzyknąć, w wejściu do salonu stanął mój przyjaciel Frank, a ja ze świstem wypuściłem powietrze, czując jak ogarnia mnie fala ulgi.
- Przestraszyłeś mnie! - mruknąłem z wyrzutem, rzucając w mężczyznę poduszką, którą miałem akurat pod ręką.
- Jakbyś nie sprowadzał tutaj nikogo, to byś się nie musiał bać, że ktoś przyjdzie - odgryzł się - Co tam w wielkim świecie?
- To chyba ja powinienem o to zapytać - uśmiechnąłem się i przesunąłem, robiąc miejsce na sofie dla przyjaciela - Kiedy przyleciałeś? Dwa dni temu jak dzwoniłem, to byłeś wciąż w LA.
- Przyleciałem dzisiaj rano. Denerwuje mnie ta różnica czasowa, znów nie będę mógł spać normalnie.
- Na długo wpadłeś?
- Kilka dni. Chciałem sprawdzić co u Ciebie, załatwić kilka spraw.
- Mógłbym mieć do Ciebie prośbę, skoro i tak już jesteś? - spojrzałem na przyjaciela, który już miał na sobie ten podejrzliwy wzrok - Czy mógłbyś zadzwonić do tego swojego znajomego lekarza? Wiesz, ten co załatwił nam tą wizytę w szpitalu u Pana Richarda.
- A co? Coś poszło nie tak?
- Wszystko gra - zmarszczyłem brwi, sam nie do końca chyba pewny swojego pomysłu - Po prostu... Chciałbym z nim porozmawiać raz jeszcze, tym razem sam na sam. Bardzo mi na tym zależy.
- Skoro tak - odparł wyjmując z kieszeni komórkę - Ale niczego nie mogę obiecać - posłał mi delikatny uśmiech, po czym wybrał numer z listy i przyłożył urządzenie do ucha - Halo? Cześć, Frank z tej strony...  Wszystko gra, dzwonię znów w sumie w tej samej sprawie, gdyż mój przyjaciel ma pewną sprawę do tego pacjenta i bardzo by chciał się z nim widzieć... Tak, tego Pana Richarda... Że co? - przyjaciel spojrzał na mnie wielkimi oczami, a ja poczułem jak wszystko podchodzi mi do gardła - Tak... Przekażę, ale... - nie dałem mu dokończyć, tylko wyrwałem urządzenie z ręki i sam musiałem to usłyszeć.
- Witam, jestem przyjacielem Franka - przedstawiłem się szybko - Poznaliśmy się wtedy w szpitalu, byłem z kobietą na wizycie u Richarda.
- Tak, ciężko Pana nie zapamiętać, mało kto chodzi na co dzień w takiej masce - jego głos był bardzo nerwowy - Przykro mi, myślałem, że Amanda zdążyła przekazać te informacje i Pan już wie co się stało.
- Czy on..?
- Pan Richard zmarł dwa dni temu z powodu ataku serce - na te słowa poczułem pierwsze łzy napływające mi do oczu.
   Nagle w głowie przywołał mi się jego obraz. Przypomniałem sobie jego ciężki głos, ślepe oczy szukające zrozumienia i miłość, jego przepełniony bólem uśmiech i nadzieja, nadzieja jaką chciał dawać wszystkim wokół. Nagle oprzytomniałem, przypominając sobie jego wcześniejsze słowa.
- Powiedział Pan, że był Pan pewny, że Amanda przekazała mi informację o jego śmierci, to znaczy... Ona wie?
- Tak, była u nas wczoraj wieczorem i mój znajomy na oddziale przekazał jej wiadomość.
- Jak ona to przyjęła? - spytałem podłamany, przypominając sobie jak strasznie kochała tego człowieka - Proszę mi powiedzieć...
- Patrząc na to, że leży teraz w jednej z naszych sal to niezbyt dobrze.
- Że co?! - niemal  krzyknąłem do słuchawki, sam nie wiedząc już co dokładnie mówi do mnie lekarz - Jak to leży na sali w szpitalu?
- Wczoraj kilka godzin po tym jak opuściła szpital, karetka przywiozła ją z licznymi obrażeniami. Miała wypadek, weszła na pasy na czerwonym świetle prosto pod koła. Jak na takie zderzenie miała wiele szczęścia.
- Jak ona się teraz czuje? - panika rosła we mnie z każdą chwilą. Z jednej strony świadomość o śmierci tego człowieka, a z drugiej informacja o wypadku Amandy - Proszę mi powiedzieć, to bardzo ważne.
- Dostała silne leki uspokajające. Była roztrzęsiona, ciągle płakała, musieliśmy coś zrobić, aby nie zrobiła sobie większej krzywdy.
- Czy ja... Czy mógłbym ją odwiedzić dziś w nocy? - spytałem cichym głosem, wiedząc, że stawiam lekarza pod ścianą - Ja wiem, że to dla Pana duże ryzyko. Obiecuję, że nikt mnie nie zauważy. Naprawdę, chcę tylko ją zobaczyć.
- Proszę przyjść o północy. Amanda leży w pokoju 126 na trzecim piętrze - odparł, a ja  w końcu poczułem cień ulgi - Proszę tylko jej nie budzić. To silne leki, powinna spać po nich aż do rana. Potrzebuje tego.
- Oczywiście, rozumiem - odparłem spoglądając na siedzącego na kanapie Franka, o którego istnieniu niemal zapomniałem - Dziękuję Panu i bardzo doceniam to co Pan robi. Odwdzięczę się za wszystko.
   Wcisnąłem czerwoną słuchawkę i oddałem urządzenie przyjacielowi, który bacznie mi się przyglądał. Widziałem w jego oczach masę pytań i niepewności, jednak nie miałem teraz ochoty na tłumaczenia i słuchanie jego wyrzutów oraz podejrzeń. Musiałem ją zobaczyć, musiałem widzieć, że wszystko z nią dobrze. Chociażby miało to być nasze ostatnie spotkanie w życiu.


  Spotkałem ją kiedyś. Może gdyby nasze światy nie były tak różne, to kiedyś byśmy otarli się czasem o siebie na ulicy. Może ją czasem przyśniłbym nad ranem podczas tych strasznych nocy w zgryzocie i zmartwieniu. Może chciałbym wtedy się w niej zakochać, gdy zobaczyłem ją raptem w tłumie, pojawiającą się i znikającą w gęstwie cudzych twarzy. Może ją już opisałem kiedyś albo chciałem opisać. Ona mi towarzyszyła przez cały czas. Przez kilka, przez wiele moich żywotów. I nigdy nie mogłem jej powiedzieć paru prawdziwych słów, nie mogłem złączyć się z nią w tej przejmującej wspólnocie gasnącej świadomości.
   Przemierzałem korytarz rozglądając się wokół, czy aby na pewno nikt za mną nie idzie. Czułem się niczym przestępca, ukrywający się pod maską i próbujący zrobić coś, co przecież jest nielegalne. Szpital o tej porze był niczym budynek wyjęty z serca horroru. Przerażająca cisza, zapach leków i wyblakłe światło padające ze starych lamp. 
  Przechodząc obok jednej z sal zatrzymałem się. To tutaj leżał Pan Richard tej nocy, gdy przyszedłem tu z Amandą. Tak bardzo zależało mu by mnie poznać, a ja tego samego dnia gdy obiecałem mu, że się nią zaopiekuję, wygoniłem ją z swojego domu. Chciałbym móc z nim teraz porozmawiać. Chciałbym zapytać, co mam zrobić. Dlaczego tak bardzo chcę być obok niej, jednocześnie nienawidząc każdego jej ruchu, który zbliża ją do mnie i mojej tajemnicy. W końcu ruszyłem dalej, starając się uspokoić serce bijące mocniej na myśl o tym starcu. Mimo iż nie znałem go tak jak Amanda, czułem pewną pustkę po jego stracie. 
   Nagle doszedłem do sali z numerem 126. Zacisnąłem szczękę i uchyliłem drzwi do pokoju, w którym panował całkowity mrok. Jedynie księżyc przebijał się przez zasłony, oświetlając delikatnie łóżko i leżącą w nim kobietę.
   Amanda spała niczym małe dziecko, wtulona w poduszkę, ściskając w piąstkach róg białej pościeli. Na jej policzkach oraz poduszce było widać zaschnięte ślady po łzach. Na ten widok poczułem kolejne ukłucie, jednak szybko ogarnąłem się i ruszyłem bliżej kobiety, siadając na skraju łóżka. Poruszyła się nieznacznie, kompletnie nie zdając sobie sprawy z mojej obecności. Leżała obok mnie, taka bezbronna i zagubiona. Mogłem się jej przypatrywać do woli bez żadnych obaw. W końcu nie myśląc o niczym podniosłem dłoń i dotknąłem rękawiczką jej bladego policzka, po czym odgarnąłem kosmyk włosów opadających na twarz.
- Obiecałem mu, że się Tobą zajmę - szepnąłem wciąż wpatrując się w nią - Dotrzymam słowa. Nie będziesz o tym wiedzieć, ale ja wciąż będę obok. Nie zabiorę tego bólu, ale pomogę Ci go znieść, lub dotrzeć do jego korzeni. Dlatego jeśli nie możesz znieść bólu, musisz spróbować nadać mu sens. Razem go nadamy, pomogę Ci.
   Odgarnąłem swoją pelerynę, po czym wyjąłem jedną czerwoną różę. Spojrzałem na kwiat, po czym ostrożnie ułożyłem go obok kobiety na łóżku. Nigdy nie zwracałem na to tak dużej uwagi, jednak teraz mogłem stwierdzić, że była piękna. Miała delikatne rysy twarzy i pełne usta, oraz widocznie zmęczone płaczem oczy.
- Nie pozwolę Ci kolejny raz się poddać. Wtedy jednej nocy straciłaś ukochanego i dziecko bezpowrotnie. Nie miałaś przy sobie nikogo, przez to załamując się i zamykając w sobie. Nie zrobisz tego po raz kolejny. Twoja psychika wytrzyma i przetrwasz. Musisz zrozumieć, którym końcem igły chcesz być. Tym przywiązanym do nici czy tym, który przebija tkaninę. A ja Ci w tym pomogę, obiecuję.
  Po tych słowach wstałem i zdecydowałem się na chyba najbardziej ryzykowną rzecz, jaką mogłem zrobić. Bez namysłu zdjąłem z siebie maskę, po czym nachyliłem się nad śpiącym ciałem kobiety i pocałowałem ją w policzek, czując ciepło jej skóry na swoich wargach.
- Dobranoc - szepnąłem do jej ucha, po czym nałożyłem znów maskę i opuściłem pomieszczenie karcąc sam siebie za wszystko co robię. A jeszcze bardziej za to, co chciałem zrobić.

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

"Kłóćcie się, ile chcecie, niech latają talerze, 
ale nigdy nie kończcie dnia bez zgody."


niedziela, 2 kwietnia 2017

Rozdział 21 - Takie uczucie rodzi się często ze spotkania, od którego nikt nie oczekuje cudu.


Hejka!
Znów rozdział szedł mi jak krew z nosa xD
Wybaczcie czas oczekiwania, ale serio brak czasu ostatnio... Teraz same wyjazdy - w przyszłym tygodniu do Krakowa na rozmowę wizową, potem do Wrocławia na szkolenie, do tego studia, teraz więcej jazd i treningów na stajni bo pogoda i podłoże pasuje, no i jeszcze przygotowania do majówki i wyjazdu w czerwcu.
Na majówkę od razu mówię na 10 dni będę poza Polską (zainteresowani moim wypadem na stopa do Albanii zapraszam na mojego bloga podróżniczego xD ), a potem w czerwcu jak wiecie na 4 miechy do USA wybywam na Work&Travel. W ogóle myślałam, że skończę to opowiadanie do wyjazdu - niestety nie wyrobię się na pewno. Co więc? Będzie czekać was przerwa na ten czas, pewnie połowa z was tutaj potem już nie wróci nawet lub zapomni o czym opowiadanie było xD
No nic zapraszam na rozdział, no i KOMENTUJCIE.
Nie dość, że weny brak to jeszcze aktywność spada i nie wiem czy to pisać czy nie xD
Motywujcie mnie! :D

~~~~~   

  Wciąż skrycie wierzę, że ta historia mogła zostać spisana nieco inaczej. Nie kwestionuję pięknego początku, ani zaskakującego rozwinięcia. Mam natomiast nieodparte wrażenie, że dalsza część była doklejona jakby od niechcenia - ot, klasyczne zakończenie z dramatem w tle, gdzie bohaterowie żyją co prawda długo, lecz niekoniecznie szczęśliwie. Pewnie znasz to uczucie znudzenia towarzyszące podczas czytania powieści, której autor nie potrafi odpowiednio krótko i dosadnie spuentować, aby móc zacząć pisać nowe dzieło. Z upływem czasu zaczynam dostrzegać bardzo dużo błędów, zarówno stylistycznych jak i logicznych. Nadszedł czas, aby zredagować całość, nadając tej historii zupełnie innego charakteru i wydźwięku, jednak co taka zmiana, może wnieść tak naprawdę do tej historii, w której i tak szczęście zostało już zapomniane?
   Od dwóch dni nie opuszczałam swojego mieszkania. Do powrotu Lucasa, oraz końca mojego urlopu zostało jeszcze kilka dni, zaś ja czas ten marnowałam po prostu w łóżku, pogrążona w własnych myślach i problemach, które zamiast zelżeć - nasilały się każdego wieczoru. To właśnie chyba wieczory były najgorsze. Człowiek kładzie się, wyciszony, a nagle do jego głowy wracają wszelkie wspomnienia, które tak usilnie próbuje zapomnieć. Wczoraj odtwarzałam dzień, gdy go spotkałam po raz pierwszy. Mimo iż uratował mnie wtedy przed tymi zboczeńcami, ja myślałam o nim jako dziwaku, a nawet chorym psychicznie. Był wtedy dla mnie tylko zamaskowanym świrem, który pewnie lata po mieście ratując kobiety w opresji, no bo co miałam wtedy pomyśleć? A dziś co myślę? Jest jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Zaufał mi i nie oczekiwał niczego w zamian za swoją pomoc. Powierzył w moje ręce najcenniejsze co miał w życiu - swoją tajemnicę. Rozmawiał ze mną, nie tylko do mnie mówił. Maska w jakiś sposób pozwalała mu być całkowicie sobą.
  Usłyszałam nagle pukanie do drzwi. Serce zaczęło walić mi na myśl, że być może zaraz dane mi będzie jeszcze choć jeden raz usłyszeć jego aksamitny głos. Otuliłam się szczelniej szlafrokiem, który od samego rana miałam na sobie. Przemierzając korytarz ostatni raz spojrzałam w lustro i z bijącym sercem otworzyłam drzwi wejściowe, czując jak zaciska mi się żołądek, a nadzieja rozsadza moje serce.
- Amanda! - do mieszkania wparowała rozkrzyczana Clara, zaś ja wypuściłam powietrze z ust czując, jak napięcie uchodzi z mojego ciała, dając miejsce smutkowi i w pewnym stopniu żalowi, że to nie on stał pod moimi drzwiami - No fajnie, że cieszysz się, że mnie widzisz - odparła kobieta widząc moją zawiedzoną minę.
- Przepraszam, mam gorszy dzień - mruknęłam zamykając drzwi na klucz, po czym ruszyłam w kierunku kuchni - Napijesz się czegoś?
- Kawy - usiadła na krześle przy stole - Powiesz mi łaskawie czemu od trzech dni nie mam z Tobą kontaktu? Nie mogłaś po powrocie dać mi chociaż znać, że żyjesz?
- Nie miałam do tego głowy, wybacz.
- Powiesz mi co się dzieje?
- A co ma się dziać?
- No przecież widzę - zmierzyła mnie wzrokiem - Znamy się nie od wczoraj. Chodzi o tego całego X? Coś nie tak poszło na tym wyjeździe?
- Wyjazd był świetny - uśmiechnęłam się na wspomnienie znad lazurowego wybrzeża - To po powrocie zrobiłam coś, czego po prostu nie powinnam.
- To znaczy? - spojrzała na mnie niepewnie - No mów rzesz w końcu!
- Pocałowałam go - spuściłam automatycznie wzrok, czujac jak palą mnie policzki.
- Że jak? To znaczy... Nie rozumiem, zdjął w końcu tę maskę?
- Nie - mruknęłam w końcu podnosząc na nią wzrok - Pocałowałam go w maskę.
- Przelizałaś kawałek plastiku?
- Clara! - skarciłam przyjaciółkę, która zaśmiała się z mojej reakcji - To nie jest zabawne.
- Wybacz, po prostu ciężko mi to sobie wyobrazić.
- Wiem jak to brzmi - ukryłam twarz w dłoniach - Nie wiem czemu to zrobiłam...
- Jak to mawiała moja babcia: Takie uczucie rodzi się często ze spotkania, od którego nikt nie oczekuje cudu - odparła moja przyjaciółka, unosząc delikatnie kąciki ust - Teraz przynajmniej nie będziesz zaprzeczać, że nic do niego nie czujesz.
- Sama nie wiem co czuję, teraz jest mi cholernie ciężko.
- Aż tak źle zareagował?
- Wyrzucił mnie z domu - odparłam mrużąc oczy - Po prostu mnie wywalił mówiąc, że mam więcej nie wracać.
- Aż tak źle się całujesz?
- Clara! - kolejny raz warknęłam na przyjaciółkę, jednak uratował ją dźwięk czajnika - Obracasz wszystko w żart, kiedy ja naprawdę nie wiem co robić. Nie chcę go tak po prostu stracić, chcę aby było tak jak wcześniej.
- Czasu i tak nie cofniesz - odparła, gdy postawiłam przed nią kubek z gorącą zawartością - A tak w ogólne, żałujesz tego co zrobiłaś?
- Czy żałuję? - nie kryłam zdziwienia tym pytaniem - Ja... Nie wiem. Tak, chyba tak. Żałuję tego, że zepsułam wszystko i być może nigdy więcej go nie zobaczę.
- Skoro to zrobiłaś, to znaczy, że tego chciałaś. A skoro chciałaś, nie ma sensu żałować, tylko powinnaś żyć dalej tak jak zawsze, a ten zamaskowany kochaś powinien sam zrozumieć, że zachował się jak gnojek i przeprosić.
- To ja złamałam zasady, nie on - odparłam spoglądając na przyjaciółkę - Od początku wiedziałam, że nie mam prawa pozwalać sobie na coś takiego.
- Ubieraj się - odparła Clara, dopijając ostatni łyk herbaty - Masz jeszcze urlop, a Lucas wraca na szczęście dopiero po weekendzie. Idziemy zaraz na zakupy, potem kino i na wieczór wypijemy jakieś winko na mieście.
- Naprawdę nie mam nastroju...
- Więc tym bardziej nie masz nic do gadania. No już, nie będę czekać wieczności - przyjaciółka niemal wypchnęła mnie z własnej kuchni, na co zaśmiałam się i zrezygnowana uczyniłam tak jak mówiła.
   Ogarnęła mnie ciemność myśli i przerażające milczenie zmysłów. Nic nie czułam. Niczego nie pragnęłam. Niczym nie byłam i nikim nie pragnęłam się stać. Zapadałam w czarną dziurę samotności, która spowijała mnie jak pajęczyna, której jedyną namacalną nitką była ogromna, pofałdowana jak ocean, nieuchwytna jak dym, obezwładniająca jak rozpacz, ciężka jak mokry śnieg… tęsknota.


   Jak to stwierdziła kiedyś jedna mądra kobieta: Europa to wielki targ niewolników. Ludzie dobrowolnie zakładają na siebie łańcuchy kredytów, kajdany pożyczek, umów, zobowiązań i korporacji. Ścigają się na modele komórek i samochodów, prężą mięśnie, codziennie wystawiają się na targ niewolników w garniturach, kostiumach, pod makijażem i w wysokich obcasach. Ostatkiem sił wracają do domów. Zdejmują wyjściowe ubrania i szpilki. Jedzą byle co i byle jak, a kiedy po całym dniu biegania, załatwiania, udowadniania i walki w końcu wieczorem opadają w czeluść fotela, w głowie mają tylko ciemność.
   To wszystko wydaje się takie smutne, a jednocześnie przecież jest takie prawdziwe i znajome. Gdy cofam się o te wiele lat wstecz, świat wydaje się mi czasem nie do poznania. Dzieci rodzą dzieci, maszyna zastępuje ludzi, zaś wartość człowieka wyznacza jakość samochodu jakim jeździ. Czasem nie mogę się pogodzić z tymi zmianami, czasem ich po prostu nie rozumiem, jednak nie pozostaje mi nic innego jak się z tym pogodzić.
- No witaj mój królu złoty - usłyszałem w słuchawce głos Franka, który miał o dziwo znakomity humor - Co słychać w podziemiach Paryża?
- W końcu raczyłeś odebrać, dzwoniłem do  ciebie milion razy.
- Miałem spotkanie, nie mogłem odebrać. Coś się stało, że Ci się tak pali?
- Mam sprawę - usiadłem na fotelu pocierając twarz ręką - Miałeś rację co do tej dziewczyny.
- Mówisz o tej Amandzie, czy jak jej tam?
- Tak. Nie powinienem był jej zabierać wtedy do Saint Tropez.
- Coś się stało? Wie kim jesteś? - głos mojego przyjaciela zmienił się niemal w panikę - Cholera Jackson! Kazałem Ci trzymać się z daleka od tej dziewuchy!
- Uspokój się Frank, nic się nie stało. Moja tajemnica jest bezpieczna.
- Co więc się stało, że zmieniłeś zdanie?
- Chyba dałem jej złe znaki, albo ona zaczyna sobie zbyt wiele wyobrażać - mruknąłem do słuchawki słabym głosem - Muszę odpocząć od tego wszystkiego. Od niej, od Paryża, od wszystkiego.
- Znów chcesz jakiś wyjazd? Dopiero co wróciłeś z Lazurowego Wybrzeża - warknął tym swoim zdenerwowanym tonem - Mam dość Twoich zachcianek. Posłuchaj, ja wiem że jesteś moim przyjacielem, ale wymyślasz niczym małe dziecko. Chciałeś uciec od życia i co? Masz to czego chciałeś. Stworzyłeś chyba największe kłamstwo i przekręt w historii, żyjesz sobie pod ziemią w rezydencji z daleka od wszystkiego i wszystkich, a teraz jeszcze narzekasz. To Ty narobiłeś sobie tego bigosu, wpuściłeś obcą kobietę do swojego domu, a teraz masz przez nią problemy. A co jeśli Cię wyda?
- Nie zrobi tego - odparłem pewny - Ufam jej. Nie zrobiłaby nic takiego.
- Nie? Jest w końcu jakiś powód, że chcesz od niej uciec.
- To zbyt skomplikowane.
- Gdzie znów chcesz wyjechać?
- Hiszpania, Grecja, nie wiem... Albo jeszcze...
- Stop, hamuj trochę - przerwał mi - Czy Ty wiesz co to jest przetransportować Cię w tak odległe miejsce, aby nikt się nie dowiedział? Wywiezienie się z Ameryki przez to wszystko kosztowało mnie fortunę, a teraz mam Cię jeszcze wozić po całej Europie?
- Do Hiszpanii jest rzut beretem. Poszukaj czegoś na odludziu, tylko na kilka miesięcy.
- Kilka miesięcy?! - krzyknął niemal do słuchawki - Co ta kobieta Ci takiego zrobiła?
- Po prostu zrób to dla mnie, dasz radę?
- Tsaa, jak zawsze - odparł zrezygnowanym głosem - Słuchaj, muszę kończyć. Poszukam czegoś, zorientuję się co i jak i dam Ci znać na dniach, dobra?
- Jasne, dzięki za wszystko - uśmiechnąłem się - Trzymaj się i... I ucałuj ode mnie Paris i resztę.
- Oczywiście. Do usłyszenia.
  Gdy połączenie zostało przerwane, wstałem z miejsca i udałem się do mojej sypialni, gdzie zrezygnowany opadłem na łóżko. Nie żałowałem swoich decyzji, co nie znaczy, że było mi z tym dobrze. Amanda złamała jedną z najważniejszych zasad i musiałem być konsekwentny, nim dojdzie do czegoś o wiele gorszego. Nie mogłem jej ufać widząc, że zaczyna wchodzić w strefę, której przekraczać nie mogła. Nie miałem pojęcia co czuje ani myśli, jednak wiedziałem co czułem wtedy ja, i to chyba to najbardziej mnie zaniepokoiło. 


  Od czterech godzin chodziłam za Clarą po galerii. Czułam jak moje nogi powoli odmawiają mi posłuszeństwa, zaś głowa w końcu eksploduje. Moja przyjaciółka tak jak obiecała wyciągnęła mnie z domu niemal siłą, starając się sprawić, abym chociaż na chwilę zapomniała o tej felernej nocy, gdy pozwoliłam sobie tak bardzo zbliżyć się do X.
- Amanda halo! Słuchasz Ty mnie czy nie?
- Ja... T...Tak, jasne - odparłam niepewnie, widząc złowrogi wzrok kobiety - Wybacz, po prostu jestem już zmęczona. Możemy wracać do domu?
- Ale miałyśmy jeszcze do kina iść -  odparła robiąc niezadowoloną minę - Dlaczego nie dasz sobie pomóc? I co, w domu pewnie będziesz siedzieć i myśleć o tym zamaskowanym frajerze?
- W zasadzie chciałam odwiedzić Pana Richarda - uśmiechnęłam się delikatnie na myśl o starcu - Myślę, że rozmowa z nim  dobrze mi zrobi.
- Jak chcesz... To może pojedziemy do tego kina, a potem od razu zawiozę Cię do szpitala? Zdążysz akurat na godzinę przed końcem odwiedzin. Zgadzasz się?
- A mam inne wyjście? - szturchnęłam przyjaciółkę, która na mój gest sama w końcu się uśmiechnęła.
   Dotarcie do kina zajęło nam ponad godzinę. Paryż niestety nie jest idealnym miastem do poruszania się samochodem, zwłaszcza w środku tygodnia w godzinach, kiedy ludzie kończą swoją pracę. Stolica Francji to cudowne miasto na wakacje, jednak mieszkanie tutaj jest często czystą udręką.
- W końcu przesiądę się na rower, przysięgam - odparła Clara po zakończonym seansie, gdy opuszczałyśmy salę kinową - Przez ten korek spóźniłyśmy się na 20 minut filmu!
- Mówisz o tym rowerze za każdym razem, jednak wciąż na mówieniu się kończy.
- Jeszcze Cię zaskoczę, zobaczysz - odparła wsiadając do auta, co i ja uczyniłam - To co, droga do szpitala?
- Tak, dzięki. Na powrót zamówię taksówkę, nie mam pojęcia ile czasu zejdzie mi u Pana Richarda.
- A jak się w ogóle czuje?
- Ostatnio gdy u niego byłam, miał gorsze wyniki - odparłam tracąc od razu cały humor - Nie rozumiem jak wszyscy mogli się od niego odwrócić przez chorobę. To niesamowity człowiek o pięknym sercu.
- Nie każdy to rozumie niestety. Ja nie potrafię sobie wyobrazić jak to jest być przykutym na zawsze już do łóżka, stracić wzrok i nie móc nic z tym zrobić. To okropne - odparła spoglądając na mnie ukradkiem, gdy zatrzymałyśmy się na czerwonym świetne - W zasadzie to Ty chyba wiesz co nieco jak to jest być niewolnikiem własnego ciała.
- Nie lubię do tego wracać - odparłam zatrzymując wzrok na obrazie za szybą pojazdu - Przeszłość to przeszłość, nie ma sensu w niej grzebać. Teraz jest inaczej, wyleczyłam się.
- Nie boisz się czasem, że znów kiedyś wydarzy się w Twoim życiu coś tak strasznego, że to wszystko znów wróci? - spytała, a ja spojrzałam na nią zdziwiona nie mając pojęcia co odpowiedzieć.
   Wszystko by miało wrócić? Strach przed ludźmi, wstręt do samej siebie? Ten ból i nieznikająca rozpacz? Nie, to już nigdy nie wróci. Nie przeżyłabym kolejny raz takiego załamania. Moja psychika wtedy przegrała, jednak wiem, że kolejny raz nie podniosłaby się z takiego upadku. Stany lękowe to jedna z najgorszych chorób, jakie mogą mieć ludzie. Bać szumu wody i szelestu liści, nienawidzić blasku słońca i dźwięku kropel obijających się o szybę. Po prostu bać się i nienawidzić wszystkiego, co przecież w życiu jest najpiękniejsze.
- Na pewno nie chcesz, bym na Ciebie poczekała?
- Nie, dam sobie radę - posłałam przyjaciółce słaby uśmiech - Nie wiem ile nam zejdzie. Mam do niego pełno pytań, to może trochę zająć.
- Niech zgadnę, chcesz go wypytywać o X, prawda? - spojrzała na mnie pytająco, zaś ja tylko spuściłam wzrok, po czym wysiadłam z pojazdu posyłając jej ostatni uśmiech.
- Do jutra, jedź ostrożnie.
- Jasne, Ty też uważaj na siebie.
   Po tych słowach zamknęłam drzwi od strony pasażera, a czerwony mercedes ruszył przed siebie znikając w tłumie aut na paryskiej ulicy. Odwróciłam się w końcu w stronę budynku, który był jednym z najmniej lubianych miejsc w mieście miłości. Ilekroć przychodzę do tego szpitala, czuje pewne ukucie w sercu. Zawsze mijam wielu ludzi, którzy mają każdy swoją, własną historię. Jedni cierpią, inni tęsknią, kolejni wegetują, a jeszcze inni wszystko na raz. Czyż to nie smutne? Tyle ludzkiego bólu w jednym budynku.
   Kroczyłam powoli korytarzem, spoglądając co chwila na przechodzących pacjentów i pielęgniarki. Nagle moją uwagę przykuła jedna, mała dziewczyna płacząca na ławce pod oknem. Rozejrzałam się, nie widząc w pobliżu nikogo, kto mógłby być krewnym lub znajomym tej małej istotki. W końcu nie mogąc znieść tego łapiącego za serce widoku podeszłam do niej, na co zdziwiona spojrzała na mnie załzawionymi oczkami. 
- Hej, mogę Ci jakoś pomóc? - spytałam kucając przed dziewczynką, na co ona pokiwała przecząco główką - Ja jestem Amanda. A Ty? - spytałam moim łamanym francuskim, który zostawiał wiele do życzenia.
- Sky - odparła nagle, na co ja szybko podłapałam, że nie jest to wcale francuskie imię.
- Znasz angielski? - spytałam w swoim języku, na co pokiwała twierdząco główką - Skąd jesteś?
- Z Australii - odparła szlochając - Ale mieszkam z mamusią w Paryżu od dawna.
- Gdzie jest teraz Twoja mamusia? - spytałam, na co dziewczynka pokazała palcem na jedną z sal za nami - Chcesz abym z Tobą do niej poszła?
- Mamusia miała wypadek. Czy jeśli mamusia umrze, to zostanę tutaj sama?
- Oczywiście że nie - pogłaskałam małą po włosach - Twoja mamusia na pewno szybko wyzdrowieje, zobaczysz. 
- Witam, Pani jest kimś z rodziny? - usłyszałam za sobą czyjś głos, który jak się okazało należał do jednej z pielęgniarek.
- Nie, tylko rozmawiałyśmy - odparłam wstając na równe nogi, spoglądając znów na dziewczynkę.
- Zabiorę Sky do pokoju zabaw dla dzieci - odparła brunetka wyciągając dłoń w kierunku dziecka - Nie powinna tutaj sama siedzieć.
- Oczywiście - odparłam kobiecie, przy czym ostatni raz uśmiechnęłam się do dziewczynki, jakbym chciała tym sposobem dodać jej trochę wiary i otuchy.
   Weszłam kolejne dwa piętra schodami, cały czas mając w głowie obraz zapłakanej Sky. Czułam się tak przejęta jej losem, że nie zauważyłam, że sala do której właśnie weszłam jest pusta. Rozejrzałam się po pokoju, widząc jedynie pustą szafkę i zaścielone łóżko.
- Przepraszam, szuka Pani czegoś? - odwróciłam się na męski głos, widząc stojącego w progu lekarza - Mogę w czymś Pani pomóc?
- Ja... Leżał tutaj starszy mężczyzna, Pan Richard. Mogę wiedzieć gdzie został przeniesiony?
- Przeniesiony? - spytał zdziwiony - Jest Pani kimś z rodziny? Nie miałem w dokumentach nic o bliskich poza...
- Nie jestem rodziną - przerwałam mu - Jestem po prostu przyjaciółką Pana Richarda.
- Więc Pani nic nie wie? - spytał, na co ja poczułam jak zaczyna walić mi serce - Pan Richard zmarł dziś w nocy na skutek ataku serca. Bardzo mi przykro...
   Kolejne słowa lekarza nie dotarły do mojej głowy. Poczułam tylko silny ból w żebrach, następnie sercu i żołądku, zupełnie jakby całe moje ciało traciło jakąkolwiek kontrolę. Przerażona oparłam się o ścianę, czując pierwszą łzę na moim policzku. 
    Ludzie chcący ulżyć sobie tłumaczą, że śmierć jest innym początkiem. Nie jest. Śmierć to śmierć, nieważne jaką przybierze formę. 

***

Komentarz = to motywuje!
~~~~~


"Boimy się nie śmierci, ale wyobrażenia, jakie mamy o niej."