I jestem!
Czasu niby coś tam więcej już, ale za to weny brak. Za to niedługo znów czasu braknie bo szykuje mi się szkolenie przed wyjazdem w Wrocławiu, potem przedłużam sobie majówkę i na 10 dni jadę na stopa do Albanii, a potem zaraz sesja mi się przyspieszona zacznie xD
Do dupy, nie?
Czasu niby coś tam więcej już, ale za to weny brak. Za to niedługo znów czasu braknie bo szykuje mi się szkolenie przed wyjazdem w Wrocławiu, potem przedłużam sobie majówkę i na 10 dni jadę na stopa do Albanii, a potem zaraz sesja mi się przyspieszona zacznie xD
Do dupy, nie?
No nic nie ględzę, zapraszam na nexta z którego o dziwo nawet zadowolona jestem.
Piszcie co myślicie! :D
Buziaki:)
~~~~~
Buziaki:)
~~~~~
Zawsze spodziewasz się, że życie złamie ci serce. Że zrobią to kolejne relacje, uczucia, kolejni ludzie. Ale los mimo wszystko lubi cię zaskoczyć i łamie ci je często tam, gdzie najmniej się tego spodziewasz. W najmniej oczekiwanym momencie. I znowu odczuwasz tą rozszerzającą się dziurę pod sercem. I znowu odczuwasz, jak bardzo zawiodłeś - a może to Ciebie zawiedziono? Możesz spodziewać się kolejnych ran. Możesz, a nawet powinieneś. Ale to nie uchroni się od zaskoczenia, bo nigdy nie wiesz, w którym miejscu życie wbije ci nóż. Nie zawsze w plecy. Możesz spodziewać się kolejnych ran. Ale to nie uchroni cię przed bólem. A ten jak zwykle domaga się, by go czuć.
Siedziałam na kanapie, czując jak kolejne łzy zalewają moje policzki. Nie próbowałam ich powstrzymywać, chciałam wyrzucić z siebie cały żal i rozpacz, jaka tłumiła się we mnie od środka. Nie miałam do kogo pójść. Nie mogłam prosić Clarę, aby zawalała kolejny dzień pracy przeze mnie, poza tym wiedziałam, że ona nie zrozumie tego, co teraz czuję. Potrzebowałam ludzkiej obecności, ale trochę innej niż przyjacielskiej rady. Potrzebowałam ramion, w które mogłabym schować się z swoim bólem przed całym światem. Potrzebowałam świadomości, że nade mną czuwa ktoś silniejszy, kto pomoże mi znieść cały ciężar. Potrzebowałam jego pocieszenia, tego filozoficznego monologu, który zawsze trafiał mnie w sam środek serca. Potrzebowałam X jak nigdy dotąd, a nie mogłam nawet go ujrzeć, przeprosić, powiedzieć jak bardzo mi przykro i żałuję tego, co się stało.
- Amanda? - odwróciłam się zapłakana na ten głos, czując jak wszystko w moim ciele zaciska się - Kochanie, dlaczego płaczesz? - nie miałam pojęcia co Lucas robił już w domu, ani dlaczego nie słyszałam nawet jak wchodzi do mieszkania.
Teraz po prostu chyba potrzebowałam czyjegoś wsparcia i świadomości, że nie jestem sama. Wciąż mam kogoś, komu na mnie zależy. Wciąż są wokół mnie ludzie, którzy mnie nie zostawili. Ta cholerna obecność, która jest czasem ważniejsza niż wszystko inne na świecie.
Wstałam z kanapy, po czym niemal rzuciłam się narzeczonemu na szyję, wybuchając jeszcze większym płaczem. Poczułam, jak mężczyzna obejmuje mnie i przytula do siebie gładząc delikatnie po włosach. Płakałam, a on o nic nie pytał. Wtedy pierwszy raz od dawna pomyślałam, że to jest mój przyjaciel, którego znam od tylu lat. To jest ten człowiek, który zawsze mnie rozumiał i był przy mnie, gdy najbardziej tego potrzebowałam.
W końcu uspokojona w czyiś objęciach poczułam jak moje serce przybiera normalny rytm. Odsunęłam się od mężczyzny, spoglądając w jego zaniepokojone i pragnące wytłumaczenia oczy.
- Usiądź ze mną - poprosił wskazując na kanapę - Powiesz co się stało?
- Nie miałeś wrócić po weekendzie? - odparłam zajmując miejsce obok niego - Myślałam...
- Zwolnili nas wcześniej z szkolenia, zresztą, nie odpowiada się pytaniem na pytanie - uniósł mój podbródek zmuszając, bym na niego spojrzała - A więc... Powiesz mi co się dzieje?
- Pan Richard nie żyje - mruknęłam ukrywając twarz w dłoniach, nie chcąc owijać wszystkiego w bawełnę, aby ulżyć sobie wypowiedzenia tego krótkiego zdania - Nawet nie zdążyłam się z nim pożegnać - po tych słowach znów zaniosłam się płaczem, na co Lucas objął mnie ramieniem przytulając do swojego boku.
Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę, a mój narzeczony czekał, aż znów będę zdolna do wydobycia z siebie jakichkolwiek słów. Zresztą co mogłam mówić? Jak bardzo cierpię? Jak strasznie to boli? Tego nie dało się wyrazić słowami, to było po prostu pożerające od środka uczucie, które kiedyś towarzyszyło mi przez cały okres choroby, której nie życzę nikomu innemu.
- Chcesz abym pojechał z Tobą do szpitala?
- Nic mi nie powiedzą, nie jestem przecież jego rodziną - odparłam kręcąc głową - Nikt do niego nie przychodził, nikt nawet pewnie nie wie, że nie żyje. Nikt go nie pożegna, nikt... - czując jak kolejny raz się rozklejam, ponownie mnie przytulił gładząc po rozczochranych włosach - Odszedł, tak z dnia na dzień, po prostu odszedł.
- Nie martw się, jest w dobrych rękach - Lucas uśmiechnął się delikatnie, chcąc zapewne dodać mi tym otuchy - Jest w lepszym miejscu, teraz już nie cierpi.
Na słowa narzeczonego przypomniałam sobie pierwszą lekcję X. Jego słowa obijały się w mojej głowie.
Teraz po prostu chyba potrzebowałam czyjegoś wsparcia i świadomości, że nie jestem sama. Wciąż mam kogoś, komu na mnie zależy. Wciąż są wokół mnie ludzie, którzy mnie nie zostawili. Ta cholerna obecność, która jest czasem ważniejsza niż wszystko inne na świecie.
Wstałam z kanapy, po czym niemal rzuciłam się narzeczonemu na szyję, wybuchając jeszcze większym płaczem. Poczułam, jak mężczyzna obejmuje mnie i przytula do siebie gładząc delikatnie po włosach. Płakałam, a on o nic nie pytał. Wtedy pierwszy raz od dawna pomyślałam, że to jest mój przyjaciel, którego znam od tylu lat. To jest ten człowiek, który zawsze mnie rozumiał i był przy mnie, gdy najbardziej tego potrzebowałam.
W końcu uspokojona w czyiś objęciach poczułam jak moje serce przybiera normalny rytm. Odsunęłam się od mężczyzny, spoglądając w jego zaniepokojone i pragnące wytłumaczenia oczy.
- Usiądź ze mną - poprosił wskazując na kanapę - Powiesz co się stało?
- Nie miałeś wrócić po weekendzie? - odparłam zajmując miejsce obok niego - Myślałam...
- Zwolnili nas wcześniej z szkolenia, zresztą, nie odpowiada się pytaniem na pytanie - uniósł mój podbródek zmuszając, bym na niego spojrzała - A więc... Powiesz mi co się dzieje?
- Pan Richard nie żyje - mruknęłam ukrywając twarz w dłoniach, nie chcąc owijać wszystkiego w bawełnę, aby ulżyć sobie wypowiedzenia tego krótkiego zdania - Nawet nie zdążyłam się z nim pożegnać - po tych słowach znów zaniosłam się płaczem, na co Lucas objął mnie ramieniem przytulając do swojego boku.
Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę, a mój narzeczony czekał, aż znów będę zdolna do wydobycia z siebie jakichkolwiek słów. Zresztą co mogłam mówić? Jak bardzo cierpię? Jak strasznie to boli? Tego nie dało się wyrazić słowami, to było po prostu pożerające od środka uczucie, które kiedyś towarzyszyło mi przez cały okres choroby, której nie życzę nikomu innemu.
- Chcesz abym pojechał z Tobą do szpitala?
- Nic mi nie powiedzą, nie jestem przecież jego rodziną - odparłam kręcąc głową - Nikt do niego nie przychodził, nikt nawet pewnie nie wie, że nie żyje. Nikt go nie pożegna, nikt... - czując jak kolejny raz się rozklejam, ponownie mnie przytulił gładząc po rozczochranych włosach - Odszedł, tak z dnia na dzień, po prostu odszedł.
- Nie martw się, jest w dobrych rękach - Lucas uśmiechnął się delikatnie, chcąc zapewne dodać mi tym otuchy - Jest w lepszym miejscu, teraz już nie cierpi.
Na słowa narzeczonego przypomniałam sobie pierwszą lekcję X. Jego słowa obijały się w mojej głowie.
Wciąż mówimy o tym samym, ale o innym imieniu - czułam niemal jego oddech na swoim ciele - Zauważ, że dopiero później ludzie wpadli na pomysł, żeby jakoś tę moc nazwać, zamknąć. W szufladzie i opisać, bo wtedy mieli podświadome wrażenie, że są równi. I wymyślili Boga. Dodali mu ludzką historię, ludzie cechy i postać. Kościół to budynek, symbol stworzony przez ludzi. Znów odwołam się do Buddy: trzysta lat po jego przemówieniu, ludzie zaczęli mu stawiać pomniki. Na początku wcale nie chodziło o stawianie posągów, tylko o prawdę i o to, co jest naprawdę do zrobienia. A potem ludzie skoncentrowali się na budowaniu symboli swojej wiary z kamienia, a to co najważniejsze w wierze, powoli zaczęło popadać w zapomnienie. Uważasz, że ludzie, którzy kiedyś z wdzięcznością patrzyli w słońce, byli bardziej prymitywni niż teraz od tych, którzy modlą się do olejnego obrazu? We współczesnych religiach ‘Bóg’ jest czymś dowolnym. Możesz wybrać sobie Boga i religię. Możesz ich zmieniać. Można przyjść do kościoła czy świątyni, albo nie. Można się modlić, albo nie. Możesz mieć nawet wrażenie, że relacja człowieka z Bogiem jest zależna od człowieka, bo to on wybiera w kogo wierzy i czego od swojego Boga oczekuje. Czyż to nie zabawne? Najbardziej krucha i bezbronna istota na ziemi usiłuje być Bogiem dla Boga, którego wybiera spomiędzy innych Bogów jak jabłko na stoisku z owocami. Dlatego uważam, że Bóg nie jest podobny do człowieka, nie ma jego cech. Nie jest ani dobry, ani zły. Nie ma dla niego ludzkiej skali oceny. On po prostu jest. Jest siłą, która istnieje dookoła nas. Dlatego myślę, że Bóg rozumiany jako duchowy przewodnik istniał i zawsze będzie. A religia to dzieło ludzi, którzy w swojej nieroztropności usiłowali przejąć boskie prowadzenie i wtedy od razu zaczęli błądzić.
- Amanda, słuchasz mnie? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Lucasa - Zaufaj Bogu, widocznie tak chciał.
- Nie - odparłam pewna siebie, czując, że pierwszy raz zaczynam rozumieć nauki, jakie chciał mi przekazać X - Nie ma tam w górze nikogo takiego. Nie można wmawiać sobie tego wszystkiego, bo tak jest łatwiej. Nie można przykrywać bólu i cierpienia chorą bajką, aby było nam lżej to znosić.
- Od kiedy Ty jesteś niewierząca? - spytał zdziwiony, spoglądając na mnie niepewnie.
- Wierzę. Wierzę w ludzi, ich dobroć i bezinteresowność. Po prostu przestałam praktykować wymysł, jakim jest religia - wstałam z miejsca, czując jak kolejna fala łez ciśnie mi się do oczu - Muszę się przejść.
- Teraz? O tej godzinie?
- Potrzebuję chwili samotności. Muszę iść się przewietrzyć - nie czekając na jego odpowiedź, po prostu wyszłam z salonu i chwyciłam wiszący w holu płaszcz.
Noc była pochmurna i wietrzna. Zimne powietrze smagało moje policzki, zaś łzy zdawały się na nich niemal zamarzać. W takich momentach nawet Paryż traci swą magiczną moc. Wydaje się nam gasnąć, a cały magiczny pył wycisza swój blask, pozwalając złamanym sercom topić łzy w wodach Sekwany.
Moje oczy zalane słoną cieczą przestały chyba już widzieć cokolwiek. Ciało trzęsło się z zimna i przerażenia jednocześnie, sprawiając, że momentami traciłam nad nim wszelką kontrolę.
Nagle usłyszałam pisk opon i dźwięk klaksonu. Mokry asfalt świstał pod kołami rozpędzonego pojazdu, zaś ja dopiero zdałam sobie sprawę, że stoję na środku ulicy, zaś przede mną pali światło dla pieszych, palące się kolorem czerwonym. Pamiętam potem tylko trzask. Ból w nogach i krzyk ludzi. A potem... Potem była już tylko ciemność.
Dzisiejsze związki polegają na tym, że ludzie zdzierają z siebie ubrania, on dochodzi na jej brzuch albo tyłek, ale nie mogą nawzajem dotykać swoich telefonów. Żyjemy niby razem, ale jednak osobno. Czy znam przepis na idealny związek? Nie. Ale wiem, że aby być w dobrym związku z kimś to trzeba budować razem z nim historię.
Jaka była więc nasza historia? To jak połączenie thrillera, komedii i jakieś romansu, który kończy się jak większość długich telenoweli, ciągniętych na siłę przez reżyserów. To była historia nie do końca mająca swój początek, nie mówiąc już nawet o zakończeniu, które wciąż chodziło po mojej głowie. Czy dobrze zrobiłem? Dlaczego to zrobiłem? Czy faktycznie byłem zły, że złamała zasadę i chciałem ją ukarać, czy może to ja poczułem, że łamię jedno z własnych postanowień i chciałem tak naprawdę ukarać sam siebie?
Siedziałem kolejną godzinę na kanapie, oglądając jakiś argentyński serial pozbawiony głębszej fabuły. Nagle z transu wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi i czyjeś kroki. Spanikowany nie wiedziałem co robić, gdyż nie miałem na sobie przecież żadnego przebrania.
Przyszłaby bez zapowiedzi? Nie... Wie, że nie może. Przecież wie, że w ten sposób naraża mnie i moją tajemnicę. Jednak w końcu czy teraz to by miało dla niej jakiekolwiek znaczenie?
Gdy już miałem coś krzyknąć, w wejściu do salonu stanął mój przyjaciel Frank, a ja ze świstem wypuściłem powietrze, czując jak ogarnia mnie fala ulgi.
- Przestraszyłeś mnie! - mruknąłem z wyrzutem, rzucając w mężczyznę poduszką, którą miałem akurat pod ręką.
- Jakbyś nie sprowadzał tutaj nikogo, to byś się nie musiał bać, że ktoś przyjdzie - odgryzł się - Co tam w wielkim świecie?
- To chyba ja powinienem o to zapytać - uśmiechnąłem się i przesunąłem, robiąc miejsce na sofie dla przyjaciela - Kiedy przyleciałeś? Dwa dni temu jak dzwoniłem, to byłeś wciąż w LA.
- Przyleciałem dzisiaj rano. Denerwuje mnie ta różnica czasowa, znów nie będę mógł spać normalnie.
- Na długo wpadłeś?
- Kilka dni. Chciałem sprawdzić co u Ciebie, załatwić kilka spraw.
- Mógłbym mieć do Ciebie prośbę, skoro i tak już jesteś? - spojrzałem na przyjaciela, który już miał na sobie ten podejrzliwy wzrok - Czy mógłbyś zadzwonić do tego swojego znajomego lekarza? Wiesz, ten co załatwił nam tą wizytę w szpitalu u Pana Richarda.
- A co? Coś poszło nie tak?
- Wszystko gra - zmarszczyłem brwi, sam nie do końca chyba pewny swojego pomysłu - Po prostu... Chciałbym z nim porozmawiać raz jeszcze, tym razem sam na sam. Bardzo mi na tym zależy.
- Skoro tak - odparł wyjmując z kieszeni komórkę - Ale niczego nie mogę obiecać - posłał mi delikatny uśmiech, po czym wybrał numer z listy i przyłożył urządzenie do ucha - Halo? Cześć, Frank z tej strony... Wszystko gra, dzwonię znów w sumie w tej samej sprawie, gdyż mój przyjaciel ma pewną sprawę do tego pacjenta i bardzo by chciał się z nim widzieć... Tak, tego Pana Richarda... Że co? - przyjaciel spojrzał na mnie wielkimi oczami, a ja poczułem jak wszystko podchodzi mi do gardła - Tak... Przekażę, ale... - nie dałem mu dokończyć, tylko wyrwałem urządzenie z ręki i sam musiałem to usłyszeć.
- Witam, jestem przyjacielem Franka - przedstawiłem się szybko - Poznaliśmy się wtedy w szpitalu, byłem z kobietą na wizycie u Richarda.
- Tak, ciężko Pana nie zapamiętać, mało kto chodzi na co dzień w takiej masce - jego głos był bardzo nerwowy - Przykro mi, myślałem, że Amanda zdążyła przekazać te informacje i Pan już wie co się stało.
- Czy on..?
- Pan Richard zmarł dwa dni temu z powodu ataku serce - na te słowa poczułem pierwsze łzy napływające mi do oczu.
Nagle w głowie przywołał mi się jego obraz. Przypomniałem sobie jego ciężki głos, ślepe oczy szukające zrozumienia i miłość, jego przepełniony bólem uśmiech i nadzieja, nadzieja jaką chciał dawać wszystkim wokół. Nagle oprzytomniałem, przypominając sobie jego wcześniejsze słowa.
- Powiedział Pan, że był Pan pewny, że Amanda przekazała mi informację o jego śmierci, to znaczy... Ona wie?
- Tak, była u nas wczoraj wieczorem i mój znajomy na oddziale przekazał jej wiadomość.
- Jak ona to przyjęła? - spytałem podłamany, przypominając sobie jak strasznie kochała tego człowieka - Proszę mi powiedzieć...
- Patrząc na to, że leży teraz w jednej z naszych sal to niezbyt dobrze.
- Że co?! - niemal krzyknąłem do słuchawki, sam nie wiedząc już co dokładnie mówi do mnie lekarz - Jak to leży na sali w szpitalu?
- Wczoraj kilka godzin po tym jak opuściła szpital, karetka przywiozła ją z licznymi obrażeniami. Miała wypadek, weszła na pasy na czerwonym świetle prosto pod koła. Jak na takie zderzenie miała wiele szczęścia.
- Jak ona się teraz czuje? - panika rosła we mnie z każdą chwilą. Z jednej strony świadomość o śmierci tego człowieka, a z drugiej informacja o wypadku Amandy - Proszę mi powiedzieć, to bardzo ważne.
- Dostała silne leki uspokajające. Była roztrzęsiona, ciągle płakała, musieliśmy coś zrobić, aby nie zrobiła sobie większej krzywdy.
- Czy ja... Czy mógłbym ją odwiedzić dziś w nocy? - spytałem cichym głosem, wiedząc, że stawiam lekarza pod ścianą - Ja wiem, że to dla Pana duże ryzyko. Obiecuję, że nikt mnie nie zauważy. Naprawdę, chcę tylko ją zobaczyć.
- Proszę przyjść o północy. Amanda leży w pokoju 126 na trzecim piętrze - odparł, a ja w końcu poczułem cień ulgi - Proszę tylko jej nie budzić. To silne leki, powinna spać po nich aż do rana. Potrzebuje tego.
- Oczywiście, rozumiem - odparłem spoglądając na siedzącego na kanapie Franka, o którego istnieniu niemal zapomniałem - Dziękuję Panu i bardzo doceniam to co Pan robi. Odwdzięczę się za wszystko.
Wcisnąłem czerwoną słuchawkę i oddałem urządzenie przyjacielowi, który bacznie mi się przyglądał. Widziałem w jego oczach masę pytań i niepewności, jednak nie miałem teraz ochoty na tłumaczenia i słuchanie jego wyrzutów oraz podejrzeń. Musiałem ją zobaczyć, musiałem widzieć, że wszystko z nią dobrze. Chociażby miało to być nasze ostatnie spotkanie w życiu.
Siedziałem kolejną godzinę na kanapie, oglądając jakiś argentyński serial pozbawiony głębszej fabuły. Nagle z transu wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi i czyjeś kroki. Spanikowany nie wiedziałem co robić, gdyż nie miałem na sobie przecież żadnego przebrania.
Przyszłaby bez zapowiedzi? Nie... Wie, że nie może. Przecież wie, że w ten sposób naraża mnie i moją tajemnicę. Jednak w końcu czy teraz to by miało dla niej jakiekolwiek znaczenie?
Gdy już miałem coś krzyknąć, w wejściu do salonu stanął mój przyjaciel Frank, a ja ze świstem wypuściłem powietrze, czując jak ogarnia mnie fala ulgi.
- Przestraszyłeś mnie! - mruknąłem z wyrzutem, rzucając w mężczyznę poduszką, którą miałem akurat pod ręką.
- Jakbyś nie sprowadzał tutaj nikogo, to byś się nie musiał bać, że ktoś przyjdzie - odgryzł się - Co tam w wielkim świecie?
- To chyba ja powinienem o to zapytać - uśmiechnąłem się i przesunąłem, robiąc miejsce na sofie dla przyjaciela - Kiedy przyleciałeś? Dwa dni temu jak dzwoniłem, to byłeś wciąż w LA.
- Przyleciałem dzisiaj rano. Denerwuje mnie ta różnica czasowa, znów nie będę mógł spać normalnie.
- Na długo wpadłeś?
- Kilka dni. Chciałem sprawdzić co u Ciebie, załatwić kilka spraw.
- Mógłbym mieć do Ciebie prośbę, skoro i tak już jesteś? - spojrzałem na przyjaciela, który już miał na sobie ten podejrzliwy wzrok - Czy mógłbyś zadzwonić do tego swojego znajomego lekarza? Wiesz, ten co załatwił nam tą wizytę w szpitalu u Pana Richarda.
- A co? Coś poszło nie tak?
- Wszystko gra - zmarszczyłem brwi, sam nie do końca chyba pewny swojego pomysłu - Po prostu... Chciałbym z nim porozmawiać raz jeszcze, tym razem sam na sam. Bardzo mi na tym zależy.
- Skoro tak - odparł wyjmując z kieszeni komórkę - Ale niczego nie mogę obiecać - posłał mi delikatny uśmiech, po czym wybrał numer z listy i przyłożył urządzenie do ucha - Halo? Cześć, Frank z tej strony... Wszystko gra, dzwonię znów w sumie w tej samej sprawie, gdyż mój przyjaciel ma pewną sprawę do tego pacjenta i bardzo by chciał się z nim widzieć... Tak, tego Pana Richarda... Że co? - przyjaciel spojrzał na mnie wielkimi oczami, a ja poczułem jak wszystko podchodzi mi do gardła - Tak... Przekażę, ale... - nie dałem mu dokończyć, tylko wyrwałem urządzenie z ręki i sam musiałem to usłyszeć.
- Witam, jestem przyjacielem Franka - przedstawiłem się szybko - Poznaliśmy się wtedy w szpitalu, byłem z kobietą na wizycie u Richarda.
- Tak, ciężko Pana nie zapamiętać, mało kto chodzi na co dzień w takiej masce - jego głos był bardzo nerwowy - Przykro mi, myślałem, że Amanda zdążyła przekazać te informacje i Pan już wie co się stało.
- Czy on..?
- Pan Richard zmarł dwa dni temu z powodu ataku serce - na te słowa poczułem pierwsze łzy napływające mi do oczu.
Nagle w głowie przywołał mi się jego obraz. Przypomniałem sobie jego ciężki głos, ślepe oczy szukające zrozumienia i miłość, jego przepełniony bólem uśmiech i nadzieja, nadzieja jaką chciał dawać wszystkim wokół. Nagle oprzytomniałem, przypominając sobie jego wcześniejsze słowa.
- Powiedział Pan, że był Pan pewny, że Amanda przekazała mi informację o jego śmierci, to znaczy... Ona wie?
- Tak, była u nas wczoraj wieczorem i mój znajomy na oddziale przekazał jej wiadomość.
- Jak ona to przyjęła? - spytałem podłamany, przypominając sobie jak strasznie kochała tego człowieka - Proszę mi powiedzieć...
- Patrząc na to, że leży teraz w jednej z naszych sal to niezbyt dobrze.
- Że co?! - niemal krzyknąłem do słuchawki, sam nie wiedząc już co dokładnie mówi do mnie lekarz - Jak to leży na sali w szpitalu?
- Wczoraj kilka godzin po tym jak opuściła szpital, karetka przywiozła ją z licznymi obrażeniami. Miała wypadek, weszła na pasy na czerwonym świetle prosto pod koła. Jak na takie zderzenie miała wiele szczęścia.
- Jak ona się teraz czuje? - panika rosła we mnie z każdą chwilą. Z jednej strony świadomość o śmierci tego człowieka, a z drugiej informacja o wypadku Amandy - Proszę mi powiedzieć, to bardzo ważne.
- Dostała silne leki uspokajające. Była roztrzęsiona, ciągle płakała, musieliśmy coś zrobić, aby nie zrobiła sobie większej krzywdy.
- Czy ja... Czy mógłbym ją odwiedzić dziś w nocy? - spytałem cichym głosem, wiedząc, że stawiam lekarza pod ścianą - Ja wiem, że to dla Pana duże ryzyko. Obiecuję, że nikt mnie nie zauważy. Naprawdę, chcę tylko ją zobaczyć.
- Proszę przyjść o północy. Amanda leży w pokoju 126 na trzecim piętrze - odparł, a ja w końcu poczułem cień ulgi - Proszę tylko jej nie budzić. To silne leki, powinna spać po nich aż do rana. Potrzebuje tego.
- Oczywiście, rozumiem - odparłem spoglądając na siedzącego na kanapie Franka, o którego istnieniu niemal zapomniałem - Dziękuję Panu i bardzo doceniam to co Pan robi. Odwdzięczę się za wszystko.
Wcisnąłem czerwoną słuchawkę i oddałem urządzenie przyjacielowi, który bacznie mi się przyglądał. Widziałem w jego oczach masę pytań i niepewności, jednak nie miałem teraz ochoty na tłumaczenia i słuchanie jego wyrzutów oraz podejrzeń. Musiałem ją zobaczyć, musiałem widzieć, że wszystko z nią dobrze. Chociażby miało to być nasze ostatnie spotkanie w życiu.
Spotkałem ją kiedyś. Może gdyby nasze światy nie były tak różne, to kiedyś byśmy otarli się czasem o siebie na ulicy. Może ją czasem przyśniłbym nad ranem podczas tych strasznych nocy w zgryzocie i zmartwieniu. Może chciałbym wtedy się w niej zakochać, gdy zobaczyłem ją raptem w tłumie, pojawiającą się i znikającą w gęstwie cudzych twarzy. Może ją już opisałem kiedyś albo chciałem opisać. Ona mi towarzyszyła przez cały czas. Przez kilka, przez wiele moich żywotów. I nigdy nie mogłem jej powiedzieć paru prawdziwych słów, nie mogłem złączyć się z nią w tej przejmującej wspólnocie gasnącej świadomości.
Przemierzałem korytarz rozglądając się wokół, czy aby na pewno nikt za mną nie idzie. Czułem się niczym przestępca, ukrywający się pod maską i próbujący zrobić coś, co przecież jest nielegalne. Szpital o tej porze był niczym budynek wyjęty z serca horroru. Przerażająca cisza, zapach leków i wyblakłe światło padające ze starych lamp.
Przechodząc obok jednej z sal zatrzymałem się. To tutaj leżał Pan Richard tej nocy, gdy przyszedłem tu z Amandą. Tak bardzo zależało mu by mnie poznać, a ja tego samego dnia gdy obiecałem mu, że się nią zaopiekuję, wygoniłem ją z swojego domu. Chciałbym móc z nim teraz porozmawiać. Chciałbym zapytać, co mam zrobić. Dlaczego tak bardzo chcę być obok niej, jednocześnie nienawidząc każdego jej ruchu, który zbliża ją do mnie i mojej tajemnicy. W końcu ruszyłem dalej, starając się uspokoić serce bijące mocniej na myśl o tym starcu. Mimo iż nie znałem go tak jak Amanda, czułem pewną pustkę po jego stracie.
Nagle doszedłem do sali z numerem 126. Zacisnąłem szczękę i uchyliłem drzwi do pokoju, w którym panował całkowity mrok. Jedynie księżyc przebijał się przez zasłony, oświetlając delikatnie łóżko i leżącą w nim kobietę.
Amanda spała niczym małe dziecko, wtulona w poduszkę, ściskając w piąstkach róg białej pościeli. Na jej policzkach oraz poduszce było widać zaschnięte ślady po łzach. Na ten widok poczułem kolejne ukłucie, jednak szybko ogarnąłem się i ruszyłem bliżej kobiety, siadając na skraju łóżka. Poruszyła się nieznacznie, kompletnie nie zdając sobie sprawy z mojej obecności. Leżała obok mnie, taka bezbronna i zagubiona. Mogłem się jej przypatrywać do woli bez żadnych obaw. W końcu nie myśląc o niczym podniosłem dłoń i dotknąłem rękawiczką jej bladego policzka, po czym odgarnąłem kosmyk włosów opadających na twarz.
- Obiecałem mu, że się Tobą zajmę - szepnąłem wciąż wpatrując się w nią - Dotrzymam słowa. Nie będziesz o tym wiedzieć, ale ja wciąż będę obok. Nie zabiorę tego bólu, ale pomogę Ci go znieść, lub dotrzeć do jego korzeni. Dlatego jeśli nie możesz znieść bólu, musisz spróbować nadać mu sens. Razem go nadamy, pomogę Ci.
Odgarnąłem swoją pelerynę, po czym wyjąłem jedną czerwoną różę. Spojrzałem na kwiat, po czym ostrożnie ułożyłem go obok kobiety na łóżku. Nigdy nie zwracałem na to tak dużej uwagi, jednak teraz mogłem stwierdzić, że była piękna. Miała delikatne rysy twarzy i pełne usta, oraz widocznie zmęczone płaczem oczy.
Odgarnąłem swoją pelerynę, po czym wyjąłem jedną czerwoną różę. Spojrzałem na kwiat, po czym ostrożnie ułożyłem go obok kobiety na łóżku. Nigdy nie zwracałem na to tak dużej uwagi, jednak teraz mogłem stwierdzić, że była piękna. Miała delikatne rysy twarzy i pełne usta, oraz widocznie zmęczone płaczem oczy.
- Nie pozwolę Ci kolejny raz się poddać. Wtedy jednej nocy straciłaś ukochanego i dziecko bezpowrotnie. Nie miałaś przy sobie nikogo, przez to załamując się i zamykając w sobie. Nie zrobisz tego po raz kolejny. Twoja psychika wytrzyma i przetrwasz. Musisz zrozumieć, którym końcem igły chcesz być. Tym przywiązanym do nici czy tym, który przebija tkaninę. A ja Ci w tym pomogę, obiecuję.
Po tych słowach wstałem i zdecydowałem się na chyba najbardziej ryzykowną rzecz, jaką mogłem zrobić. Bez namysłu zdjąłem z siebie maskę, po czym nachyliłem się nad śpiącym ciałem kobiety i pocałowałem ją w policzek, czując ciepło jej skóry na swoich wargach.
- Dobranoc - szepnąłem do jej ucha, po czym nałożyłem znów maskę i opuściłem pomieszczenie karcąc sam siebie za wszystko co robię. A jeszcze bardziej za to, co chciałem zrobić.
***
Komentarz = to motywuje!
Po tych słowach wstałem i zdecydowałem się na chyba najbardziej ryzykowną rzecz, jaką mogłem zrobić. Bez namysłu zdjąłem z siebie maskę, po czym nachyliłem się nad śpiącym ciałem kobiety i pocałowałem ją w policzek, czując ciepło jej skóry na swoich wargach.
- Dobranoc - szepnąłem do jej ucha, po czym nałożyłem znów maskę i opuściłem pomieszczenie karcąc sam siebie za wszystko co robię. A jeszcze bardziej za to, co chciałem zrobić.
***
Komentarz = to motywuje!
~~~~~
"Kłóćcie się, ile chcecie, niech latają talerze,
ale nigdy nie kończcie dnia bez zgody."
Powracam z nieobecności. Witam i o zdrowie pytam!
OdpowiedzUsuńJak ja to lubię. Aż mi ciepło na serduszku... ale od początku: Przyznaje się bez bicia, że gdy tak płakała na początku to zupełnie zapomniałam o tym co się stało i w sumie nie wiedziałam, o co jej jeszcze chodzi, ale mniejsza. Lucas wrócił, a to źle. Nawet bardzo, bo po powrocie mieli rozmawiać o ślubie, prawda? Oooo, Michael, bierz ty sprawy w swoje ręce, póki nie jest zapóźno. Chcoiaz jakbyś wbiegł do kościoła podczas ceremonii slubu bylaby niezła drama xD No i jeszcze ktos tu zaliczył wypadek, bo właściwe dlaczego nie? Dobrze, że chociaz ruszył sie z siedzenia i do niej poszedł. Przynajmniej tyle. Coś się w nim ruszyło... Róża? Szkarłatna Carson? :D OK, nie będę szpanować. Teraz ciekawe, czy lekarz powie jej o wizycie. Jej reakcja mogłaby byc jedną z najpiękniejszych na świecie.
Pozdrawiam i weny <3
Hej, przeczytałam wczoraj, ale zbyt późno by sklecić sensowny komentarz xD
OdpowiedzUsuńWięc, ja się pytam w ogóle co on wymyślił, co tak w tajemnicy przed wszystkimi? I co, teraz dociera do jego dupy, że dał dupy? xD Lepiej późno niż wcale. Ale jakby nie było to pan Rochard już mu nie pomoże. Choćby nie wiadomo jak chciał. Najlepiej po prostu przestać udawać, że ma się wszystko w dupie. :D Najlepsze było to jak prawie nasz Michael zrobił pod siebie, kiedy odwiedził go stary kumpel. Jakie to przewidywalne. xD Ale uwaga była trafna. Gdyby koleżanki nie przyprowadzał to by nie musiał się stresować, ale można chyba też dodać, że gdyby w pewnym momencie nie okazał się półmózgiem, też nie musiałby się stresować. ;D
Ogółem bardzo mi się podobał ten rozdział, coś się tu zaczyna dziać, tylko ja nie kumam jak on chce jej pomóc będąc tak na dobrą sprawę niewidzialnym o.o No sorry, panie Jackson, ale to tak nie działa niestety.
No to co, czekam na kolejny xD I pozdrawiam. :)
Hejka! 😊😊😊
OdpowiedzUsuńNoteczka wyszła świetnie!
Przeraził mnie ten wypadek, ale odetchnęłam z ulgą kiedy skończył się on tak a nie inaczej jednak i tak się martwie o Amandę.
W sumie MJ rozumiem. Naprawdę! Sądzę iż Michael nie ma innego wyjścia niż usunąć się w cień. Bo powiedzmy sobie prawdę w oczy: on nie może od tak zrzucić maski i oznajmić Amandzie, że jest kim jest. Upozorowanie własnej śmierci nie jest jakimś pikusiem, który można od tak odkręcić (tym bardziej kiedy jest się samym Michaelem Jacksonem).
Mimo wszystko jestem bardzo ciekawa co i jak dalej. Czekam na następny rozdzialik! Życzę weny!
Pozdrawiam :D
Hej!
OdpowiedzUsuńSuper rozdział :3
Biedna Amanda. Do tego jeszcze ten Lucas wrócił. Zastrzeliłaś mnie z tym wypadkiem. Mam nadzieję, że będzie wszystko dobrze...
Najważniejsze: zatliłaś we mnie światełko nadzieji xD czyli, że może jednak Amanda z Mike będą razem!
Ciepło mi się zrobiło na serduszku jak Michael obiecał Amandzie, że pomoże jej <3
Weny i pozdrowionka ;)
~Siwa
O jaaaaaaaaa. Nie wiem co napisać ale to jest wspaniałe 😍
OdpowiedzUsuń