Witam was kochani!
Ja już myślałam, ze nie skończę tego rozdziału przed wigilią xD
Męczyłam go i męczyłam ale w końcu jest - i nawet zadowolona jestem, więc mam nadzieję, że i wam się spodoba :D
Ja już myślałam, ze nie skończę tego rozdziału przed wigilią xD
Męczyłam go i męczyłam ale w końcu jest - i nawet zadowolona jestem, więc mam nadzieję, że i wam się spodoba :D
Oczywiście wszystkim życzę kochani WESOŁYCH ŚWIĄT!<3
Spędźcie ten czas jak najlepiej, prezentów zajebistych oczywiście też wam życzę xD
Do sylwestra postaram się napisać jeszcze coś, jednak nie chce obiecać bo święta to wiecie jak to jest, a Nowy Rok spędzam w Budapeszcie z wielką autostopową ekipą, więc też zobaczę jak to wszystko wyjdzie. Ale nie mówię, że nie, bo jak wena dopisze to i w jeden dzień może nagryzmolę coś dla was!
Buziaki i jeszcze raz Wesołych! <33
Buziaki i jeszcze raz Wesołych! <33
~~~~~
Podobno najwięksi podróżnicy wyróżniają taki rodzaj tęsknoty za miejscem, w którym nigdy wcześniej nie byli. Jest to tęsknota o wiele większa niż ta, za rodzinnymi stronami. Skoro oni tęsknią za miejscem, którego nie znają, to czy nam wolno tęsknić za czymś, czego nigdy nie mieliśmy? Chodzi o najbardziej prymitywne, ludzkie rzeczy jakie można sobie wyobrazić.
Ja tęskniłam za tak wieloma rzeczami, że z czasem przestałam już na to zwracać uwagę. To gniew, rozpacz i tęsknota sprawiły kiedyś, że zostałam sama w swoim bólu umierając każdego dnia, kawałek po kawałku.
Nie widziałam się z X od kilku dni. Postanowiłam nie narzucać się mu i zaczekać tydzień, tak jak poprosił. Nie ukrywam, że nie raz chodziło mi po głowie, aby po prostu pójść do niego bez zapowiedzi, jednak to oznaczałoby złamanie jednej z zasad, na jakie przystałam na samym początku. Nie byłam na niego zła. Gdy emocje opadły zdałam sobie dopiero sprawę, jak wielką wagę ma dla niego ta tajemnica, a mój niespodziewany odruch był w jego oczach zagrożeniem. Nie raz już pozwolił mi się dotknąć, nie raz sam mnie dotykał, a teraz jedno nieprzemyślane zachowanie znów postawiło mur, jaki starałam się złagodzić, chociaż w najmniejszej części.
Nie widziałam się z X od kilku dni. Postanowiłam nie narzucać się mu i zaczekać tydzień, tak jak poprosił. Nie ukrywam, że nie raz chodziło mi po głowie, aby po prostu pójść do niego bez zapowiedzi, jednak to oznaczałoby złamanie jednej z zasad, na jakie przystałam na samym początku. Nie byłam na niego zła. Gdy emocje opadły zdałam sobie dopiero sprawę, jak wielką wagę ma dla niego ta tajemnica, a mój niespodziewany odruch był w jego oczach zagrożeniem. Nie raz już pozwolił mi się dotknąć, nie raz sam mnie dotykał, a teraz jedno nieprzemyślane zachowanie znów postawiło mur, jaki starałam się złagodzić, chociaż w najmniejszej części.
Pan Richard nie czuł się dziś najlepiej. Jak zawsze opowiedziałam mu dokładnie co widziałam za oknem, po czym zajęłam miejsce obok starszego mężczyzny, przykrywając go mocniej kołdrą.
- A jak ostatnie wyniki? - spytałam zerkając na niego niepewnie - Poprawiło się od mojej zeszłej wizyty?
- Nie wiem, chyba nie - mruknął ledwo słyszalnie - Chciałbym jeszcze przed śmiercią raz wyjść na powietrze.
- Najpierw musi Pan wydobrzeć.
- A jeśli się nic nie poprawi?
- Proszę tak nie mówić - skarciłam go - Jeszcze wyjdzie Pan i poczuje promienie słońca na twarzy.
- Szkoda, że nie mogę Cię zobaczyć - szepnął, a mnie momentalnie zmiękło serce - Jesteś jedyną osobą, która mi pomaga, a nie wiem nawet jak wyglądasz.
- To bez znaczenia, może wzrok Panu zawiódł, ale serce bije nadal i to na nie musi się Pan teraz zdać - pogłaskałam go po włosach, powstrzymując łzy cisnące mi się do oczu - Wszystko będzie dobrze.
- A jak u Ciebie kochanie? - wyrwał nagle zmieniając temat - Mam wrażenie, że coś Cie trapi.
- Pewna osoba jest na mnie zła, ale wszystko się ułoży.
- Od kiedy to przejmujesz się kłótniami ze swoim narzeczonym?
- Nie o niego tutaj chodzi - zagryzłam wargę, wiedząc że nie mogę za dużo powiedzieć - Mówiłam o kimś innym.
- Chodzi o nieznajomego, który ostatnio zaprzątał Twoją główkę?
- Poniekąd - odparłam zwięźle - To trudna i dziwna sytuacja.
- Słuchaj tylko swojego głosu kochanie, nic innego się nie liczy. Jak zaufasz sobie, możesz wszystko.
- Nie bardzo rozumiem - odparłam zatrzymując wzrok na lekko uśmiechniętej twarzy starca - Czasem warto słuchać się innych.
- Ale czasem ich rady mogą Cię zgubić - zamyślił się - Opowiadałem Ci kiedyś bajkę o królu francuskich żab?
- Nie - zaśmiałam się cicho - Co to ma do rzeczy?
- Kiedyś opowiadałem mojej córce tą bajkę na dobranoc. Chcesz usłyszeć? - kiwnęłam tylko twierdząco głową, poprawiając się na łóżku obok mężczyzny - Król francuskich żab miał wydać córkę za mąż. Ponieważ było to jego jedyne dziecko, więc za wszelką cenę chciał ją mieć przy sobie. Niestety tradycja, a także doradcy królewscy nakazywali podjąć jak najszybsze kroki celem znalezienia małżonka dla pięknej żabiej księżniczki - mówił to z wielkim zaangażowaniem - Król wpadł na pomysł ogłoszenia turnieju, którego zwycięzca miałby poślubić księżniczkę. Przewrotność pomysłu polegała na niemożliwym do wykonania zadaniu turniejowym. W całym żabim królestwie pojawiły się więc afisze z informacją, że ten kto pierwszy wejdzie na wieżę Eiffla ten poślubi piękną księżniczkę. W żabim świecie zawrzało: przecież to zadanie jest niewykonalne dla części gatunku ludzkiego, który stworzył to monstrum, więc jakie szanse mają małe żabki?! Żadnych!!! Większość żabich amatorów zrezygnowała na starcie. Znalazło się jednak kilku śmiałków, którzy stwierdzili, że muszą spróbować. Pod wieżą zebrało się mnóstwo kumkających gapiów. Turniej rozpoczęto. Kilkunastu śmiałków sam widok olbrzyma tak przeraził, że wycofali się nie pokonując nawet pierwszego stopnia. Kilku innych po pokonaniu paru stopni spojrzało w górę i po jednomyślnym" Niemożliwe! " wrócili do tłumu. Dwóch doszło już na trzecie piętro, ale zarówno widok w górę jak i w dół był przytłaczający, a i zgromadzeni kibice coraz głośniej krzyczeli, że jest to niemożliwe … poddali się. Jednemu udało się pokonać ok. 0,1 dystansu. Spojrzał na twarze tłumu zgromadzonego pod wieżą, wszystkie krzyczały: to niewykonalne. Spojrzał w górę, w tym pochmurnym dniu szczyt Wieży Eiffla był ledwie dostrzegalny. Głos wewnętrzny dopełnił reszty i zszedł przegrany. Król już zacierał ręce gdy nagle z tłumu pod wieżą wyłonił się kolejny śmiałek. Nieśmiało podszedł do pierwszego stopnia prowadzony zrezygnowanymi okrzykami gapiów: odpuść sobie!, to niewykonalne!. Pierwszy stopień … pierwsze piętro … już pokonał pierwszą połowę dystansu. Wolno, w swoim własnym tempie, konsekwentnie podążał do góry. Tłum wciąż krzyczał: zejdź, szkoda twojego czasu!, nikt nie jest w stanie wejść na szczyt. Ostatnie piętro … ostatni schodek jest! Udało się! Pozostała już tylko droga z powrotem po odbiór nagrody ślicznej królewny. Na dole okrzyki, zbiegło się pełno żabich dziennikarzy: jak ci się to udało? Zrobiłeś coś co było niewykonalne, jak? Przecież widziałeś poprzedników, którzy schodzili zrezygnowani, słyszałeś co mówili, widziałeś jak wielka jest wieża i jak wiele trudu cię czeka, słyszałeś zrezygnowane komentarze zgromadzonych jak, słyszysz, jak ci się to udało!? Bohater uśmiechał się tylko milcząco. Nagle ktoś z tłumu krzyknął: ''On nic nie słyszał: od urodzenia nie słyszy."
- A jak ostatnie wyniki? - spytałam zerkając na niego niepewnie - Poprawiło się od mojej zeszłej wizyty?
- Nie wiem, chyba nie - mruknął ledwo słyszalnie - Chciałbym jeszcze przed śmiercią raz wyjść na powietrze.
- Najpierw musi Pan wydobrzeć.
- A jeśli się nic nie poprawi?
- Proszę tak nie mówić - skarciłam go - Jeszcze wyjdzie Pan i poczuje promienie słońca na twarzy.
- Szkoda, że nie mogę Cię zobaczyć - szepnął, a mnie momentalnie zmiękło serce - Jesteś jedyną osobą, która mi pomaga, a nie wiem nawet jak wyglądasz.
- To bez znaczenia, może wzrok Panu zawiódł, ale serce bije nadal i to na nie musi się Pan teraz zdać - pogłaskałam go po włosach, powstrzymując łzy cisnące mi się do oczu - Wszystko będzie dobrze.
- A jak u Ciebie kochanie? - wyrwał nagle zmieniając temat - Mam wrażenie, że coś Cie trapi.
- Pewna osoba jest na mnie zła, ale wszystko się ułoży.
- Od kiedy to przejmujesz się kłótniami ze swoim narzeczonym?
- Nie o niego tutaj chodzi - zagryzłam wargę, wiedząc że nie mogę za dużo powiedzieć - Mówiłam o kimś innym.
- Chodzi o nieznajomego, który ostatnio zaprzątał Twoją główkę?
- Poniekąd - odparłam zwięźle - To trudna i dziwna sytuacja.
- Słuchaj tylko swojego głosu kochanie, nic innego się nie liczy. Jak zaufasz sobie, możesz wszystko.
- Nie bardzo rozumiem - odparłam zatrzymując wzrok na lekko uśmiechniętej twarzy starca - Czasem warto słuchać się innych.
- Ale czasem ich rady mogą Cię zgubić - zamyślił się - Opowiadałem Ci kiedyś bajkę o królu francuskich żab?
- Nie - zaśmiałam się cicho - Co to ma do rzeczy?
- Kiedyś opowiadałem mojej córce tą bajkę na dobranoc. Chcesz usłyszeć? - kiwnęłam tylko twierdząco głową, poprawiając się na łóżku obok mężczyzny - Król francuskich żab miał wydać córkę za mąż. Ponieważ było to jego jedyne dziecko, więc za wszelką cenę chciał ją mieć przy sobie. Niestety tradycja, a także doradcy królewscy nakazywali podjąć jak najszybsze kroki celem znalezienia małżonka dla pięknej żabiej księżniczki - mówił to z wielkim zaangażowaniem - Król wpadł na pomysł ogłoszenia turnieju, którego zwycięzca miałby poślubić księżniczkę. Przewrotność pomysłu polegała na niemożliwym do wykonania zadaniu turniejowym. W całym żabim królestwie pojawiły się więc afisze z informacją, że ten kto pierwszy wejdzie na wieżę Eiffla ten poślubi piękną księżniczkę. W żabim świecie zawrzało: przecież to zadanie jest niewykonalne dla części gatunku ludzkiego, który stworzył to monstrum, więc jakie szanse mają małe żabki?! Żadnych!!! Większość żabich amatorów zrezygnowała na starcie. Znalazło się jednak kilku śmiałków, którzy stwierdzili, że muszą spróbować. Pod wieżą zebrało się mnóstwo kumkających gapiów. Turniej rozpoczęto. Kilkunastu śmiałków sam widok olbrzyma tak przeraził, że wycofali się nie pokonując nawet pierwszego stopnia. Kilku innych po pokonaniu paru stopni spojrzało w górę i po jednomyślnym" Niemożliwe! " wrócili do tłumu. Dwóch doszło już na trzecie piętro, ale zarówno widok w górę jak i w dół był przytłaczający, a i zgromadzeni kibice coraz głośniej krzyczeli, że jest to niemożliwe … poddali się. Jednemu udało się pokonać ok. 0,1 dystansu. Spojrzał na twarze tłumu zgromadzonego pod wieżą, wszystkie krzyczały: to niewykonalne. Spojrzał w górę, w tym pochmurnym dniu szczyt Wieży Eiffla był ledwie dostrzegalny. Głos wewnętrzny dopełnił reszty i zszedł przegrany. Król już zacierał ręce gdy nagle z tłumu pod wieżą wyłonił się kolejny śmiałek. Nieśmiało podszedł do pierwszego stopnia prowadzony zrezygnowanymi okrzykami gapiów: odpuść sobie!, to niewykonalne!. Pierwszy stopień … pierwsze piętro … już pokonał pierwszą połowę dystansu. Wolno, w swoim własnym tempie, konsekwentnie podążał do góry. Tłum wciąż krzyczał: zejdź, szkoda twojego czasu!, nikt nie jest w stanie wejść na szczyt. Ostatnie piętro … ostatni schodek jest! Udało się! Pozostała już tylko droga z powrotem po odbiór nagrody ślicznej królewny. Na dole okrzyki, zbiegło się pełno żabich dziennikarzy: jak ci się to udało? Zrobiłeś coś co było niewykonalne, jak? Przecież widziałeś poprzedników, którzy schodzili zrezygnowani, słyszałeś co mówili, widziałeś jak wielka jest wieża i jak wiele trudu cię czeka, słyszałeś zrezygnowane komentarze zgromadzonych jak, słyszysz, jak ci się to udało!? Bohater uśmiechał się tylko milcząco. Nagle ktoś z tłumu krzyknął: ''On nic nie słyszał: od urodzenia nie słyszy."
Słuchałam Pana Richarda jak zahipnotyzowana, unosząc lekko kąciki ust. Nie wiem jak ten człowiek to robił, ale potrafił dać mi nadzieję nawet w najtrudniejszych momentach.
- To chyba podobnie jak z Panem - odparłam nagle - Może i stracił Pan wzrok, ale widzi Pan o wiele więcej niż większość ludzi na tej ziemi.
Odpowiedział mi cudownym uśmiechem, po czym nasze spotkanie przerwał jego lekarz. Spojrzałam na zegarek który pokazywał, że Clara zapewne czeka już na mnie pod szpitalem, więc pożegnałam się z mężczyzną, po czym zbiegłam na dół prawie zabijając się o własne nogi.
- Przepraszam za spóźnienie, zasiedziałam się - mruknęłam wsiadając na miejsce pasażera - Długo czekałaś?
- Chwilę - odparła włączając jakąś płytę do odtwarzacza - Jest weekend, wieczór, więc idziemy zabalować!
- Miałyśmy iść do kina - nie kryłam oburzenia - Mówiłam Ci, że koniec picia z Tobą, zazwyczaj źle się to dla mnie kończy.
- Oj nie przesadzaj! Jutro nie masz pracy, Lucas i tak wyjechał na ten weekend na szkolenie jakieś i wraca dopiero jutro w południe, chcesz w domu siedzieć? Nie rozśmieszaj mnie! Jedziemy do najlepszego baru w całym Paryżu i nie chcę słyszeć wymówek.
- Jesteś okropna, wiesz?
- Również Cię kocham - puściła mi oczko po czym ruszyła przed siebie przemierzając kolejne ulice miasta - To jak, gotowa na przygodę?
Pokręciłam tylko głową z niedowierzeniem, po czym uśmiechnęłam się widząc radość wymalowaną na twarzy mojej przyjaciółki. Przyjaźń to rzecz dziwna. Podczas gdy w miłości mówimy o miłości, między prawdziwymi przyjaciółmi nie mówi się o przyjaźni. Przyjaźń czynimy, nie nazywając jej, ani jej nie komentując.
Wyobraź sobie, że chcesz zrozumieć, czym jest rok życia; zapytaj o to studenta, który oblał roczny egzamin. A miesiąc życia? Porozmawiaj o tym z matką, która urodziła wcześniaka i czeka, aby go wyjęto z inkubatora. A tydzień? Zapytaj człowieka, który pracuje w fabryce czy kopalni, żeby wyżywić rodzinę. Dzień? O tym powiedzą ci zakochani, rozdzieleni przez los i czekający na następne spotkanie. Czym jest godzina? O to trzeba zapytać osobę cierpiącą na klaustrofobię, którą awaria uwięziła na godzinę w windzie. Sekunda: popatrz w oczy człowiekowi, któremu udało się uniknąć wypadku samochodowego. Chyba dopiero w takich chwilach człowiek zaczyna naprawdę doceniać to co jest w życiu ważne, jak ważny jest ten czas, który dostaliśmy i dostajemy każdego kolejnego dnia.
Dla mnie czas był wszystkim. Kiedyś, przez te wszystkie lata żyłem tylko powierzchownie, nie mając panowania nad lecącymi godzinami, dniami, latami. Dopiero od roku gdy się tutaj ukrywam, zobaczyłem ile naprawdę można zrobić w ciągu dnia, jak wiele to jest czasu i jak rytmicznie on płynie. Możliwe nawet, że dopiero do roku nauczyłem się go doceniać.
Dla mnie czas był wszystkim. Kiedyś, przez te wszystkie lata żyłem tylko powierzchownie, nie mając panowania nad lecącymi godzinami, dniami, latami. Dopiero od roku gdy się tutaj ukrywam, zobaczyłem ile naprawdę można zrobić w ciągu dnia, jak wiele to jest czasu i jak rytmicznie on płynie. Możliwe nawet, że dopiero do roku nauczyłem się go doceniać.
- Wiesz, że tak nie może być - spojrzałem na mojego przyjaciela, który siedział w skórzanym fotelu naprzeciw mnie - Musisz to zakończyć.
- Jestem ostrożny, wiem co robię.
- Stworzyliśmy ten strój byś mógł choć czasem opuszczać galerię i spojrzeć w niebo, nie abyś udawał jakiegoś chojraka przed obcymi babami! - Frank uderzył pięścią w stół - Co Ci odbiło? Sam miałeś bzika na punkcie, aby wszystko poszło według planu i co?
- Mam wszystko pod kontrolą. Nie wie kim jestem, nie domyśla się.
- A jeśli zedrze Ci tę maskę? Jeśli sam popełnisz jakiś błąd? Albo przyjdzie tu bez zapowiedzi, a Ty będziesz tak jak teraz, bez najmniejszego przebrania? Wystarczy, że podwiniesz rękaw, a plamy na Twojej skórze Cię zdradzą.
- Jej nie zależy aby się dowiedzieć kim jestem.
- Nie znasz jej, skąd wiesz na czym jej zależy? - spojrzał na mnie ze strachem w oczach - Po co Ci to w ogóle? Dlaczego ją tutaj zapraszasz?
- Poprosiła mnie o coś, to tylko kilka spotkań, nie zamierzam kazać się jej tutaj wprowadzić.
- Wiesz co się stanie, jeśli to wszystko wyjdzie na jaw? To co Ty robisz jest co najmniej centymetr powyżej zdrowego rozsądku!
- Prosiłem Cię tylko o sprawdzenie jej i dostarczenie mi informacji, nie o rodzicielskie wywody - warknąłem mając dość jego uwag - Masz to o co Cię prosiłem?
- Proszę - podał mi teczkę z dokumentami - Josh sprawdził ją we wszystkich bazach. Jest tak jak mówiłeś: burzliwa przeszłość. W młodości poroniła, potem popadła na pięć lat w stany lękowe. Leczyła się psychiatrycznie, potem w domu. Teraz jest uznawana za całkowicie zdrową - zmierzył mnie wzrokiem - Wiesz, że zapraszasz pod dach byłą wariatkę?
- Ona nie jest wariatką - warknąłem nadzwyczaj poważnie, co również zdziwiło Franka - Załamała się, straciła dziecko i jego ojca w jedną noc. Nigdy nie waż się mówić o niej w ten sposób.
- Dobra, wyluzuj - podniósł ręce do góry w geście poddania - Po prostu nie podoba mi się, że kolejna osoba wie o położeniu tego miejsca, a jeśli ta Twoja Amanda nie dochowa tajemnicy, będzie tych ludzi więcej.
- Nikt więcej się nie dowie - zapewniłem przyjaciela - Rozumiem Cię, sam na początku byłem tego zdania, gdy mnie poprosiła.
- Co się więc zmieniło?
Zaciąłem się, nie wiedząc co mu odpowiedzieć. No właśnie, co się zmieniło? Dlaczego podjąłem wtedy taką decyzję, wiedząc jak bardzo jest ona ryzykowna? Dlaczego naraziłem siebie i całą tą misję na niepowodzenie? Przecież jej nie ufałem, nie znałem jej, nie wiedziałem kim jest i czego oczekuje.
- Po prostu zmieniłem zdanie - odparłem zwięźle, nie chcąc ciągnąć już dłużej tego tematu - Co u Paris?
- Wczoraj rozmawiałem z nią, mówiła coś, że jedzie do Nowego Yorku.
- A Ty kiedy wracasz do Stanów?
- Jutro wieczorem mam samolot - zamyślił się - Przylecę dopiero za dwa tygodnie.
- Spokojnie, poradzę sobie. Poza tym mam tutaj przecież ludzi, więc w razie problemów nie będę sam.
- O to Ci właśnie chodziło? Cisza i spokój, ale z daleka od rodziny i bliskich?
- Nie mogę w to mieszać ludzi, na których mi zależy - odparłem ostro - Rozmawialiśmy już o tym.
- Dla swoich dzieci i całej reszty jesteś martwy.
- Naraziłbym ich wszystkich, gdyby wiedzieli jaka jest prawda. Może i masz rację, jestem samolubną gnidą, ale po tych pięćdziesięciu latach pośród fleszy to miejsce, to jedyne o czym marzę.
- Jak uważasz - wstał z miejsca - Zakupy położyłem Ci w kuchni, potrzebujesz czegoś jeszcze?
- To wszystko, dzięki - również wstałem i odprowadziłem przyjaciela do drzwi - Dziękuję, że trzymasz na wszystkim rękę mimo moich dziwactw.
- Od tego są przyjaciele, nie? - uśmiechnął się lekko - Trzymaj się królu, zadzwonię jutro jak wyląduję już w LA.
- Jasne - również odpowiedziałem mu uśmiechem.
Gdy tylko drzwi za Frankiem się zatrzasnęły, rozsiadłem się wygodnie w foletu, biorąc do rąk jedną z książek leżących na szklanym stoliku. Mimo wszystko jak zawsze po wizycie przyjaciela, nie mogłem się na niczym skupić. Frank zawsze prawił mi kazania jak głupie i nieodpowiedzialne są moje decyzje i mimo wszystko - wiedziałem, że ma rację. Dlaczego więc w to brnąłem? Chyba chciałem choć przez te ostatnie kilka lat życia mieć nad nim władzę, taką jak zawsze tego chciałem. Abym mógł zdecydować, jak spędzę te popołudnie, koniec z sztywnym harmonogramem, koniec z słuchaniem narzucanych przez managerów decyzji. Teraz to ja decydowałem za siebie, dopiero rozpocząłem prawdziwe życie.
Czytałem kolejne litery na papierze, gdy nagle wsród tysiecy wyrazów dojrzałem fragment, gdzie pojawia się nowa bohaterka: Amanda. Uśmiechnąłem się mimowolnie sam do siebie, przypominając sobie o tak dobrze mi znanej kobiecie o tym imieniu. Mimo tego jak głupia była to decyzja, ta kobieta jest dla mnie pewną formą rozrywki, urozmaicając moją codzienność w Galerii Cieni. Było w tej kobiecie coś, co sprawiało że czułem się przy niej swobodnie. To prawda - nie mogłem jej pozwalać na zbyt wiele, musiałem trzymać dystans aby ochornić swoją tajemnicę. Z czasem zacząłem jednak ostrzegać, że jej naprawdę nie zależy na poznaniu tożsamości człowieka pod maską. Słuchała mnie, pytała, rozmawiała jak z każdą inną ludzką istotą. Czyż to nie zabawne? Każdy chyba w życiu posiadał człowieka, z którym łączyła go tak cholernie dziwna więź. I nie było to uczucie - absolutnie. Było to coś w rodzaju przywiązania, chęci powiedzenia wszystkiego - było to takie dziwne "coś" czego nie da się nazwać słowami.
- Wczoraj rozmawiałem z nią, mówiła coś, że jedzie do Nowego Yorku.
- A Ty kiedy wracasz do Stanów?
- Jutro wieczorem mam samolot - zamyślił się - Przylecę dopiero za dwa tygodnie.
- Spokojnie, poradzę sobie. Poza tym mam tutaj przecież ludzi, więc w razie problemów nie będę sam.
- O to Ci właśnie chodziło? Cisza i spokój, ale z daleka od rodziny i bliskich?
- Nie mogę w to mieszać ludzi, na których mi zależy - odparłem ostro - Rozmawialiśmy już o tym.
- Dla swoich dzieci i całej reszty jesteś martwy.
- Naraziłbym ich wszystkich, gdyby wiedzieli jaka jest prawda. Może i masz rację, jestem samolubną gnidą, ale po tych pięćdziesięciu latach pośród fleszy to miejsce, to jedyne o czym marzę.
- Jak uważasz - wstał z miejsca - Zakupy położyłem Ci w kuchni, potrzebujesz czegoś jeszcze?
- To wszystko, dzięki - również wstałem i odprowadziłem przyjaciela do drzwi - Dziękuję, że trzymasz na wszystkim rękę mimo moich dziwactw.
- Od tego są przyjaciele, nie? - uśmiechnął się lekko - Trzymaj się królu, zadzwonię jutro jak wyląduję już w LA.
- Jasne - również odpowiedziałem mu uśmiechem.
Gdy tylko drzwi za Frankiem się zatrzasnęły, rozsiadłem się wygodnie w foletu, biorąc do rąk jedną z książek leżących na szklanym stoliku. Mimo wszystko jak zawsze po wizycie przyjaciela, nie mogłem się na niczym skupić. Frank zawsze prawił mi kazania jak głupie i nieodpowiedzialne są moje decyzje i mimo wszystko - wiedziałem, że ma rację. Dlaczego więc w to brnąłem? Chyba chciałem choć przez te ostatnie kilka lat życia mieć nad nim władzę, taką jak zawsze tego chciałem. Abym mógł zdecydować, jak spędzę te popołudnie, koniec z sztywnym harmonogramem, koniec z słuchaniem narzucanych przez managerów decyzji. Teraz to ja decydowałem za siebie, dopiero rozpocząłem prawdziwe życie.
Czytałem kolejne litery na papierze, gdy nagle wsród tysiecy wyrazów dojrzałem fragment, gdzie pojawia się nowa bohaterka: Amanda. Uśmiechnąłem się mimowolnie sam do siebie, przypominając sobie o tak dobrze mi znanej kobiecie o tym imieniu. Mimo tego jak głupia była to decyzja, ta kobieta jest dla mnie pewną formą rozrywki, urozmaicając moją codzienność w Galerii Cieni. Było w tej kobiecie coś, co sprawiało że czułem się przy niej swobodnie. To prawda - nie mogłem jej pozwalać na zbyt wiele, musiałem trzymać dystans aby ochornić swoją tajemnicę. Z czasem zacząłem jednak ostrzegać, że jej naprawdę nie zależy na poznaniu tożsamości człowieka pod maską. Słuchała mnie, pytała, rozmawiała jak z każdą inną ludzką istotą. Czyż to nie zabawne? Każdy chyba w życiu posiadał człowieka, z którym łączyła go tak cholernie dziwna więź. I nie było to uczucie - absolutnie. Było to coś w rodzaju przywiązania, chęci powiedzenia wszystkiego - było to takie dziwne "coś" czego nie da się nazwać słowami.
Zapach alkoholu unosił się już wszędzie wokół. Paryż w każdy weekend tętni życiem, jednak tylko w poszczególnych uliczkach, gdzie bar przy barze, klub przy klubie, bawią się młodzi i starsi mieszkańcy miasta. Mało kiedy widać tutaj turystów, jest to raczej miejsce, gdzie nie zapuszczają się ludzie chcący zwiedzić miasto.
Po pierwszym piwie z Clarą zaczęłyśmy swoją zabawę na dobre. Dołączyłyśmy do stolika jej znajomych francuzów, którzy mimo iż nie mówili zbyt dobrze po angielsku, bariera językowa nie stanowiła większej przeszkody. Nagle przyszedł kelner z taką ilością Tequili, która mogła w poważnym stopniu osłabić moją zdolność podejmowania rozsądnych decyzji. Ostrożnie wzięłam swój kieliszek, zawierając z Tequilą umowę, że to mój pierwszy i ostatni.
- A Ty już wymiękasz? - szturchnęła mnie przyjaciółka, widząc jak się modlę do alkoholu - Jak za starych, dobrych czasów, co?
- Jesteś straszna - skwitowałam podnosząc swój kieliszek - Więc za co dziś pijemy?
- Za naszą przyjaźń, za kolejne wspólnie spędzone lata, za każdy głupi przypał jaki w życiu zrobiłyśmy, za wszystko!
- A więc zdrowie! - stuknęłyśmy się szkłem, po czym opróżniłyśmy jego zawartość wykrzywiając usta - Okropne.
- Alkohol nie ma smakować, jak zacznie Ci smakować to znaczy, że masz problem - zaśmiałyśmy się obie, spoglądając jednocześnie w stronę parkietu.
Nic już nie musiałyśmy mówić - obie zerwałyśmy się z miejsc i wbiegłyśmy między roztańczonych ludzi. Wirowałyśmy na parkiecie z Clarą zaczepiając jak gówniary co chwila jakiś facetów i robiąc sobie z nich zwyczajnie jaja. Nagle w głośnikach rozległ się remix Billie Jean. Bardzo lubiłam tego DJ więc jego przeróbki jak najbardziej były w moim guście. Wsłuchałam się dobrze w refren piosenki, aż coś nagle we mnie drgnęło. Poczułam się, jakbym naprawdę kiedyś słyszała ten głos, nie identyczny, ale to samo brzmienie. W końcu wielu ludzi, na przykład naśladowców wielkich gwiazd mają niemal identyczne brzmienie. Gdy muzyka się zmieniła wyszłam jakby z transu, powracając znów na parkiet.
Przetańczyłyśmy kolejne piosenki, po czym wróciłyśmy z przyjaciółką do stolika wypić kolejne kieliszki z alkoholem. Nie wiem nawet, kiedy przestałam liczyć ile razy szkło lądowało przy moich ustach. Nigdy nie miałam mocnej głowy do takich trunków i chyba nic się nie zmieniło, bo nie trwało długo aż świat zaczął coraz bardziej wirować.
- Jeszcze jeden? - spytał mnie jeden z przyjaciół Clary łamanym angielskim, na co pokręciłam przecząco głową, ale ignorując to i tak polał mi następną kolejkę.
Alkohol nie rozwiązuje ludzkich problemów, ale na pewno pozwala na jakiś czas o nich zapomnieć. Jest takim zakazanym lekarstwem, które może albo spieprzyć Ci coś w życiu, albo wręcz przeciwnie i początkuje coś nowego.
- Ja... Muszę się przewietrzyć - odparłam czując jak zbiera mi się na wymioty.
Wybiegłam z baru omal nie zabijając się o próg. Skręciłam gdzieś w ciemniejszą uliczkę pozwalając wydostać się nadmiarowi alkoholu z mojego wnętrza. Świat wirował wokół mnie do tego stopnia, że ledwo trzymałam się o własnych nogach. Podniosłam wzrok widząc, jak coś mignęło mi za zakrętem w kolejnej uliczce. Byłam brawie pewna, że widziałam pelerynę. Ruszyłam za zjawą nieporadnie, jednak wciąż jakoś trzymając się o własnych siłach. Gdy udało mi się ją nieco dogonić, rozpoznawałam powoli miejsce, do jakiego docieraliśmy. Galeria Cieni? A więc to on? Co tutaj robi? Nie byłam w stanie rozpoznać postaci, gdyż obraz wokół mnie był roztańczony niczym karuzela. Nie zdziwiłabym się, jakby stanął twarzą do mnie, a ja nie potrafiłabym rozpoznać kto stoi przede mną.
Gdy dotarłam do ukrytego zejścia prowadzącego do zamkniętego już metra podziemnego prawie zleciałam ze schodów. Byłam tak głośnia, że zdziwiło mnie, że jeszcze osoba, którą śledziłam nie zorientowała się, że za nią idę. Usłyszałam nagle huk dębowych drzwi i już miałam pewność, że to był on. Doszłam do wejścia do Galerii, sama nie wiedząc co tutaj robię i czego chcę. Przecież wyraził się jasno, że nie mam prawa nachodzić go bez zapowiedzi, a do spotkania zostało jeszcze kilka dni. Spojrzałam zrezygnowana na klamkę, czując jak znów wszystko podchodzi mi do gardła. Nie zwymiotowałam, lecz nagłe uderzenie ciepła sprawiło, że straciłam grunt pod nogami. Uderzyłam w drzwi zjeżdżając po nich na ziemię. Nie wiem co było dalej, gdyż zamknięte oczy odmówiły posłuszeństwa. Helikopter w mojej głowie był na tyle mocny, że nie rozpoznał nic poza dzwiękiem otwieranych drzwi. A co się działo dalej? Pamiętam tylko ciemność.
***
Komentarz = to motywuje!
~~~~~
"Przepraszam, że piszę, nie chcę przeszkadzać...
Zastanawiam się tylko, jak Ci bije moje serce...?"
Witam i o zdrowie pytam!
OdpowiedzUsuńMusiałam się w końcu tu udzielić i opisać pod jak WIELKIM jestem wrażeniem tego opowiadania... i w ogóle Twojej umiejętności pisania. Naprawdę, podziwiam ludzi, którzy potrafią opisać jakby jeden dzień z życia bohaterów tak, że powstałaby z tego gruba książka. Poza tym lubie takie klimaty... Pełne tajemnic. Zakazów i nakazów, które każdy chce złamać.
Moja droga... to jest ten potworny błąd. Topić cokolwiek w alkoholu, ale przynajmniej doprowadziło to do spotkania z X. W sumie to jeszcze nie jest potwierdzone, ale ja już wiem (i głupio, gdyby się okazało, że to ktoś inny xD) Coś czuję, że nasz Michael nie będzie specjalnie zdowolony z tego, co zaszło i szykuje się dłuuuga lekcja.
Pozostaje mi podziękować i również życzyć wesołych świąt.
Pozdrawiam <3
Jestem!
OdpowiedzUsuńZjawiłam się niczym duch jakiś, albo kosmita. Dobra przejdźmy od razu do rzeczy, bo pojarke miałam jak to czytałam.
Cud, miód malina świetne po prostu. Dochodzę do końca rozdziału i takie "ja chcę jeszcze"
No powiedzmy sobie szczerze, no. No każdy wie kto mignął Amandzie w black pelerynie. A propo niej. Coś czuję, że jej się dostanie za coś takiego, czyli niespodziewaną wizytę po tymi jego drzwiami. Jeszcze X się obrazi i co?
Podobają mi się te jego przemyślenia i to jak je opisujesz. Fakt, faktem nie może niczego zrobić pochopnie, ale czuję, że niedługo czymś nas zaskoczysz.
Dobra ja zmykam dlatego chciałam ci życzyć weny duuużo weny, no i Sylwka pijanego... znaczy udanego.
Pozdrawiam gorąco ;****