Wiem, kochani, że znów przybywam z opóźnieniem,
ale naprawdę ostatnie kilka dni nie byłam w stanie na niczym się skupić.
Po prostu zmarła mi bradzo bliska osoba, jestem po części w rozsypce,
a nie chciałam przekładać tego na opowiadanie - chociaż chyba i tak po części to zrobiłam.
Zapraszam was na rozdział - docieramy powoli do końca opowiadania :C
Pamiętajcie o komentarzu z opinią!!!!:)
Zapraszam was na rozdział - docieramy powoli do końca opowiadania :C
Pamiętajcie o komentarzu z opinią!!!!:)
~~~~~
Dryfujemy przez czas, raz w cieniu, kiedy indziej parzeni słońcem, odsłaniając się przed niebem. Aż w końcu zaczynamy wracać do zdrowia, a brzegi naszych ran powoli się zrastają. Co jest najgrosze? Mimo zarastania, wszystko w tej historii boli. On nie zasługuje na mój płacz, a jego przeprosiny nie zasługują na wybaczenie. Jednak jak nie wybaczyć, gdy serce usprawiedlwia jego imię na każdym kroku?
Otworzyłam oczy. Pierwsze co ujrzałam to jego spokojną, pogrążoną wciąż we śnie twarz. Wokół nas unosił się zapach jego nagiego ciała, męskich perfum i książek. Dopiero po chwili zaczął powracać do mnie obraz wczorajszego wieczoru. Ten pocałunek... A co się działo potem? Miałam z nim porozmawiać, wyjaśnić, a my jak para nastolatów wylądowaliśmy po prostu w łóżku. Szczerze mówiąc nie pamiętam nawet, czy w ogóle zamieniłam z nim choć jedno słowo.
- Wyspana? - na ten głos odwróciłam głowę z powrotem w jego stronę.
Jego ciemne jak noc tęczówki przeszywały mnie w każdym calu. Miałam wrażenie jakbym rozmawiała z nim pierwszy raz w życiu, a to przecież był ten sam zamaskowany meżczyzna, mój X.
Zarzuciłam na siebie niedbale ubrania i niemal wybiegłam z sypialni zatrzymując się dopiero w salonie. Musiałam chyba wziąć zwyczajnie oddech, a powietrze tam wydawało mi się nieprzyzwoicie gęste.
- Amanda? - nie trwało długo aż był znów obok mnie - Co się stało?
- Michael to wczoraj to...
- Michael? - spojrzał na mnie niepewnie, a ja dopiero sobie uświadomiłam, że pierwszy raz mówię do niego po imieniu - Chyba nie chcesz na per 'Pan' przejść od razu?
- Proszę, nie zmieniaj tematu.
- A jaki jest nasz temat? - nie wiem nawet jak to ująć, ale nigdy tak trudno mi się z nim nie rozmawiało. Pierwszy raz mówiłam patrząc mu prosto w oczy. Widziałam rysy twarzy, mimikę, a przede wszystkich strach i ból jaki był na niej wypisany - Myślałem, że kiedy poznasz prawdę zrozumiesz dlaczego musiałem wyjechać, dlaczego musiałem ukrywać swoją tożsamość.
- Nic nie usprawiedliwia kłamstwa - odparłam - Mówiłeś, że przyjaźniłeś się z Michaelem Jacksonem.
- A czy to kłamstwo? - zaśmiał się z ironią - Tak, każdy z nas jest na swój sposób przyjacielem z własną duszą. Poza tym zgodziłaś się na te kłamstwo, Amando. Wiedziałaś, że nie mogę powiedzieć Ci kim jestem.
- I dlatego mnie zostawiłeś?
- Wyjechałem, bo musiałem. Moja matka zachorowała, musiałem być przy niej... Próbowałem się z Tobą skontaktować, wysłałem Franka, próbowałem dzwonić ale zawsze odpowiadała mi poczta głosowa.
- Wiesz, co ja przeszłam? - poczułam pierwsze łzy napływające mi do oczu - Wiesz do czego doprowadziłeś?
- Przepraszam... - zrobił krok w moją stronę, ale widząc jak się cofam, zatrzymał się.
- "Przepraszam" niczego nie zmienia.
- Zmienia dla osoby, która prosi o wybaczenie - nie odrywał ode mnie wzroku.
Chcę mu wybaczyć. Muszę mu wybaczyć. Nie wiem tylko, jak to zrobić. Nie wiem nawet, co to tak naprawdę znaczy. Co zmieni?
Chcę mu wybaczyć. Muszę mu wybaczyć. Nie wiem tylko, jak to zrobić. Nie wiem nawet, co to tak naprawdę znaczy. Co zmieni?
Nim zdążyłam pójść na jakikolwiek kompromis sama ze sobą, on podszedł do mnie gwałtownie i mnie przytulił. Miałam ochotę go odepchnąć, uderzyć a nawet krzyczeć. Wszystko, byle wiedział jak bardzo mnie zranił. Jak czekałam każdej cholernej nocy na jego powrót, a każdy mój napad lękowy nosił jego imię.
Zamiast tego po prostu wtuliłam się w jego tors i rozpłakałam niczym małe dziecko. Opadliśmy na ziemię, gdzie wciągnął mnie na swoje kolana i zamknął w szczelnym uścisku. Siedzieliśmy tak oboje - on milcząc, a ja płacząc. Byłam mu wdzięczna, że nic nie mówił. Po prostu pozwolił mi wyrzucić z siebie wszystkie emocje.
Nigdy nie myślałem, że tak wielkie kłamstwo przyjdzie mi z tak wielką łatwością. Ktoś powie, że byłem samolubny - może mi będzie miał rację? Okłamałem w końcu nie tylko rodzinę, ale niemal cały świat. Taka chyba nasza natura. Człowiek wierzy w to, co mu wygodnie, po swojemu, bo przecież tak łatwiej. Nawet gdy fakty są inne, gdy są niezbite dowody, zawsze można je wyprzeć. Taka jest ludzka natura, tacy jesteśmy. Niewiedza pozwalała zachować nam zdrowe zmysły. Często przełykamy wszystkie kłamstwa, i to bez najmniejszego dla siebie uszczerbku, bo przelatują przez nas niestrawione, niczym kamyki przez układ pokarmowy ptaka. Tak właśnie powstał mój pomysł z pozorowaniem własnej śmierci.
Wziąłem gorący prysznic, próbując w tym czasie ułożyć sobie w głowie wszystko to, co wydarzyło się przez ostatni czas. Mimo iż czułem wewnętrzne szczęście, czułem się odpowiedzialny i winien tego, co spotkało Amandę. Nie miałem jej za złe tej niepewności, strachu, a nawet gniewu. Zresztą... Bałem się. Tak samo jak ona.
- Jesteś głodna? - spytałem wchodząc do salonu, gdzie siedziała skulona na sofie z wzrokiem wbitym w ścianę - Amando?
- Nie, dziękuję - mruknęła, podciągając kolana wyżej pod brodę.
Usiadłem obok kobiety, na co automatycznie wtuliła się w mój bok. Objąłem ją całując jednocześnie w czubek głowy. Milczenie jednak nie trwało długo. Mogłem się spodziewać, że będzie mieć masę pytań ciążących na jej złamanym wziąż seru.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała półszeptem, zerkając na mnie niepewnie - Dlaczego upozorowałeś własną śmierć?
- Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie - odparłem zgodnie z prawdą - Wtedy... Wtedy potrzebowałem spokoju, chciałem życia o jakim marzyłem przez kilka ostatnich lat. Od czasu oskarżeń... Ja chyba straciłem wiarę w ludzi, a nawet w samego siebie.
- Co dalej...? A jeśli ktoś Cię rozpozna? Zostaniesz zatrzymany przez policję? Przecież to co zrobiłeś...
- Wiem, jest karalne - wziąłęm jej dłoń w swoją, po czym splotłem nasze palce - Ale to co mówiły media o mojej śmierci... Nie wszystko było kłamstwem.
- O czym Ty mówisz? - widząc moje zawachanie wstała z kanapy - Nie chcę więcej kłamstw, nie zniosę. Albo powiesz mi o co chodzi, albo...
- Moje serce może wysiąść w każdej chwilii - przerwałem jej i odparłem na wdechu, nie mogąc się zdobyć nawet na to by spojrzeć jej w oczy - Mam chrobę niedokrwienną serca, a jej następstwem w każdej chwili może być śmierć sercowa.
- Że jak? - jej oczy znów zawszły łzami - A lekarze? Przecież...
- Zrezygnowałem z leczenia w dniu kiedy ogłoszona została moja 'śmierć'. To była moja decyzja, Amando. Nie planowałem się z nikim wiązać a na pewno nie zakochiwać.
Wstałem i podszedłem do kobiety, biorąc ją w ramiona. Wiedziałem, że to będzie dla niej szok. Zapewne odebrany jako kolejne kłamstwo z mojej strony, jednak nie mogłem wcześniej jej o tym powiedzieć. O moich problemach z sercem wiedział niemal cały świat, ale tylko nieliczni tak naprawdę wiedzieli jak poważna jest moja choroba.
Dlaczego o tym nie mówiłem? Nie chciałem litości, a tej nie można uniknąć w takich sytuacjach. Wtedy najlepszym wyjściem było nagłe odejście, bez przygotowania, po prostu. Tak aby każdy myślał, że nie bolało.
- Co teraz będzie ze mną...? Z nami? - spojrzałem nierozumiejąc jej pytania - Michael, ja...
- Dziwnie się czuję, gdy mówisz do mnie po imieniu - zmarszczyłem brwi, starając się zignorować fakt mego imienia w jej ustach, które brzmiało dla mnie chyba po prostu nienaturalnie - A jeśli chodzi o nas... Wiesz, że nie mogę Ci zaoferować nic poza tym, co dawałem do tej pory.
- Niczego więcej od Ciebie nie oczekuję - szepnęła, po czym stanęła na palcach i pocałowała mnie krótko - Muszę wrócić i porozmawiać z Clarą - odsunęła się ode mnie niechętnie.
- Wie, że jesteś ze mną?
- Tak, wybiegła za mną z domu. Wiesz, przez tę chorobę... Ale czuję się lepiej, dzięki Tobie - spojrzała mi w oczy. Robiła to bardzo często i zawsze z nieopisaną intensywnością - Nie powiem jej nic o Tobie, nie musisz się martwić.
- Nie martwię - odparłem bez zastanowienia - Tylko wciąż zostaje kwestia Twojego... Narzeczonego.
- Bardzo mi pomógł gdy odeszłeś.
- Tak łatwo wybaczyłaś mu to, co Ci zrobił?
- Proszę, nie chcę się kłócić - mruknęła ponownie się do mnie przytulając - Jakoś to załatwimy. Najpierw chcę porozmawiać z Clarą, ona potem zajmie się Lucasem.
Nie ciągnąłem dłużej tego tematu. Chyba zwyczajnie odpuściłem, bojąc się tak samo jak ona, że nasza różnica zdań doprowadzi do kolejnej kłótni. Nie pozostawało nam chyba nic innego, jak pozwolić się życiu toczyć teraz dalej. Bez planów, obietnic, nadziei. Życie przecież jest takie nietrwałe, prawda?
Robiłam wszystko, by ukryć przed nim fakt jak bardzo się martwię. O niego. O jego zdrowie. O tajemnicę, która przecież była na wagę skandalu wywołanego na całą kulę ziemską. Widziałam, że nie lubił o tym mówić. Unikał wtedy mojego wzroku, ton się sciszał i pojawiał płytki oddech. Starałam się uszanować jego decyzję, jednak nie mogłam przestać myśleć o jego chorobie.
- Hej, wszystko gra? - spytał nagle, zwalniając tempo do mojego - Chcesz wrócić?
- Nie, chcę spotkać się dziś z Clarą. Mogłeś zostać w Galerii, to niebezpieczne, abyś chodził ze mną po ulicy.
- Mam przebranie, jest prawie północ, robiłem to setki raz. Chyba, że nie chcesz mnie tam ze sobą?
- Nie - złapałam go automatycznie za rękę, co chyba nas oboje trochę zaskoczyło - Nie miałam ataku od dawna, ale to nie oznacza, że choroba się cofnęła.
- Obiecaj mi, że pójdziesz do lekarza.
- A Ty? - mruknęłam, wiedząc że znów wkraczam na grząski grunt - A co z Twoim zdrowiem?
- Amando... Rozmawialiśmy o tym, tak?
Zamilkłam. To nie był moment na taką rozmowę. Nie tutaj, nie teraz, nie w takich okolicznościach. Między nami mimo iż była tęsknota i miłość, to wciąż cały ten żal, strach a nawet moja rzekoma nienawiść były wyczuwalne w powietrzu.
- Wchodzisz? - spytałam, gdy zatrzymaliśmy się pod kamienicą, gdzie mieszkała moja przyjaciółka - Wiesz, że Clara Cię nie wyda.
- Bardziej mnie martwi fakt, że będzie chciała mnie pobić - zaśmiał się - Nasze ostatnie spotkanie... Zresztą, sama wiesz.
- Chodź - pociągnęłam go za sobą i oboje weszliśmy do środka.
Serce waliło mi z całych sił przed tą rozmową. Clara dzwoniła milion razy, jednak nie chciałam przechodzić przez tę burzę telefonicznie. Musiałam się z nią spotkać i wyjaśnić całą tę szaloną sytuację, jaka miała miejsce wczorajszej nocy.
Zapukałam niepewnie do drzwi, domyślając się, że pewnie już śpi. Była północ, a ona jutro wstawała wcześnie do pracy. W końcu jednak usłyszałam jakiś szmer z jej mieszkania. Dźwięk był coraz wyraźniejszy, aż w końcu drzwi się otworzyły. Rudowłosa stała w progu patrząc na mnie przerażonymi oczami. Gdy juz otwierałam usta by coś powiedzieć, ona niemal rzuciła się mi na szyję.
- Ty głupia małpo! Wiesz co ja przeżywałam? Obdzwoniłam wszystkie szpitale... Myślałam, że dostałaś ataku i... - oderwała się ode mnie i spojrzała karcącym wzrokiem - Nie odbierałaś, nie miałam pojęcia gdzie pobiegłaś, nie mogłam dogonić... - nagle jej wzrok przeniósł się na X stojącego za mną - A on co tutaj robi?
- Możemy porozmawiać w środku? Nie chcę aby ktoś go zobaczył - poprosiłam wiedząc, że nie będzie zadowolona z tego pomysłu.
Niechętnie kiwnęła głową i wpuściła nas do domu. Udałam się prosto do salonu, spoglądając na X idącego obok mnie. Dlaczego znów nazywam go X? To wszystko zaczynało mnie chyba przerastać.
- Co tutaj się dzieje? - Clara bezpośrednio zadała pytanie opadając jednocześnie na sofę - Raz krzyczysz że go nienawidzisz a potem...
- Wyjaśniliśmy te kwestie z Amandą osobiście - odparł X zimnym tonem, co chyba nie przypadło do gustu mojej przyjaciółce.
- Ty najmniej masz tutaj do powiedzenia mój drogi. To ze chodzisz w masce nie zwalnia Cię z myślenia i przyjmowania na klatę własnych błędów.
- Hej, przestań już - próbowałam uspokoić przyjaciółkę - Wiem, że napędziłam Ci tamtej nocy strachu. Nie powinnam była tak uciekać, jednak musisz spróbować mnie zrozumieć.
Nagle w salonie rozległ sie dźwięk komórki. Spojrzałam na mężczyznę, który niechętnie wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki telefon.
- Muszę odebrać, to może być bardzo ważne.
- Jasne, idź do kuchni - odparłam, uśmiechając się do niego pocieszająco.
Gdy zostałam z przyjaciółką sama, przysiadłam się obok niej na kanapie. Widziałam w jej oczach gniew i żal, jednak nie mogłam jej za to winić. Miała do tego pełne prawo.
- Kocham Cię jak siostrę, wiesz? - wyrwała nagle - Nie zniosłabym gdyby coś Ci się stało.
- Ej, nic mi przecież nie jest.
- A on? - wskazała brodą na wyjdzie z salonu - Przecież to przez niego...
- Wytłumaczył mi co się stało.
- Skąd wiesz, że nie kłamie?
- Bo zdjął maskę - odparłam, na co Clara otworzyła buzię nie wiedząc jaki dźwięk z siebie wydobyć - Proszę, nie pytaj o nic. Nie mogę Ci nic powiedzieć i wiesz, że to nie dlatego, że nie chcę. To wszystko...
Przerwał nam nagle X, który wpadł do salonu jak burza. Mimo iż miał na sobie maskę, czułam, że coś jest nie tak. Nie mam pojęcia czy to zwykłe przypuszczenie, czy znałam już go po prostu tak dobrze.
- Musimy iść - zakomunikował tylko, po czym ruszył w stronę drzwi wyjściowych.
Spojrzałyśmy na siebie z Clarą pytająco, jednak żadna z nas nie wydobyła z siebie żadnego słowa. W końcu i ja zerwałam się z kanapy. Ucałowałam jedynie przyjaciółkę z nadzieją, że zrozumie, po czym ruszyłam za rozpędzonym X w dół po schodach.
- Hej, czekaj! - rzuciłam za nim, na co w końcu zatrzymał się przy wyjściu z budynku - Co się stało? Kto dzwonił? Coś z Twoją mamą?
- Oni wiedzą, Amando.
- Kto wie? O czym? - jego ton był roztrzęsiony - Proszę, powiedz mi o co chodzi.
- Frank siedzi już za kratkami. Quincy zdążył zaszyć się w swoim domku letniskowym na Bahamach.
- Że co? O czym Ty do cholery mówisz?
- Ktoś dał plamę. Nie wiem jak to się stało, ale cała policja w Los Angeles mnie szuka. Szukają Michaela Jacksona.
Do oczu naszły mi łzy. Przede mną nagle powstało milion wizji: jak go aresztują, zamykają, nie pozwalają mi się nawet pożegnać. Nagle cała radość ze mnie uchodzi i na jej miejsce wchodzi nieopisany strach. Zapewne gdyby nie szybka reakcja X, upadłabym. Kolejny atak paniki, lecz pierwszy w jego ramionach.
***
Komentarz = to motywuje!
Komentarz = to motywuje!
~~~~~
"Ptak siedzący na gałęzi wcale nei boi się, że ona się złamie.
I to nie dlatego, że ufa gałęzi,
I to nie dlatego, że ufa gałęzi,
ale dlatego, że wierzy we własne skrzydła."