Strony

sobota, 18 listopada 2017

Rozdział 31 - W końcu... Co może pójść nie tak?


Kochani powróciłam <3
Znów nie na czas - ale musicie zrozumieć mega brak czasu.
Studia (teraz obrona i pisanie licencjatu -,- ), praca, życie prywatne, no i problemy,
których ostatnio mam coraz więcej.
Zaczynam też myśleć - co dalej, no bo jak wrócę w wrześniu z USA znów,
to będę musiała podjąć kilka decyzji,
a w moim przypadku - każdy pomysł bardziej powalony od poprzedniego.
Czuję się trochę zmęczona psychicznie tym wszystkim, ale pisanie dla was wciąż daje mi masę radości i staram się to robić jak najlepiej, bo albo brać się za coś porządnie, albo wcale.
Zapraszam więc! <3

~~~~~

   Mimo iż stwarzałem z zewnątrz pozory uciekającego i obojętnego, od samego początku pragnąłem jej obecności. Najpierw było niewinnie. Chciałem ją jedynie widywać i rozmawiać, jakby załagodzić samotność, jaka mi od roku dokuczała. Później dopiero zaczęło się robić niebezpiecznie. Każdego wieczora kładąc się spać myślałem o niej, bo wiedziałem, że możesz w środku nocy wpaść do Galerii i będę chciał wtedy przy niej być. Ja wręcz czekałem na to, aby mi przeszkadzała, żeby mnie potrzebowała i bez przerwy mi się narzucała.
  Stałem wpatrzony w widok za oknem. Chmury w końcu zaczynały powoli się rozchodzić, przepuszczając promienie popołudniowego słońca. Uwielbiałem klimat zimy, jednak widząc błękit oceanu zatęskniłem na chwilę za gorącym powietrzem w Kalifornii, które w końcu jeszcze nie tak dawno temu towarzyszyło mi na co dzień.
   Poczułem nagle, jak ktoś przytula się do moich pleców. Amanda wczepiła się we mnie od tyłu, całując moje ramię jednocześnie. Na początku jak zawsze spiąłem się nieprzyzwyczajony do bliskości, którą okazywała mi w coraz to śmielszy sposób. Przymknąłem na chwilę oczy, rozkoszując się tą chwilą, która zapewne dla zwykłego człowieka nie wydawałaby się niczym szczególnym. Ja jednak od dawna nie byłem z nikim tak blisko, tak realnie, jak zwykły człowiek.
- O czym tak myślisz? - wyrwała nagle, przechodząc z pleców, wtulając się następnie w mój bok.
- Zastanawiam się dlaczego wybrałem Paryż, skoro mogłem mieszkać w takim miejscu jak to z widokiem na ocean - zaśmiałem się słabo - Chyba faktycznie w stolicy Francji jest pewien rodzaj magii.
- No i zapewne los wiedział, że inaczej byśmy się nie spotkali - spojrzała na mnie, po czym uniosła delikatnie kąciki ust - Jesteś jedną z najlepszych rzeczy, jakie mi się w życiu przytrafiły.
- A Ty jesteś najbardziej skomplikowaną i nieplanowaną rzeczą, jaka zakłóciła cały mój plan i spokój na kolejne lata - odparłem, na co zaśmiała się głośno, po czym chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę holu - Widziałam w szafce butelkę wina - zauważyła, zerkając na mnie zadziornie.
- Chcesz mnie upić? - zaśmiałem się, gdy weszliśmy do kuchni - Raczej liczyłem, że zaproponujesz mi coś rozgrzewającego na ten chłodny, zimowy dzień.
- A więc wolisz kieliszek wina, czy kubek herbaty?
- Kubek wina poproszę - wyszczerzyłem się, na co Amanda spojrzała na mnie niepewnie, jednak po chwili wyjęła uśmiechnięta butelkę wina i mi ją podała.
- Otwórz, a ja skoczę do sypialni po opaskę na oczy.
- Opaskę? - nie bardzo rozumiałem - Po co Ci ona teraz?
- Masz zamiar pić ze mną wino przez maskę? - no tak, zawsze zapominam o tym małym szczególe - Spokojnie, to dla mnie nie problem.
- To nie może tak funkcjonować - oparłem się tyłem o stół, czując jak kolejny raz cała ta sytuacja mnie przytłacza - Jak to będzie funkcjonować? Co teraz zrobimy ? 
- Cokolwiek. Byle razem - i po prostu mnie przytuliła.
  Czułem się cholernie bezsilny. Z jednej strony wiedziałem, że długo tak to wszystko nie pociągnie, a z drugiej strony nie potrafiłem teraz wyobrazić sobie życia bez niej i całej tej popapranej relacji. Zakleszczyłem kobietę w swoim uścisku, czując jak zaciska mi się żołądek. 
- Udusisz mnie - zaśmiała się, na co w końcu wypuściłem ją z objęć - Otwórz to wino i czekaj na mnie.
   Po tych słowach zniknęła za ścianą, a ja zostałem sam w kuchni, razem ze swoim mętlikiem w głowie i butelką wina w dłoni. Dopiero chyba zacząłem dostrzegać, jak wiele Amanda musi dla mnie poświęcać. Dla mnie ta sytuacja była cholernie trudna, więc jak ona musiała się czuć? Nie wiedziała kim jestem, akceptowała moją tajemnicę i całe to zamieszanie, jedynie mając w zamian moją obecność i relację, która niczym się miała do normalnego związku. Nim zdążyłem się obejrzeć, kobieta wróciła do pomieszczenia z czarnym, satynowym materiałem w ręku i mi go podała.
- Pomożesz? - uśmiechnęła się, po czym odwróciła do mnie tyłem, odgarniając przy okazji włosy - Nie chcę, aby ten wyjazd się kończył.
- Zostały nam jeszcze 4 dni, nie myśl już o powrocie - odparłem, po czym kobieta odwróciła się do mnie przodem z zawiązanymi już oczami - Jesteś pewna, że właśnie w ten sposób i kosztem wszystkiego co masz, chcesz być przy mnie w takim wydaniu?
- Przymknij się i otwieraj to wino - zignorowała moje pytanie, po czym odszukała dłońmi moją szyję, przenosząc w końcu ręce na maskę - Mogę ją zdjąć?
- Oczywiście - odpowiedziałem, po czym pomogłem jej odwiązać supeł z tyłu mojej głowy - Czuję się bez niej kompletnie nagi.
- Od nagości dzielą Cię jeszcze koszula, spodnie i bokserki - odgryzła się, po czym słysząc dźwięk otwieranego korka od wina wyciągnęła rękę - Dasz mi?
- Poczekaj, przeleję chociaż do kieliszków.
- Po co kieliszki? - zaśmiała się, na co podałem jej butelkę, z której pociągnęła duży łyk czerwonej cieczy - Dobre, co to tak właściwie jest?
- Château Cos d’Estournel - przeczytałem z etykiety, zapewne robiąc masę błędów, gdyż mój francuski pozostawiał sobie wiele do życzenia - Między innymi za to kocham Francję, przynajmniej alkohol mają porządny.
- Mogę Cię o coś poprosić? - spytała nagle, a ja po upiciu łyka odstawiłem butelkę na blat za sobą - Pocałuj mnie.
   Mógłbym próbować usprawiedliwiać się faktem alkoholu, jednak ciężko po wypiciu kilku łyków wina, zgonić na stan upojenia. Nie odpowiadając jej, po prostu z rozpędu wpiłem się w jej usta, czując wciąż posmak słodyczy czerwonej cieczy na jej wargach. Gdy wplotła dłonie w moje włosy, uniosłem ją delikatnie i posadziłem na stole, lokując się między jej nogami, którymi już po chwili oplotła mnie w biodrach.
   Mimo iż starałem się kontrolować, cała energia i krew spłynęły do dolnych partii mojego ciała, a spodnie zaczęły mi się wydawać momentalnie za ciasne. Cholera! Nie teraz, nie tutaj, nie w taki sposób.
  Kontrola jak zawsze przy tej kobiecie zaczęła mi gdzieś uciekać. Zachłannie oddawałem pocałunek, czując jak delikatnie cięgnie mnie za włosy, gdy niespodziewanie zszedłem z ustami na jej szyję. Wzdychała delikatnie, a ja zatraciłem się w szumie własnej krwi płynącej w zawrotnym tempie w moich żyłach. 
   Po chwili ponownie wróciłem do jej ust i pocałowałem. Mocno. Bez litości. To był brutalny, prymitywny pocałunek, w którym zawarte były wszystkie moje uczucia. Wlałem je w jej usta, wołając ją dotykiem. Gdy w końcu się oderwaliśmy, wtuliła się we mnie, obejmując mnie ramionami i nogami, jakby chciała wczołgać się niemal w moją duszę.


  Od kiedy go poznałam, w mojej głowie nic nie układa się tak, jak powinno. Od stanu otępienia przechodzę w maksymalną chęć życia. Potrafię obudzić się przerażona i za kilka godzin uśmiechać się od ucha do ucha. Jednego dnia myślę, że najważniejsze jest tu i teraz, a drugiego wpadam w panikę, że jednak nic już nie będzie takie samo. Tak było i dziś. Myśl, że mogę go stracić, była przerażająca. Czułam się przy nim oswojona jak lis Małego Księcia, był później w końcu dla niego jedyny na świecie. 
- Ty jeszcze tutaj? - nagle X przysiadł się do mnie. Siedziałam na dywanie przy kominku, obserwując tańczące płomienie - Jest już późno.
- Nie jestem jeszcze śpiąca - odparłam, zerkając niepewnie na mężczyznę - Czy gdy wrócimy do Paryża, poszedłbyś ze mną na grób Pana Richarda? Za każdym razem gdy tam jestem...
- Oczywiście, nie musisz mi nic tłumaczyć - przerwał mi obejmując delikatnie ramieniem, na co wtuliłam się w jego bok przymykając przy tym oczy - Skoro nie chcesz iść jeszcze spać to idziemy na spacer - wstał nagle, a ja popatrzyłam na niego z uniesioną brwią, starając się upewnić, że to nie jest żaden kawał.
- Zwariowałeś? Teraz? O tej godzinie? Jest ciemno i do tego wieje. Jesteśmy nad oceanem, zapomniałeś?
- A wiesz gdzie są najpiękniejsze gwiazdy na niebie? Właśnie tutaj i teraz, no chodź - złapał mnie za dłoń i pociągnął do góry, zmuszając do wstania z ciepłego dywanu, oraz oddalenia się od kominka, którego gorące płomyki zdawały się mnie niemal wołać.
- Jesteś szalony - stwierdziłam, opatulając jednocześnie szyję grubym szalem - Jeśli będę chora, to będzie to tylko i wyłączenie Twoja wina.
- Jeśli będziesz chora, to znaczy, że więcej będziesz musiała leżeć w łóżku, a jakoś wcale nie martwi mnie za bardzo ta myśl - zaśmiał się, na co sprzedałam mu sójkę w bok próbując sama powstrzymać się od śmiechu - Nie zgrywaj teraz świętej. Będę musiał chyba opłacić remont sypialni. Po wczorajszej nocy rama od łóżka zrobiła niemal dziurę w ścianie, jeszcze raz i wyjdziemy z łóżkiem na taras.
- Przestań! - wyparowałam z domu ze śmiechem, czując jak przez jego słowa palą mnie poliki - Nie będę przypominać kto wprawił łóżko w takie drgania.
- A ja nie będę przypominał, kto błagał mnie bym nie przestawał - no i kolejny raz miałam ochotę mu przywalić i zapewne bym to zrobiła, gdyby nie maska, która pewnie uszkodziłaby mi prędzej rękę.
- Chodź już lepiej panie budowniczy od rozwalania ścian - pociągnęłam go za rękaw w stronę plaży, którą oświetlał jedynie księżyc i pojedyncze lampki świecące na tarasie od naszego domku - Niesamowite, że nie ma tutaj w pobliżu innych ludzi.
- Mało jest takich miejsc na świecie, gdzie można teraz naprawdę odpocząć.
- A Ty, gdzie mieszkałeś? - spytałam, zdając sobie nagle sprawę, że znów wchodzę zapewne na jego prywatny teren - Znaczy, jeśli nie chcesz...
- W Kalifornii, moim zdaniem najpiękniejszym miejscu na ziemi - skwitował, wpatrując się w swoje buty zostawiające odcisk na wilgotnym piasku - Amando, jest pewna sprawa.
- Tak? - zatrzymałam się, słysząc w jego głosie, że będzie to coś poważniejszego - O co chodzi?
- Gdy się kąpałaś, oddzwoniłem w końcu do mojego przyjaciela i wspólnika w jednym - przerwał na chwilę, jakby próbował wyczuć grunt, na jakim stoi - Trochę się to wszystko pokomplikowało i ja... Będę musiał wyjechać na kilka dni.
- Wyjechać? - poczułam jak wszystkie funkcje w moim ciele zamierają - Jak to wyjechać? Sprawiasz, że rezygnuję z całego swojego życia dla Ciebie, a teraz tak po prostu nagle chcesz zniknąć?
- To tylko kilka dni. Proszę, zrozum... Musze domknąć kilka kwestii od których uciekam od bardzo dawna.
- Jak Ty to sobie wyobrażasz? - pierwsza łza spłynęła po moim policzku - Wyjedziesz nie wiadomo dokąd, tak naprawdę nie mam żadnej gwarancji, że tutaj wrócisz.
- Hej, przestań - ujął moją twarz w dłonie i oparł się czołem o moje czoło, zapewne gdyby nie maska, pocałowałby mnie delikatnie - Oczywiście, że wrócę. Zostaniesz te kilka dni u Clary, nawet nie zorientujesz się jak będę z powrotem. 
- Nie wytrzymam tego, nie w ten sposób - odsunęłam się czując, że zaraz wybuchnę - Chcę wracać do domu.
- Że co? - znów chciał mnie dotknąć, ale zrobiłam kolejny krok w tył, na który automatycznie przystanął - Naprawdę tego chcesz?
- Chcę wrócić do domu, proszę - próbowałam być silna, jednak łzy i łamiący się głos zdradzał, jak wiele mnie to wszystko kosztowało.
- Dobrze. Zatem jutro z rana wracamy do Paryża.
   Po tych słowach wyminął mnie i ruszył wolnym krokiem w stronę domku, zostawiając mnie samą na plaży. Gdy tylko zniknął mi z pola widzenia, upadłam na piach pozwalając łzom już swobodnie ściekać po mojej twarzy. Dawno tak bardzo nie płakałam. Czułam się taka cholernie zła i zrozpaczona zarazem. Miałam ochotę za nim pobiec i przeprosić, jednak cała moja duma i rozum odmawiały posłuszeństwa.
   Nie byłam przyzwyczajona do poczucia szczęścia, a przynajmniej - nigdy ono u mnie nie trwało zbyt długo. No bo co jeśli on wcale nie wróci? Wyleci, zapewne na drugi koniec świata, do ludzi i rzeczywistości, którą znał całe swoje życie. Zapomni o tym, co się działo tutaj. Cała ta cholerna relacja zniknie gdzieś razem z innymi, które narodził w sobie Paryż. To miasto jest cholernie zdradliwe. Rozkocha Cię, pozwoli czerpać radość, jednak gdy wracasz na ziemię, dopiero zauważasz jak wiele Ci odebrało całym swoim pięknem. Zatopiło wszystko gdzieś na dnie Sekwany, przy której kolejni zakochani siedzą wpatrzeni w roztańczoną Wieżę Eiffla, której sam widok przytłacza zwykłego śmiertelnika. Paryż jest jak pajęczyna, jak lep na muchy nad kuchnią, jak ruchome piaski, w których grzęźnie się na zawsze.


  Każde spotkanie doprowadza do rozstania i tak zawsze będzie, dopóki życie jest śmiertelne. Owszem, będzie trudno, lecz czas biegnie szybko... ani się obejrzymy, a znów się spotkamy. Wiem to. Czuję to. Wierzyłem w to, bo nasza miłość była silna, ale także spokojniejsza, dojrzalsza. Wiedziałem, że rozstanie będzie bolesne, ale nie spodziewałem się, że druzgoczące. Zastanawiałem się, czy to również przychodzi wraz z dojrzałością, czy może po wielu latach sercowych zawodów w końcu zaczynasz się bronić. A ona się broniła. Bała się i rozumiałem ją, w końcu nic nie jest pewne przy życiu z człowiekiem, którego imienia nawet nie znasz. 
   Frank od kilku dni próbował się ze mną skontaktować. Obiecałem sobie, że cały ten wyjazd będę się bronił od telefonów i życia codziennego, jednak nie mogłem go bez końca ignorować. Okazało się, że moja matka jest chora. Od kilku dni leży w szpitalu, a jej stan pogarsza się z dnia na dzień. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś się stało, a ja nie miałbym szansy się z nią pożegnać. Ostatni raz przytulić i powiedzieć jak bardzo ją kocham i jak wdzięczny jestem za te wszystkie lata.
   Najprostszym rozwiązaniem byłoby powiedzenie Amandzie prawdy odnośnie powodu mojego wyjazdu, jednak byłem pewien, że jakieś brukowce albo stacje telewizyjne już piszą o chorobie Katherine i niedługo wszystko wpełznie również w francuską sieć mediów. To byłoby zbyt podejrzane, gdyby taka informacja wtedy dotarła do Amandy. Postanowiłem więc milczeć, by nie wpakować się w jeszcze większe bagno niż byłem.
- Przełożyłem wylot na jutro - zacząłem przerywając ciszę panującą w samolocie, który leciał w stronę stolicy Francji - Nie rozumiem jednak, dlaczego nie chciałaś zostać jeszcze tych kilku dni na wyspie. Mogłem lecieć później, gdy wrócimy.
- To nie zrobi różnicy - odparła nawet na mnie nie patrząc - Po prostu leć, nie musisz się tłumaczyć. 
- Dlaczego mnie tak traktujesz? Przecież nie wyjeżdżam stąd na stałe. Wrócę za kilka dni i będzie tak jak dawniej. 
- Masz taką pewność?
- Oczywiście - wziąłem jej dłoń, po czym zamknąłem w swojej - Daj mi trzy dni. Obiecuję, że za trzy dni będę tutaj z powrotem i wynagrodzę Ci to wszystko.
   Milczała. Jej wzrok błądził gdzieś za oknem, jednak delikatne drżenie ciała zdradzało, że jest bliska płaczu. Przytuliłem więc kobietę, mając nadzieję, że to wszystko się jeszcze ułoży. To tylko trzy dni. Damy radę. W końcu... Co może pójść nie tak?

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

"Na zawsze ponosisz odpowiedzialność za to, co oswoiłeś."

2 komentarze:

  1. Okej, więc to pierwsza sprawa to nie wiem dlaczego Amanda ma taki problem i obawy co to tego wyjazdu Michaela. No ja rozumiem że się martwi czy wróci no ale to tylko 3 dni!! Druga sprawa to ja wiem że Jackson tak długo z tym klamstwem nie wytrzyma i Amanda się dowie albo od niego albo całkiem przypadkowo XD. Rozdział fajny i czekam na następny 👍😘❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej! Rozdział mega :) Coś przeczuwam, że tajemnica niedługo wyjdzie na jaw ( czekam na to) Ciekawe co będzie dalej, co z Lucasem, mamą Michaela itp. No nic. Życzę weny i wracaj szybko z rozdziałem! :D

    OdpowiedzUsuń