Strony

wtorek, 12 grudnia 2017

Rozdział 33 - Jak kocha, to poczeka.



Kochani jestem i nawet czasowo nie jest tak źle :D
Miałam nawet wenę, więc poszło jako tako.
I o dziwo nawet mnie się rozdział podoba :333
Mega dobrze pisze mi się opis miast (tak jak tutaj np: Paryża czy LA), bo piszę o 
miejscach, gdzie sama fizycznie byłam.
Nie sprzedaję fantazji o tym, ale staram się oddać to,
co sama czuję. Jest to myślę dużo bardziej autentyczne.
Ok, nie przeciągam.
Komentujcie misiaki i mówcie co się podobało, a co was wkurwia xD :D

~~~~~

    I nagle wszystko we mnie się rozpada. Serce przestaje bić. Płuca zapadają się w sobie. Krew rzednie. Gardło przeszywa ból – całe ciało staje się siedliskiem bólu. Mam momentami wrażenie, że teraz tylko udaję, że żyję. Udaję, że się śmieję, że słucham, że odpowiadam na pytania. Każdego dnia czekam na znak, na gest. Żeby wyzwolił mnie z tego ciemnego lochu, w którym mnie zostawił i żeby mi powiedział dlaczego to zrobił. Pożegnania w końcu rzadko spełniają pokładane w nich oczekiwania.
- Hej, wyjdziesz stąd kiedy? - do pokoju wpadła Clara w swoim szlafroku i porannej szopie na głowie - Co to jest w Twojej ręce?
- Whisky. Też chcesz? - spytałam wskazując na pustą szklankę na stoliku.
- Kobieto, jest ranek w ty już tankujesz? Co się z tobą stało?
- Poranek? Dochodzi dwunasta. Nie moja wina, że śpisz do tej godziny - odparłam upijając łyk rozgrzewającej cieszy - Poza tym nie jestem pijana, delektuję się dobrym alkoholem.
- Jesteś w Francji, tutaj ludzie delektują się winem - rzuciła siadając obok mnie na kanapie - Tęsknisz za nim?
- Nie chcę o tym gadać - zmrużyłam oczy, sama chyba zastanawiając się nad odpowiedzią na jej pytanie - Nie minęły jeszcze nawet dwa dni, a ciągnie się to niczym wieczność.
- Przynajmniej jutro wracasz do pracy, chociaż na chwilę o nim zapomnisz.
- Tak, stęskniłam się za pracą - uniosłam delikatnie kąciki ust - Nie czekaj na mnie jutro. Wieczorem po zajęciach pójdę do Galerii Cieni. Nie znam dokładnej godziny powrotu X, ale chcę tam być gdy wróci.
- Pamiętaj, że jeśli będziesz mnie potrzebować to jestem zawsze do Twojej dyspozycji, jasne?
- Oczywiście - odparłam, po czym wtuliłam się w bok przyjaciółki, przymykając przy tym oczy.
- Jaki jest? - spytała nagle - No wiesz, chodzi mi co jest w nim takiego specjalnego.
- Jest w nim coś, czego nie potrafię określić - uśmiechnęłam się - Potrafi być zmienny niczym pogoda. Czasem wydaje się najbardziej czułym i uczciwym człowiekiem na świecie, a czasem mam wrażenie, że nie dba o nic ani o nikogo. Ale wiem, że jest prawdziwy. W całej prostocie tego słowa.
- Mimo tego, że nie wiesz kim jest?
- Zostawił mi na pożegnanie list - odparłam, przypominając sobie jego treść - Napisał, że po powrocie chce mi wszystko wyjaśnić i powiedzieć prawdę.
- No to chyba dobrze, nie? - zaśmiała się - W końcu zobaczysz jego twarz.
- Nie wiem, czy chcę. W końcu pokochałam go w takim wydaniu, a co jeśli to cała ta tajemnica tworzy tę magię, i niszcząc tajemnicę zniszczymy to, co dzięki niej między nami powstało?
- Jak poznanie tożsamości może zniszczyć uczucie?
- Kocham X. To on jest dla mnie prawdziwy, a nie człowiek, który się pod niego podszywa - wstałam z miejsca i zaczęłam nerwowo chodzić po pokoju - Po prostu boję się, tego co się stanie.
- Ej czekaj, przecież my wciąż gadamy o jednej i tej samej osobie, co za różnica my ma na twarzy maskę, pomidora czy zdechłego kota? 
- Nie rozumiesz, to nie jest takie proste - ukryłam twarz w dłonie - Zresztą nieważne, najpierw musi wrócić.
- Skoro powiedział, że wróci, to chyba wróci nie?
- Mam taką nadzieję - mruknęłam wychodząc z pokoju w stronę kuchni w celu przygotowania śniadania.
   Czułam się obrażona na cały świat. Miałam ochotę winić wszystko i wszystkich, za to, że musiał wyjechać. Być może gdybym znała przyczynę jego wyjazdu, inaczej bym na to wszystko patrzyła. Czułam się kompletnie zagubiona w całej burzy uczuć, która się we mnie kłębiła. I nie chodziło tutaj tylko o tęsknotę. Chodziło o strach przed utratą czegoś, do czego zdążyłam już się przyzwyczaić.


   Siedziałem przy szpitalnym łóżku, gładząc delikatnie jej pomarszczoną dłoń. Leki nasenne musiały działać, gdyż spała nieruchomo od kilku godzin równomiernie oddychając. Wstałem w końcu nie mogąc dłużej usiedzieć na krześle, po czym podszedłem do okna, przypatrując się swojemu odbiciu w szybie. Musiałem przyznać, że całkiem zabawnie wyglądałem w blond peruce i niebieskich soczewkach. Frank się bardzo postarał z moim przebraniem, aby nikt nie nabrał żadnych podejrzeń co do mojej osoby.
- A Ty dalej tutaj? - o wilku mowa. Mężczyzna wszedł do sali i spojrzał na mnie niepewnie - Mike, dzisiaj już się nie wybudzi. Rozmawiałem z lekarzem. Miała bardzo trudną noc, musieli jej podać mocne środki przeciwbólowe, a efektu ubocznego w tym przypadku snu, nie da się uniknąć.
- Nie wyjadę bez pożegnania.
- A gdzie Ty już chcesz jechać? - spojrzał na mnie jak na wariata - Tak Ci tęskno za Francją?
- Obiecałem jej, że wrócę w ciągu trzech dni, dotrzymam słowa - odparłem ruszając w kierunku drzwi - Jutro rano przyjadę znów do mamy. Mam nadzieję, że leki przestaną już działać.
- Mogę Cię gdzieś zabrać? Pogadamy, tak samo jak kiedyś, jako przyjaciele - spojrzał na mnie z tą swoją wymowną miną.
   Nie miałem serca mu odmówić, chociaż marzyłem teraz jedynie o łóżku i długim śnie, gdyż siedzenie na drewnianym stołku w szpitalu tyle godzin, nie jest najbardziej relaksacyjną rzeczą na świecie.
   Wsiedliśmy do czarnego mercedesa Frank'a, po czym ruszył gdzieś ulicami Los Angeles. Rozglądałem się z uśmiechem na ustach, na widok tych palm, tłumów ludzi, klimatu, jaki może mieć w sobie tylko Miasto Aniołów. Podobno do tego miasta przyjeżdża się, gdy przed czymś się ucieka - lub czegoś szuka. Dla mnie LA było przez większą część życia domem, za którym mimo wszystko zawsze cholernie tęskniłem, nawet będąc w Paryżu. Los Angeles to miasto wielu kontrastów. Z jednej strony bogate Beverly Hills, z drugiej ulice Chinatown obstawione namiotami ludzi bezdomnych. Albo kochałeś to wszystko razem, albo nienawidziłeś na zawsze. Nie było tutaj nic po środku.
- Nad czym tak rozmyślasz, królu? - zagadał nagle Frank, wybijając mnie z mojej zadumy - Dawno Cię tutaj nie było, co?
- Zapomniałem już jak piękna jest California.
- Co racja, to racja - uśmiechnął się szeroko - Świat jest z reguły piękny, ale jeśli miałem gdzieś wracać, zawsze to było właśnie tutaj.
- Co z Neverlandem? - myślałem długo, czy na pewno aby chcę zadać to pytanie, a co najważniejsze: czy chciałem znać na nie odpowiedź - Czy ono...?
- Jest zamknięte. Chyba nie myślałeś, że nowy nabywca zrobi z tego atrakcję? - zaśmiał się - Nie byłem tam od ponad roku. Mieli robić jakieś remonty, ale nie mam pojęcia czy doszło to do skutku.
- Nie chcę, aby to miejsce stało się ruiną.
- Mogłeś o tym myśleć nim upozorowałeś własną śmierć i sprzedałeś posiadłość pierwszej lepszej rybie, która zaproponowała dobrą sumkę.
- Zabrałeś mnie, by wytykać mi teraz błędy? - warknąłem - Gdzie my w ogóle jedziemy? Robi się ciemno.
- Już prawie jesteśmy - odparł, skręcając w jakąś boczną drogę.
   Nim zdążyłem się zorientować gdzie mnie wiezie, zaparkowaliśmy już pod barem, w którym opijaliśmy zawsze razem wydanie moich kolejnych płyt. Nie ukrywam, że miejsce to przywoływało u mnie masę pięknych wspomnień.
- Wychodzisz czy nie? Coś Ty taki zamyślony dzisiaj? - zawołał Frank, zatrzaskując za sobą drzwi od strony kierowcy - No dalej, nie będę na księżniczkę czekał kolejnego stulecia.
   Pokręciłem jedynie głową, po czym niechętnie opuściłem pojazd. Ciepłe powietrze owiało moje policzki, a ja od razu przypomniałem sobie mróz i śnieg, jaki teraz okrywa stolicę Francji. W końcu po chwili zastanowienia wszedłem za przyjacielem do baru, ciesząc się w duchu, że był to środek tygodnia, więc sala nie była tak bardzo wypełniona ludźmi. Dotknąłem jakby dla upewnienia swojego sztucznego wąsa, po czym zająłem miejsce obok Franka przy samym barze.
- Co pijesz?
- Bourbon. Mam ochotę na coś typowo amerykańskiego.
- Francuskie wina Ci się znudziły? - zaśmiał się - Dwa razy Bourbon proszę - zawołał do barmana, po czym spojrzał znów na mnie - To powiesz mi teraz co się wydarzyło tam w Paryżu?
- Nie rozumiem o czym mówisz - spuściłem wzrok, chociaż dobrze wiedziałem, że jego nie tak łatwo jest oszukać - Nic, czym powinieneś się martwić.
- Czyżby? - zapytał, gdy barman podał nam dwie szklanki z trunkiem - No dawaj, może jak się rozgrzejesz trochę, to bardziej otwarty i rozmowny się zrobisz.
- Frank, nie ma o czym gadać, serio. Panuję nad wszystkim i wiem, co robię.
- Sypianie z nią uważasz za panowanie nad sytuacją? - po tym pytaniu omal nie zakrztusiłem się alkoholem, który akurat zdążyłem upić ze szkła - Masz mnie za idiotę?
- Przypomnę Ci, że jestem dorosły i sam decyduję co robię i z kim chodzę do łóżka.
- A ja Ci przypomnę - zaczął cichym, leczą ostrym tonem - Że to ja pomogłem Ci z tą całą szopką, to ja narażałem i wciąż narażam się na konflikt z prawem i to ja dbam o Twoją skórę. A Ty naruszasz zasady, które zostały ustalone. Wiedziałeś z czym wiąże się decyzja, którą podjąłeś. Wiedziałeś, że to będzie oznaczać swego rodzaju samotność, a już na pewno nie wchodzenie w relacje z kimś, kto może nas wszystkich posłać na dno.
- Ona mnie nie wyda, nic nie powie. Nawet jeszcze nie wie, kim jestem.
- Jeszcze? - zaśmiał się - Czyli masz w planach wpaść teraz i wkroczyć z tekstem: Siema, jestem Michael Jackson, zmartwychwstałem niczym Jezus?
- Zamknij się, zwariowałeś?! - warknąłem, widząc jak ktoś przechodzący obok zerknął aż w naszą stronę - Zaraz to przez ciebie się wszystko posypie.
- O nie mój drogi, to ty zawaliłeś przez swoją własną głupotę. Kolega w bokserkach tak bardzo Cię swędział, że już nie mogłeś wytrzymać?
- Dobrze wiesz, że nie chodzi o seks - odparłem, upijając duży łyk bourbonu z szklanki - Ona jest inna, nie możesz mi zaufać Frank?
- Zawsze Ci ufałem, ale tutaj zaślepiają Cię uczucia, nic więcej.
- Nie działam pochopnie.
- W takim razie zróbmy tak - zaczął, poprawiając się na krześle - Zostań tutaj kilka dni i przemyśl całą tę sprawę. Jeśli dalej będziesz trzymał się swojej wersji, leć do tego swojego Paryża i nie wracaj.
- Hej, nie takie rozwiązanie miałem na myśli - odparłem - Po pierwsze nie mogę, muszę wylecieć jutro wieczorem z powrotem do Francji. Nie potrzebuję czasu do namysłu.
- Aha, czyli przełożysz znajomość z jakąś Panną ponad zdrowie własnej matki?
   Zabolało. Nie chodziło o sam ton, w jaki to wypowiedział, ale o fakt, że miał w pewnym stopniu rację. Moja matka walczyła teraz o życie, kto wie, czy po części nie przeze mnie i moje kłamstwa, a ja myślałem tylko o tym, aby wrócić już do Amandy. Czułem się podle, nie wiedząc jaka decyzja jest właściwa. Obiecałem jej, że to będą tylko trzy dni, co jednak, jeśli sytuacja z moją matką się pogorszy? Mam ją zostawić?
- Nie mam nawet numeru telefonu, by się z nią skontaktować i powiedzieć, że się spóźnię - zacząłem z rezygnacją w głosie - Nie mogę...
- Ja polecę - wyrwał nagle, na co spojrzałem na niego nie dowierzając - Skoro to dla Ciebie tak cholernie ważne, polecę i spotkam się z nią i powiem, że musisz zostać tutaj dłużej.
- Nie wiesz nawet, jak wygląda.
- Sprowadzasz więcej lasek do Galerii Cienii?
- Oczywiście, że nie.
- No to skoro tam przyjdzie, to będę wiedział, że to ona, nie? - upił kolejny łyk alkoholu - Dobrze mi zrobią mini wakacje, a ty zajmij się matką lepiej.
- A jeśli Amanda mi tego nie wybaczy?
- Jak kocha, to poczeka - wyszczerzył się - Mike słuchaj, to tutaj jest Twoja rodzina. I zawsze była. Twój dom, całe to miasto, cała California, ja, Twoi bracia i rodzice.
   Nie odpowiedziałem nic więcej, jedynie dopiłem do końca kolorową ciecz w szklance i zmrużyłem oczy, próbując myślami wrócić do Paryża. Czy faktycznie czułem się tam jak w domu? Czy czułem się szczęśliwy wraz ze swoją samotnością? Mówi się, że dom jest tam, gdzie człowiek chce zostać najdłużej.


   Kroczyłam ulicami Paryża, nie zwracają uwagi na spadające na mnie płatki śniegu. Wschód słońca okrywał już powoli dachy złotą poświatą, a dzieci z tronistrami wychodziły z swoich domów do szkół. Dziwiło mnie, że turyści wolą odwiedzać miasto miłości latem. Uważam, że zimą jest o wiele piękniejsze i bardziej klimatyczne. Biały puch skrzypiący pod stopami, światełka rozwieszone w każdym możliwym miejscu, stare kamienice w obrazie padających płatków śniegu. To było naprawdę niesamowite.
- Amanda? - słysząc ten głos zamarłam. Zatrzymałam się w pół kroku, bojąc się odwrócić w stronę, z której dochodził dźwięk - To ty? - widząc mój brak reakcji Lucas sam podszedł i obrócił mnie w swoją stronę, powodując u mnie kołotanie serca ze strachu - Co ty tutaj robisz? Myślałem, że wyjechałaś z miasta.
- Bo... Bo tak było - zaczęłam niepewnie, spuszczając wzrok - Lucas, przepraszam Cię ale, ja się naprawdę spieszę, muszę iść do pracy - chciałam ruszyć, ale zatarasował mi znów drogę.
- Poczekaj, chcę tylko porozmawiać - zaczął łagodnym głosem - Ja... Ja wiem że zawaliłem, chcę to naprawić, naprawdę. Spotkaj się ze mną, porozmawiajmy.
- Porozmawiamy, ale nie teraz, muszę iść do pracy, ty zresztą chyba też pracujesz - zmierzyłam wzrokiem jego policyjny mundur - Proszę, daj mi już iść bo jeszcze przez Ciebie stracę pracę.
   Spojrzał na mnie z swego rodzaju rozczarowaniem, jednak bez słowa przesunął się, pozwalając mi ruszyć znów przed siebie w stronę szkoły muzycznej, w której uczyłam. Resztę drogi szłam z walącym sercem, nie wiedząc w sumie tak naprawdę co się wydarzyło. Z jednej strony się go bałam, z drugiej czułam się teraz tak samo winna rozpadu tego związku, bo przecież spałam z obcym mężczyzną. Jednak czy miało to znaczenie, po tym co sam mi zrobił?
- Dzień dobry, jestem - przywitałam się z dyrektorem, którego minęłam na przejściu na parterze. Był to starszy, ale bardzo sympatyczny człowiek - Ja wiem, że ostatnio bardzo dużo wolnego miałam, ale...
- Spokojnie, dostarczono mi Pani zwolnienie lekarskie, mam nadzieję, że wróciła Pani juz do zdrowia - uśmiechnął się po czym zniknął w swoim gabinecie, a ja dopiero przypomniałam sobie, że X mówił, że załatwi mi zwolnienie z pracy na nasz wyjazd. Tylko skąd do cholery on miał lipne zwolnienie lekarskie?
   Kiedy weszłam do swojej sali, mimowolnie na moją twarz wpełzł uśmiech. Lubiłam swoją pracę i miałam ogromne szczęście, że mogłam tutaj pracować. Muzyka od dziecka dawała mi masę radości i poczucie spełnienia, którego tak bardzo mi brakowało. Korzystając z okazji, że dzieci jeszcze nie było, rozsiadłam się na krześle i zaczęłam wyjmować papiery z torby. Nagle jedna z kartek wyleciała mi na podłogę. Schyliłam się by podnieść papier z ziemi, po czym odwróciłam by sprawdzić co to jest. Do oczu momentalnie napłynęły mi łzy, gdy ujrzałam rysunek, który wykonałam na początku, gdy poznałam X. Po sytuacji, gdy uratował mnie z rąk napastników tamtej felernej nocy.
  Kiedy upuści się na podłogę szklankę, roztrzaskuje się ona z głośnym hukiem. Gdy złamiesz patyk, przesuniesz taboret, idziesz po śniegu, wszystko to generuje jakiś dźwięk. Jednak złamane serce rozpada się na tysiąc kawałków w kompletnej ciszy. Zdawałoby się, że skoro jest tak bardzo ważne, powinno wydawać najgłośniejszy dźwięk na świecie, coś w rodzaju uderzenia dzwonu. Ono jednak milczy i czasem człowiek niemal zaczyna marzyć o tym, żeby wydało jakiś odgłos, który odwróciłby uwagę od bólu. Jeżeli zranione serce wydaje jakikolwiek odgłos, pozostaje zamknięty w jego wnętrzu.
   Krzyczy i płacze, ale nikt poza tobą go nie słyszy.

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

"Los Angeles jest zbyt piękne na zbyt małe marzenia."


2 komentarze:

  1. Boje się że Frank ja okłamie, ale mam nadzieje że to tylko moje przeczucie. Mimo wszystko wiem po prostu iż stanie sie cos złego. Tak czy inaczej świetny rozdział jak zwykle!!! Czekam z niecierpliwością na kolejny i dużo weny życzę!!!<3

    OdpowiedzUsuń
  2. NO NARESZCIE! myślałam, że w tym rozdziale Mike wróci i powie jej kim jest...no ale w scenariuszu zaszły zmiany XDD Kochana! Mimo wszystko bardzo mi się podoba ta część historii...na pierwszy rzut oka wydawało się takie długie, a kiedy skończyłam > czemu takie krótkie? heh...Jak zawsze będę czekać z utęsknieniem na następny rozdział. Ta historia jest NAJLEPSZA ze wszystkich jakie czytam ;) Życzę weny i pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń