Strony

sobota, 23 grudnia 2017

Rozdział 34 - Jak to jest, nie mieć okazji się pożegnać?


I jestem!
Obiecałam sobie (i jednej czytelniczce), że rozdział będzie na święta:
I oto jest! <3
Na wstępie - wiem,  że rozdział nie jest za długi i pewnie nie każdy będzie się z niego cieszył,
wyszedł mało pozytywnie jak na Święta, ale tak wypadło xD
A więc teraz:
WESOŁYCH ŚWIĄT KOCHANI!
Życzę wam dużo radości i miłości w te dni, aby żarcie ze stołu poszło w cycki xD
Spędźcie ten czas spokojnie z rodziną <3
Od razu życzę wam szczęśliwego Nowego Roku, gdyż do tego czasu na pewno nie będzie nowej notki - na sylwester jak co roku jadę za granicę do jakiejś europejskiej stolicy, więc będę pochłonięta w najbliższe dni całkowicie. 
Ostatni raz by nie przeciągać: Wesołych Świąt i szampańskiej zabawy przy powitaniu 2018!:) <3
 ~~~~~~

   Dawno zwykłe siedzenie nie wywoływało u mnie takiej masy wspomnień, jak to teraz. Santa Barbara było jedną z najbliżej usytuowanych Neverland miasteczek nad oceanem. Zarówno tutaj, jak i do Malibu wybieraliśmy się by po prostu pooddychać wodą, jaką niosła ze sobą bezkresna pustynia oceanu. Santa Barbara nie wyróżnia się niczym specjalnym spośród innych miasteczek na zachodnim wybrzeżu Stanów, jednak mimo wszystko dla mnie było to jedno z niewielu miejsc na ziemi, gdzie ocean dawał mi tyle radości. 
 Przyglądałem się falom rozbijającym o brzeg w blasku porannego słońca. Ludzie uwielbiają zachody, jednak rzadko kiedy są na tyle zmobilizowani, by wstać na wschód słońca. Moja mama zawsze mawiała, że wschody są dla zwycięzców. Że zakończenie jest zawsze łatwiejsze, niż zaczęcie czegoś nowego. Tak samo było ze słońcem. Ludzie przyglądają się jak gaśnie, jednak często nigdy nie widzieli tego, jak ponownie budzi się do życia. Jednak gdy już mają dane tego doświadczyć, gdy raz wschód słońca otuli ich swoimi promieniami, często zostają w nich na zawsze. Później już nie zachwycają się zachodem. 
- Frank mówił mi, że tutaj Cię znajdę - usłyszałem za sobą ten dobrze mi znany, męski głos - Przyznam się Mike, że nie spodziewałem się, że ten twój cały pomysł, a raczej cyrk z pozorowaniem śmierci się uda.
- Jak mnie rozpoznałeś? - spojrzałem na Quincego, który zajął miejsce na piasku obok mnie - I co tutaj robisz?
- Frank dzwonił, że leci do Francji. Myślałem pierw, że leci do Ciebie, ale potem powiedział, że jesteś w Californii i mam się tobą zająć do jego powrotu.
- Nie jestem dzieckiem, byś musiał się mną opiekować.
- Każdy człowiek potrzebuje czasem pomocy, poza tym chciałem Cię zobaczyć. Jak się trzymasz?
- Z mamą nie jest najlepiej - poczułem, jak szklą mi się oczy - Wszystko się pokomplikowało. Nie mam pojęcia co robić.
- Masz zamiar jej powiedzieć prawdę?
- Nie, nie mogę tego zrobić tym bardziej, że jest w takim stanie.
- Wciąż nie rozumiem, dlaczego wtajemniczyłeś nas w tą całą szopkę, a nie wiedzą o tym najbliższe Ci osoby.
- Mama nie potrafiłaby udawać. La Toya albo któryś z chłopaków na pewno w końcu by się dowiedział. Nie mogłem tak ryzykować. Nie chodzi już nawet o konflikt z prawem, ale Ty czy Frank możecie stracić wszystko.
- Ale mamy też to dzięki tobie - uśmiechnął się - Gdyby nie Michael Jackson, pewnie nie bylibyśmy tutaj, gdzie jesteśmy.
- Uważasz... Uważasz, że źle zrobiłem? - niepewnie spojrzałem na mężczyznę, który jednak swój wzrok trzymał wbity w ocean - Czy błędem była ta ucieczka od świata?
- A żałujesz? - w końcu nasze oczy się spotkały - Nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi, Mike. Wszystko to zależy od tego, czy zyskałeś to, czego chciałeś. Czy masz to, czego pragnąłeś.
- Poznałem kogoś.
- Kobietę? - zaśmiał się - Chyba zaczynam wszystko rozumieć. No i te nerwowe dni Franka. Myślałem, że dostaje okres dwa razy w tygodniu.
- On jest przeciwny tej relacji. Jest pewien, że to wszystko zniszczy.
- A zniszczy? - niepewnie spojrzał na mnie, a ja nie wiedziałem co odpowiedzieć na jego pytanie - Ryzyko jest zawsze, nieważne jak bardzo jej ufasz.
- Obiecałem jej, że wrócę w ciągu trzech dni. Frank poleciał po to, by jej przekazać, że muszę zostać dłużej. Nie wiem, kiedy mamie się polepszy.
- Boisz się, że nie zrozumie, co?
- Bardzo przeżywała ten wyjazd. Nie dziwię się jej, ma tam tylko Clarę. Jej narzeczony jest tyranem, a w sumie przeze mnie zdecydowała się go zostawić.
- Ma narzeczonego? - zaśmiał się - O proszę, nie wiedziałem Jackson, że ty w zajętych gustujesz.
- Bije ją i poniża. Ty byś nie zareagował?
- Wiesz, że bardzo narażasz siebie i nas wszystkich zaplątanych w twój durnowaty pomysł? - zmierzył mnie wzorkiem - Ona wie, kim jesteś?
- Chciałem jej powiedzieć po powrocie. Teraz już sam nie wiem, co jest dobre, a co złe.
- Jak wyobrażasz sobie jej życie, hm? Będzie z Tobą przesiadywać w Galerii? Udawać przed ludźmi, że jest samotna przez resztę życia?
- Nie wiem, nie myślałem nad tym wszystkim jeszcze.
- Ty zawsze najpierw robiłeś, później myślałeś - uśmiechnął się - Nic się nie zmieniłeś Mike, ale w sumie to i dobrze. Za to Cię wszyscy uwielbialiśmy.
- Masz teraz jakieś plany? - spytałem nagle, wpatrując się w piasek - Chcę jechać do szpitala do mamy, a wolałbym nie tłuc się metrem mimo przebrania.
- Szofera potrzebujesz? - zaśmiał się znów - Jasne, podwiozę Cię. Podnoś więc królewski tyłek, bo popołudniem muszę być w studiu. Mnie muzyka wciąż się trzyma i niewiele się zmieniło od kiedy podobno kopnąłeś w kalendarz - puścił mi oczko, po czym wstał, otrzepał spodnie z piasku i ruszył wolnym krokiem w stronę parkingu.
   Zrobiłem po nim to samo, jednocześnie rozmyślając nad całą sytuacją w jakiej się znajduję. Miał rację, nie przemyślałem tego. Nie przemyślałem nic a nic, widziałem w tym wszystkim tylko siebie, nie próbując nawet odnaleźć w tym wszystkim Amandy, która przecież najbardziej w tym wszystkim ucierpi. To było cholernie samolubne z mojej strony.
 

   W przeciągu ostatniego czasu działo się tak wiele, że całkowicie zapomniałam o zbliżających się świętach. Grudzień powoli dobiegał końca, śnieg nie przestawał zasypywać Paryża, zaś zakochani w mieście miłości turyści zaczynali powoli zjeżdżać się z całego świata, by móc tutaj spędzić zarówno Boże Narodzenie, jak i nadchodzący Nowy Rok. Nigdy nie przepadałam za świętami, może głównie dlatego, że nigdy nie miałam z kim ich spędzać? Zazwyczaj spędzaliśmy je w Londynie u rodziny Lucasa. Nie cierpiałam tej sztucznej i gęstej atmosfery, która zawsze wisiała nad stołem, fałszywymi uśmiechami i zakłamanymi życzeniami 'od serca'.
   Rzuciłam ostatni uśmiech sekretarce w naszej szkole muzycznej, po czym ruszyłam do wyjścia z uśmiechem na ustach. Nie chodziło wcale o dobry dzień w pracy, ale o fakt, że dziś mijają trzy dni od wyjazdu X. Sama nie wiem, czy bardziej rozpierała mnie radość z jego powrotu, czy strach przed tym, co chciał mi wyjawić. Mimo wszystko kroczyłam w stronę Galerii Cieni, gotowa czekać tam na niego nawet całą noc, jeśli będzie trzeba. Mając jego u boku mogłam stawić czoła wszystkiemu, nawet Lucasowi, który przecież wciąż nie miał o niczym pojęcia. 
   Gdy w końcu stanęłam przed ogromnymi, dębowymi drzwiami, z walącym sercem nacisnęłam na klamkę, a drzwi ku mojemu zdziwieniu się otworzyły.
  A więc był już.
  Wrócił i czeka na mnie.
  Nie mogąc pohamować emocji wbiegłam do mieszkania szukając go wzrokiem. Niemal czułam jak przypominam sobie jego głos, dotyk, a nawet zapach. Energia rozpierała mnie od środka, a przy każdym kroku miałam wrażenie, że serce przeciśnie się przez klatkę piersiową i wyskoczy.
- Amanda? - usłyszałam za sobą niski, męski głos, jednak nie był to na pewno mój X.
Przerażona odwróciłam się w stronę mężczyzny, łapiąc w międzyczasie lampę stojącą na stoliku obok.
- Nie podchodź, bo dostaniesz - warknęłam, patrząc z przerażeniem na obcego człowieka przede mną - Kim... Kim jesteś? I jak się tutaj dostałeś?

- Z nim też tak zaczęłaś znajomość? Celowałaś w niego lampą? W takim razie nie mam pojęcia, co on w Tobie widzi.
- Że słucham? - poczułam się zirytowana, ale przynajmniej wiedziałam już, że się znają - Kim Pan jest? I gdzie jest X?
- A no tak, zapomniałem o jego ksywce - zaśmiał się, a ja poczułam ukucie w sercu - Ja właśnie w jego sprawie.
- Wie Pan, kim...?
- Kim jest? Oczywiście, znamy się od lat.
- Gdzie jest w takim razie? - opuściłam przedmiot, rozglądając się niepewnie po salonie, w którym się znajdowaliśmy - Nie wspominał, że wróci z kimś.
- Bo nie wrócił ze mną - spojrzał na mnie z wyrazem, którego nie potrafiłam rozszyfrować - Posłuchaj... To wszystko tutaj... 
- Gdzie on jest? - warknęłam, nie mogąc znieść jego majaczenia - Mówił, że wróci za trzy dni.
- Wiem, dlatego dziś tutaj jestem - podszedł do mnie na bliską odległość, że mogłam poczuć zapach jego perfum - Nie miał jak się z Tobą skontaktować, dlatego wysłał mnie aż tutaj. 
- Skontaktować? Po co? - poczułam pierwsze łzy napływające mi do oczu - Czy on...?
- Paryż był ucieczką od dawnego życia, ale nie tutaj jest jego dom. Posłuchaj... Nie wiem co on Ci obiecywał, ale prawda jest taka, że on nie potrafi zapanować nad własnym życiem, a co dopiero brać na odpowiedzialność cudze. Nie wiem kiedy wróci, on sam tego nie wie, a nawet bym się poważnie zastanawiał, czy w ogóle wróci - mówił na jednym wdechu, a moja twarz była już niemal cała mokra od łez - Nie będę tak jak on Cię zwodził i mówił, abyś czekała na jego cudowny powrót. Otwórz oczy a zobaczysz, że ten wyjazd to najlepsze co was spotkało. Masz jeszcze czas pozbierać się i ułożyć swoje życie na nowo. Przykro mi, Amando.
   Po tych słowach po prostu mnie wyminął i odszedł, znikając za drzwiami gabinetu. Stałam w osłupieniu, nie potrafiąc wykonać nawet najmniejszego ruchu. Jedynie moje łzy ściekały po policzkach, kapiąc na drewnianą podłogę, a serce nie przestawało obijać moich żeber do granic bólu. Sama nie wiem, co wtedy czułam. Złość? Gniew? Rozpacz? Żal? Strach? Chyba te wszystkie emocje spały na mnie na raz, w jednej sekundzie sprawiając, że mój umysł i ciało przestały rozróżniać granic między nimi. Wszystko to zlało się w uczucie, jakie towarzyszyło mi przez kilka lat w przeszłości. Coś, czego nigdy więcej nie chciałam gościć w swoim sercu, w obawie przed ranieniem bliskich i samej siebie. Było to coś, czego bałam się sto razy bardziej, niż jakiegokolwiek innego uczucia na świecie.
   Gdy ktoś macha przed Tobą nożem, gdy w Twoją stronę biegnie rozjuszony niedźwiedź, gdy samolot, którym lecisz, właśnie wpadł w turbulencje, strach jest naturalną emocją, która w bezpośrednim zderzeniu ze skrajnymi sytuacjami pojawia się nawet u odważnych osób. Gdy w Twoją stronę zbliża się rozpędzona ciężarówka i Twoje życie wisi na włosku – czujesz ekstremalny strach. Jeśli jednak godzinami przewracasz się z boku na bok, nie możesz spać, bo wyobrażasz sobie, że nieuchronnie zginiesz w wypadku samochodowym - są to objawy lękowe.


   Spryskałem twarz zimną wodą i próbowałem odetchnąć, ale w szpitalach jest tylko chłodna próżnia. Nie można w nich zaczerpnąć świeżego powietrza ani poczuć na twarzy ciepłego blasku słońca. Tutaj każdy jest samotny, a jednak może być nieustannie nadzorowany. Mogą cię tu obserwować i faszerować lekami, trzymać z dala od ludzi i zwyczajnego szerokiego świata. Tu wszystko jest zawsze pomalowane na biało. To kolor pustki... startej tabliczki. Tutaj cię redukują, niemal wymazują chorą część ciebie, a wraz z nią cząstkę, która czyni cię ludzkim i niepowtarzalnym, która pozwala ci odczuwać radość i dawać ją innym. To cichy, niezmienny, zastygły w kamiennej martwocie obszar zapieczętowany grubą czarną obręczą. Jednak nie znajdziesz tu schronienia przed niebezpieczeństwami świata.
    Czując nowy przypływ energii wróciłem do szpitalnego łóżka, gdzie spała wciąż moja mama. Oddychała miarowo, mając na twarzy wymalowany jedynie spokój. Chciałem, by się w końcu przebudziła, jednak nie do końca wyobrażałem sobie to spotkanie. Co miałem jej niby powiedzieć? Jak się wytłumaczyć? Tutaj nie pomogłyby żadne słowa, nieważne czy szczere od serca, czy zwyczajne kłamstwo. Nic tutaj nie wydawało się być odpowiednią opcją.
   Nagle jedno z urządzeń zaczęło głośno piszczeć, a parametry na ekraniku wariować. Spojrzałem przerażony na kobietę, która podłączona masą rurek i kabli zaczęła drżeć, by w końcu trząść się całym ciałem. Krzyknąłem podbiegając do matki, która wydawała się dalej spać, jakby jej ciało samo z siebie zaczęło rzucać się na łóżku. Spanikowany złapałem ją za ramiona, jednocześnie krzycząc i wołając kogoś o pomoc. Maszyna nie przestawała wydawać z siebie okropnego dźwięku. Łzy kapały mi po policzkach z bezsilności, gdy jej ciało nie uspokajało się. W końcu do sali wbiegły pielęgniarki, a za nimi lekarz. Zostałem niemal odepchnięty od matki, a wokół jej łóżka zebrała się masa ludzi w białych fartuchach.
- Halo, słyszy mnie Pan? Proszę opuścić salę. Halo? Proszę wyjść! - nie kontaktowałem co do mnie mówiono.
   Moje załzawione oczy wciąż spoczywały na matce, a serce waliło z prędkością światła. Zostałem niemal siłą wypchnięty z sali, a drzwi zatrzaśnięte mi przed nosem. Nie mogąc wytrzymać oparty o ścianę zjechałem po niej plecami na podłogę, wybuchając tym razem niekontrolowanym płaczem. Nie dbałem o to, że moje przebranie może ze mnie spłynąć razem ze łzami. Chciałem wziąć jedynie na siebie cały ból mojej matki, chciałem ją przeprosić za wszystkie krzywdy, oraz podziękować za wszystko, co dla mnie zrobiła. Jak to jest, nie mieć okazji się pożegnać? Rozstajesz się z kimś w gniewie, często za głupotę, a ta osoba może nie wrócić do domu. Możesz nie mieć okazji z nią porozmawiać, wyjaśnić, przeprosić. Pijany kierowca wjeżdża w przystanek autobusowy, zabijając kilkanaście osób - była to jeszcze niedawno historia bardzo głośna na całą Francję. Jednak mimo to ludzie rozstają się bez pożegnania, bez wyjaśnienia problemów i spraw, jakie między nimi wiszą.
    Dusząc się własnymi łzami wybiegłem ze szpitala, czując jak ogarnia mnie gorąc Kalifornijskiego klimatu. Złapałem pierwszą taksówkę, zakładając na głowę kaptur, tak aby kierowca nie mógł dojrzeć moich zaczerwienionych oczu. Gdy mężczyzna ruszył w kierunku podanego przeze mnie adresu, schowałem twarz w dłonie, czując jak wszystko we mnie zaciska się z bólu. Nie mogłem tam zostać, nie mogłem tam czekać na wyjaśnienie lekarza, po prostu nie mogłem być tak blisko jej cierpienia, które dotykało mnie ze zdwojoną siłą.
   Dłużąca się droga w końcu dobiegła końca. Rzuciłem kierowcy na tapicerkę banknot i niemal wybiegłem z pojazdu w kierunku tak dobrze mi znanej drogi. Przez wciąż napływające łzy nie widziałem zbyt wiele, jednak tę ścieżkę znałem niemal na pamięć. W końcu gdy zobaczyłem tę tak dobrze mi znaną bramę, upadłem na kolana tuż przy jej progu, ponownie wybuchając płaczem. U progu mojego Neverland.

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

“Szukamy ciepła nawet w kubku z gorącą herbatą, 
w zaparowanych oknach, 
bo tak bardzo tęsknimy za ciepłą duszą.”

~ Tadeusz Różewicz

   

1 komentarz:

  1. Trzy razy dzisiaj wchodziłam na tego bloga i za trzecim był nowy rozdział! Yay:D pięknie napisane aczkolwiek wkurzyła mnie ta akcja z Frankiem. Przez niego Amanda sie załamie i nie jestem w stanie sobie wyobrazić co będzie dalej. Chciałabym widzieć reakcję Amandy gdyby tak nagle Mike wrócił i pokazał jej swoją prawdziwą twarz. Teraz przez całe święta i dopóki nie pojawi sie następny rozdział będę rozmyślała nad tym co sie dalej stanie. No ale nie będę się wtrącać do twojej historii XD Jak zwykle superaśny rozdział i jak zawsze będę czekać z utęsknieniem na następny ;)
    WESOŁYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT! Życzę weny twórczej ;) i pozdrawiam ♡

    OdpowiedzUsuń